-
Jedno mnie zastanawia… - Szepnęła po niedługim czasie Alex, wprawiając
przyjaciółkę w zdziwienie. – To co powiedziała Sue na początku… „Sam była
zakochana w Lu…”
-
Przestań! – Krzyknęła Amerykanka, nieświadoma tego, że podniosła głos. Widząc
zaskoczenie na twarzy przyjaciółki uspokoiła się i dodała już łagodniejszym
tonem. – Nie kocham tego idioty i nigdy nie kochałam.
Alex pomimo, że Sam mówiła to z taką
pewnością w głosie, nie uwierzyła w ani jedno jej słowo. Przyjaciółka mogła
wrzeszczeć, kopać, gryźć, jednak to było na nic skoro tym okłamywała nie tylko
ją, ale i samą siebie. Brytyjka nie znała się do czasu na miłości, lecz teraz
mogła rozszyfrować jej spojrzenie, gesty, słowa… Nic co by powiedziała, nie
odwiedzie ją od przekonania, że szczerze go kocha. Nie wiedziała tylko z jakiego
powodu Sam jest tak wrogo do niego nastawiona.
-
Nie oszukasz mnie. – Szepnęła, uśmiechając się słabo. Była pewna tego, że Sam
nie przyznaje się przed nią z jakiegoś powodu, lecz nie wiedziała jakiego.
Mimo, że znały się na wylot, przyjaciółka miała przed nią sekrety, lecz nie
czuła żalu z tego powodu. Sam wcześniej czy później powie jej o tym, a
popędzanie jej nic nie da. – Widzę jak na niego patrzysz. To, że nazywasz go
„wieśniakiem” i „idiotą” nie zmieni twoich uczuć.
Sam prychnęła pod nosem, uciekając
spojrzeniem w ekran telewizora na którym właśnie załączyła kolejny film.
Brytyjka niestety nie miała sił na oglądanie kolejnych przystojnych męskich
twarzy i chwytając za pilot, wyłączyła odbiornik. Sam jakby w ogóle tego nie
zauważyła, ciągle wpatrywała się w ciemny już ekran. Alex klepnęła ją w ramię.
-
Sam?
-
Może porozmawiamy dla odmiany o Tomie? – Spytała wracając do niej spojrzeniem.
Alex spłoniła się rumieńcem, gdy tylko usłyszała jego imię. Machnęła
lekceważąco dłonią jakby nie było o czym mówić. – Nie wykręcaj się, opowiadaj!
-
Co mam ci opowiedzieć?
Sam uniosła dłoń do ust i
przejechała po nich palcem. Alex przełknęła głośno ślinę, bojąc się o co może
spytać przyjaciółka. Znała bardzo dobrze jej bezpośredniość, a ta mina pełna zastanowienia
nie wróżyła nic dobrego.
-
Spałaś z nim?
Alex pisnęła, zasłaniając
instynktownie swoje piersi dłonią, choć nie było takiej potrzeby. Kaszlnęła
nerwowo, nie wiedząc, jak zrobić by zmienić temat. Jeśli przyjaciółka zaczynała
swe pytania od tak intymnych rzeczy, Bóg raczył wiedzieć co będzie następne.
-
Nie!
-
Ale masz zamiar? – Spytała unosząc swe ciemne brwi, uśmiechając się tajemniczo.
Alex pisnęła pod nosem, zakrywając swe bordowe policzki dłońmi. Wystarczyło tak
niewiele by wprawić ją w zakłopotanie. – Pewnie już się nie możesz doczekać…
-
Wcale nie!
Jej głośne słowa nie zrobiły jednak
na Sam, żadnego wrażenia. Było widać gołym okiem, że Alex o tym myśli. Może i
nie przyzna się, że ma chrapkę na mężczyznę, lecz to nie było potrzebne. Nawet
gdyby tego nie chciała, Tom zatroszczy się o to by ją do tego przekonać. Nie
raz słyszała o wianuszku złamanych dziewczęcych serc, które rozkruszał na
drobne kawałeczki. To czego mężczyzna nienawidził, mieściło się w dwóch słowach
– Kocham cię… To wyznania miłosne były zgubne dla jego wcześniejszych
dziewczyn.
Chociaż Sam chciała być dobrą
przyjaciółką i uchronić Alex przed tym rozczarowaniem, nie potrafiła nic
zrobić. Kiedyś przed laty pokłóciła się ze swoją przyjaciółką, bo chciała ją
ostrzec przed zgubną miłością, którą ta darzyła „Zimnego”. Nie wiedziała czy
Tom przespał się z Hanną, bo koleżanka obraziła się na nią śmiertelnie, gdy ta
tylko chciała ją przed nim uchronić. Kilka tygodni później dowiedziała się od
jej siostry, że Hanna została porzucona. Stanowczo nie chciała stracić Alex…
Przyjaciółka była dla niej jak siostra. Postanowiła poczekać na rozwój
sytuacji. Głęboko wierzyła w to, że Alex sama wkrótce zorientuje się jaką osobą
jest Tom.
-
Sam? – Mała dłoń przyjaciółki, wyrwała Sam z zamyślenia. – O czym myślisz?
Jak ja nienawidzę tego pytania… -
Pomyślała Samantha, wzdychając ze złości.
-
O tobie… - Przyznała szczerze. Alex przekrzywiła głowę, palcem wskazującym
wskazując na swoją twarz. – Nie chcę cię stracić…
-
Nie stracisz! Będę z tobą do końca świata. Nawet jeśli mnie wyrzucisz, ciągle
będę do ciebie wracać!
Sam roześmiała się i niesiona
chwilą, przytuliła serdecznie swą przyjaciółkę. Poklepała ją delikatnie po
plecach, a w jej oczach zaczęły zbierać się łzy wzruszenia. Dlatego nie chciała
jej stracić. Bała się samotności, a ona oferowała wieczne po wsze czasy
towarzystwo. Właśnie za to ją kochała.
