piątek, 31 lipca 2015

19. Niespodzianka


- Nie kocham cię! – Warknął Luke, kompletnie nie zdając sobie sprawy, że wokół nich zgromadziło się sporo ludzi. Aż kipiał ze złości w odróżnieniu od Sam, która z trudem powstrzymywała rozbawienie. – Nie jestem gejem!
            Nigdy nie bawiła się tak dobrze. Tim – pracownik rancza jej ojca, który zawsze wydawał jej się zainteresowany wyłącznie kobietami - okazał się być homoseksualistą i właśnie w tej chwili zarywał jej narzeczonego. Wszystko traktowałaby poważnie gdyby Luke nie był tak skrępowany jego oświadczynami, a jego policzków nie zdobił wielki, bordowy rumieniec.
            Tim podniósł się z kolan i próbując chwycić Luka za dłoń, przekonywał go, żeby dał mu szanse. Moore natomiast jakby spodziewając się kroku mężczyzny, przyciągnął do siebie rozbawioną dziewczynę, splątując ręce z jej dłońmi. Sam pisnęła, lecz nawet nie próbowała się wyrwać, widząc jakim błagającym spojrzeniem ją obdarzył.
- Posłuchaj… - Szepnął, wzdychając ciężko. Jego czoło zmarszczyło się w zastanowieniu, a brwi powędrowały do góry. – Nie pociągają mnie… Mężczyźni…
            Tim jęknął przeraźliwie, a jego ramiona opadły.
- Nie wierzę ci…
            Luke spodziewał się takiej odpowiedzi. Przyciągnął zaśmiewającą się Sam, wpijając się brutalnie w jej usta. Nie kusząc się o delikatny pocałunek, od razu wtargnął językiem do jej ust. Sam spodobała się ta pieszczota, gdyż miała dość już tych delikatnych muśnięć, którą obdarzał ją Luke, kiedy spotkali się z jakimś znajomym. Przywarła do niego, napawając się każdą sekundą przyjemności jaką niósł pocałunek. Nie mogąc powstrzymać pragnących dotyku dłoni, wsunęła palce między dół jego koszuli. Gorący, męski język, pozbawił ją logicznego myślenia, przez co najchętniej zdarłaby z niego ubranie teraz, zaraz i chciałaby się z nim kochać.
            Niedawno obiecali sobie, że zostaną kochankami, lecz Luke ani razu od tej rozmowy nie próbował jej uwieść. Sam miała dosyć tego oczekiwania. Nocami rzucała się po łóżku nie mogąc się doczekać przeżycia namiętności jaką niosło za sobą współżycie. Sporo czytała na ten temat i jak najprędzej chciała się przekonać, jak bardzo teoria różni się od praktyki.
- Teraz wierzysz? – Sapnął, odrywając się od Sam, odchodząc o dwa kroki. Dziewczyna jęknęła rozczarowana. Najchętniej udusiłaby go, gdyż przerwał w takim momencie, lecz zaraz podziękowała mu za to w myślach. Zdecydowanie było tu za dużo ludzi… - Gdzie on się podział?
            Luke rozejrzał się po okolicy jednak po Timie nie było nawet śladu. Sam nieprzejęta nieobecnością zakochanego geja, rozejrzała się w poszukiwaniu przyjaciółki, jednak widząc, że Tom także gdzieś przepadł, uśmiechnęła się pod nosem.
- Alex i Tom, też gdzieś zniknęli… - Szepnął brunet, ciągle przesuwając spojrzeniem po tłumie ludzi. Nigdzie jednak nie dostrzegł zagubionych. – Może powinniśmy ich poszukać?
            Sam pokręciła głową, machając dłonią przed nosem, jakby odpędzała od siebie uciążliwe muchy. Uśmiechnęła się radośnie i chwyciła za jego dłoń. Luke nie kryjąc zdziwienia jej dziwnym zachowaniem, uniósł brwi w zdumieniu.
            Szatynka doskonale wiedziała, gdzie ta para zniknęła. Według przeczucia przez najbliższe godziny będą zajęci sobą i w żadnym razie nie należało ich teraz szukać.
       Jej początkowa niechęć do Zimnego Toma, jakoś minęła. Zauważyła, że brat Luka w jakiś dziwny sposób reaguje na jej nieśmiałą przyjaciółkę. Nie była oczywiście żadnym telepatą i nie wiedziała co siedzi mu w głowie (a nawet nie chciałaby tego wiedzieć), lecz jej nos mówił jej, że tych dwoje coś połączyło. Wiedziała, że protesty oraz przeświadczanie przyjaciółki, że mężczyzna nigdy jej nie pokocha, nie miały sensu. Może w tej całej sprawie właśnie ona się myliła? Postanowiła chwilowo zająć się Lukiem. Zamiast siedzieć na tym festynie, którym już na początku straciła zainteresowanie, wolała uciec, jednak jej mało kapujący, fałszywy narzeczony, nie odczytywał jej niemych znaków.
- Luke? – Spytała cicho, kładąc dłoń na jego umięśnionym ramieniu, gładząc miękki materiał jego koszuli. – Może darujemy sobie festyn i zajmiemy się ciekawszymi rzeczami?
            Moore przekrzywił głowę na bok, niczym szczeniak, a później roześmiał się głośno. Objął ją ramieniem i ruszył w głąb tłumu. Sam posłusznie szła obok, patrząc tęsknie w stronę niedalekiego parkingu. Szli teraz w przeciwnym kierunku, co tylko utwardziło ją w przekonaniu, że Luke jest kretynem. Jak mógł nie zrozumieć tej jawnej seksualnej propozycji?
            Kiedy z oddali zobaczyła jego rodziców jej domysły się potwierdziły. Luke opatrznie zrozumiał jej słowa… Przywołała na twarz pogodny uśmiech. Z tak kwaśną miną nie mogła witać się z państwem Moore.
