poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Pozwolił nam los - prolog...


Witam!

Ciągle nie jestem przekonana co do tego opowiadania, by upubliczniać je w internetach, lecz już trudno... Jakoś to przeżyje...

Zainteresowanych odsyłam do zakładki "Opowiadania", gdzie pojawił się spis rozdziałów oraz obrazki z bohaterami.


Początek…


Wyjątkowo upalny dzień nie przeszkadzał mi zbytnio. Nie mogłam powiedzieć, że przepadałam za takim skwarem, ale zauważyłam, że słońce korzystnie na mnie wpływało. Chociaż nie wiedziałam czy to ogrzewcze promienie, czy raczej wstałam dzisiaj w lepszym humorze niż zazwyczaj.
Otarłam czoło chustką i uśmiechnęłam się radośnie do swojego pacjenta. Piesek pomachał szczęśliwie ogonem nadstawiając pyszczek, prosząc w ten sposób o pieszczotę. Wyciągnęłam dłoń i podrapałam czworonoga za uchem. Dobrze, że to była tylko zwykła wizyta kontrolna, przy szczepieniu pewnie nie byłby tak zadowolony.
Mój własny gabinet weterynaryjny, kto by pomyślał, chociaż zawsze byłam niepoprawną optymistką. Nawet na studiach, gdy egzaminy i sprawdziany praktyczne zabierały całkowicie cały mój czas i energie, nie traciłam nadziei, że wkrótce wszystko pójdzie po mojej myśli i w końcu dostane upragniony tytuł. Wierzyłam, że wszystko o czym tylko zamarzę się spełni. Ciężko pracowałam na to, by osiągnąć zamierzone cele. Nie miałam niestety rodziców, którzy wspieraliby mnie finansowo. Zginęli w wypadku samochodowym, gdy miałam 10 lat. Od tamtej pory była tylko babcia. Kochana staruszka bez oporów oddała mi wszystkie swoje oszczędności, bym mogła skupić się na nauce i spełnianiu marzeń. Była najważniejszą osobą w moim życiu i zawsze, gdy miałam jakiś problem mogłam bez skrępowania z nią porozmawiać czy, co zdarzało mi się często, wypłakać na jej ramieniu. Przytulała mnie wtedy i głaskała czule po głowie. Nie musiała nic mówić, pomagała mi sama jej obecność. Babcia zmarła kilka tygodni przed wręczeniem dyplomów. W tamtej chwili zrozumiałam, co znaczy być naprawdę samotnym. Nienawidziłam tego uczucia i płaczu, który nawiedzał mnie przez następne tygodnie, kiedy zostawałam sama w pustym domu. To dlatego sprzedałam dom babci i przeniosłam się do kamienicy w centrum. Dom za bardzo mi ją przypominał, a wiedziałam, że nie chciałaby bym żyła wspomnieniami. W dniu wręczenia dyplomów poszłam na cmentarz i siedziałam przy jej grobie kilka godzin. Musiałam powiedzieć jej, jaka jestem szczęśliwa, że mi się udało. Od tej pory mogłam nazywać siebie „doktorem” i zająć się tym, co od zawsze chciałam robić. Początki były wprawdzie trudne, zaczynałam w schroniskach, lub też mało wymagających gabinetach weterynaryjnych, które niedługo po moim dołączeniu do zespołu zwyczajnie musiały zostać zamknięte z powodu braku pacjentów, lub kłopotów finansowych. Przy kolejnym zjawieniu się w pośrednictwie pracy, mijając tablice ogłoszeń, wpadł mi w oko pewien plakat funduszu oferującego finansowy start małym przedsiębiorcom. Uznałam, że to idealna szansa dla mnie. Dokładnie miesiąc później przyjmowałam już swojego pierwszego pacjenta w moim nowym gabinecie w Brooklynie. Zdobyłam  prawie wszystko, czego oczekiwałam od życia. No prawie wszystko, brakowało mi męża i gromadki dzieci.
Westchnęłam zrezygnowana, zsadzając psiaka z wysokiego stołu i wręczając mu psi smakołyk. Ostatnio tylko takich „facetów” spotykałam.
Brak miłości zaczynał doskwierać mi dzisiaj bardziej niż zwykle. Może to przez parę zakochanych, którzy przyszli z tym uroczym pieskiem, a może przez coś zupełnie innego. Od kilku lat nie byłam na żadnej randce. Mężczyźni, których spotykałam na swej drodze okazywali się albo mało romantyczni lub po prostu dziecinni, myślący, że oznaką romantyzmu jest klepnięcie po pośladku i tekst w stylu: „Ej maleńka! Ostra z ciebie sztuka!” Taki był mój ostatni adorator.
Jako dziewczynka myślałam, że miłość jest romantyczna, szalona a zarazem słodka. Marzyłam o przystojnym mężczyźnie, który będzie przynosił mi kwiaty i codziennie mówił jak bardzo mnie kocha. Niestety moje oczekiwania względem przyszłego wybranka legły w gruzach w chwili pójścia do szkoły średniej. Okazało się, że to, czego pragnęłam zaznać nigdy się nie spełni. Szkolni koledzy nie myśleli, ani nie mówili o miłości, chyba, że chodziło tu o miłość cielesną. Pamiętam jeszcze, że po którejś z kolei przykrej randce, długo płakałam. Musiałam wyrzucić z siebie wszystkie smutki i żale. Przeklinałam ten okrutny świat, w którym nie było już miejsca na głębsze uczucia. Gdy po kilku godzinach nie mogłam wycisnąć z siebie już ani jednaj kropli, sięgnęłam po telewizyjny pilot i skacząc po kanałach w pewnym momencie zamarłam. Prawie przyklejając się do odbiornika obserwowałam parę aktorów filmu „Duma i uprzedzenie”. Pan Darcy był dokładnie taki jak mój ideał mężczyzny: szarmancki, dostojny, pełny klasy, odnoszący się z szacunkiem do kobiet – po prostu prawdziwy dżentelmen! Gdy tylko nastał ranek, biegiem puściłam się do wypożyczalni po całą serie „Dumy i uprzedzenia”. Tak właśnie ulokowałam moje uczucia w staroangielskiej epoce regencji. Uśmiechnęłam się do tych wspomnień. Od tamtej pory namiętnie kolekcjonowałam przedmioty, filmy, kostiumy i wiele innych rzeczy okresu regencji, a moje mieszkanie planowałam urządzić w staroangielskim stylu. Jedyne, czego mi było brak, to mężczyzna…
Głośne pukanie wytrąciło mnie z zamyślenia. Podbiegłam do drzwi, chwytając pod pachę małego yorka i wręczyłam go właścicielom. Po krótkiej wymianie uprzejmości i rozmowie o stanie zdrowia pupila, para wyszła, a ja powiesiłam swój fartuch na haczyku i zamknęłam laptopa. W tej chwili do pokoju weszła Dorothy.
- Wcześnie dzisiaj wychodzisz Christien. Umówiłaś się z jakimś przystojniakiem?
Urocza kobieta po 70., najbliższa przyjaciółka mojej babci, którą zatrudniłam jako recepcjonistkę, wparowała do pokoju z długą szczotką na kiju. Pytanie nie zdziwiło mnie zbytnio, ponieważ Dorothy z natury była ciekawska, zawsze interesowało ją życie prywatne innych.
- Nawet z dwoma! – Uśmiechnęłam się, klepiąc ją po ramieniu. Nie musiałam jej się spowiadać, lecz gdy zobaczyłam jak jej oczy prawie wychodzą z oczodołów postanowiłam sprostować to, co powiedziałam, nie chciałam by kobieta przeze mnie dostała zawału. – Spotykam się dzisiaj z moimi przyjaciółkami, ale pogadamy o tym jutro. Pozamykaj wszystko i idź do domu. Pa!
Wybiegłam z gabinetu jak burza, uciekając przed wścibstwem Dorothy. Przystanęłam dopiero kilkanaście metrów dalej. Ciężko dysząc postanowiłam resztę drogi pokonać spokojnym spacerkiem. Wyciągnęłam telefon i zauważyłam nieodebrane połączenie. Susan zwykle do mnie dzwoniła, gdy byłam spóźniona. Gdy spojrzałam na zegarek roześmiałam się głośno. Tak, bardzo często mi się to zdarzało. To była moja cecha, nawyk, którego już nie byłam w stanie się pozbyć. Tak samo było z wstawaniem lub chociażby z bieganiem, którego szczerze nienawidziłam.
Przyśpieszyłam kroku nie mogąc się doczekać spotkania Susan i Rose. Wszystkie przez swoje życie zawodowe miałyśmy i tak mało czasu dla siebie, jednak potrafiłyśmy się zorganizować i spotkać przynajmniej raz w tygodniu. Znałyśmy się od nastoletnich lat i od zawsze byłyśmy sobie bliskie. Po śmierci babci, to one były dla mnie jedyną rodziną. Szczerze kochałam je za to, że po prostu były przy mnie i wiedziałam, że zawsze będą. Wystukałam krótki sms do Susan, będąc już o kilka kroków od miejsca spotkania.
Gdy po kilku minutach zobaczyłam je z daleka, jak siedziały na kocu wygrzewając się w słońcu, moje serce uradowane aż podskoczyło. Wykrzyczałam ich imiona machając energicznie.
Może i nie mogę mieć mężczyzny idealnego, lecz za to mam przyjaciółki, o jakich tylko mogłam marzyć…

