piątek, 18 lipca 2014

Rozdział 11


Witam w ten jakże cudowny piątek!
Troszeczkę mi się zapomniało i nie uczciłam tego zacnego dnia, jakim jest czwartek, kolejnym rozdziałem.
Mało ważne...
Tak jak obiecałam Ci Szatanirro, nad tym rozdziałem czuwał Loki (Nasz Pan i Władca)...

Rozdział 11 



         Następnego wieczoru nie umówiłam się z Willem, chcąc trochę czasu spędzić z Tess, która zaczęła się skarżyć, że zostawiam ją samą w mieszkaniu.  Przyjaciółka nie wiedziała o naszych spotkaniach i postanowiłam trzymać je w tajemnicy jeszcze przez jakiś czas. Postanowiłyśmy urządzić sobie typowy babski wieczór – wino, popcorn i komedia romantyczna, choć w naszym przypadku często kończyło się to na jakimś horrorze czy filmie sensacyjnym. 
Kiedy wchodziłam do sklepu, moja komórka pisnęła. Wysunęłam ją z kieszeni i odczytałam wiadomość od Willa: Chciałem być romantyczny i przyszedłem z kwiatami, a Ciebie nie ma w domu. Gdzie ty się podziewasz? Z uśmiechem wystukałam szybko wiadomość i zabierając pierwsze lepsze wino, pobiegłam do kasy. Przy płaceniu o mało co nie zapomniałam o zakupionych produktach. W moich myślach znajdował się już tylko William…
Szczęśliwa wdrapałam się na czwarte piętro w błyskawicznym tempie, nie mogąc doczekać się spotkania z ukochanym. Kiedy pchnęłam drewniane drzwi, uśmiech powoli zszedł z mych ust, a siatki upadły z głośnym trzaskiem na podłogę. Wino, które kupiłam roztrzaskało się, plamiąc podłogę burgundem.
Na sofie siedział William, a na jego kolanach okrakiem siedziała Tess w krótkiej spódniczce i staniku. Namiętne pocałunki jakimi się obsypywali były nie do zniesienia, przez co odwróciłam wzrok. Czy to prawda? Moja przyjaciółka z mężczyzną, którego obdarzyłam miłością? Przytknęłam dłoń do ust by powstrzymać nadchodzące mdłości.
Para odskoczyła od siebie, zapewne nie spodziewająca się mojego powrotu. Ból w klatce piersiowej, który poczułam prawie zwalił mnie z nóg, dłonie się trzęsły, a do oczu napłynęły łzy. William podszedł do mnie i chwycił mnie mocno za ramiona. W tej chwili poczułam do niego obrzydzenie, tak wielkie, że odsunęłam się o krok strzepując jego dłonie.
- Natalia, to…
- Wyjdź. – Szepnęłam cicho, prosząc Boga by przepadł, zniknął. Nie miałam ochoty go więcej widzieć. Gdy ciągle stał w miejscu, podniosłam wilgotne oczy i wrzasnęłam z siłą, przestając powstrzymywać płacz. – Ogłuchłeś?! Wyjdź stąd!
Posłusznie wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Nie zaszczycając Tess choćby jednym spojrzeniem, minęłam porozrzucane zakupy i udałam się do swojej sypialni. Wydobyłam walizkę z pod łóżka i zaczęłam na oślep wrzucać do niej swoje rzeczy. Nie miałam zamiaru zostać w tym chorym miejscu, choćby minutę dłużej.
- Nat, posłuchaj… - Zaczęła Tess. Czułam, że jest kilka kroków za mną. – To on zaczął mnie uwodzić!
- Nie! – Wrzasnęłam, odwracając się do niej twarzą. Miałam już dość udawania dobrej, wyrozumiałej przyjaciółki. Moja dusza już dłużej nie umiałam unieść tego ciężaru. – Znam cię bardzo dobrze Tereso i wiem jaka jesteś! Zepsuta, wredna panienka z bogatej rodziny. Nie szanująca nikogo i nie wiedząca co to przyjaźń czy miłość! Jednak co mam się dziwić, jaki ojciec taka i córka!
- Co masz na myśli?
- Nie udawaj, że nie wiesz! Zdajesz sobie doskonale sprawę z tego jaki jest twój ojciec. Nie szanuje nikogo, włącznie z tobą i twoją matką. Zarzuca cię pieniędzmi byś nie przeszkadzała mu w jego romansach. Nie raz widziałam jak uprawiał seks ze swoimi asystentkami, gdy ty smacznie spałaś.
Tess milczała. Nie żałowałam słów, które wypowiedziałam. Miałam gdzieś to, czy obrazi się, czy wyrzuci mnie z mieszkania. I tak nie miałam ochoty zostać tu dłużej niż to konieczne. Ta jednak nie odezwała się ani słowem, stała ze spuszczoną głową. Otarłam wierzchem dłoni łzy i wróciłam po pakowania walizek. Gdy zasunęłam ostatni zamek i odwróciłam się w stronę drzwi, moje serce ścisnęło się z bólu. Przyjaciółka siedziała przy ścianie, z głową ukrytą pomiędzy swymi podkurczonymi nogami, jej włosy spadały kaskadą na ramiona, zakrywając twarz przed mym spojrzeniem. Przez chwile miałam ochotę podbiec do niej i wybaczyć jej wszystko, jednak szybko porzuciłam ten zamiar. Nie myślałam, że mogę być aż tak obojętna i niewzruszona. Nie mogłam jej teraz wybaczyć. Ludzie się czasem zmieniają, ale akurat byłam pewna tego, że Teresa nigdy się nie zmieni. Jednak płacz, choć było możliwe, że był to tylko pokazowy numer, wskazywał na to, że miała uczucia.
- Masz racje… - Szepnęła Tess, gdy byłam już przy drzwiach. Zatrzymałam się automatycznie na dźwięk jej zniekształconego płaczem głosu. – Nigdy nie byłam twoją prawdziwą przyjaciółką.
Zagryzając drżące usta, ścisnęłam mocniej plastikową rączkę walizki i czym prędzej wyszłam. Kiedy schodziłam po schodach, londyńskiej kamienicy, a w uszach dzwonił mi tylko miarowy dźwięk obcasów, uderzających o kamienną posadzkę, wiedziałam, że jakaś część mnie umarła i w przyszłości się odrodzi. Nastanie nowy początek. Przyszłość, w której nie będzie już miejsca dla Tess…