- Jak miło, że w końcu was widzimy! – Powiedziała radośnie Margaret, wyciągając do nich swą wypielęgnowaną dłoń, która Sam pochwyciła od razu. – Dawno nie rozmawiałyśmy Samantho… Ostatni raz chyba wtedy jak Luke wziął cię za złodz…
- Mnie także miło panią widzieć! – Wykrzyknęła, potrząsając energiczne jej dłoń. Ostatnią rzeczą jaką sobie teraz życzyła było wspominanie o tym przykrym incydencie. – Dzień dobry panie Moore!
            Margaret jak i jej mąż David, było parą po sześćdziesiątce, lecz ich wygląd nie zdradzał ich rzeczywistego wieku. Margaret jak zawsze pokryta dużą ilością makijażu, wyglądała dużo młodziej. Ta kobieta ciągle była piękna, a w zielonej dopasowanej sukience i ciemnym kapeluszu wyglądała olśniewająco. Pan Moore także, jak na swój wiek, całkiem nieźle się trzymał. Włosy już dawno pozbawione koloru, lecz ciągle gęste, były pokryte siwizną, a twarz mimo wielu zmarszczek i surowego wyglądu, nadal była przystojna. Elegancki garnitur dopełniał wrażenia eleganckości starszego pana, przed którym zawsze czuła mały strach.
- Witaj Samantho! – Przywitał ją David, uśmiechając się szeroko. Jego twarz się wygładziła, a Sam poczuła spokój. Moore przyciągnął swą żonę do ramienia i spojrzał na nich podejrzliwie. – Syn dopiero wczoraj powiedział nam o tym, że ci się oświadczył.
            Wczoraj? – Zastanowiła się Sam, patrząc na „ukochanego”. To nie zwłoka z poinformowaniem rodziców ją zdziwiła, lecz powiedzenie, że jej się oświadczył, co było kłamstwem. Luke nigdy nie pytał czy za niego wyjdzie… Z jednej strony była zła, z drugiej zaś szczęśliwa.
- Kochanie jak mogłeś? – Spytała, chwytając palcami za jego policzek i rozciągając go. Zagryzła wargi, przydeptując jego stopę. Myślała, że Luke odezwie się, a ten postanowił zostawić ją z tym samą. Należała mu się za to kara… - Jestem twoją narzeczoną od tygodnia, a ty dopiero wczoraj powiedziałeś o tym rodzicom? 
- Po prostu chciałem najpierw…
- Ten Luke jest taki… - Przerwała mężczyźnie, udając obrażoną damę. Urwała szukając odpowiedniego określenia narzeczonego, lecz do jej głowy przychodziły tylko negatywne, obraźliwe określenia. – Zapominalski…Powinna sama państwu o tym powiedzieć.
            Państwo Moore wymieniło spojrzenia, przyglądając im się z ciekawością. Margaret przytknęła dłoń do ust w pewnym momencie, jednak Sam na razie nie wiedziała dlaczego. Ciągle patrzyła na teściów, skarżąc się na niezdarność Luka.
- Nawet nie powiedział, że mnie kocha… - Jęknęła dramatycznie jakby to najbardziej teraz zajmowało jej myśli. Wyciągnęła w ich stronę prawą dłoń i wskazała pozbawione biżuterii palce. – Nawet nie pokusił się by…
            Zamilkła, gdyż w tym momencie, duża męska dłoń chwyciła ją za nadgarstek. Z przyzwyczajenia spojrzała w górę, jednak napotkała pustą przestrzeń. Powoli przesunęła wzrokiem w dół i o mało co nie upadła. Luke klęczał przed nią w jednej ze swych dłoni trzymając pudełko z subtelnym, błyszczącym pierścionkiem z dość sporym kamieniem.
- Kocham cię Sam… - Szepnął Luke delikatnie gładząc kciukiem jej dłoń. Sam dostrzegła w jego ciemno-zielonych tęczówkach powagę, jakby te słowa, w które nie uwierzyła, były prawdziwe. Wiedziała, że brunet jej nie kocha i tylko udaje, lecz na te słowa serce podeszło jej do gardła, a nogi zdrętwiały. – Wyjdź za mnie.
            Dziewczyna nie wiedząc co ma zrobić i jak się zachować przez chwilę, stała bez ruchu niedowierzając całej tej sytuacji. Jedyne na co się zdobyła to słaby uśmiech i delikatne potakiwanie głowy. Luke powolnie wsunął pierścionek na jej palec, a później podniósł się z klęczek i musnął ustami jej lekko rozchylone wargi. Margaret pisnęła radośnie i w chwili, gdy dłonie bruneta ją puściły, rzuciła się na nią, przytulając poufale.
- Tak się cieszę moje dzieci! – Krzyknęła pani Moore. David także dał się ponieść chwili i zaraz po jej słowach poczuła na ramionach także i jego dłonie. – O takiej synowej marzyłam!
            Sam sapnęła pod nosem, przyjmując w ciszy wszystkie słowa Margaret. Teraz nie pozostało jej nic innego jak cieszyć się z zaręczyn i tego, że Luke zostanie jej mężem. Zaraz! – Pomyślała natychmiast – przecież sąsiad był tylko jej udawanym narzeczonym, nie było nawet mowy by chciał naprawdę się z nią ożenić. Nie wiedzieć czemu nagle zrobiło jej się przykro, gdyż zapragnęła by te oświadczyny, które niemal zwaliły ją z nóg, okazały się prawdziwe.
W zadumie wyciągnęła dłoń przed siebie, przyglądając się pierścieniowi. Po jego kształcie i wielkości brylantu stwierdziła, że musiał kosztować majątek. Dlaczego Luke nie kupił jakiegoś mniej skromnego? To pytanie towarzyszyło jej przez kolejne minuty.