piątek, 24 kwietnia 2015

5. Tylko mi zaufaj…


                                                               Witam! 

  Za kilka dni, a dokładniej w poniedziałek pojawi się nowe opowiadanie. Choć szczerze powiedziawszy jest starsze nawet od tego... W każdym razie, będzie to cover opowiadania Szatanirro http://szatanirro.blogspot.com - "Kogo miłość złapie w sieć". Szatanirro pisze jako jedna z bohaterek, ja jako inna... Ta sprawa jest tak skomplikowana, że naprawdę trudno to wyjaśnić xD 

      Nie przedłużając zapraszam na kolejny rozdział! 

Ps. Przepraszam, że w tym nic się ciekawego nie dzieje. 


5. Tylko mi zaufaj…


Powrót do domu zleciał im jak z bicza strzelił. Zanim Sam się obejrzała, dojechały już do końca drogi, gdzie zaczynała się ich farma. Wysiadły z samochodu i udały się do domu, na którego werandzie stała Rose, trzymając w dłoniach swojego węża.
- Zobacz Vincent, Sammy już wróciła! – Wąż jakby nie zwracając uwagi na dziewczyny, wysunął język i zawinął się wokół dłoni pani Anderson. Alex nieco skrzywiła usta, znów napotykając czerwonego gada na swej drodze. – Gdzie byłyście?
            Sam prychnęła pod nosem i ominąwszy matkę weszła do domu. Nie miała dzisiaj ochoty odpowiadać na jej wścibskie pytania. Ciągle miała na ustach, smak warg Luka i choć przecierała je co pięć minut, wciąż nie mogła się go pozbyć. Poza tym towarzyszyły mu wspomnienia jego dotyku oraz obraz jego roześmianej twarzy, gdy tylko przymykała powieki.
- Byłyśmy na Lucky Dream….
            Do jej uszu doszedł jeszcze spokojny ton Alex, która to była dziwnie wesoła po spotkaniu z Tomem. Sam raczej postawiłaby na to, iż przyjaciółka będzie płakać, czy krzyczeć, gdy to zostanie z nim sam na sam, lecz ku jej zdziwieniu była radosna.
            Wbiegła po schodach na górę i skierowała się do sypialni rodziców, by odłożyć strzelbę ojca na właściwe miejsce. Przy odrobinie szczęścia, wiecznie zajęty Richard Anderson, nie zauważy, że ją wzięła. Wracając na dół, potknęła się o mały dywanik przy schodach i przeklęła siarczyście.
- Kochanie, słownictwo! – Krzyknęła pani Anderson, grożąc córce palcem. Artystka nienawidziła, gdy ktoś z jej otoczenia przeklinał i starała się to wytępić chociaż u swych dzieci, lecz niezbyt dobrze jej to szło. – Nie możesz kląć jak szewc!
            Sam machnęła na nią dłonią, ignorując jej uwagi i chwyciła Alex za dłoń, ciągnąć przyjaciółkę na dwór. Zaskoczona dziewczyna posłusznie podążyła za nią.
- Tak w ogóle nie pokazałam ci jeszcze naszej farmy.
            Samantha miała wielką ochotę oderwać myśli od zaprzątającego je osoby sąsiada i spędzić trochę czasu z przyjaciółką. Nie chciała by Alex w zupełnie nowym miejscu czuła się osamotniona. Musiała jeszcze wprawdzie porozmawiać z ojcem, jednak patrząc na zegarek, domyśliła się, że z pewnością, pojechał konno z pracownikami, doglądać bydła, w zachodniej części ich pastwisk.
- Tylko nie zabieraj mnie nigdzie konno! – Jęknęła Alex, uśmiechając się promiennie. – Wiesz, że boje się koni, a poza tym nie umiem na nich jeździć…
            Sam dopiero teraz zdała sobie sprawę, że przyjaciółka nie mieszkała w Wyoming i zapewne widok koni jak i typowy przebieg dnia amerykańskiej córki hodowcy bydła, był jej nieznany. Zawróciła się, gdyż właśnie miała ochotę na przejażdżkę po okolicznych łąkach. Musiała z nich dzisiaj zrezygnować, lecz obiecała sobie, że od jutra zacznie szkolenie, mające na celu zaznajomienie Angielki z końmi.
- Cześć Sam, dawno cię nie widziałem! – Krzyknął podchodzący do nich mężczyzna. Alex pisnęła cicho, gdyż zbliżający się pracownik nie miał na sobie koszuli, a jego połyskująca w słońcu pierś, naznaczona długą, poziomą blizną, zapewne ją przestraszyła. – A kim jest ta urocza dama?
            Sam prychnęła pod nosem. No tak Gray i ten jego podryw! Mężczyzna, za czasów gdy była nastolatką, przyciągał jej wzrok, lecz teraz, gdy był żonaty, całkowicie jej nie interesował. Ciemne włosy, ścięte na krótko i mały tatuaż w kształcie strzały za lewym uchem, kiedyś wydawał jej się bardzo męski. Oczy koloru złota, zawsze roześmiane, nie raz obdarowywały ją serdecznym spojrzeniem, jednak tylko i wyłącznie na stopie przyjacielskiej. Był nawet odrobinę podobny do Luka, gdyby nie to, że każdego dnia golił swój ciemny zarost.
- Alex, poznaj Graya. – Mężczyzna pochwycił dłoń przyjaciółki i uściskał ją serdecznie. Alex nie będąc pewną jego intencji, szybko wysunęła swą drobną rękę z wielkiej męskiej dłoni. – Od dziecka pracuje u mojego ojca. Zajmuje się ujeżdżaniem.
- Ujeżdżaniem?
            Alex podrapała się po policzku, spoglądając na niego z konsternacją, a Sam dopiero teraz zrozumiała jej myśli. Przyjaciółka nie była tak niewinna i prosto myśląca jak jej się zdawało. Pewnie myślała o jakiś ekscentrycznych zabawach łóżkowych – pomyślała Sam, otwierając usta by wytłumaczyć jej, że tu nie chodzi o seks.
- Koni. – Rozwiał jej wątpliwości Gray, uśmiechając się szeroko. Sam także się uśmiechnęła i pociągnęła przyjaciółkę dalej nie chcąc narażać ją na spojrzenie mężczyzny, gdy ta zrozumie, że domyślił się o czym myślała.
            Alex dopiero, gdy weszły do stajen zorientowała się jaką wielką głupotę palnęła.
- Sam, ale ze mnie kretynka! – Dziewczyna, ścisnęła mocniej jej ramie, rozpaczając, że Gray domyślił się jak brudne miała myśli. – A może się nie zorientował?
            Nadziej umiera ostatnia… - Pomyślała Sam i roześmiała się widząc skrzywioną bólem twarz przyjaciółki. Poklepała ją po ramieniu, chcąc jej w ten sposób dodać odrobinę otuchy. Nie miała serca, by wybić ją z tych naiwnych myśli, w których to mężczyzna nie zrozumiał jej zmieszania, gdy mówili o ujeżdżaniu. Gray był starym podrywaczem i z pewnością w mig pojął, że jej rumiane policzki, oznaczają iż myśli o nieprzyzwoitych rzeczach.
            Nie zajmując więcej myśli zawstydzeniem Alex, ruszyła dalej w kierunku pomieszczeń biurowych, w poszukiwaniu osoby, której jeszcze nie poznała przyjaciółka. Nie musiała jednak się tym przejmować, gdyż tuż obok wyrósł nagle jej brat – osoba, której poszukiwała.
- Och, ty zapewne jesteś Alex? – Simon pochwycił w ramiona, niczego nie spodziewającą się Alex i uściskał ją serdecznie, całkowicie nie przejmując się jej piskiem przerażenia. Sam klepnęła brata w ramię, upominając go by przestał. Ten roześmiał się i puścił ją, lecz zaraz potem ponownie ją podtrzymał, gdyż wyglądała jak bliska omdlenia. Zaraz potem skierował pytające spojrzenie w stronę swej siostry. – Co jej jest? 