* * *

Długo błąkałam się po prawie pustych już ulicach Londynu. Miejskie latarnie oświetlały betonowe płyty nikłym światłem. Przechodnie śpieszyli się do swych domów, z ulic zaczęły znikać samochody, pozostawiając je opustoszałe. Coraz wyraźniej można było odczuć pustkę nocnej ciszy. Deszczowe chmury zebrały się nad miastem, przysłaniając księżyc. Przysiadłam na drewnianej ławeczce i dałam upust całej swej złości. Głośny, niekontrolowany płaczem i skowyt wydarł się ze mnie akurat w momencie, gdy z nieba spadły pierwsze krople deszczu. Miałam dość tego miasta, tego kraju, tych ludzi. Pragnęłam tylko wrócić do Polski. Do kochanej rodzinnej wioski, przytulić się do matki, wypłakać w wątłych ramionach babci. Czy naprawdę oczekiwałam zbyt wiele?
Gdy zaraz po opuszczeniu mieszkania, zadzwoniłam na lotnisko, dowiedziałam się, że samolot do Polski odlatuje dopiero o 8 rano. Kiedy uświadomiłam sobie, że będę musiała czekać dziesięć godzin, postanowiłam pokonać dystans, dzielący mnie od lotniska, na piechotę. Niestety nie uszłam zbyt daleko. Pantofelki boleśnie uciskały mi palce, przez co musiałam przysiąść i chwile odpocząć.
Podczas drogi nie myślałam absolutnie o niczym. Teraz siedząc samotnie w deszczu i wyjąc zaczęłam rozmyślać. O Williamie, o tym cudownym Williamie, który w ciągu tych kilku dni skradł moje serce, a także i potrafił je złamać, jednak to nie on zranił mnie najbardziej. Największy ból sprawiła mi przyjaciółka. W pełni akceptowałam jej wady, jak z pewnością ona moje, lecz nie sądziłam, że jest w stanie posunąć się do takiej zdrady. Oznaczało to, że nigdy naprawdę nie byłyśmy  prawdziwymi przyjaciółkami. To bolało dużo bardziej, niż zawód okazany przez osobę, którą poznałam niespełna tydzień temu.
- Kurwa! – Wrzasnęłam, mając nadzieje, że popularne polskie przekleństwo, przyniesie mi w tej chwili ukojenie, lecz po paru chwilach szeptałam już tylko pytania, na które nie mogłam znaleźć odpowiedzi. – Dlaczego Tess, dlaczego?
Jakby przewidująco, moja komórka zabrzęczała. Spojrzałam na wyświetlacz i z zaskoczeniem zobaczyłam połączenie przychodzące od Teresy. Odebrałam szybko, bojąc się, że stało się coś złego.
- Natalia… przepraszam… - Przyjaciółka szlochała w słuchawkę, jej słowa były prawie niezrozumiałe. Przycisnęłam telefon mocniej do ucha. – Jestem śmieciem i nigdy nie zasługiwałam na twoją przyjaźń.
- Tess…
- Zachowałam się jak zdzira i całkowicie cię zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała mi wybaczyć. Miałaś racje. Moje życie jest bezwartościowe. – Na chwile zapanowała cisza. Ostre krople deszczu, biły mnie po policzkach, jednak nie zwracałam na to uwagi. Chciałam wysłuchać tego, co miała mi do powiedzenia. Następne słowa przyjaciółki zmroziły mnie do żywego. – Kocham cię Natalia i zawsze będę cię kochać. Dziękuje że byłaś przy mnie.
- Teresa co ty..?
- Żegnaj. Nie będę cię już więcej denerwowała swoją obecnością…
Połączenie zostało przerwane. Siedziałam przez kilka sekund w osłupieniu ciągle wysłuchując szumu w słuchawce, po czy zerwałam się na równe nogi i zapominając całkowicie o bagażu, pobiegłam przed siebie.
W mojej głowie były najczarniejsze z myśli. Musiałam się jak najszybciej dostać do mieszkania. Serce waliło mi jak młotem w obawie o przyjaciółkę. Nigdy nie dopuściłabym do siebie myśli, że Teresa mogłaby targnąć się na swoje życie, lecz w tym momencie prosiłam Boga, bym się myliła. Z każdym krokiem było mi coraz ciężej biec, a moje nieprzyzwyczajone do takiego wysiłku nogi prawie zesztywniały, jednak nie poddałam się, wiedziałam, że w tej chwili liczyła się każda sekunda. Przez całą drogę towarzyszyła mi tylko jedna myśl: „To twoja wina, to twoja wina…”

* * *

Gdy wbiegłam na piętro, spostrzegłam, że drzwi naszego mieszkania są uchylone. W środku nie paliło się żadne światło. Ciężko dysząc, pchnęłam drewniane wrota i po omacku znalazłam włącznik światła. W pokoju panowała kompletna cisza. Na trzęsących się nogach przeszłam do sypialni Tess, jednak i tam jej nie było. Z jednaj strony uspokoiłam się, z drugiej bardziej zmartwiłam.
- Tess!
Zaczęłam nawoływać przyjaciółkę, lecz nie usłyszałam żadnej odpowiedzi. Uchyliłam delikatnie drzwi łazienki i zajrzałam do środka. Me serce ścisnęło się na zastany tam widok. W niedużej, białej wannie leżała Tess, z głową zanurzoną pod taflą wody. Jej długie, jasne włosy falowały, niesione cieczą, okalając jej siną twarz. Krzyknęłam z przerażenia i sekundę potem wyciągnęłam bezwiedne, mokre ciało przyjaciółki na śliską podłogę.
-Tessy, coś ty zrobiła?! – Łzy spłynęły mi po policzkach. Pogładziłam ją po zimnych policzkach, modląc się, by nie było za późno. Wyciągnęłam komórkę i drżącymi palcami wystukałam numer alarmowy. Gdy wezwałam pomoc, ponownie zaczęłam pocierać chłodne policzki Teresy. Ściągnęłam z haczyka ręczniki i opatuliłam ją, chcąc ogrzać jej ciało do przybycia karetki. Trzęsącymi dłońmi zrzuciłam kurtkę i zwijając ją w kłębek, podłożyłam przyjaciółce pod głowę. Przyłożyłam palce do tętnicy na szyi, niestety nie wyczułam pulsu. Prostując dłonie, wyszukałam mostek i w szale desperacji zaczęłam uciskać jej klatkę piersiową. – Tessy, proszę…