- Już dawno zauważyłam, że się kochacie! - Sam uniosła brwi w zdumieniu, gdyż słowa Margaret wyrwały ją z zamyślenia. Luke zaśmiał się, przytulając ją ponownie do swego boku.
- Jakby Thomas także znalazł taką wspaniałą dziewczynę jak Sam, mogłabym umierać!
- Nie mów tak kochanie! – Jęknął David, kręcąc głową z uśmiechem.
            Sam zaśmiała się cicho a jej myśli uciekły do Alex. Może marzenia Margaret spełnią się szybciej niż sądzi…
- Tom ma już kogoś takiego… - Szepnęła Sam, a zaraz potem przytknęła dłoń do ust. Jej oczy zrobiły się okrągłe, gdyż znów zaczęła ujawniać nieświadomie swe myśli. Widząc przerażone spojrzenia Moore’ów starała się wytłumaczyć, że się przejęzyczyła, lecz starsze małżeństwo nie ustępowało. Luke chrząknął pod nosem, dając jej sygnał by nie puściła farby. – Znaczy… Chyba widziałam go ostatnio z jakąś dziewczyną, ale nie wiem kim była!
- Jak wyglądała? – Spytała Margaret, przewiercając ją wzrokiem. Sam zająknęła się nie wiedząc co odpowiedzieć. Spojrzała błagalnie na Luka ten jednak był równie zmieszany co ona. – Blondynka?
- Absolutnie nie blondynka!
            Nie sądziła, że po tej jednej małej wskazówce, państwo Moore odetchną z ulgą. Czyżby Tom miał jakiś zakaz umawiania się z blondynkami? Nie miałam jednak zamiaru ich o to pytać by po raz kolejny nie wpaść pod ostrzał ich twardych spojrzeń i wielu pytań. Jednak ta sprawa wydała jej się dość dziwna i nurtowała ją przez kolejne minuty. W końcu po wymienieniu jeszcze paru uwag z teściami, pożegnali się z nimi i ruszyli w przeciwnym kierunku, postanowiła wypytać o to Luka.
- Dlaczego twoi rodzice się uspokoili, gdy powiedziałam, że to nie była blondynka?
            Mężczyzna długo nie odpowiadał, szli wolno, trzymając się za dłonie. W końcu Sam nie mogąc wytrzymać jego milczenia ponownie zadała mu pytanie, ściskając mocniej jego rękę.
- Tom spotykał się kiedyś z blondynką. – Odpowiedział w końcu, a Sam po tych słowach miała ochotę go zabić. Tyle to sama się domyśliła! Niespodziewanie odezwał się ponownie, gdy chciała już go zbesztać za ukrywanie prawdy. – Ta kobieta go oszukała, dlatego jest taki jaki jest…
            Sam pisnęła. Nie sądziła, że jest jakikolwiek powód chłodu jego brata. Teraz przynajmniej wiedziała, że „Zimny Tom”, nie zawsze był Zimnym. Była ciekawa co zrobiła ta kobieta, jednak gdy chciała zadać mu pytanie, Luke przyciągnął ją do siebie, miażdżąc jej usta pocałunkiem.

- To o jakich ciekawszych rzeczach myślałaś wcześniej? – Spytał uwodzicielsko, unosząc swą jedną brew. W jego oczach tańczyły wesołe iskierki, a usta rozszerzyły się w szerokim uśmiechu. Sam nie zaprzątając sobie dłużej głowy Tomem, wspięła się na palce i szepnęła mu swoje oczekiwania. Luke zamruczał przeciągle, ponownie złączając ich usta w pocałunku. – Chyba nie wypada odmówić…   

piątek, 24 lipca 2015

18. Gra dla dwojga



Kolejne dni były spokojne. Alex ciągle dokuczała stłuczona noga, więc niestety musiała pozostać w swoim pokoju, lecz i tak często schodziła na dół, czerpiąc przyjemność z przesiadywania na werandzie, lub też pomaganiu Rose w jej kulinarnych wyzwaniach. Nie lubiła bezczynności, więc musiała zająć czymś ręce, a szczególnie głowę, gdyż nieustannie myślała o młodszym z Moore’ów. Nie zostało jej nic innego, jak odciążenie rodziny przyjaciółki i pomoc w rzeczach w których była dobra. Sam natomiast codziennie towarzyszyła ojcu i chmarze jego pracowników, przy znakowaniu nowego bydła, czy choćby zajmowaniu się końmi, kończąc na sprzątaniu boksów.
Sąsiedzi nie pokazywali się na Free Horse, gdyż zbliżające się targi, powodowały, że ranczerzy mieli pełne ręce roboty.
W sobotę Alex obudziła się po dziesiątej i przeciągając się leniwie, ziewnęła, opuszczając nogi na podłogę. Stając na równych nogach, pomaszerowała wolnym krokiem do łazienki. Dopiero gdy stanęła przed lustrem, uznała, że coś jest nie tak.
- O cholera! – Krzyknęła przerażona, gdyż zapomniała o nodze, która jeszcze wczoraj ją bolała. Dzisiaj jednak stopa wydawała się sprawna. Poruszyła nią ciekawie, chcąc sprawdzić czy nie zaboli. Nic takiego się nie stało, co wywołało szczery uśmiech na jej twarzy. – Tak!
            Właśnie na to czekała. Jej ciało jakby przeczuło nadciągającą imprezę, przez co nie alarmowało jej mózgu o bólu. A może też jej wczorajsze modlitwy zostały wysłuchane. Targi w Cheyenne miały mieć miejsce właśnie dzisiaj i Alex nie chciała stracić tego wydarzenia, gdyż mogła wprowadzić misternie opracowany plan Sam. Oczywiście nie uda się bez obecności Toma, lecz tym będzie się przejmować później. Teraz natomiast musiała się przygotować.