-
Ja też cię kocham Alex… - Szepnęła, a jej myśli nagle pobiegły do Luka i słów
które kiedyś on niego usłyszała. Było w nich sporo racji. – Chciałabym ci
opowiedzieć o Luku.
Zdanie,
które wydobyło jej się z gardła, zdziwiło ją, gdyż pod wpływem tej sytuacji,
język jej się rozwiązał. Jednak najważniejszym powodem tego był Moore.
-
Nie musisz jeśli tego nie chcesz… - Szepnęła Alex, odsuwając się od niej na
odległość ramion. – Z tego co widzę jest to dla ciebie bolesne, a ja…
Sam podniosła dłoń, uciszając swą
zwykle mało gadatliwą przyjaciółkę, którą teraz jakby szatan opętał. Gadała,
gadała i gadała... a ją zaczęło to powoli denerwować. Musiała jej to
opowiedzieć. Właśnie teraz, poczuła, że musi to zrobić. Nie chciała dłużej
przed nią zatajać przeszłości. Na Boga, Alex była jej najlepszą przyjaciółką i
należała jej się ta wiedza.
Wzięła głęboki oddech, siadając
wygodnie na kocu, oparła się o drewniany tył łóżka. Brytyjka przysunęła się do
niej i złączając kolana, przyciągnęła je do swej piersi.
-
Wszystko zaczęło się…
- Luke! – Piskliwy głos Margaret Moore,
przestraszył 16-latkę, która chowała się od jakiegoś czasu w krzakach. Sam
podniosła się odrobinę, chcąc dojrzeć sąsiada. – Synu, gdzie jesteś?!
Dziewczyna,
wychyliła się z zarośli, nie mogąc opanować ciekawości. Ostatni raz widziała
Lukasa Moorea, gdy miała 10 lat. Nie bardzo umiała sobie przypomnieć jego
wyglądu, toteż zaciekawiło ją, że Margaret go woła. Z tego co udało jej się
podsłuchać, dowiedziała się, że sąsiad wrócił kilka miesięcy temu, lecz nie
wiedziała, gdzie był przez ten cały czas. Szczególnie jej to nie interesowało,
gdyż nie lubiła chłopaków w swoim wieku, a co dopiero mówić o starszych od niej
o niemal 10 lat mężczyznach. Jeszcze nie oszalała, by latać za starym dziadem.
Ponownie
skryła się w krzakach, gdyż nigdzie w pobliżu nie dostrzegła sąsiada. Teraz
musiała jedynie poczekać, aż pani Moore, skryje się ponownie we wnętrzu swego
domu. Ta akcja wymagała cierpliwości, która była naprawdę ciężka do
osiągnięcia, gdyż ta wysoka jak na swój wiek 16-latka, nie należała do osób
spokojnych. Ojciec nie raz mówił iż jest diablicą, przez którą zaczął siwieć.
Sam
powzięła dzisiejszego ranka postanowienie, że przekaże list miłosny Phila,
pięknej Mary Ann, w której kowboj kochał się od niemal roku. Wiedziała, że
mężczyźni są beznadziejni w sprawach miłości, dlatego sama spreparowała tą
miłosną kartkę, nie pytając nawet Phila o zdanie. To co przynosiło jej radość i
wtrącało odrobinę świeżości w jej nudne życie na farmie, było właśnie swatanie.
Często zajmowała się tym w szkole, dopierając koleżankom idealnych chłopaków.
Sama jednak nigdy nie spotkała tego, który mógłby na niej zrobić wrażenie. W
jej mniemaniu wszyscy byli obrzydliwi, a miłość nie istniała. Jedynym znanym
jej wyjątkiem był Gray, lecz ten z pewnością nigdy nie spojrzałby na nią jak na
kobietę. Jeszcze jednym powodem dlaczego nie próbowała go zdobyć było to, że
mężczyzna był strasznym gburem, ciągle uraczającym wszystkich swymi podłymi
dowcipami. Poza tym chyba nie umiałaby żyć z mężczyzną, który ciągle zwracał
się do niej „dziecko”.
Widząc,
że pani Moore weszła do domu, poczuła nieopisaną radość, gdyż w końcu mogła
działać. Teraz tylko wystarczyło się dostać do tylnego wejścia i podłożyć
kartkę, niczego niespodziewającej się, Mary Ann. Starając się wydostać z
zarośli jak najciszej, ponownie rozejrzała się wokoło. Nie dostrzegając żywej
duszy, ruszyła biegiem, a gdy dobiegała właśnie do kantu budynku i już miała
zawyć ze szczęścia, zza roku wydobyła się jakaś potężna sylwetka. Sam nie mogąc
wyhamować, wpadła na mężczyznę, o mało co nie łamiąc sobie przy tym nosa.
- Co do cholery… - Jęknął głucho, chwiejąc
się na nogach od uderzenia nastolatki. Natychmiast złapał ją za ramiona, bo
tylko jedna odpowiedź tłumacząca obecność tej nieznajomej mu dziewczyny,
wydawała mu się odpowiednia. – Kim jesteś?!
Sam
przyłożyła dłoń do czoła, chcąc rozmasować bolący nos i jęknęła. Uniosła głowę, gdyż mężczyzna był od niej
sporo wyższy. Zajrzała w harde spojrzenie jego ciemno-zielonych tęczówek i
zamarła.
Czy
mężczyzna może być aż tak przystojny? – Spytała siebie w myślach. Przez chwilę
myślała, że śni, lecz niemal od razu zamrugała powiekami, chcąc zobaczyć czy
facet zniknie, jak mara senna. Ten jednak nadal stał przed nią, trzymając ją
dłońmi za ramiona. Tam gdzie je położył, poczuła nieopisane ciepło, rozchodzące
się po całym jej ciele, przenikające wszystkie komórki. Jego uważne spojrzenie
zielonych oczu, okalanych ciemnymi rzęsami, ukrytymi pod ciemnymi,
zmarszczonymi brwiami, wydało jej się tak nieziemsko pociągające, że Sam miała
tylko jedno marzenie – by świat nagle stanął na głowie, a mężczyzna wziął ją w
ramiona.