- Jest Angielką. – Odpowiedziała z uśmiechem jakby te słowa tłumaczyły całkowicie jej osłabnięcie. Simon uniósł ciekawie brwi, puszczając dochodzącą do siebie dziewczynę, przekazując ją siostrze. Sam pokręciła głową, parskając śmiechem. Jej młodszy o dwa lata brat, pewnie na oczy nie widział Anglika. Nigdy nie wyjeżdżał dalej niż do Cheyenne, a stolica nie roiła się raczej od Brytyjczyków. – Oni nie lubią takich gestów, zwłaszcza gdy kogoś nie znają!
            Simon pokiwał głową w zrozumieniu. Brat, pomimo, że młodszy, był od niej wyższy prawie o głowę. Jakby się nad tym zastanowić, nie byli do siebie podobni, choć łączyły ich więzy krwi. Choć końcówki swych krótkich włosów, wiecznie postawionych na żel, niekiedy farbował na jaśniejszy odcień blondu, naturalnie był blondynem, a oczy w kolorze ciepłego brązu, różniły się od niebieskich tęczówek siostry. Był także postawny i umięśniony, co zawdzięczał ciężkiej pracy na farmie.
- Nie wiedziałem, że ona taka delikatna… - Prychnął nagle, wyrywając siostrę z zamyślenia. Wskazał dłonią na gabinet ojca i skrzywił w niesmaku swe szerokie usta. – Jeśli idziecie do starego… Nie radzę. Jest rozjuszony jak młody byczek.
- Nie wiedziałam, że jest. – Odrzekła Sam, unosząc brwi w zdumieniu, zastanawiając się co mogło odwieść ojca od oderwania się od swego typowego planu dnia. Teraz aktualnie powinien znajdować się na pastwisku razem z pracownikami. – Spokojnie, dam sobie z nim radę…
            Simon, pokiwał głową i chwile rozmawiali o koniach oraz o matce, która nagle wpadła na pomysł wyprawienia przyjęcia nad cześć Alex. Nie mogła nie krzyknąć ze zdziwienia, kiedy brat opowiedział jej, że rodzicielka, zaczęła nawet piec ciasteczka, wysyłając syna do miasteczka po indyka.
Rose nigdy nie zachowywała się jak typowa matka i raczej starała się nie gotować, gdyż jak mówiła: „Blokowało to jej artystyczne myśli”. Sam nawet kiedyś podejrzewała, że matka po prostu tego nie potrafiła. Zwykle zajadali się przysmakami, które przygotowywała żona Graya – Susan, która była ich ciotką i prawie o piętnaście lat młodszą siostrą Rose. Nie traktowała wprawdzie Sue jak ciotki, była raczej starszą siostrą, które Sam nigdy nie miała.
       Rodzeństwo postało jeszcze chwilę rozmawiając o swych planach względem gości, którzy musieli się znaleźć na jutrzejszym przyjęciu, na cześć przyjaciółki, kiedy to Alex, która otrzeźwiała, po nachalnym powitaniu, przemówiła.  
- Może zaprosimy waszych sąsiadów? – Spytała nieśmiało, drapiąc się dłonią po karku. Sam nie musiała pytać, doskonale wiedziała, że chodzi jej o Zimnego Toma. Rozważała przez chwilę, czyżby to przyjaciółka się w nim czasem nie zakochała, lecz szybko uznała to za niedorzeczne. – Luke mógłby wpaść z… Bratem…
- Z Zimnym Tomem? – Zagadną Simon, marszcząc brwi. Sam westchnęła i potrząsnęła energicznie głową, gdyż w jej myślach znów pojawiła się uśmiechnięta twarz starszego z Moore’ów. – Nie mam nic przeciwko Lukowi, lecz Tom…
            Sam przez chwilę zastanawiała się czy może nie wtrącić się w ich rozmowę, jednak szybko porzuciła ten zamiar. Alex i Simon nagle zaczęli się kłócić o to, którego z braci zaprosić. Szczerze nie miała ochoty widzieć ani jednego, a tym bardziej zapraszać ich do swojego domu. To tak jakby wpuścić lisy do pełnego kurnika. Przyjrzała się z ciekawością przyjaciółce, która jakby zapominając o swym zawstydzeniu, z zapałem przekrzykiwała Simona, który ciągle to znajdywał coraz to nowsze argumenty.
- Uspokójcie się wreszcie! – Jęknęła, przerywając ich uroczą kłótnie. Spojrzeli na nią zaskoczeni jakby po raz pierwszy ją widzieli. Z pewnością argumentacja tak ich pochłonęła, że zapomnieli o jej obecności. – To jest impreza Alex, więc to ona decyduje kogo zaprosić!
            Alex pisnęła szczęśliwa, a jej twarz rozpromieniła się w uśmiechu. Simon natomiast, wzruszył jedynie ramionami, szeptając coś pod nosem, jednak nie tak głośno, by dziewczyny mogły to usłyszeć. Rozmawiając teraz już wspólnie o imprezie, nie zauważyli, gdy do ich grona dołączyła jeszcze jedna osoba.
- Będzie jakaś impreza? – Spytał zaskoczony Ben – młody dziewiętnastolatek, z głową licznie obsianą dredami, który nie całe miesiąc temu zatrudnił się na farmie. Na początku nie było łatwo się do niego przyzwyczaić lecz od niedawna chłopak znalazł wspólny język ze starszym od niego Simonem. – Mogę czuć się zaproszony?
- Nie, ty durniu! – Sam z Alex roześmiały się, gdy postawny Simon, pociągnął Bena za jego jasne dredy i odchodząc ciągnął go za nie, do jednego z boksów. – Nie ogarnąłeś jeszcze tego syfu?!
            Dziewczyny uśmiechając się pod nosem, ruszyły dalej, zostawiając kłócących się „chłopców” samym sobie.
            Sam z dumą pokazywała Alex, konie, wyposarzenie stajen, a także opowiadała o swoim dzieciństwie, spędzonym na tej ziemi. Kiedy po ponad godzinie, wróciły pod dom, uznały, że nadrobiły to kilka miesięcy w których się nie widziały. Alex była najlepszą przyjaciółką Sam, lecz dziewczyna odczuwała niemały niepokój. Wiedziała, że nie powinna ukrywać przed nią jeszcze jednej rzeczy o której jej nie wspomniała, lecz nie miała teraz czasu na rozdrapywanie starych ran. Z pewnością Alex dowie się o tym co stało się dziesięć lat temu lecz w swoim czasie. Teraz natomiast pozostawała jeszcze jedna kwestia, która zajmowała jej myśli.
- Poczekasz na mnie w domu? – Spytała zostawiając Alex na werandzie. Z domu dobiegały dziwne dźwięki i aż korciło ją by zajrzeć do kuchni, sprawdzając, czy matka w tym czasie nie spaliła jej połowy, lecz musiała się przed tym powstrzymać. Kiedy otwarła usta, by pożegnać się z przyjaciółką, jej uszu dobiegł pisk Rose i głuchy odgłos, jakby coś spadło na jej nogę. – Proszę cię, zobacz co się tam dzieje… Ja za niedługo wrócę.
            Machając przyjaciółce na pożegnanie, udała się pod gabinet ojca. Idąc tam, chciała ułożyć sobie w myślach początek rozmowy, lecz gdy przymknęła powieki, znów ujrzała twarz sąsiada. Przeklęła pod nosem, otwierając oczy szeroko, by niepożądany obraz przepadł na wieki, jednak nie było to wcale takie łatwe. Obraz sąsiada, nawiedzał ją coraz częściej, niż w czasach gdy studiowała. Odkąd ponownie go ujrzała, po tak długiej rozłące, nie mogła pozbyć się jego osoby sprzed oczu. Usilnie starała się o nim zapomnieć i nawet chciała usilnie zakochać się w kimś innym, lecz randki, pomimo tego, że faceci byli przystojni wypadały słabo. Ciągle brakowało jej czegoś, co posiadał jej sąsiad, jednak nigdy nie umiała tego nazwać.