            Napuściła wody do wanny i zanurzyła się w ciepłej cieczy. Przez chwilę rozmyślała co na siebie założyć. Nie mogła przecież wystąpić w sukience w której już ją widział. Teraz musiała założyć coś co miało – zgodnie z planem – wzbudzić w nim żądze. To nie mogły być zwykłe dżinsy… Kiedy woda zaczęła chłodnieć, dokończyła mycie.
            Właśnie wychodziła z łazienki, kiedy do jej pokoju wpadła Sam. Koleżanka, z wałkami na głowie, o mało nie przyprawiła ją o zawał serca. Wyglądała dość komicznie, gdyż niektóre z nich były zawinięte w dość osobliwy sposób.
- Musisz mi pomóc! – Krzyknęła, wymachując dłońmi nad swą głową. Alex uspokajając jej krzyki, spytała o co też jej chodzi, a Sam rozwinęła wałki, pokazując jej, że włosy jej się nie skręcają. Ze śmiechem podeszła do szafy, wydobyła z niej lokówkę i wręczyła zaskoczonej Sam. – A jak się tego używa?
            Alex po krótce objaśniła jej działanie urządzenia. Sam pokiwała głową i ruszyła do wyjścia.
- Tylko nie spal sobie włosów!
            Brytyjka nie sądziła, że Sam zapragnie loków. Szczerze wątpiła, by z jej cierpliwością w ogóle udało jej się je zrobić. Spodziewała się, że za niedługo Sam znów do niej wpadnie, tym razem prosząc by sama to zrobiła. Tak więc nie miała wiele czasu.
            Stanęła przed szafą zastanawiając się na co się zdecydować. Miała wprawdzie dwie czarne – jej zdaniem – Kuse sukienki, lecz wolałaby ubrać się bardziej kolorowo. Co jej się nagle przypomniało i zaczęła grzebać między ubraniami. Sam kiedyś pochwaliła jej ubiór, kiedy zjawiła się w ciemnej sukience w kolorowe kwiaty na wieczorku zapoznawczym na spotkaniu studentów. Po chwili jednak westchnęła, gdyż przypomniała sobie iż zostawiła ubranie w Anglii. Te jej przemyślenia przerwała Sam, która wpadła do jej pokoju jak burza, w dłoni trzymając lokówkę.
- To cholerstwo się zepsuło! – Krzyknęła wściekle, chcąc rzucić urządzeniem o podłogę, lecz Alex ją powstrzymała. – Czekałam i czekałam, a to ciągle było zimne.
            Alex zastanowiła się wtykając wtyczkę do kontaktu. Gdy zobaczyła, że dioda się nie świeci, zaśmiała się gardłowo.
- To trzeba włączyć. – Powiedziała rozbawiona, wskazując przesuwny przyciska na rączce, którego przyjaciółka nie zauważyła. Sam opuściła ramiona z bezsilności i ponownie chciała jej odebrać urządzenie, jednak Alex odsunęła od niej przyrząd. – Pokręcę ci włosy, ale pomożesz mi wybrać ubranie.
            Sam przytaknęła, siadając na łóżku. Aleksandra o mało nie umarła z radości nie mogąc się doczekać aż skończą zabawę i zaczną wprowadzać w życie misternie opracowany plan.

* * *

- Pięknie wyglądacie! – Krzyknęła Rose, kiedy schodziły po schodach. Przygotowania zajęły im więcej czasu niż przypuszczały, lecz obie były zadowolone. – Alex, na Boga!
            Brytyjka zatrzymała się lustrując wzrokiem swój wygląd, gdyż pomyślała, że czegoś zapomniała założyć. Oczy Rose powędrowały do jej stóp. Alex przyjrzała się wysokim sandałkom na koturnie, nie wiedząc o co może chodzić pani Anderson.
- Nie możesz jeszcze chodzić w takich butach!
            Sam zaczęła kłótnie z matką, gdyż buty stanowczo pasowały do jej planu. Alex z bezsilności chciała się rozpłakać, gdyż marzyła o tym by choć trochę mniej zadzierać głowę w towarzystwie wysokiego Toma. Po kilku minutach, w których ani jej przyjaciółka, ani Rose nie odpuszczały, Alex wróciła do pokoju i zrzucając z nóg sandałki, nałożyła wygodne baleriny. Wróciła na dół, zauważając, że kobiety ciągle się kłóciły, nie zwracając uwagi, że wyszła i ponownie do nich dołączyła.
- Teraz lepiej? – Spytała, chcąc przekrzyczeć ich podniesione głosy. Po trzech próbach w końcu jej się udało. Sam prychnęła pod nosem, a Rose uśmiechnęła się promiennie. W chwili, gdy miały wychodzić ze schodów zbiegł Simon. Pochwalił ubiór dziewcząt z uśmiechem. Alex mimowolnie się zarumieniła słysząc komplement. – Dziękuje…
            Richard, który zjawił się chwilę potem, także powiedział, że ładnie wyglądają i czym prędzej pognał swą rodzinę do auta. Kiedy już wszyscy wsiedli do niebieskiego, terenowego wozu Andersona, ojciec koleżanki przycisnął gazu, gnając do miasta.
- Będzie dobrze, tylko trzymaj się planu… - Szepnęła Sam, nachylając się nad uchem przyjaciółki, by Simon siedzący po jej drugiej stronie tego nie dosłyszał.