czwartek, 10 lipca 2014

Rozdział 10



A Więc powróciłam ^o^ Sama  jeszcze nie jestem pewna na jak długo, ale tym razem postaram się już wytrzymać do końca bloga. Oczywiście na razie się nie zapowiada, lecz może kiedyś do tego dożyje xD
Wiele razy powtarzałam sobie, że kontynuowanie opowiadania, jak i samo pisanie czegokolwiek jest bez sensu i niepotrzebnie tracę na to swój czas, jednak odkryłam, że jest mi z tym dobrze. Jest to takiego rodzaju terapia, która przynosi mej duszy spełnienie... 
Nat-chan


Rozdział 10

- Nat? – Spytała Klaudia, gdy urwałam swą opowieść, chcąc jak najlepiej odtworzyć wspomnienia. Przyjaciółka zagryzła usta, mrużąc zabawnie powieki. – Czegoś tu nie rozumiem.
- Czego?
- Dlaczego się wycofałaś? – Spytała, odstawiając pusty już kubek na boku. Splotła dłonie i powoli wykrzywiała palce. Robiła tak zwykle, gdy była zdenerwowana lub zawstydzona. – Z tego co mi opowiedziałaś, pomiędzy wami była jakaś taka… magia, więc dlaczego?
- Tego poranka, do niczego między nami nie doszło, nie dlatego, że nie chciałam. Bardzo tego chciałam... – Odchyliłam głowę do tyłu, próbując w miarę zrozumiale wytłumaczyć to Klaudii. – Tego wieczoru zewnętrznie zmieniłam się w inną kobietę, ale w środku pozostałam jeszcze tą nieśmiałą wiejską dziewczyną. 
Z perspektywy czasu uważałam, że dobrze się stało. Mogłabym cierpieć jeszcze bardziej, gdy jak kopciuszek zbudziłam się z mojego snu…