- Ogłuchłaś? – Spytał twardo, zaciskając
mocniej dłonie na jej ramionach. – Kim jesteś?!
Jego
słowa do niej nie docierały. Teraz nastolatka była zbyt przejęta, by cokolwiek
rozumieć. Zajęta była studiowaniem jego ostrych rysów twarzy, kanciastej linii
podbródka i zmysłowych ust, które teraz zacisnęły się w zniecierpliwieniu.
Nagle
mężczyzna szarpnął ją za ramię, prowadząc do wejścia do domu. Sam o mało co nie pisnęła z radości, gdyż jej
niewinny umysł, nie znający jeszcze relacji damsko-męskich, nasunął jej na myśl
nieprzyzwoite wyobrażania. Weszli do pomieszczenia i skierowali się naprzód.
Sam ciekawie rozejrzała się po pomieszczeniach. Nigdy jeszcze nie była w domu Moore’ów, nie sądziła jednak, że jest tu
tak… przytulnie. Pomimo, że właściciele Lucky Dream uchodzili za najbogatszych
ranczerów w Cheyenne, nie wyróżniali się jakością wnętrz. Na podłogach była
drewniana podłoga, ściany wyłożone tapetą, nie odróżniały się wiele od tych z
Free Horse, a meble, pamiętające lepsze czasy, nie były oznaką bogactwa ich
właścicieli. Mężczyzna natomiast przystanął na końcu korytarza i chwycił w dłoń
telefon. Już miał wykręcać numer, kiedy w drzwiach pojawiła się pani Moore.
Kobieta
po pięćdziesiątce, w oczach Sam trzymała się całkiem nieźle. Miła twarz o łagodnych
rysach nie odznaczała się dużą ilością zmarszczek, choć może i dlatego, że
Margaret Moore, sądząc po jej twarzy uwielbiała kosmetyki. Na powiekach miała
nałożony ciemno-fioletowy cień, a jej ciemne, mocno utuszowane rzęsy zadziwiały
swą długością i gęstością. Usta pociągnięte czerwoną szminką, układały się w
uśmiechu. Blond włosy, ułożone w staranną fryzurę, odejmowały kobiecie lat, a
dopasowane dżinsy i luźna koszula, nadawały jej wręcz młodzieńczego wyglądu.
- W końcu przyszedłeś do domu. – Szepnęła,
uśmiechając się promiennie, lecz spostrzegając, że ten ściska ramię nastolatki,
skrzywiła usta, patrząc na niego pytająco. – Co ty robisz z tą dziewczyną?
Sam
kiwnęła głową starszej pani, nie mogąc zdobyć się na jakiekolwiek słowo
przywitania. Margaret przyjrzała jej się, marszcząc swe brwi, a po chwili
pokiwała głową i otworzyła usta by coś powiedzieć, jednak przerwał jej cichy
pomruk mężczyzny.
- Dzwonie na policję…
- A po co? – Jęknęła Sam, nagle
odzyskując głos.
Mężczyzna
ogarnął ją karcącym spojrzeniem, a Sam zapragnęła się wyrwać z jego uścisku.
Jednak duże mięśnie nie okazały się być atrapą i posiadały w sobie wiele siły,
przez co nie zdołała tego zrobić.
- Przyłapałem tą złodziejkę…
Sam
pisnęła z przerażenia, kręcąc głową i zbierając w sobie całą siłę, by się
wyrwać. Jak on w ogóle mógł pomyśleć, że chciała cokolwiek ukraść? Nie mogła
się nadziwić jak doszedł do tych wniosków i szczerze ją to nie interesowało.
Miała ochotę by ziemia pod nią się rozstąpiła, gdyż poczuła wielki wstyd, że
została oskarżona o coś takiego.
- Synu, czyś ty na głowę upadł?! –
Wrzasnęła Margaret, kładąc dłoń na jego, niemo prosząc by puścił dziewczynę. –
To nie jest złodziejka!
Sam
przyjrzała mu się uważniej. Pani Moore powiedziała do niego „synu”. Hipotezy
więc były trzy. Thomas przeszedł jakąś skomplikowaną operację plastyczną i
teraz był kompletnie do siebie niepodobny, Margaret posiadała jeszcze innego
syna, lub był to Lukas – syn jej męża, który niedawno wrócił w rodzinne strony.
Mężczyzna natomiast puścił jej ramię, a Sam korzystająca z dobroci pani Moore,
przylgnęła do niej ramionami, chcąc się schować przed jego wrogim spojrzeniem.
- Wybacz mu Samantho… - Szepnęła
łagodnie do dziewczyny, głaskając czule jej głowę. – Luke jest czasami taki
narwany…
Jej
syn tymczasem uniósł brwi w zdumieniu nie mogąc sobie przypomnieć skąd zna imię
tej nastolatki. Kiedy po kilku minutach ich rozmowy, której się przysłuchiwał,
nic nie wyłapał, wziął się pod boki i odchrząknął, upominając kobiety, które
jawnie go upominały.
- Nie znam żadnej Samanthy! – Krzyknął
zdenerwowany, nerwowo przytupując nogą w drewnianą podłogę.
- Jak to nie znasz? – Jęknęła Margaret,
posyłając mu naganne spojrzenie. Odwróciła dziewczynę twarzą w jego stronę,
wskazując palcem na jej twarz. – Samantha Anderson… Jak możesz jej nie
pamiętać?
Luke
przekrzywił głowę, rozpoczynając wzrokową wędrówkę po jej twarzy oraz ciele.