            Alex kiwnęła głową, a potem odwróciła spojrzenie na widok za oknem. Mogła spokojnie przypomnieć sobie wszystko co podpowiadała jej Sam. Pierwszym punktem był wygląd. Obie tego dnia, poświęciły temu dużo czasu. Samantha miała na sobie krótką seledynową sukienkę na ramiączkach, spiętą paskiem pod biustem. Jej długie pokręcone włosy, nadawały jej twarzy łagodności, a delikatny makijaż pięknie podkreślał jej wielkie ciemno-niebieskie oczy. Alex natomiast pożyczyła od koleżanki, obcisłą, ciemną sukienkę, w czerwone kwiaty, zapinaną na piersiach na suwak. Również była krótka co początkowo wydało jej się dość zawstydzające. Teraz jednak przyznała Sam rację, gdyż pozbawiona wysokich butów, będzie musiała przykuć uwagę Toma ubiorem.
- Ile ludzi… - Szepnął Simon, wyrywając ją nieświadomie z zamyślenia. Nie sądziła, że Cheyenne będzie tak blisko. – W tamtym roku chyba było ich mniej.
            Alex spojrzała na ludzi kłębiących się po okolicy. Wszyscy zmierzali w zupełnie innych kierunkach, błądząc przy budkach sprzedających najróżniejsze smakołyki. Był popcorn, budka z hot-dogami, watą cukrową, pieczonymi jabłkami… Mogłaby wymieniać godzinami wszystko co sklepikarze chcieli im zaoferować.
Kiedy Richard zatrzymał samochód, parkując niedaleko bawiących się tłumów, Simon nie patrząc na rodziców, wyskoczył z auta i pognał, gubiąc się w skupisku ludzkich sylwetek.
- On tak zawsze. – Stwierdziła Sam, chwytając Alex pod ramię i machając na pożegnanie rodzicom. Rose oraz Richard ruszyli w przeciwnym kierunku co dziewczyny. – Muszą zobaczyć czy ich krówki dotarły do hali.
            Wskazała palcem wielki budynek, pomalowany na czerwono, do którego zmierzała większa ilość biesiadników. One natomiast szły w stronę, gdzie uciekł niedawno Simon. Alex nie mogła się napatrzeć na mężczyzn, piękne kobiety zajadające smakołyki i dzieci wesoło biegające dookoła. Prawdziwy festyn…
- Zobacz kogo my tu mamy. – Sam wskazała przyjaciółce wysokiego mężczyznę, rozmawiającego z dwójką starszych kowbojów. Facet stał tyłem, lecz Alex nie miała problemów z jego rozpoznaniem. – Ciekawe czy Tom także tu jest.
            W momencie, w którym chciały odejść, Luke je spostrzegł i nie zważając na towarzyszących mu mężczyzny, podbiegł do dziewczyn. Obrzucił Sam łakomym spojrzeniem.
- Pięknie wyglądasz… - Szepnął, na co Alex roześmiała się z jego miny, gdyż skrzywił usta i spojrzał na nią przepraszająco. – Ty także ładnie wyglądasz Alex…
            Pokręciła głową, dziękując mu za komplement i puściła ramię koleżanki. Zaraz jednak ponownie się do niej przysunęła i szepnęła jej do ucha:
- Zajmij się narzeczonym. Sama go znajdę.
            Po tych słowach odwróciła się i odeszła kilka kroków. Nie miała zamiaru szukać Toma. Chciała najpierw się zabawić i spróbować waty cukrowej na którą miała straszną ochotę. Wydobywając banknot z małej torebki podała go sklepikarzowi. Kiedy wręczył jej wielką watę na patyku aż pisnęła z radości. Ostatni raz jadła ją kiedy ojciec zabrał ją do wesołego miasteczka. Od tego czasu minęło trochę czasu, gdyż miała wtedy 8 lat. W takich chwilach jak ta brakowało jej rodziców, którzy mogliby towarzyszyć jej i bawić się razem z nią. Na szczęście już dawno pogodziła się z tym, że odeszli, a wspomnienie ich twarzy przynosiło jej częściej radość niż smutek.
            Zajadając tak watę nie zauważyła, że przed nią nagle wyrosła męska postać i władowała się w nią brudząc watą jego ciemną koszulę.
- Uważaj jak łazisz! – Krzyknął mężczyzna, a Alex jęknęła, gdyż skądś go pamiętała. Teraz jednak nie umiała sobie przypomnieć, skąd zna tego mężczyznę. – Przeklęte dzieci!
            Dzieci? – Zastanowiła się, unosząc swe brwi w zdumieniu. Może i była wzrostu dziecka, lecz już dawno przestała nim być.
- Ej! Nie jestem dzieckiem!
            Nagle mężczyzna na nią spojrzał. Jęknął pod nosem, przekrzywiając głowę na bok.
- Alex? – Spytał, a dziewczyna teraz była już pewna, że go zna. Nie umiała tylko powiedzieć jak mu na imię i skąd go kojarzy. – Przepraszam, że cię tak nazwałem!
            Również przeprosiła, za to iż nie patrzyła jak chodzi. Mężczyzna roześmiał się i pogładził jej głowę dłonią. Przyjrzała mu się uważnie. Wzrostem przypominał Thomasa, lecz to było wszystko co można było uznać za ich podobieństwa. Mężczyzna posiadał ciemną karnację, krótkie kasztanowe włosy z przodu postawione na żel i przenikliwe brązowe oczy. Ciągle szukała w myślach jego imienia nie chcąc wyjść na totalną idiotkę. Kiedy mężczyzna zaczął jej opowiadać o festynie, a raczej o jego poprzednich wersjach nie mogła się nadziwić, dlaczego go nie pamięta. Był miły, przyjacielsko nastawiony i najwyraźniej dobrze ją znał. Ciekawe tylko dlaczego to działało tylko w jedną stronę…
- Mój brat cię niepokoi? – Nagle tuż przy nich wyrósł Zack, obejmując przyjacielsko ramieniem jej rozmówce. Alex o mało co nie pacnęła się dłonią w czoło. No tak! Znała tego mężczyznę z przyjęcia. Nawet zamieniła z nim parę słów przy stole. To był Michael – starszy brat Zacka Coovera. Teraz już pewna uśmiechnęła się promiennie, witając się z Zack’em. – Mówiłaś, że wpadniesz do naszej restauracji, a jakoś cię tam nie widziałem!