2 lata wcześniej…
- Nie uwierzysz co ci zaraz powiem! – Krzyknęła Tess, wchodząc do mieszkania z naręczem toreb, ze znanych na całym świecie, ekskluzywnych butików. – Pogratulujesz mi dyplomacji!
Tego popołudnia siedziałam na kanapie w dresie i czytałam książkę, która dostałam od mamy na święta. Spojrzałam ciekawie na blondynkę i widząc jak marszczy swój zgrabny nosek, pośpiesznie odłożyłam ją na stolik i skupiłam całą uwagę na przyjaciółce.
- Dlaczego znów wyglądasz jak kloszard?
Pomimo moich protestów, Tess zabrała mnie poprzedniego dnia na zakupy i kupiła kilka drogich ubrań, w których jak to określiła: „wyglądałam jak żyleta”, niestety nie czułam się w nich zbyt dobrze i skoro Teresa wybrała się na zakupy sama, postanowiłam poczekać na nią w domu. Dzisiaj wieczorem miałyśmy samolot do Polski. Zamiast siedzieć z książką wolałam pospacerować jeszcze po Londynie, jednak sama pewnie bym zabłądziła.
- Przecież nigdzie nie wychodziłam! – Próbowałam się obronić, lecz i tak było to skazane na porażkę. Tess ruszyła w moją stronę, patrząc na mnie morderczym wzrokiem. Wiedziałam doskonale co było jej celem. Wyciągnęłam dłoń chcą ochronić okulary, w porę jednak zaświtał mi w głowie pewien pomysł. – Tess o czymś chciałaś mi powiedzieć?
- Właśnie! – Przyjaciółka zatrzymała się w pół kroku i na jej twarzy pojawił się, dobrze mi znany, triumfalny uśmiech. Wiedziałam, że taka gaduła jak Teresa nie będzie się mogła powstrzymać, by nie opowiedzieć co się stało. Uśmiechnęłam się z ulgą, gratulując sobie, że po raz kolejny udało mi się ochronić okulary. – Nie uwierzysz jak ci powiem!
- No powiedz wreszcie! – Ponagliłam ją, udając, że naprawdę jestem tym zainteresowana. Pomyślałam, że pewnie znowu dostała jakąś zniżkę na ubranie czy torebkę. Jak zwykle nawet taką nic nie znaczącą wiadomością musiała się ze mną podzielić. Przyjaźń niestety wymagała pewnej wyrozumiałości. – Co się stało?
- A więc dzwoniłam dzisiaj do ojca… - Automatycznie skrzywiłam usta. Tatulko Tess był największym snobem, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Był obrzydliwie bogaty i egoistyczny. Nie sądziłam by Teresa kiedykolwiek usłyszała od niego jakieś miłe słowo. – Przesłał nam sporą sumę pieniędzy i powiedział byśmy jeszcze zostały w Londynie.
To było do przewidzenia. Pewnie nowa kobieta Artura Wieniawskiego była tak namiętną kochanką, że jeszcze się nią nie nasycił i lepiej by córka nie była świadkiem tego jak zdradza jej matkę. Nie mogłam jednak powiedzieć tego Tess, ona o niczym nie wiedziała. 
Kiedy byłam małą dziewczynką spałam w jej domu. Zawsze w pierwszą noc, w obcym miejscu nie mogłam usnąć, więc zamiast leżeć wolałam zwiedzić ogromną posiadłość Wieniawskich. Słabe światło lamp, wychodzące z gabinetu jej ojca zaprowadziło mnie tam jak ćmę. Uchyliłam ciekawie drzwi i prawie pisnęłam, gdy ujrzałam scenę jaka działa się w pokoju. Ojciec Tess leżał prawie nagi na miękkim dywanie, czule ściskając wielkie piersi swej sekretarki. Nie chcąc być przyłapaną pobiegłam szybko na górę i cicho wsunęłam się w pościel. To była najgorsza noc w moim życiu.