Sam pisnęła cicho, napotykając jego spojrzenie. Peszyła ją ta sytuacja, a
najbardziej to, że jego wzrok był jakiś taki nachalny, że nagle poczuła jakby
była naga.
- Sam to mały podlotek z aparatem na
zębach. – Rzekł, uśmiechając się złośliwie, krzyżując ramiona na piersi. –
Kiedy ją ostatni raz widziałem nie miała piersi, a…
Sam
nie czekając na jego kolejne słowa puściła się biegiem do drzwi. Jego słowa
były tak złośliwe, że nie chciała, by do jej uszu doszło kolejne szyderstwo. Do
oczu cisły jej się łzy upokorzenia. Nie wiedziała co jeszcze chwile temu jej
się w nim podobało.
- Poczekaj!
Krzyk Luka, dosłyszalny z daleka, doszedł do niej w
chwili, gdy wskakiwała na swojego konia. Ścisnęła nogami białą klacz i już
miała odjeżdżać, kiedy mężczyzna chwycił za wodze.
- Chyba się nie obraziłaś? – Spytał, jednak
dziewczyna nawet na niego nie spojrzała. Była urażona jego ostatnimi słowami i
nic co powie nie mogło tego załagodzić. Innym powodem tego było to, że nie
chciała na niego patrzeć, gdyż obawiała się, że znów ulegnie jego czarowi. Luke
klepnął ją w udo, mamrocząc pod nosem jej imię. – No przestań się dąsać
sąsiadko!
Sam
przełknęła ślinę, walcząc z pokusą obdarzenia go spojrzeniem. Miała w sobie coś
z masochistki, więc zepsuta dusza szybko zwyciężyła, a jej spojrzenie spoczęło
na jego twarzy. Luke uśmiechał się do niej zniewalająco, przyprawiając jej
serce o szybszy rytm. Do tego męska dłoń na jej udzie nie pozwalała jej się
skupić.
- Muszę ci powiedzieć, że wyładniałaś… - Szepnął cicho,
na co Sam zachwiała się w siodle, a luźny kosmyk opadł na jej twarz. Luke bez
wahania wyciągnął dłoń i założył pasmo włosów za jej ucho. – Ile masz teraz
lat?
Ciekawość,
którą usłyszała w jego głosie, odebrała jako dobrą monetę. Te kilka gestów, jak
choćby poklepanie jej uda, czy odgarnięcie włosów z jej twarzy, stworzyły w
niej napięcie. Nie wiedziała do końca czy jest to pożądanie, lecz tak to
odczytywała.
- Szesnaście…
Nieśmiały,
nieco piskliwy głos wyrwał się z jej ściśniętego gardła. Sam przeklęła w duchu
swój pisk, bojąc się, że zniechęci nim do siebie sąsiada. Ten tylko westchnął,
zabierając dłoń z jej uda. Przeklął pod nosem, puszczając jej wodze.
- Jedź do domu Sam.
Wyszeptując
pod nosem słowa pożegnania, ścisnęła swego konia udami i popędziła w stronę
domu. W myślach rozważała reakcję własnego ciała, na jego widok, dotyk, słowa,
a gdy przekroczyła wielki napis z nazwą swej rodzinnej farmy, była już
stuprocentowo pewna. Beznadziejnie zakochała się po raz pierwszy, w swym o 9
lat starszym sąsiedzie – Lukasie Moore…
-
Dlaczego nagle urwałaś? – Spytała Alex, gdy Sam nagle zamilkła. Poklepała po
ramieniu, patrzącą gdzieś w ścianę przyjaciółkę, myśląc iż zasnęła. Amerykanka
pokiwała głową, ciągle wpatrując się w przestrzeń. Z tego co jej powiedziała
nie domyśliła się jednak skąd u Sam tak wielka nienawiść do Luka, więc
domyśliła się iż jest ciąg dalszy tej opowieści. – Luke zawsze był taki
kochany?
-
Zawsze… - Szepnęła głosem przepełnionym goryczą. Sąsiad ciągle zachowywał się
jakby nie dostrzegał jej uczucia, z czego potem wysnuła wniosek, że jest
totalnym kretynem, lecz nie to zniszczyło jej całe zauroczenie tym mężczyzną. –
Luke zawsze był miły, żartował, komplementował… Nie wiedział tylko, że ja
odbieram to bardzo poważnie…
- Tato, pozwól mi jechać! – Krzyknęła
Sam, składając dłonie jak do modlitwy i podskakując zabawnie, przed chcącym ją
ominąć ojcem. – Obiecuje, że posprzątam jutro wszystkie stajnie, tylko pozwól
mi jechać!
Richard
westchnął pod nosem, chcąc po raz kolejny wyminąć córkę, lecz i tym razem jego
plany legły w gruzach. Sam wysiliła się na najbardziej błagalny wzrok, kiedy
jej oczy spotkały się z groźnym spojrzeniem ojca. Przeczesał dłonią włosy,
unosząc rondo swego kapelusza, po czym wcisnął je ponownie na miejsce.
Sam
tego popołudnia, miała ochotę wyrwać się od nudnych obowiązków na farmie i móc
pojeździć konno. Zwykle brała konia od matki – jej białą klacz Crystal, jednak
to popołudnie różniło się od innych. Richard kupił nowe okazy mustangów oraz
parę rasowych ogierów i klaczy. Piękny biało-brązowy koń od razu przykuł jej
wzrok i nie mogąca się powstrzymać, od godziny chodziła za ojcem, chcąc go
przekonać, by w końcu nie tyle podarował jej konia, co dał go dosiąść i móc
zwiedzić na nim okolicę. Ten jednak był nieugięty i co rusz odmawiał córce,
przeklinając przy okazji swą żonę, która chciała mieć dzieci. Sam jednak nie
przejmowała się jego wzburzeniem, ciągle przeszkadzając mu w pracy. Od wielu
dni nie widziała Luka i chciała choć popatrzeć na niego z daleka, a z tego co wiedziała
od Graya, Moore’ów można było dziś spotkać na wschodniej granicy ich pastwisk.