            Jego zarzuty, w zestawie z obrażoną miną wydały jej się zabawne, przez co roześmiała się serdecznie, obiecując, że z pewnością w najbliższym czasie się tam zjawi.
Właśnie miała odejść, gdyż bracia zaprosili ją do obejrzenia końskich wyścigów, kiedy kątem oka zauważyła znajomą sylwetkę. Pośpiesznie odwracając głowę w tamtą stronę, pożegnała się z braćmi i pobiegła za Moorem, nie chcąc go stracić z oczu.     
Serce podeszło jej do gardła, gdy była o kilka kroków od niego. Jak zwykle wyglądał wspaniale. W czarnym, dopasowanym garniturze wyglądał seksownie jak sam diabeł. Kolorystycznie zgodny stetson na jego głowie, dodawał jego osobie nieprzystępności i tajemniczości. Tom trzymał przed sobą teczkę i przeglądał jakieś dokumenty. Postanowiła wykorzystać jego zamyślenie i przywitać się.
- Cześć!
            Powiedziała nieśmiało podchodząc bliżej. Tom spojrzał na nią ciekawie, lustrując jej sylwetkę wzrokiem, jego spojrzenie na chwilę zatrzymało się na jej nogach obutych w czarne baleriny.
- Jak widzisz z nogą już wszystko w porządku.
            Tom uniósł brwi w zaciekawieniu, krzywiąc usta w złośliwym uśmiechu.
- Wcale o to nie pytałem. – Powiedział cicho, powracając oczami do papierów. Alex zacisnęła usta, mając ochotę go udusić. To nie po to tyle się stroiła, by teraz ją zignorował. Otwarła usta by mu o tym powiedzieć, jednak Tom był szybszy. – Gdzie masz swojego chłopaka?
- Jakiego chłopaka? – Spytała zdziwiona jego nagłym pytaniem. Mężczyzna tylko wzruszył ramionami, jakby wcale go to nie obchodziło. Tom coraz bardziej ją irytował. – Nie mam żadnego chłopaka!
- To idź poszukać.
            Brytyjka nie wiedziała, co dzieje się w jego głowie. Najpierw mówił jej o chłopaku, później każe jej czegoś szukać… Ręce jej opadały.
- Już znalazłam to, czego szukałam.
            Mężczyzna ponownie na nią spojrzał, marszcząc swe czoło. Alex uśmiechnęła się szeroko, gdyż osiągnęła jeden z punków planu: „Zwrócić na siebie uwagę”.
- Doprawdy znalazłaś? – Powiedział przysuwając się do niej. Alex przełknęła ślinę, gdyż Tom nie zwracając uwagi na otaczających ich ludzi, schylił się do jej ucha i przez chwilę tylko, czuła jego gorący oddech oraz przyjemną woń jego perfum. – Poszukaj lepiej.
            Alex opanowując się, by nie odwrócić głowy, zrobiła krok w tył siląc się na chłód. W towarzystwie Toma jednak nie było to takie proste, jakby się mogło wydawać. Mężczyzna porażał wszystkie jej zmysły, paraliżując jej ciało.
- Skoro tak mówisz… - Szepnęła, wzdychając ciężko. Gestem dłoni odrzuciła w tył swe czerwone włosy, a potem pomachała Thomasowi na pożegnanie. – Więc baw się dobrze!
            Odwróciła się i pomaszerowała dalej, nie zachwycając go choćby jednym spojrzeniem. Teraz zgodnie z planem Tom miał ruszyć za nią, lecz nic takiego nie zrobił. Po paru metrach dziewczyna się zatrzymała, zastanawiając się po raz kolejny nad taktyką. Może Tom nie był jak wszyscy faceci i na niego nie działały takie sztuczki. Z bólem uznała, że skoro nie podążył za nią, z pewnością nie jest zainteresowany…
            Nagle poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Odwróciła się mając nadzieje, że to Tom. Niestety nic nie szło dzisiaj po jej myśli.
- Cześć Alex! – Powitał ją Tim – pracownik z farmy Free Horse. Alex uśmiechnęła się smutno, także pozdrawiając chłopaka. – Czekasz na kogoś?
            W pierwszej chwili chciała mu odmówić, lecz potem pomyślała: „Czemu nie”. Tom widocznie nie chciał spędzić z nią czasu, więc dlaczego ona nie miała się zabawić. Chwyciła Tima pod ramię, uśmiechając się wesoło.
- Na ciebie! – Krzyknęła, pociągając mężczyznę w stronę skąd dochodziła muzyka. – Masz może ochotę zatańczyć?
            Tim nie kryjąc swojego zdziwienia, zmarszczył czoło, podnosząc dłoń i palcem wskazując na swą twarz. Alex jedynie roześmiała się widząc jego zmieszanie. Polubiła tego mężczyznę. Był miły, uprzejmy, przystojny… Ideał. Początkowo myślała, że ten ją podrywa, lecz szybko porzuciła ten zamysł. Choć nie miała sporego doświadczenia, jego orientacji domyśliła się niemal od razu. Początkowo nie była jednak tego pewna, lecz gdy go o to zapytała, natychmiast się przyznał. Facet był gejem i wcale tego nie ukrywał. Alex natomiast poczuła się swobodniej w jego towarzystwie, wiedząc, że ten nie będzie chciał jej zaciągnąć do łóżka.
- No dobrze, ale najpierw coś zjedzmy! – Krzyknął z ochotą, przejmując dowodzenie i ciągnąc ją pod wielki baldachim. Alex zamówiła frytki, a Tim nie mogąc się powstrzymać przed pachnącymi żeberkami, wziął ich dwie porcje. Usiedli przy stoliku zajadając posiłki i rozmawiając wesoło. Nagle Tim znieruchomiał patrząc w punkt nad jej głową. – Alex… Chyba się zakochałem.