- Samantho? – Troskliwy głos ojca wyrwał ją z zamyślenia. Zamrugała parokrotnie powiekami, chcąc zapomnieć o Luku. Spojrzała na ojca zaskoczona, ponieważ dawno już nie widziała u niego tak smutnego spojrzenia. – Szukałem cię…
- Wiem…
            Razem weszli do jego gabinetu i przez chwile patrzyli na siebie nieśmiało. Sam nie miała pojęcia jak zacząć tą rozmowę, lecz musiała rozpocząć, gdyż widząc zbolałą minę ojca nie podejrzewała, że to on pierwszy rozpocznie.
- Rozmawiałam z Lu… Z Moorem… - Zaczęła niepewnie, wahając się przy użyciu jego imienia. Dawno temu postanowiła, że więcej nie wypowie jego imienia, gdyż myślała, że to pomoże jej w pozbyciu się jego osoby z serca. – Dlaczego mu to proponowałeś?
            Richard westchnął ciężko, krzyżując swe ramiona na piersi. Jego ciemny, gęsty wąs, gdzieniegdzie przetykany siwymi włosami, poruszył się niespokojnie. Sam wiedziała, że to nie będzie dla niego łatwa rozmowa i z pewnością będzie się pilnował w dobieraniu słów, gdyż wybuchowy charakter córki nie raz dał mu się we znaki.
- Simon od jesieni zaczyna studia w Nowym Jorku…
- Ten głupek? – Spytała Sam, dziwiąc się, że zwykle gadatliwy brat nie poinformował jej o swoich planach. Myślała, że całe siły chce skoncentrować na pracy, ponieważ gdy był młodszy twierdził, że mózgiem nie naprawi zepsutego płotu, czy nie zagoni koni do zagrody. Najważniejsza dla dorastającego Simona była praca i pieniądze, dlatego trochę trudno było jej uwierzyć, że brat tak nagle się zmienił. – Nie wiem co powiedzieć. Dlaczego nie poinformowaliście mnie o tym wcześniej?
- Nie chciałem cię martwić.
- Właśnie w takich sytuacjach masz mnie martwić! – Wrzasnęła Sam, nie mogąc uwierzyć, że cała jej rodzina traktowała ją jak piąte koło u wozu. Nigdy nie mówili jej o swoich planach, czy zmartwieniach, tłumacząc się zawsze w ten sam sposób. Czasami myślała, że mają ją za nienormalną. – Ale nadal nie rozumie dlaczego chcesz sprzedać ziemię dziadka Lucky Dream!
            Pan Anderson, zmarszczył groźnie brwi, a Sam zlękła się tego spojrzenia. Nie raz widziała u ojca ten stanowczy wyraz twarzy i obawiała się czy czasem nie dostanie zaraz lania.
- Nie jestem już młody, a farma sama się nie poprowadzi. – Rzekł, wstając od biurka i zawieszając swoje spojrzenie, na tym co działo się w zagrodach. Sam powiodła za jego spojrzeniem dostrzegając pana Duncana – starszego mężczyznę z ciemną, długą brodą, który pracował jeszcze u jej dziadka oraz wiecznie rozebranego do połowy Graya, który próbował dosiąść młodą, dziką klacz. – Myślałem, że Simon przejmie po mnie pałeczkę, lecz gdy mu to zaproponowałem, stwierdził, że nie ma zamiaru dłużej bawić się w farmera.
            Sam zacisnęła usta na myśl o bracie. Nie mogła dojść dlaczego powiedział coś tak bezpośredniego ojcu, który od czasów ostatniego zawału, powinien się oszczędzać, lecz pomimo to ciągle pracował, narażając się na kłopoty zdrowotne.
- A ja? – Spytała Sam, wojowniczo podnosząc podbródek. Wiedziała, że nie jest tak wartościowa jak mężczyźni, którzy lepiej radzili sobie w pracach fizycznych, lecz sądziła, że nadawała się do pracy, a szczególnie do zarządzania, wiec nie mogła zostać pominięta w biegu o stołek. – Znam się na biznesie. Ukończyłam studia z wyróżnieniem i…
- Nie żartuj sobie Sam… Jesteś kobietą…
            Sam spojrzała na ojca morderczo. No i co z tego? – Pomyślała, nie do końca rozumiejąc jego słowa. Jeśli sugerował, że kobieta nie nadaje się do niczego innego, poza praniem, sprzątaniem i robieniem obiadków, to był w wielkim błędzie!
- To, że jestem kobietą, nie znaczy, że mam w głowie siano!
- Uspokój się Samantho! – Warknął, zniecierpliwiony ojciec, kładąc, uspokajająco dłonie na ramionach córki, chcąc powstrzymać ją w ten sposób od wymachiwania nimi. Sam miała natomiast wielką ochotę to zrobić, przy okazji rzucić czymś w Richarda, próbując wbić mu trochę oleju do głowy. – Nie o to mi chodziło! Myślałem raczej o tym, że w końcu się zakochasz i wyjedziesz…
            Kiedy tylko Richard wspomniał o małżeństwie, przed oczami Sam pojawiła się twarz sąsiada, szybko zacisnęła oczy i przeklęła pod nosem, chcąc odpędzić z myśli jego obraz. Kiedyś chciała właśnie za niego wyjść, jednak teraz wolałaby zginąć niż mu się oddać.
- Nie mam takiego zamiaru. – Szepnęła pod nosem, postanawiając w tej chwili, że nigdy nie wyjdzie za mąż. Jeśli to zapewni ojcu spokój będzie przez wieczność pracować w pocie czoła, rozwijając Free Horse. – Nie znam nikogo wartego poślubienia.
            Richard zastanowił się przez chwile, obserwując nieodgadnioną twarz córki. Kiedy była małą dziewczynka, mógł z niej czytać jak z otwartej księgi teraz jednak Samantha stała się kobietą, a z kobietami, do diabła, były tylko same problemy!
- Nie poradzisz sobie…
            Sam westchnęła, szukając w myślach jakiegoś mocnego argumentu. Niestety nic nie przychodziło jej do głowy. Wiedziała, że ojciec potrafi być nieprzejednany i uparty jak osioł jeśli się na coś uprze.
- Zawrzyjmy więc układ. – Powiedziała nagle wzbudzając na twarzy ojca ciekawość. To był jedyny sposób, by jakoś tymczasowo, przekonać ojca do odwleczenia decyzji o sprzedaży. - Jeśli w dwa miesiące nie podołam utrzymaniu farmy, będziesz mógł ją sprzedać komu tylko zechcesz.
            Richard, pogładził palcami swe gęste wąsy w zastanowieniu. Robił tak zawsze, gdy myślał nad jakąś ważną sprawą. Sam nie spuszczała wzroku z jego twarzy, nie chcąc przegapić ani jednego drgnięcia brwi. Kiedy to ona się zmarszczył, a ojciec otworzył usta by coś powiedzieć, Sam weszła mu w słowo:
- Tylko mi zaufaj… - Poprosiła błagalnie, składając dłonie jak do modlitwy. – Tylko o to cię proszę.
            Pan Anderson, przeklął, gdyż właśnie stał się więźniem błagalnego spojrzenia swej córki. Nie był łagodnym mężczyzną, lecz wystarczyło jedno smutne spojrzenie córki lub jej matki, a natychmiast ustępował. Tak też się stało i tym razem.
- Zgadzam się. – Wyszeptał na co Sam, wykrzykując podziękowania, rzuciła się w jego ramiona i przytuliła z wdzięcznością. Ojciec pogładził głowę córki delikatnie, zastanawiając się czy aby nie popełnił błędu. – Lecz ja wycofam się całkowicie. Od poniedziałku zaczynasz ciężko pracować i nie kiwnę nawet palcem by ci pomóc!
            Sam w myślach policzyła dni do poniedziałku. Dwa dni… Stanowczo przez ten czas nie zdąży zorientować się w wielu sprawach, lecz da z siebie wszystko, by nie zawieść ojca. Poza tym miała u siebie najlepszą przyjaciółkę, która z pewnością jej pomoże oraz tabuny pracowników i brata, którego w tym momencie chciała ukatrupić.