- Tatusiu! – Jęknęła Sam, patrząc
błagalnie na ojca. Richard westchnął, a jego usta się skrzywiły. Dziewczyna o
mało co się nie uśmiechnęła, ponieważ dobrze znała tę minę. Teraz tylko
wystarczyło zaostrzyć sytuację. – Tak bardzo cię kocham!
Richard
zagryzł zęby, a jego wąs zadrżał. Po chwili przeklął siarczyście, wołając do
siebie jednego z pracowników. Mężczyzna błyskawicznie znalazł się przy nich.
- Osiodłaj proszę tę nową klacz pinto
dla mojej córki.
Mężczyzna
kiwnął głową, a Sam kiedy tylko odszedł, rzuciła się na szyję swojego ojca i
ucałowała jego gładki policzek. Wykrzykując podziękowania, pognała biegiem do
domu. Zabierając w pośpiechu spodnie do jazdy oraz zwijając z kuchni kanapkę,
ruszyła do stajen. Tam już czekało na nią osiodłane zwierzę. Podeszła do klaczy
i przywitała się z nią. Widząc, że ta, reaguje na nią pozytywnie roześmiała się
radośnie. Z uśmiechem odebrała pracownikowi lejce i wyszła ze stajen. Wspięła
się na siodło i pognała nie oglądając się na nikogo.
Kiedy odjechała
wystarczająco daleko, krzyknęła zadowolona, przymykając powieki, chcąc cieszyć
się powietrzem łaskotającym jej policzki. Otwarła oczy, karcąc się w myślach,
że daje się ponieść emocjom. To nie przejażdżka była ważna. To jej sąsiad był
priorytetem i to jego musiała spotkać. Skręciła więc w boczną dróżkę i wjechała
na prawie niewidoczną już ścieżkę, która oddzielała ziemię Moore’ów od ich
ziem. Jechała przez chwile chcąc wypatrzyć osobę, którą liczyła spotkać jednak
na darmo. Kiedy dojechała do północnych lasów, do których nigdy się nie
zapuszczała, chciała zawrócić, lecz do tej pory spokojny koń, nagle czegoś się
przestraszył i zrzucił niespodziewającą się niczego dziewczynę z siodła. Sam
krzyknęła, podnosząc dłonie by zakryć nimi swą głowę. Koń natomiast stanął na
tylnych nogach i popędził w kierunku polany z której przybyły.
Sam
otrząsając się z szoku, po upadku, wstała i zaczęła gwizdać i wołać klacz, lecz
to nie przynosiło żadnego skutku. Westchnąwszy pod nosem, otrzepała się z trawy
i rozejrzała po okolicy. Ojciec nigdy nie pozwalał zapuszczać się jej tak
daleko. Nie wiedziała wprawdzie dlaczego, lecz nie chciała się o tym
przekonywać. Szukając jakiegoś znanego punktu odniesienia, rozejrzała się po
okolicy, lecz nic nie przykuło jej uwagi. Zastanawiając się co zrobić w tej
sytuacji, ruszyła brzegiem lasu, przypominając sobie, że niedaleko jest
jezioro, nad którym codziennie o tej porze przesiaduje pan Duncan łowiąc ryby.
Ruszając coraz bardziej zagłębiała się w las, gdyż nie posiadając zmysłu
orientacji, omylnie zboczyła z ogranej ścieżki, gdyż jej głowa zajęta była
myślą o ojcu, który będzie wściekły.
- Gdzie ja jestem?
Ze strachem w
oczach rozejrzała się w poszukiwaniu jakiegoś jaśniejszego pola, pogrążonym w
ciemnościach lesie, który mógłby wskazywać na puste pole, lecz niebo jakby
pociemniało, jakby robiąc jej na złość. Kiedy po kilkunastu minutach marszu i
co rusz oglądaniu się za siebie, usłyszała grzmoty, a na niebie pojawiły się
błyski, przestraszył się nie na żarty. Zaczęła biegać po ciemnych, leśnych
ostępach, szukając miejsca, w którym mogłaby się skryć przed nadchodzącą burzą.
Nic jednak w jej mniemaniu nie było dość bezpieczne, co zmusiło ją do brnięcia
dalej w las, w poszukiwaniu kryjówki.
Kiedy z nieba
lunęła zasłona deszczu i wzmógł się wiatr, Sam pożegnała się z życiem, myśląc
iż zginie, nagle ujrzała w oddali drewnianą chatkę, obficie porośniętą mchem.
Mogło jej się tylko wydawać, gdyż była u kresu wytrzymałości fizycznej jak i
psychicznej, lecz gdy podbiegła bliżej jej fatamorgana nie zniknęła.
Nie wierząc w
swe szczęście, puściła się biegiem do drzwi i pchnęła je mocno. Te jednak nie
drgnęły. Sam przez chwile rozważała zniszczenie na wpół spróchniałych desek,
lecz nie wiedziała do kogo należy domek, więc nie mogła ich niszczyć. Usilnie
myśląc przez chwilę, w jej oczy wpadła mała szczelina pomiędzy framugą, a
drewnianymi wrotami. Przez szparę dojrzała mały metalowy haczyk. Ciesząc się
jak dziecko, podniosła z ziemi mały patyk i zrzuciła blokadę. Zadowolona weszła
do pomieszczenia i szczękając zębami, rozejrzała się po pomieszczeniu.