- Nat? – Spytała przyjaciółka, przyglądając mi się z zaciekawieniem. – Nie cieszysz się?
- Cieszę się, że będziesz mogła tu zostać. – Powiedziałam, uśmiechając się pogodnie. Niestety ja nie byłam bogata, więc czekał mnie samotny powrót do domu. – Ale odprowadzisz mnie na lotnisko prawda?
- O czym ty gadasz, na jakie lotnisko? – Tess wyciągnęła dłoń i pogłaskała mnie przyjaźnie po ramieniu. – Nigdzie się nie wybierasz! Mam cieszyć się Londynem bez najlepszej przyjaciółki?
Sumienie podpowiadało mi by odmówić i unieść się honorem, jednak tak bardzo chciałam tu zostać, choćby te kilka dni dłużej. Poza tym miałam wielką ochotę spotkać się jeszcze z Willem.

* * *

Następnego popołudnia stałam przy oknie z telefonem w ręku i przeklinałam w duchu swą nieśmiałość. Od prawie godziny zbierałam w sobie odwagę by zadzwonić do Williama. Niestety nie bardzo wiedziałam od czego zacząć. „Cześć to ja Nat! Ta pijana laska, którą musiałeś przenocować i która była na ciebie napalona…”, nie to bez sensu... Niewiele myśląc nacisnęłam zieloną słuchawkę i przytknęłam ją do ucha. Dłuższe wahania byłyby bezsensowne, przez co pewnie nie zadzwoniłabym do niego w ogóle.
- Tak, słucham?
Już miałam odłożyć słuchawkę, gdy usłyszałam po drugiej stronie zmysłowy głos Willa. Przez głowę przewinęła mi się okropna myśl by cisnąć telefonem, lecz szybko ją porzuciłam.
- William? – Pacnęłam się w czoło. Zachowujesz się jak idiotka, przecież wiadomo, że to on! Takiego głosu nie da się łatwo zapomnieć. – To ja, Natalia. Pamiętasz mnie?
- Jak mógłbym cię zapomnieć. Nie często kobiety próbują mnie zabić butelką z rumem. – Odpowiedział niemal natychmiast po czym roześmiał się, jakbym opowiedziała mu jakiś świetny żart. – Czekałem aż zadzwonisz.
Czekał? W okolicy serca poczułam przyjemne ciepło. Bałam się, że mnie nie pamięta, a on pamiętał doskonale. Po raz pierwszy tego dnia na moich ustach zagościł radosny uśmiech.
- Chciałam się z tobą spotkać. Co powiesz na Audley St., w Moscos Cafe o szóstej?
Po drugiej stronie zapanowała cisza, słychać było tylko szelest telefonicznej linii. Kiedy już myślałam, że połączenie zostało przerwane, mężczyzna przemówił.
- Już nie mogę się doczekać.
Odłożyłam słuchawkę, podskoczyłam i krzyknęłam radośnie. Jak to dobrze, że Tess nie było w mieszkaniu. Nie mogłam uwierzyć, że William także chce się ze mną zobaczyć. Nie zdziwiłabym się gdyby po naszym ostatnim spotkaniu posłałby mnie na drzewo.
W podskokach podbiegłam do szafy i wydobyłam z niej torby z ostatniego wypadu na zakupy. Pogwizdując pod nosem, wyciągnęłam z białej torby czarną sukienkę i dopasowany jasno beżowy płaszcz. Z drugiej, wydobyłam czarne szpilki.
Czułam w kościach, że to nie będzie zwykły wieczór.