piątek, 17 kwietnia 2015

4. W czeskim filmie…

     Witam serdecznie!

         W tym fragmencie pojawi się po raz pierwszy Thomas. Och tak! Ta twarz kojarzy się większości z nieopisaną dobrocią i uprzejmością. Jednak według mnie ta osoba posiada swą mroczną stronę...

   Postanowiłam zmienić ten obraz, tak więc... Drogi czytelniku! Nie szukaj tu "miłego" Toma, gdyż zaprawdę powiadam ci... go nie znajdziesz...



      Alex będąc całkowicie pochłonięta akcją rozgrywającą się przed jej oczami, zupełnie nie zauważyła mężczyzny, który stanął za nią i nieco zniecierpliwionym okiem obserwował jak Sam celuje bronią w pierś Luka.
- Luke znowu robi problemy… - Westchnął, poprawiając plik dokumentów pod swoją pachą. Alex przerażona tymi nagłymi słowami obróciła się i o mało nie wpadła na mężczyznę znajdującego się za nią. Podniosła wysoko głowę i zmarła. – Pani przyszła na rozmowę kwalifikacyjną?
      Alex zamrugała parokrotnie powiekami, chcąc sprawdzić, czy to aby jej się nie śni. Czy Cheyenne było pełne mężczyzn, w który to jeden samiec był przystojniejszy od drugiego? Myślała, że to Lukas był urodziwy, lecz ten, który teraz zwracał się do niej, bił go o głowę.
Był mniej więcej tego samego wzrostu co Moore, lecz nie był do niego podobny. Wyrazista, męska twarz o delikatnej opaleniźnie i czujnych niebieskich oczach, wpatrywała się w jej drobną postać z ciekawością. Średniej długości, orzechowe włosy, zaczesane do tyłu, układały się w fale, niesfornie odstające w niektórych miejscach. Wąskie usta, o delikatnym odcieniu różu, coś wypowiedziały, lecz dziewczyna nie słyszała nic oprócz własnego serca, które waliło jej niczym młotem, zagłuszając inne odgłosy. Mężczyzna w pewnym momencie się odwrócił i ruszył w stronę wielkiego budynku, obok stajen, lecz zatrzymał się po kilku krokach.
- Idzie pani, czy nie? – Spytał, lecz dziewczyna zamiast odpowiedzieć, rozpływała się nad melodyjnością i przyjemną dla ucha barwą jego głosu. Nie chcąc wyjść na idiotkę, kiwnęła mu głową i ruszyła za nim. – Dlaczego ja muszę to robić...
            Nie widziała czy ostatnie zdanie dotyczyło jej, lecz miała nadzieje, że chodziło mu o coś innego. Zastanawiała się dlaczego za nim podąża w nieznanym jej kierunku. Nie była do końca pewna o co chodzi, lecz postanowiła jak najdłużej przeciągnąć czas w którym będzie mogła z nim przebywać. Nie często wykazywała tak mało zdrowego rozsądku, jednak nie sądziła, by mężczyzna był jakimś bandziorem, czyhającym na jej cnotę.
            Nagle jej myśli zostały rozproszone, gdy zauważyła w jaki sposób mężczyzna się porusza. Jego długie nogi, odziane w ciemne dżinsy, stawiały długie, zdecydowane kroki, przez co trudno było jej za nim podążać. Jasno niebieska koszula opinała jego długie ramiona i kształtne plecy, a taliowanie koszuli, zwracało uwagę na jego wąskie biodra, skutecznie pokazując szerokość jego barków.
- Proszę wejść… - Szepnął, otwierając drzwi przy których się znaleźli i przepuścił ją przodem. Posłusznie weszła do pomieszczenia i zajęła niebiesko-czerwony fotel, który jej wskazał. Sam natomiast usiadł za wielkim mahoniowym biurkiem i odkładając teczki na bok, złączył swe dłonie, splatając palce ze sobą. – Co może mi pani o sobie powiedzieć?
            Alex spłoniła się natychmiast i jak to miała w zwyczaju opuściła głowę, chcąc uniknąć jego czujnego wzroku. Zastanawiała się czy mężczyzna właśnie ja podrywa. Nie była w tym specjalistką, lecz po co innego przyprowadziły ją do tego pokoju i prawie przewiercał wzrokiem?
- Słucham. – Powiedział zniecierpliwiony, odchylając się na swym obrotowym krześle. Alex zamiast cokolwiek odpowiedzieć, zaczęła przyglądać się jego smukłym palcom, o starannie obciętych paznokciach. Długie kształtne palce i jasne dłonie mężczyzny, sprawiły, że jej usta uchyliły się delikatnie. Nigdy jeszcze nie widziała aż tak cudownych dłoni u mężczyzny. – Dlaczego pani nic nie mówi? Zdenerwowałem panią?
- Nie! – Wykrzyczała gwałtownie i podniosła na niego swe ciekawe oczy. Mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie, po czym skrzywił w usta, jakby poczuł na języku coś kwaśnego. Zlustrował spojrzeniem Alex, która to pod naporem jego oczu, podniosła dłonie i zasłoniła nimi swe bordowe policzki. – Po prostu ja…
- Denerwuje się pani… - Powiedział, wzdychając pod nosem. Chwycił pierwszą lepszą teczkę na swym biurku, wyciągnął z niej dokumenty i podsunął je dziewczynie. Położył palec ja jednej kolumnie wypełnionej cyframi i postukał nim w tabele poniżej. – W pośrednictwie mówili, że jest pani najlepszą kandydatką na księgową. Niech więc udowodni mi pani swoją wiedzę i wskaże co jest nie tak z tym wydrukiem.
            Alex nieco zaskoczona tym zadaniem, spojrzała na niego marszcząc swe brwi. Nie rozumiała absolutnie niczego z tego co powiedział. Zdawało jej się przez chwile, że została wkręcona w jakiś kiepski program rozrywkowy i zaraz przez okno wskoczy kamerzysta, informując ją o tym, że to wszystko jest tylko farsą. Odczekała chwile jednak nic takiego się nie stało. Przez moment podejrzewała także, że mężczyzna chce ją uwieść, jednak jego poważne spojrzenie i brak jakichkolwiek oznak uśmiechu na męskiej twarzy, świadczyła o tym, że znalazła się tu z całkiem innego powodu. Pytanie tylko jakiego?
            Mężczyzna chrząknął, zagryzając swą szczękę. Nerwowo zacisnął usta w wąską kreskę, pokazując tym swoje niezadowolenie. Wyciągnął dłonie chcąc zabrać papiery, jednak Alex położyła na nich ręce i pochyliła się nad tabelami. Przebiegła wzrokiem po rzędach cyfr i przeliczyła w pamięci kilka kolumn. Po niecałej minucie wiedziała już, co się nie zgadza w obliczeniach.
- Są źle podliczone, a te tutaj… - Wskazała palcem na legendę pod wykresem i na liczby wypisane obok pionowych kresek. – Nie uwzględniają podatku.
            Przez kilka lat studiowała naukę biznesu, więc ekonomie i rachunkowość miała w małym palcu. Nie sądziła, że akurat teraz będzie musiała wykorzystywać nabytą tam wiedzę. Podniosła swe spojrzenie na mężczyznę i uśmiechnęła się promiennie. Ten odchrząknął i zebrał papiery, chowając je z powrotem do teczki. Pokiwał głową, przyglądając jej się podejrzliwie.
- W jaki sposób, tak szybko znalazła pani ten błąd? – Spytał, wydobywając z innej teczki, jakiś kwestionariusz osobowy i przeglądając go dokładnie. Po chwili odłożył go na biurko i ponownie przeniósł na nią swe uważne oczy. – Skończyła pani kurs doszkalający dla księgowych, więc jak?
            Kurs dla księgowych? – Zastanowiła się Alex, kompletnie zbita z tropu. Dopiero teraz doszło do niej, że została pomylona z jakąś inną osobą, co tłumaczyłoby to całe zamieszanie.
- Poza tym… - pochylił się jeszcze raz nad papierami i uśmiechnął się szeroko, gdy ponownie na nią spojrzał. Alex zmiękły kolana, od tego uśmiechu. Poczuła się jakby była w niebie. Jego zniewalający uśmiech, był tak rozbrajający, że z trudem sama powstrzymała się od uśmiechu. Poza tym jego niebieskie oczy, zwęziły się, a w tęczówkach było można dostrzec rozbawienie. – Nie wyglądasz na 57 lat…
            Alex pisnęła cicho, gdy mężczyzna widząc jej zaskoczony wyraz twarzy roześmiał się radośnie. Wyjąkała pod nosem przeprosiny, nie zdobywając się na nic innego. Weź się w garść, bo wyjdziesz na totalną idiotkę! – Upomniała się w myślach. Wzięła głęboki oddech, chcąc wytłumaczyć mu tą całą sytuację.