Było stosunkowo
małe, z drewnianymi ściankami oraz podłogą. Po lewej stała jakaś szafa. Gdy do
niej zajrzała, zobaczyła metalowe kubki, jakiś spleśniały kawałek chleba oraz
kilka powykrzywianych sztućców. Na wprost znajdowało się łóżko z zakurzonym
materacem i kocem przewieszonym przez jego metalowe boki, zerwała pomarańczowy
materiał i otwierając drzwi, postanowiła go wytrzepać z kurzu. Lepsze to nisz
nic – pomyślała, kaszląc z powodu obfitego dymu, który ulatywał z koca. Była
przemoknięta do kości, więc nie będzie wybrzydzać. Po powrocie do
pomieszczenia, dostrzegła mały piecyk i podziękowała za niego niebiosom. Obok
leżały suche drwa, które, nie myśląc zbyt długo umieściła w piecyku i podpaliła
zapałkami, leżącymi za nimi.
Czekając aż w
pomieszczeniu zrobi się ciepło, zrzuciła z siebie mokre ubrania, wieszając je
na oparciu łóżka i przysuwając zepsuty mebel bliżej ognia. Owinęła się kocem,
siadając przy palenisku. Miała nadzieję, że koń wrócił na Free Horse. Ojciec
byłby niepocieszony, gdyby stracił klacz. Wsłuchując się w kapanie oraz moce
grzmoty, zastanawiała się, czy ulewa szybko przejdzie. Nie miała zamiaru
spędzać nocy w obcej chacie pośrodku lasu.
Krzyknęła
z przerażenia, gdy nagle, rozległ się potężny huk, lecz to nie miało nic
wspólnego z szalejącą burzą. Odwróciła się i ujrzała ciemną, rosłą postać w
drzwiach. Zerwała się z krzykiem, szukając czegoś czym mogłaby rzucić w
niespodziewanego gościa, lecz niczego nie miała po ręką, Zawinęła się
szczelniej kocem, dziękując swej przezorności, za to iż nie rozebrała się do
naga, zostawiając na sobie bieliznę.
- Wynoś się! – Krzyknęła, gdy drzwi za
ciemną postacią się zatrzasnęły, a gość zaczął wolnym korkiem zmierzać ku niej.
– Odejdź!
Skuliła
się w rogu pomieszczenia, chowając twarz w kocu, nie chcąc widzieć co się teraz
stanie.
- Sam? – Niski męski głos, dziwnie jej
znajomy, sprawił, że cały strach ulotnił się tak szybko jak się pojawił.
Dziewczyna uniosła głowę i o mało co nie pisnęła z radości, gdyż o parę kroków
stał jej cudowny sąsiad. – Co ty tu do diabła robisz?
- Zgubiłam się…
Mężczyzna
westchnął, kręcąc w niedowierzaniu głową. Usiadł przy piecyku, zdejmując z
siebie przemoczony płaszcz. Ze zdziwieniem dostrzegła, że jego koszula była
całkiem sucha. Obrzucając na bok swój stetson, przeczesał palcami swe krucze
włosy, odchylając głowę do tyłu. Sam zdobywając się na śmiałość, usiadła obok
niego. Przez chwilę milczała, wpatrując się kątem oka w męską twarz, lecz
szybko zostało to przez niego zauważone.
- Sam… - Szepnął, przymykając powieki. –
Opowiadaj jak się tu znalazłaś?
Dziewczyna
nieco niepewnym głosem, przez chwilę się jąkała, zaczynając od opowiadania o
koniach, które kupił ojciec. Luke w pewnym momencie roześmiał się i dłonią
zmierzwił jej mokre włosy.
- Nie musisz opowiadać co jadłaś na
śniadanie. Powiedz mi tylko jak to się stało, że się zgubiłaś.
Sam
znieruchomiała, ciągle czując na włosach jego dotyk. Sąsiad był tak przystojny,
miły i… kochała go tak mocno. Pomimo tego, że w pomieszczeniu nie było zbyt
ciepło jej ciałem wstrząsnął płomień. Serce galopowało jej w piersi, a policzki
z pewnością był barwy świeżych buraków. Drżącymi palcami odgarnęła kosmyk
włosów za ucho, chcąc sklecić jakąś w miarę sensowną wypowiedź.
- Koń mnie zrzucił, a nie mam… Co ty
robisz?!
Luke
nie zwracając uwagi na jej protesty, rozchylił pomarańczowy koc i obejrzał jej
plecy, sprawdzając palcami jej kark, dotykając łopatek. Sam jęknęła, czując
jakby dotykał jej nie dłońmi a rozgrzanym prętem. Zadrżała mimowolnie, chcąc
się odwrócić, lecz jej na to nie pozwolił.
- Mogłaś sobie coś złamać. – Szepnął, a
dziewczyna jęknęła głucho, gdy poczuła na uchu jego gorący oddech. Nie
odpowiedziała na jego pytanie, gdyż nie umiała nic z siebie wydusić. Z
pewnością gdyby teraz spytał ją o imię, nie umiałaby go sobie przypomnieć. Jego
delikatne palce ciągle wędrowały po jej plecach, sprawdzając, czy nie ma
okaleczeń. – Musisz na siebie uważać.
Sam
odwróciła lekko głowę, chcąc zajrzeć mu w oczy. Kompletnie zapomniała o kocu,
który zsunął się po jaj ramionach, opadając na jaj uda. Ich spojrzenia się
spotkały. Sam myślami była tylko tutaj, tylko przy nim, czując jak bardzo go
kocha.
- Sam, nie patrz tak…
Chrząknięcie
Luka nie zatrzymało jej płonącego pożądaniem spojrzenia. Co wydało jej się
podbudowujące, to to, że mężczyzna również, patrzył na nią z pasją. Nie chcąc
przedłużać tej chwili podniosła się na kolana i chwytając za jego koszulę,
musnęła delikatnie jego usta.