* * *

Dokładnie piętnaście minut przed czasem siedziałam w kawiarni Moscos i ze zdenerwowaniem spoglądałam na zegarek. Mogłam przyjść później, lecz już nie mogłam usiedzieć w mieszkaniu.
Gdy Teresa weszła do mieszkania już byłam gotowa do wyjścia. Spotkałyśmy się przy drzwiach.
- W końcu wyglądasz jak człowiek – Rzuciła bez ogródek. Każda inna kobieta może by się obraziła, lecz nie ja. Znałam ją od dziecka i już się przyzwyczaiłam do jej szczerych, często bolesnych słów. – Wybierasz się gdzieś?
- Idę na kawę.
- Sama?
Wiedziałam, że nie powinnam jej  mówić o Williamie. Od razu wysnułaby jakieś dziwne wnioski. Nie potrafiłam jednak zbyt dobrze kłamać, więc czym prędzej opuściłam głowę i odburkując pod nosem odpowiedź, wyszłam.
Teraz żałowałam, że nie powiedziałam koleżance o spotkaniu. Nie miałam dużego doświadczenia w kontaktach z mężczyznami, więc może pomyliłam się w jego ocenie. Może jest jakimś zboczeńcem, co zwabia młode kobiety i potem sprzedaje je ruskiej mafii. Nie bądź kretynką, Nat! Zaczynasz gadać jak własna babcia, która widzi przestępcę, czyhającego za każdym rogiem.
- Czy mogę się dosiąść? - Dobrze znany, lekko zachrypnięty głos wyrwał mnie z zamyślenia. Zamrugałam kilkakrotnie powiekami. Moje serce automatycznie przyśpieszyło swój rytm. Will był jeszcze przystojniejszy niż go zapamiętałam. Miał na sobie czarny,  idealnie skrojony garnitur, włosy przeczesane wiatrem i lekko zaróżowione policzki. Podwinął mankiet i spojrzał na zegarek. – Myślałem, że będę pierwszy.
- Już nie mogłam się doczekać…
William roześmiał się głośno, zwracając na nas uwagę, przez co moje policzki spąsowiały. Usiadł naprzeciwko mnie i zaczął mi się bacznie przyglądać. Instynktownie podniosłam dłoń i przygładziłam swoje krótkie włosy.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz?
Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie, nie spuszczając ze mnie wzroku. Już otwierał usta, gdy tuż obok nas pojawiła się kelnerka z kartami. Dziewczyna, bez skrępowania, przyglądała się pożądliwie mojemu towarzyszowi.
- W czym mogłabym pomóc?
Jedno spojrzenie wiele mówiło o człowieku, a już szczególnie o takim. Wysoka, szczupła dziewczyna o intensywnie zielonych oczach i kruczych włosach spadających na jej kształtne piersi, zalotnie uśmiechała się do Willa, zupełnie mnie nie zauważając. Taka kobieta to marzenie wielu mężczyzn.
- Czego się napijesz skarbie? – William spojrzał na mnie wyczekująco. Skarbie? Czy to aby na pewno było do mnie? – Natalia, kochanie?
- Chętnie napije się herbaty…
Will podał dziewczynie karty i złożył zamówienie. Kobieta przed odejściem zlustrowała mnie nienawistnym spojrzeniem i przygryzając swe pełne, czerwone wargi, oddaliła się. Uśmiechnęłam się delikatnie, gdy wściekła dziewczyna sunęła po sali, głośno stukając obcasami swych czarnych szpilek.
Przez pierwsze minuty nie mogłam się przełamać i na pytania mężczyzny odpowiadałam lakonicznie, ciągle mając przed oczami ten poranek, gdy prawie naga obudziłam się w jego łóżku, lecz gdy kelnerka podała nam herbatę, zapomniałam o wcześniejszych lękach i czułam się już odrobinę swobodniej.
- Już myślałem, że nigdy się nie uśmiechniesz. – Powiedział, gdy uśmiechnęłam się radośnie, opowiadając o rodzinie. Chciał wiedzieć dosłownie wszystko, nawet najdrobniejszy szczegół. Nie było to tylko i wyłącznie uprzejme zainteresowanie, było w tym coś więcej i szalenie mi się to podobało. – Powinnaś to robić częściej.
Zbyłam jego uwagę machnięciem ręki, co wywołało i jego uśmiech. Spojrzałam ciekawie na zegarek, tuż za jego głową. Wskazówki wskazywały 17.30. Odchyliłam się na krześle i zaśmiałam cicho. Jak to szybko leci czas w dobrym towarzystwie…