- Przepraszam, że nie powiedziałam panu o tym wcześniej… - Wyjąkała, dłońmi miętosząc dół swej bluzki. W sumie to on powinien ją przeprosić, gdyż nie dał jej dojść do słowa. Z drugiej strony była zbyt nieśmiała, by mu powiedzieć o zaistniałej pomyłce. – Nie szukam pracy, jestem tu na wakacjach u państwa Anderson.
            Mężczyzna opanował swój śmiech i spoważniał. Alex ucieszyła się, że pomimo zaniku jego melodyjnego śmiechu, nie zniknął jego pogodny wyraz twarzy. Przedtem sprawiał wrażenie naburmuszonego i obrażonego na cały świat, lecz teraz… Mógłby zniewolić wszystkie kobiety w promieniu kilkunastu kilometrów.
- To by tłumaczyło obecność Sam… - Westchnął, spoglądając ciekawie w okno po lewej. Podążyła za jego spojrzeniem i pisnęła, widząc rozgrywającą się na podwórzu scenę. Luke namiętnie całował usta przyjaciółki, która to jak zauważyła Alex, nie miała nic przeciwko, ponieważ z równą mężczyźnie żarliwością odwzajemniała pieszczotę. – Ci dwoje zawsze ze sobą wojują, lecz zostawić ich na chwile samych…
            Odwróciła pośpiesznie wzrok, próbując zapanować nad nerwami. Nie wiedziała jak sobie tłumaczyć zachowanie Sam, która zapewniała ją gorliwie, że nienawidzi sąsiada, lecz sądząc po tej scenie, przyjaciółka nie była z nią do końca szczera. Najgorsze było to, że Alex miała wielką ochotę, na to co robiła przyjaciółka. Chciałaby poczuć na swych ustach, gorące wargi nieznajomego.
            Spojrzała na niego nieśmiało i aż jęknęła, ponieważ nie sądziła, że oczy mężczyzny są utkwione właśnie w niej. Skrzyżowali swe spojrzenia i już myślała, że zaraz pochyli się nad nią i spełni jej marzenie, jednak słowa, które wypowiedział, gdy uchylił swe usta, kompletnie zniszczył cały obraz jaki sobie budowała.
- Nie mam zamiaru cię całować. – Powiedział, a na jego twarz wstąpił ponownie profesjonalna powaga. Już miała mu wyjaśnić, że wcale nie miała na to ochoty, kiedy ten wszedł jej w słowo. – Nie myśl sobie, że wystarczy się uśmiechnąć, czy zarumienić, by to sprawić. Jeśli chcesz złowić bogatego męża, musisz się bardziej postarać.
            Alex rozszerzyła oczy w zdumieniu. O czym on do diabła mówił? Nawet przez moment nie pomyślała o tym by zakładać na niego sieci. Nie była wyrachowana, ani też zbyt doświadczona, by móc to zrobić.
- Nie szukam męża…
            Ten raczej nie uwierzył w jej słowa, o czym świadczył jego złośliwy uśmiech. Prychnął pod nosem, lustrując jej drobną postać wzrokiem. Jego przewiercający na wylot wzrok, niezmiernie ją peszył, jednak nie odwróciła spojrzenia.
- Nie bądź głupia… - Powiedział, przerzucając wzrok na papiery na biurku. Spostrzegła, że chciał jej delikatnie dać znać, że ma robotę, jednak nie miała zamiaru mu tego ułatwiać. - Każda z was tego chce, jednak… Źle trafiłaś, mała… 
- C…C… Co?! – Jęknęła niewyraźnie, nie wiedząc czy mężczyzna aby sobie z niej nie żartuje. Fakty, był przystojny jak wszyscy diabli, lecz to nie uprawniało go do tego by się z niej naigrywać. Do tego nazwał ją „mała”, co w innych przypadkach po prostu ignorowała, lecz teraz wstąpił w nią jakiś szatan, który kazał utrzeć mu nosa. – Posłuchaj uważnie… Nie wiem za kogo się masz, lecz wiedz, że nie tylko ty w tym mieście nosisz spodnie. Mam trochę wyższe wymagania, względem mężczyzny i taki… Złośliwy dupek, nie jest kompletnie w moim typie! 
            Mężczyzna oniemiał z wrażenie, słysząc słowa Alex. Nie spodziewał się ataku z jej strony, gdyż przez całą ich wcześniejszą rozmowę, nie powiedziała zbyt dużo. Teraz spojrzenie dziewczyny było wojownicze, co musiał przyznać… Spodobało mu się. Alex natomiast nie sądziła, że ten gadatliwy Amerykanin, w końcu zamilknie, lecz nie trwało to zbyt długo.
- Złośliwy dupek? – Spytał, odkładając papiery i kładąc swe dłonie na biodrach. Alex zacisnęła usta i podniosła wojowniczo podbródek, niestety przez swój niski wzrost nie mogła spojrzeć na niego z góry o czym marzyła. – To nie ja podszywam się pod kogoś innego ty mała oszustko…
            Ty obślizgły gadzie! – Pomyślała Alex, zastanawiając się co chwilę temu urzekło ją w tym dupku. Ciągle miała podwyższone tętno, a serce przy każdym jego ruchu zwiększało swoje bicia, jednak miała nadzieję, że teraz jest to spowodowane nagłą złością jaka ją ogarnęła. Był niesamowicie przystojny i na początku była zawstydzona, lecz teraz jakby wszystko znikło. Miał fatalny charakter, był złośliwy i niemiły, co wcale jej się nie podobało.
- Nie nazywaj mnie tak! – Krzyknęła, a cała jej wstydliwość uleciała, wraz z tymi słowami. – Nie jestem żadna „mała” i dobrze sobie to zapamiętaj!
            Mężczyzna uniósł brwi w zdziwieniu, a na jego twarzy pojawił się znów uśmiech. Alex syknęła pod nosem i zacisnęła swe dłonie w pięści. Czekała w milczeniu na jego kolejny atak, który nastąpił szybciej niż przypuszczała.
            Z szybkością błyskawicy pokonał dzielącą ich odległość i złapał ją za dłonie, która ta wyciągnęła przed siebie, chcąc się bronić. Pisnęła, gdy chwycił ją za ramiona i uniósł tak, by jej twarz była na wysokości jego twarzy. Alex wstrzymała oddech i poruszyła niespokojnie nogami, zauważając, że jest w powietrzu. Miała już na niego krzyknąć, gdy to ich spojrzenia się spotkały. Nie wiedziała dlaczego, szydercze spojrzenie jego oczu nagle złagodniało i to chyba właśnie to zamknęło jej usta. Zatopiła się w intensywności jego spojrzenia.
- Jak dla mnie jesteś mała i tak cię będę nazywał. – Powiedział, uśmiechając się pod nosem ze swego zwycięstwa nad kobietą. – I lepiej to sobie zapamiętaj! – Dokończył, naśladując ton jej głosu.
- Jestem Alex… - Wypaliła nagle i gdyby nie uścisk mężczyzny przywaliłaby się dłonią w czoło. Po jaką cholerę mu to mówię? – Spytała sama siebie. Sądząc z jego poprzednich słów, zapewne nie interesowało go jej imię, ani też nic innego co dotyczyło jej osoby. – Jeśli już musisz mnie jakoś nazywać, mów mi Alex…
            Mężczyzna uniósł jedną z brwi, zawieszając spojrzenie na jej oczach. Alex ponownie zaczerwieniła się, pod naporem jego wzroku. Uchylił usta, pewnie, by zdradzić jej swoje imię, gdy nagle drzwi otworzyły się z hukiem, a na progu stanęła Sam, z bronią w ręku.
- Ręce przy sobie Moore! – Alex spojrzała niewidzącym wzrokiem na przyjaciółkę, jakby nie bardzo wiedząc co ta tutaj robi. Zza jej ramienia wychylił się Luke, z uśmiechem obserwując zastaną w pokoju scenę. Uśmiechnął się i położył dłoń na ramieniu Sam, która gdy tylko to spostrzegła, strzepnęła ją z siebie, patrząc na niego z obrzydzeniem. – Nie chce wiedzieć co chciałeś z nią zrobić, ale odstaw ją na ziemię, wtedy nie odstrzelę ci łba!
            Alex otwarła usta, by wytłumaczyć jej całą sytuację, lecz nie zdążyła, gdyż mężczyzna odstawił ją na podłogę z szybkością z jaką ją podniósł. Sam opuściła strzelbę i łypiąc oczami, to na jednego mężczyznę, to na drugiego, chwyciła Alex za dłoń i pociągnęła do wyjścia.
- Przepraszam Alex, że zostawiłam cię z Zimnym Tomem…
            A więc miał na imię Tom, lecz dlaczego Zimny? – Zastanowiła się, gdy przyjaciółka ciągnęła ją do wyjścia. Z pewnością nie było w nim nic zimnego, a wręcz przeciwnie. W głębi serca czuła, że ten chłód, da się roztopić i postanowiła podjąć wyzwanie, roztopienia jego zamarzniętego serca…