- Sam… - Jęknął pomiędzy jej nieśmiałymi
pocałunkami. Dziewczyna przymknęła powieki, wplątując palce w jego długie
włosy. – Nie powi…
Luke
urwał, gdyż Sam w tym momencie przejechała swym językiem po jego dolnej wardze.
Z gardła Moorea wydobył się zduszony jęk, które trochę zaskoczył Sam. Miała już
się odsunąć, kiedy mężczyzna przyciągnął ją do siebie, wpijając się w jej
wargi. Jego usta zawładnęły nią w sekundzie. Sam przysunęła się do niego,
przyciskając piersi do jego torsu, a mężczyzna nie czekając długo położył
dłonie na jej plecach, wędrując nimi po jej lędźwiach, brzuchu, zmierzając ku
piersiom. Sam działając instynktownie, rozchyliła usta, co Luke wykorzystał
wsuwając do nich język. Dziewczyna rozwarła szeroko oczy. Zadrżała po chwili, a
jej powieki ponownie opadły. Ta pieszczota była tak przyjemna, że marzył by
nigdy się nie skończyła. Nagle mężczyzna oderwał się od niej gwałtownie i
chwytając z podłogi koc, okrył nim jej gołe ramiona.
- To nie powinno mieć miejsca. –
Szepnął, nieświadomie powodując pierwsze pęknięcie na dziewczęcym sercu. Zerwał
się na równe nogi i nerwowo zaczął przemierzać pomieszczenie. – Jesteś zbyt
młoda…
Sam
uśmiechnęła się pod nosem, węsząc nadzieję.
- Nie uważam byś był stary.
- Sam… tu nie chodzi o mnie, tylko o
ciebie.
Mężczyzna
nie zwolnił kroku ani na chwilę. Ciągle przemierzał pomieszczenie co jakiś czas
przeklinając lub mamrotając coś pod nosem, jednak dziewczyna nawet nie starała
się tego zrozumieć. Postanowiła zadziałać. Podsłuchując rozmowę matki i jej
koleżanki, usłyszała, że nic tak nie działa na mężczyznę jak kobiece ciało.
Szczerze uważała jednak, że nie jest zbyt pociągająca i dużo brakuje jej do
modelki, czy pięknej aktorki, lecz postanowiła spróbować. Podniosła się
odrzucając na bok pomarańczowy koc i podeszłą do Luka. Ten nagle zatrzymał się
i zlustrował ją wzrokiem. Poczuła zawstydzenie gdy jego oczy zatrzymały się
dłużej na jej piersiach, lecz nie się nie cofnęła.
- Luke, proszę… Kocham cię.
Wspięła
się na palce i musnęła jego uchylone wargi. Chwyciła oburącz za jego szyję,
przyciągając jego głowę. Luke położył dłonie na jej ramionach i drżącymi rękoma
pogładził jej skórę. Choć jego usta ciągle nie odpowiadały na pocałunki,
dziewczyna nadal je muskała.
- Sam, nie mogę…
- Możesz. – Wyszeptała między
pocałunkami, przenosząc dłonie na jego piersi. – Chcesz tego tak samo jak ja.
Luke
stanowczym ruchem, odepchnął ją od siebie. Sam chciała ponownie się do niego
przysunąć, jeszcze choć przez chwilę poczuć ciepło jego ciała, lecz jego groźna
mina ją do tego zniechęciła.
- Do jasnej cholery, jesteś jeszcze
dzieckiem!
- Nie jestem dzieckiem! – Zaprzeczyła mu
stanowczo, nieświadomie podnosząc głos do krzyku. – Wiem co to seks i
pożądanie.
Luke
pokiwał głową i podchodząc do jej ubrań, wziął je i rzucił w jej stronę. W
ostatniej chwili je pochwyciła.
- Ubieraj się. – Nakazał odwracając się
do niej tyłem. – Nic nie wiesz na ten temat i jeszcze parę lat minie, zanim się
o tym dowiesz.
- Jestem aż tak odrażająca?
Posłusznie
zaczęła zakładać na siebie mokre ubrania, starając się nie rozpłakać. Poczuła
się jak trędowata, której nikt nigdy nie zechce. Mimo, że kochała sąsiada ten
ją odrzucił, gdyż ciągle uważał ją za dziecko. Gdy skończyła ruszyła do drzwi,
czując, że nie może tu dłużej zostać. Nie chciała na niego patrzeć, nie chciała
go widzieć. Mężczyzna odrzucił ją, złamał jej serce i zdeptał jej dumę. Nie
obchodziło jej teraz jak trafi do domu. Chciała uciec i schować się, gdzieś
gdzie mężczyzna jej nie znajdzie.
- Sam… Za kilka lat podziękujesz mi za
to.
Prychnęła
pod nosem, otwierając drzwi. Mogła mu wprawdzie odpyskować, lecz nie miała na
to siły. Luke podszedł do niej i nie pytając o nic, podniósł ją za biodra i
usadził na siodle swojego złotawego Palomino. Wspiął się na siodło i
przyciągnął ją do swe piersi, pociągając za wodze.
- Odwiozę cię do domu.
Choć była na
niego wściekła, oparła się ufnie na jego piersi i przymknęła powieki. Bardziej
od dumy cierpiało jej serce. Powiedziała mu, że go kocha, a ten nie postarał
się o jakąkolwiek odpowiedź na to wyznanie. Nie sądziła, że także wyzna jej iż
się zakochał, lecz liczyła choćby na jakieś małe zapewnienie, że nie jest mu
obojętna. Choć tego nie powiedział, była pewna, że mężczyzna nią pogardza. Co
innego powstrzymałoby go od spełnienia jej pragnień i pokazania jej fizycznego
aspektu miłości? Tylko wstręt…
W milczeniu
dojechali do Free Horse. Kiedy koń przystanął na podjeździe, z domu wybiegła
jej rodzina. Zapłakana Rose, jej młodszy braciszek Simon, a także Richard. Sam
nie od razu dostrzegła minę ojca.