            Alex odwróciła się przebiegając wzrokiem po tłumie za nią. Nagle wpadł jej w oczy Tom, który przyglądał im się z dziwnym wyrazem twarzy. Brytyjka odwróciła się ignorując jego obecność. Wyciągnęła dłoń i pogładziła nią Tima po policzku, w miejscu gdzie umazał się ketchupem.
- Jest przystojny?
- Bardzo. – Szepnął, odwracając pośpiesznie wzrok na jej twarz. Na jego policzki wstąpił rumieniec. – Akurat w moim typie.
            Choć była ciekawa w kim to zadurzył się jej przyjaciel, nie odwróciła się jednak, wiedząc, że Tom stoi za nimi. Z tej odległości nie mógł jednak słyszeć ich rozmowy. Alex wytarła dłonie w serwetkę i podniosła się z miejsca chcąc wyrzucić puste już opakowanie po frytkach.
- Ale to nie moja liga… - Posmutniał nagle Tim, odkładając żeberka na plastikowy talerzyk. – A znając moje szczęście - pewnie jest hetero.
            Alex zmartwiła się jego słowami. Mężczyzna nie wierzył w siebie, a każdemu przeznaczone jest szczęście. Dziewczynę trochę zmartwiła jego smutna mina, więc niewiele myśląc przytuliła się do niego, składając na jego policzku pocałunek.
- Nie możesz tak mówić. – Szepnęła, odgarniając mu włosy za ucho. – A może on także się w tobie zakocha?
            Nagle przypomniała sobie o Tomie i oderwała się od Tima. Przebiegła wzrokiem po tłumie, lecz nie dostrzegła już między nim Moorea. Może tego nie widział… - pomyślała.
            Tim zmienił temat i dokańczając swe żeberka wstał od stołu i chwycił Alex za dłoń. Maszerowali tak sobie, idąc za muzyką, bo Aleksandra chciała zatańczyć, lecz teraz w oczy wpadło jej coś innego. Nie wiedząc jak nazwać dziwną, wiejską zabawę, zaczęła się jąkać i wskazywać palcem na bawiących się ludzi. W grze uczestniczyło dwoje ludzi – kobieta i mężczyzna. Zadaniem pary było złapanie małych świnek biegających w zagrodzie. Alex nigdy nie widziała takiej zabawy, więc chciała się choć temu przyjrzeć. Tim jednak miał inny plan. Podszedł do sędziego – dużego mężczyzny w czerwonym kapeluszu i zapisał ich na listę. Facet wręczył im niebieskie kombinezony i wysokie kalosze. Alex trochę wahając się przed założeniem ubrania, postanowiła się wycofać, jednak Tim błagał ją, prosząc by się zgodziła. Nie wiedziała czemu mężczyzna chcę wygrać. Może chodziło tu o męskie ego, ponieważ nagrodą była bransoletka z cukierków. Nie sądziła więc by ten chciał ją nosić. Nie ociągając się długo wskoczyła w kombinezon i gdy mężczyzna wezwał pozostałe pary, weszli do zagrody.
Ustawili się na starcie, a gdy usłyszeli gong, ruszyli do biegających zwierzaków. Gra była trochę utrudniona, ponieważ sędzia związał im ręce. Tak więc trzymając się mocno za dłonie, ruszyli za uciekającym zwierzakiem. Kiedy już myśleli, że ją dopadli, świnka kopnęła raciczkami i umknęła im w ostatniej chwili. Tim przeklął pod nosem, lecz nie zatrzymał się, pognał do następnej, ciągnąc za sobą Alex.
Pogrożeni w pogoni, nie zdawali sobie sprawy, że ktoś przygląda im się ciekawie.
- Tim! – Krzyknęła Alex, gdyż zauważyła właśnie, że jedna ze świnek próbując wyjść z zagrody, zaklinowała się między jej szczeblami. – Złapmy tamtą!
            Nie wdając się w dalsze dyskusje podbiegli do kwiczącej świnki i złapali ją. Ciesząc się jak dzieci, zanieśli ją do sędziego. Ten z uśmiechem odebrał im zwierzaka i wielkim młotem uderzył w gong.
- Chyba mamy zwycięzców! – Zakomunikował, gdy szmery ucichły. Wydobył z wielkiego worka, ustawionego za nim, dwie paczki bransoletek z cukierków i wręczył je Alex. – Gratulujemy parze niebieskiej!
            Tłum zaczął wiwatować i bić brawo. Alex roześmiała się, a Tim nie móc się powstrzymać porwał ją w ramiona i chwytając za jej biodra uniósł nad siebie. Dziewczyna trochę zaskoczona chwyciła go mocniej za ramiona, lecz nie przestała się uśmiechać. Nie sądziła, że przy tak dziwnej zabawie mogłaby bawić się tak wspaniale. Tim okazał się wspaniałym partnerem i dzięki niemu wygrali bransoletki.
- Opuść mnie już, jestem za ciężka! – Krzyknęła, uderzając go delikatnie w ramię. Mężczyzna powoli postawił ją na ziemi.
            Sędzia ponaglił ich do zdjęcia kombinezonów, gdyż w kolejce stały już inne pary, chcące wziąć udział w pogoni. Zrzucili więc szybko ochronne ubrania i odeszli od zbiegowiska.
- A właśnie! – Alex nagle przypomniała sobie o nagrodzie i wyciągnęła dłoń z cukierkową biżuterią w stronę mężczyzny. Ten przyjął od niej pakunek. Rozdzierając folie zębami, wydobył z niej gumkę z kolorowymi cukierkami i założył ją na dłoń dziewczyny. Alex spojrzała na niego ciekawie, a ten zaśmiał się tylko. – Nie chcesz jej?