piątek, 10 kwietnia 2015

3. Pocałuj mnie, lub zabij!



Witam! 

Tu miał być opis, czy coś takiego... niestety jestem zbyt naj**bana by wymyślić coś fajnego... Tak więc, trzymając się dywanu (Szatan kocham Cię! ;*) zapraszam was na kolejny rozdział!






- Moore! Ty obślizgły szczurze! – Wrzasnęła wściekle Sam, chcąc tymi słowami wyrazić całą swą złość na Luka, który to jakby był jasnowidzem nie znajdował się na farmie, kiedy ta w szale przemierzała kolejne stajnie w poszukiwaniu Amerykanina. – Zawsze mnie wkurzałeś, ale teraz przegiąłeś!
Nie sądziła, że tak szybko spotka znów mężczyznę. Kiedy go szukała, miała już ochotę odstrzelić kilku zaskoczonych jej widokiem kowbojów, kiedy jeden z nich stwierdził, że pan Moore udał się na lotnisko i jeszcze nie wrócił. Jego przystojna twarz zawsze działała na nią w niezwykły sposób, porażając jej zmysły, sprawiając, że nie mogła się skupić w jego obecności.
- Jak miło cię widzieć kochanie. – Rzekł uśmiechając się zniewalająco i nie zważając na broń, którą trzymała, zmniejszył dzielącą ich odległość. - Nie wiedziałem że spotka mnie taki zaszczyt i sama mnie odwiedzisz.
- Zamknij się i przestań mnie tak nazywać! – Wrzasnęła, podnosząc broń, celując lufę na jego pierś. Ten nie przestraszył się jednak, nie wahając się ani sekundę, stawiał swe kroki dalej. Sam poczuła na ciele dreszcz, który przeszył całe jej ciało. Jej serce przyśpieszyło swój rytm, a do nozdrzy doszedł ją jego męski zapach. Pachniał mężczyzną, w każdym tego słowa znaczeniu, gdzie woń mocnych perfum, mieszała się z zapachem jego rozgrzanego słońcem ciała. – Zatrzymaj się, albo pociągnę za spust!
            Mężczyzna prychnął pod nosem. Zatrzymał się dopiero, na kilka kroków przed nią, gdy lufa strzelby dotknęła jego koszuli. Sam zadrżała, zdając sobie sprawę, że już nigdy mężczyzna nie znajdował się tak blisko. Kiedyś może żebrałaby o każdą minutę, by spędzić z nim czas, ale nie teraz, nie w tej chwili.
- Teraz chociaż jestem pewny, że nie spudłujesz… - Powiedział, chwytając za lufę i przesuwając ją na swe gołe ciało, w miejscu gdzie kraciasta koszula odsłaniała jego pierś. Sam zawahała się przez chwilę i odsunęła palec od spustu. – Strzelaj jeśli chcesz.
            Angielka pisnęła w przerażeniu i chwyciła za ramię swą przyjaciółkę. Sam natomiast, strzepnęła jej dłoń ze swego ramienia, upominając ją by odsunęła się o kilka metrów. Alex posłusznie oddaliła się, ufając, że przyjaciółka nie popełni głupstwa.
Tak naprawdę nie chciała go zabijać, chciała jedynie przemówić mu do rozsądku, a że nie umiała tego zrobić normalnie, w desperacji pojawiła się w jego domu z bronią. Szukając w myślach dnia, w którym zaczęła go nienawidzić, przypomniała sobie, że postanowiła, iż mężczyzna już nigdy z niej nie zadrwi, a ich rozmowy nie będą przyjazne. Pragnęła wtedy by mężczyzna umarł, lecz to było aktualne gdy była nastolatką, a sporo od tego czasu się zmieniło. Nie chciała, by zginął z jej ręki, bo kto by się z nią spierał i denerwował ją tak jak on?
- Tak bardzo chcesz dzisiaj zginąć? – Spytała zawadiacko, unosząc kącik swych ust w złośliwym uśmiechu. Pchnęła strzelbę, mocniej dociskając ją do jego piersi. Nieświadomie powiodła spojrzeniem do jego torsu i to ją zgubiło. Zaczęła wodzić spojrzeniem, po wspaniałej, umięśnionej piersi Luka, wyobrażając sobie jakby było gdyby zamiast lufy znajdowała się tam jej dłoń. Przymknęła na chwilę oczy, a jej wyobraźnia zaczęła nakreślać obrazy. Otrząsnęła się szybko, uświadamiając sobie, że Moore jest jej wrogiem. – Już nie możesz się doczekać, co?
- Z twojej ręki kochanie, byłby to prawdziwy zaszczyt. – Powiedział zniżając głos, zmieniając jego barwę na bardziej zmysłowy.
Sam nie wiedziała czy zrobił to specjalnie, czy zupełnie nieświadomie, jednak walczyła ze sobą by nie ulec czarowi, jaki wokół siebie roztaczał. Uśmiech mężczyzny działa na nią niszcząco o czym przekonała się już w przeszłości, jednak pomimo tego, że myślała, iż dorosłość oraz rozłąka uwolni ją od uczuć jakie w niej wzbudzał, bardzo się myliła. Musiała naprawdę mocno zagryźć usta, by się nie uśmiechnąć, zapominając dlaczego w ogóle się tu znalazła.
Długi czas, w którym studiowała w Anglii, zawsze wydawał jej się katorgą. Nie tęskniła tak za krajem, co za roześmianą twarzą bruneta. Czasami łapała się na tym, że spoglądała na zdjęcie w telefonie, które kiedyś, przypadkowo udało jej się mu zrobić. Chociaż zmieniała komórki, w ciągu tych kilku lat, zdjęcie nadal pozostawało. Lubiła patrzeć na nie nocą, gdy było jej smutno, czy źle. Ten uśmiech zawsze dodawał jej sił, pozwolił podnieść się z najgorszej depresji i na nowo przywołać radość w jej sercu.
- Sam… - Szepnął, podnosząc dłoń i ściskając metalową lufę. Gdyby nie jej mocny uścisk, mężczyzna z łatwością wyrwałby jej broń. Walczyła sama z sobą by nie ulec jego miękkiemu szeptowi, który porażał jej zmysły i zabierał możliwość logicznego myślenia. – Przecież oboje doskonale wiemy, że nie chcesz mnie zabić.
            Nie chciała i tutaj miał świętą rację. Nie zamierzała jednak pozwolić mu by nią po raz kolejny zawładnął. Z bronią w ręku czuła się bezpieczniej.
- Nie bądź taki pewny! – Krzyknęła, choć stał zaledwie kilka kroków przed nią, jakby chcąc zagłuszyć głos serca i reakcję własnego ciała na mężczyznę. – Zawsze musisz robić coś co mnie złości?! Dlaczego chcesz nas wykupić, mało ci swojej ziemi?!
            Spojrzenie Luka zmieniło się. Uśmiech zszedł z jego ust, a oczy miałby, jak dziwny na niego poważny wyraz. Serce Sam ścisnęło się z bólu, gdyż to właśnie jej słowa sprawiły jego zniknięcie.
- Nie powinnaś najpierw spytać ojca, dlaczego chce sprzedać ziemie? – Spytał, unosząc swe ciemne brwi w zdumieniu. Sam przez chwile, poczuła się jak idiotka, która wpada do niego z awanturą nie dowiadując się o co chodzi w całej sprawie. Jej temperament, jak zwykle wybuchowo, odebrał jej resztki rozsądku, przez co działała pod wpływem chwili nie zastanawiając się nad swymi działaniami. – Nie chcę kupować waszej ziemi i szczerze zdziwiło mnie, gdy Richard wystąpił z tą propozycją.