- Sam! – Krzyknął, biegnąc do nich. Jego
głos przepełniony był wściekłością, a Sam bała się, że ojciec ją spierze w
obecności Moorea. Luke zeskoczył z siodła i zsadził z niego Sam w chwili, kiedy
dopadł do nim Anderson. Chwycił córkę za ramiona i przytulił ją do swej piersi.
– Tak bardzo się o ciebie bałem!
Dziewczyna
o mało co nie zemdlała. Nigdy nie widziała by ojciec był tak przestraszony.
Spodziewała się raczej, że da jej szlaban i cofnie kieszonkowe, lecz ten prawie
łkając, przytulał ją, gładząc drżącymi dłońmi jej głowę.
- Koń ją zrzucił i zgubiła się w lesie.
– Wyjaśnił krótko Luke, przerywając ich powitanie.
Richard
odsuwając się od córki, poklepał go po ramieniu, uśmiechając się z
wdzięcznością.
- Dziękuje ci chłopcze, że ją znalazłeś.
Sam
prychnęła cicho pod nosem. Nie wiedziała jak Luke mógł ją znaleźć, skoro wcale
jej nie szukał.
- Może wpadniesz na herbatę i
ciasteczka?
- Tak.
- Nie! – Opowiedzieli w jednej chwili,
wprawiając w zdziwienie rodzinę Andersonów. Sam pokiwała głową. – Na pewno pan
Moore, chce już wrócić do domu.
- Bardzo chętnie napije się herbaty.
Richard
ruszył w stronę domu, a Sam zagryzając zęby ze złości chciała zrobić to samo,
lecz Luke złapał ją za ramię.
- Chyba należy mi się herbata?
Sam
spróbowała się dyskretnie wyrwać, lecz tylko bardziej się do niego przybliżyła.
Poniosła oczy, przyglądając mu się ciekawie. Nie wiedziała dlaczego teraz
chciał się do nich wprosić, choć wcześniej ją odrzucił.
- Nic ci się nie należy! – Syknęła,
czując, że na policzki znów wstępuje jej rumieniec. – Nikt cię nie prosił o
ratunek!
Tym
razem skutecznie wyrwała swe ramie z mocnego uścisku i postąpiła parę kroków w
stronę domu. Luke najwyraźniej nie uważał rozmowy za zakończoną.
- Powinnaś mi chociaż podziękować!
Odwróciła
się ze złością i uderzyła pięścią w jego pierś. Dawno powstrzymywane zły
wściekłości popłynęły rzewnie po jej policzkach.
- Nie mam ci za co dziękować. Chciałam
tylko, żebyś ze mną był, a ty mnie nie chciałeś! Niczego w życiu nie żałuje tak
bardzo, jak tego, że myślałam, że cię kocham i chciałam ci się oddać!
Luke
wpatrywał się w nią bez słowa. Przez zamglony płaczem obraz nie mogła dostrzec
wyrazu jego twarzy.
-
Nienawidzę cię i nigdy więcej nie chcę cię widzieć!
Odwróciła
się, zostawiając mężczyznę na podjeździe, ruszyła do domu. Kiedy otwierała
drzwi, wiedziała, że nigdy więcej nie da mu się skrzywdzić, nigdy nie da mu tej
szansy…
-
To chyba tyle…
Te słowa zakończyły opowieść Sam.
Alex z otwartymi szeroko oczami, patrzyła na przyjaciółkę w przerażeniu.
Samantha szturchnęła ją lekko, przypatrując się jej twarzy, przygryzając w
nerwach swą dolną wargę.
-
Sam… - Ciche jęknięcie wydobyło się z gardła przyjaciółki. Amerykanka
uśmiechnęła się, gdyż była szczęśliwa, że opowiedziała Alex o tym wszystkim.
Czuła się oczyszczona, tak jakby wyspowiadała się. Wolała to zrobić przed
przyjaciółką, niż klechą, który najprawdopodobniej pomachałby jej przed nosem
krucyfiksem, strasząc piekłem. Stanowczo te słowa nie nadawały się dla uszu
duchownego. – Luke jest…
-
Świnią. – Szepnęła, zagryzając usta jeszcze mocniej. – Albo gejem…
-
Nie!
Alex krzyknęła, machając energicznie
głową. Choć marzyła o tym by skończyć temat seksownego sąsiada, który trochę ją
irytował, bardzo była ciekawa jakie Alex wysnuła wnioski po jej opowieści.
-
Zazdroszczę ci.
Sam pisnęła, rozszerzając swe
powieki do granic.
-
Luke jest zawsze miły, uprzejmy… - Alex zaczęła wymieniać wszystkie pozytywne
cechy mężczyzny. Sam w pewnym momencie, spojrzała na nią z ciekawością, gdyż
Alex powiedziała, że Moore jest „gorący”. To określenie jakoś jej do niego nie
pasowało, przynajmniej Alex nie powinna tak go określić! – Nie to co jego brat!
Sam roześmiała się radośnie, gdyż
nie w stronę Luka zmierzały jej myśli lecz Toma. Przyjaciółka natomiast
zupełnie niewzruszona jej śmiechem, marudziła pod nosem.
-
Czasami nie wiem o co mu chodzi! – Jęknęła, zaciskając pięści. – Niekiedy
traktuje mnie jak idiotkę, a innym razem, gdy mam ochotę z niego zrezygnować,
całuje mnie! Czasami nie wiem czy go kocham czy nienawidzę!
-
Możemy go przetestować…
Sam zamyśliła się, a zaraz potem,
gdy ułożyła w głowie cały plan, chwyciła za nierozpoczętą butelkę wina i
nalewając do dwóch kieliszków, czerwony trunek, przybliżyła przyjaciółce swój
plan. Strzeż się Tom… - Pomyślała, uśmiechając się szatańsko…