                                                                         * * *

- Will, proszę... - Jęknęłam żałośnie, chwytając dłońmi jego ramię, jak mała dziewczynka prosząca ojca o lizaka. – Dlaczego nie?
Od spotkania w kawiarni minął tydzień. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że nasza znajomość aż tak szybko się rozwinie. Widywaliśmy się codziennie, głównie wieczorami. Spacerowaliśmy po parku lub siedzieliśmy godzinami w kawiarni. Trochę byłam zawiedziona, gdyż przez ten cały tydzień, mężczyzna nie pocałował mnie ani razu. Parę razy odniosłam wrażenie, że miał ochotę to zrobić, jednak w ostatniej chwili się wycofywał. Nie wiedziałam, co było tego powodem i nawet zastanawiałam się, czy czasem nie traktuje naszej znajomości jako przyjaźni, ale szybko porzuciłam tą myśl. Przyjaciel się tak nie zachowuje, nie komplementuje, nie patrzy z zainteresowaniem, nie przytula… Zwykłe pocałunki w policzki, czy dłonie także były miłe, lecz powoli zaczynało mnie to denerwować. Pragnęłam czegoś więcej. Właśnie dlatego obmyśliłam sobie cały ten plan…
Patrzyłam z zachwytem na wejście do wesołego miasteczka. Wybrałam akurat to miejsce, ponieważ to było pierwsze co przyszło mi na myśl.
- Nie uważasz, że jestem na to trochę za stary? – Spytał sceptycznie spoglądając na grupę nastolatków jedzących watę cukrową. – Poza tym nie ubrałem się odpowiednio.
No tak! Jak tak na to spojrzeć to zawsze widywałam go w garniturze. Był właścicielem biura reklamowego, więc stosowny ubiór był wymogiem pełnionego stanowiska. Uważałam, że świetnie się w nim prezentował, ale marzyłam, że pewnego dnia ubierze się bardziej swobodnie, tak domowo…
- Nie przesadzaj, wyglądasz wspaniale!
Złożyłam dłonie jak do modlitwy i zrobiłam najbardziej skrzywdzoną minę jaką potrafiłam. William uśmiechnął się szelmowsko i pogładził mnie po włosach. Pochylił się i biorąc moją twarz w dłonie, złożył na mych ustach czuły pocałunek. Odwzajemniłam go przysuwając się bliżej, co skłoniło go do pogłębienia pocałunku. Po kilku minutach odsunął ode mnie swe usta i obejmując się ramionami, ruszyliśmy w stronę kas. W pewnym momencie zatrzymał się i wyciągnął dłoń, wskazując na różową karuzele z białymi jednorożcami.
- Uprzedzam, że nie mam zamiaru na to wsiadać…