- Znam cię Moore! – Wrzasnęła, nie wierząc w ani jedno z jego słów. - Wiem, że tobie jest wiecznie mało i to pewnie ty złożyłeś mu taką propozycję! Jesteś pazernym, pozbawionym dumy…
            Mężczyznę widocznie zdenerwowały jej słowa, ponieważ, chwytając za lufę, wyrwał dłoń z jej rąk i odrzucił ją w bok. Zaskoczona Sam ego nagłym gestem, pisnęła, gdyż w mgnieniu oka pokonał dzielącą ich odległość i chwytając ją za ramiona przyciągnął do siebie, zbliżając twarz do jej twarzy.
- Posłuchaj ty mała złośnico… - Jęknął przeciągle, gromiąc ją swym spojrzeniem. Przez chwile miała nadzieje, że Luke chce ją pocałować, jednak sądząc po jego twardym wzroku, nie miał na to ochoty, co jeszcze bardziej ją rozwścieczyło. – Nie mam zamiaru przekonywać cię, że nie obchodzi mnie wasza ziemia i rozumiem twoje wzburzenie, ale jeśli jeszcze raz mnie obrazisz, uduszę cię do jasnej cholery, jak Boga kocham!
            Przez chwile nie wiedziała, co tak mogło go zdenerwować. Z tego co sobie przypominała zawsze go przezywała, jednak nigdy nie zareagował na to w taki sposób. Starała sobie przypomnieć słowa, które wypowiedziała zaledwie minutę temu jednak  zupełnie nie umiała się skupić. Powodowała to bliskość mężczyzny, ciepło jego spoconego ciała, a szczególnie gorący oddech owiewający jej policzki.
- Nienawidzę cię!
            Spojrzenie Moorea złagodniało i przesunęło się z jej oczu, na rozchylone usta. Mężczyzna uśmiechnął się, delikatnie kręcąc głową. Widząc jego uśmiech pomyślała, że to z niej się śmieje i szarpnęła się, chcąc się wyrwać z jego uścisku, lecz Luke miał co do niej inne plany…
- Nie ładnie tak kłamać…
            Sam uchyliła usta, by go zwymyślać, wyzwać od najgorszych drani jakich spotkała, lecz uniemożliwiły jej to usta, które gwałtowanie wpiły się w jej wargi. Choć w przeszłości całowali się tylko raz,, było to niczym w porównaniu z gwałtownym pocałunkiem, jakim obdarzył ją Luke. Kapelusz zsunął jej się z głowy i wylądował pod ich stopami. Na początku chciała się wyrwać, gdyż pieszczota nie przynosiła jej przyjemności, jednak gdy nieświadomie jej usta same się poruszyły, jego pocałunki złagodniały, zmieniając się w ułamku sekundy z gwałtownych w delikatne muskanie warg, przez co Sam porzuciła zamiar wyrwania się z jego uścisku.
            Właśnie te same usta śniły jej się po nocach. Zwykle marzyła o tej chwili i wyobrażała sobie wspaniałość tej chwili, jednak rzeczywistość je przerosła. Luke wziął w posiadania jej usta w cudowny sposób, stykając je ze sobą, rozpalając zmysły. Sam jęknęła nagle, gdy jego żarliwy, pragnący więcej język, wślizgnął się do jej ust, rozpoczynając walkę z jej. Nie był to jej pierwszy pocałunek, lecz nigdy nie doznała aż tak wielkiej przyjemności. Po chwili mężczyzna oderwał się od dziewczyny, a na jego twarzy pojawił się triumfalny uśmiech.
- Jeśli wszystkich swoich wrogów, całujesz z taką pasją, ciekawy jestem jak to robisz, gdy się zakochasz…
            To jedno, krótkie zdanie całkowicie ją otrzeźwiło. Było jak kubeł zimnej wody. Sam skrzywiła się w obrzydzeniu, że też dała się pocałować temu podstępnemu bazyliszkowi.
- Łajza… - Syknęła pod nosem, przecierając usta wierzchem dłoni, jakby ten gest mógł zmazać smak jego warg. Niestety wiedziała już teraz, że kolejną noc spędzi nad rozmyślaniem o stojącym przed nią mężczyźnie. –  Nienawidzę cię z całego serca…
- Z całego serca? – Roześmiał się, pokazując Sam jak wielką pomyłkę popełniła. Po jaką cholerę dodałam do tego serce? – Skarciła się w myślach, czując, że jest największą idiotka na całej kuli ziemskiej. – A więc jest w tym jakieś uczucie…
            Podniósł dłoń, gładząc w zamyśleniu swój zarost. Przez chwile, mierzyła go wzrokiem, po czym westchnęła i chwytając kapelusz, wcisnęła go na głowę. Podeszła także do swej strzelby, poniosła ją z ziemi i skierowała się w stronę samochodu. Gdy już była koło wozu, odwróciła się zaskoczona, przypominając sobie o przyjaciółce. 
- Alex! – Wrzasnęła, rozglądając się po okolicy, jednak nie dostrzegła nigdzie jej sylwetki. Przestraszyła się nie na żarty. Koleżanka z pewnością nie ruszyłaby się z miejsca sama, nie znając otoczenia. Nie miała orientacji w terenie, więc mogłaby się łatwo zgubić. Automatycznie spojrzała na Luka, który nie ruszył się z miejsca. Podeszła bliżej i szturchnęła go w ramię. – Coś z nią zrobił?!
            Luke wyrwany z zamyślenia, popatrzył na nią zaskoczony i dopiero po chwili pojął znaczenie jej słów. Rozejrzał się po farmie, poszukując małej osóbki, jednak jej nie zlokalizował.
- Chyba widziałem jak odchodzi z Tomem… - Powiedział, ściągając swój kapelusz i poprawiając niesforny kosmyk, który osunął mu się na twarz. Sam jęknęła pod nosem.
Thomas Moore był młodszym bratem Luka. Chociaż łączyły ich więzy krwi, braci stanowili swoje przeciwieństwa. Może to miało coś wspólnego z tym, że posiadali inne matki. Jeśli nieśmiała Alex przebywała w jego towarzystwie, Sam musiała ją jak najszybciej odnaleźć. „Zimny Tom” jak nazywała go w dzieciństwie, nienawidził ludzi, a w szczególności kobiet. Ciągle pamiętała jak jej zakochana przyjaciółka Hanna, wyznała mu swe uczucia. Ten ją wyśmiał, po czym stwierdził, że jest pusta i nie ma zamiaru tracić czasu na jej osobę. Jak teraz o tym myślała, doszukała się wspólnych cech u obu braci Moore. Oboje byli skończonymi draniami.
- Sam, gdzie idziesz?

            Dziewczyna ruszyła szybkim krokiem, kierując się do budynku, w którym znajdowało się biuro farmy, całkowicie ignorując podążającego za nią bruneta. Bała się tego, co zastanie, gdy przekroczy próg budynku. Była jednak święcie przekonana, że bez tony chusteczek higienicznych się nie obejdzie.