- Do ciebie bardziej pasuje. – Powiedział, obejmując ją ramieniem w pasie. Brytyjka zaśmiała się, także obejmując go ręką. – Drugą zostaw sobie na jakąś specjalną okazję.
            Nie sądziła by w przyszłości nadarzyła się jakaś specjalna do tego okazja. Pewnie ten jak i kolejne dni spędzi z przyjaciółmi, i nie będzie to niczym szczególnym. Myliła się wszakże, gdyż los w postaci wysokiego blondyna, miał zgoła inny plan. 
- Myślałem, że bardziej się postarasz… - Przepełniony goryczą głos Moorea, który nagle wyrósł tuż naprzeciwko nich jak z pod ziemi, przestraszył Alex. Dziewczyna nie sądziła, że jeszcze będzie miała dzisiaj okazję do rozmowy z nim. – Niskie masz wymagania…
            Po tych słowach przebiegł spojrzeniem po Timie, który przypatrywał mu się ze zmarszczonym czołem. Taką samą minę zapewne miała Alex, która po części nie zrozumiała słów Toma. Nagle jednak przypomniała sobie o jego uprzedzeniu do małżeństwa, jak i śmiesznych domysłach, że też ona ma tylko jeden cel w życiu, czym było złapanie bogatego męża.
- A prześwietliłaś przynajmniej jego konto? – Jego słowa, uderzały niczym bicz, powodując u Alex smutek, a także i wielką złość. Jej serce rozpadało się na miliony kawałeczków. – Nie chciałabyś się upewnić, czy aby twój wybranek nie jest bankrutem?
- Nawet jeśli jest, nic ci do tego! – Powiedziała dumnie, nie mogąc znieść jego twardego głosu i oczu, które przewiercały ją na skroś. Tom zacisnął wściekle szczęki, przesuwając wzrokiem po ich przytulonych ciałach. Nie wiedział dlaczego, lecz ten widok spowodował, że miał ochotę, odstrzelić ręce, towarzyszącemu jej mężczyźnie. – Niczego o mnie nie wiesz, więc nie masz prawa wysnuwać takich wniosków!
            Brwi Toma zadrżały niespokojnie, a oczy spoczęły na jej zaczerwienionej twarzy. Sama nie mogła uwierzyć w to, że powiedziała mu coś takiego. Teraz jednak gdy pojęła znaczenie swych słów, spłoniła się po końcówki włosów.
            Nagle obok pojawiła się Sam oraz Luke.
- Och Tom! – Krzyknęła Sam, pociągając za sobą narzeczonego i stając z nim obok Toma. – Widzę, że gawędzisz sobie z Alex…
            Tom prychnął pod nosem, zaciskając mocniej szczęki. Aleksandra również prychnęła, naśladując jego sapnięcie. Nie uszło to uwadze młodszego Moorea, który spojrzał na nią morderczo, a ta odwdzięczyła mu się tym samym. Prowadzili ze sobą niemą wojnę na spojrzenia, podczas gdy Tim wpatrywał się jak zaklęty w nowoprzybyłych.
- Co z nimi jest? – Spytał Luke, szturchając Sam dłonią. Ta jedynie wzruszyła ramionami obojętnie, robiąc zdziwioną minę. W głębi duszy natomiast cieszyła się widząc iż Alex postanowiła zawalczyć z jego naturą. – Co ty?!
            Luke nagle krzyknął przerażony zwracając na siebie całą uwagę towarzystwa. Tim upadł na kolana przed mężczyzną, chcąc pochwycić jego dłoń. Luke natomiast nie dał mu tego zrobić, pośpiesznie robiąc krok w tył, chowając ręce za plecami.
- Wyjdź za mnie! – Krzyknął, a jego oczy rozbłysły. Złożył dłonie jak do modlitwy wpatrując się w mężczyznę jak w obrazek. – Kocham cię!
            Alex jęknęła pod nosem i zamrugała parokrotnie powiekami nie wierząc w to czego stała się świadkiem.
- Ej, Romeo! – Warknął Tom, chwytając Alex za ramię i przyciągając do siebie. Dziewczyna jęknęła, gdyż poczuła na plecach jego twardą pierś. Podniósł dłoń i palcem wskazał na jej głowę. – Tu jest twoja Julia. 
            Brytyjka już chciała mu wyjaśnić, że to nie o nią tu chodzi, kiedy odezwał się Luke.
- Sam jest już zajęta! – Warknął grożąc mu palcem i odciągając Sam za swoje plecy.
- Luke… - Szepnęła Alex, wzdychając ciężko, gdyż najwidoczniej tylko ona znała tajemnice chłopaka. – To…
Teraz jak na niego patrzyła, wiedziała w kim zakochał się jej przyjaciel. Obiektem uczuć ciemnowłosego mężczyzny był Luke Moore, a ona jakoś nie umiała ich o tym poinformować. Chciała zrobić krok do przodu, lecz Tom, skutecznie ją przy sobie zatrzymał, przytrzymując dłońmi jej ramiona.
- Nie kocham Sam, tylko ciebie! – Wrzasnął Tim, czerwieniąc się niczym burak. Sam jęknęła przerażona, a Luke znieruchomiał, jakby to wszystko wydało mu się tylko zwidem. – Dzisiaj zrozumiałem, że się w tobie zakochałem.
            Alex zachichotała nie mogąc się przed tym powstrzymać. Przebiegła wzrokiem po zaskoczonych twarzach przyjaciół, co rozbawiło jej jeszcze bardziej. Odwróciła głowę, by sprawdzić jaką minę ma Tom. Ten jednak zamiast spodziewanego szoku, promieniał wesołością, a cała jego niedawna wściekłość zniknęła bez śladu.
- Zrobiłaś to specjalnie… - Szepnął, spoglądając z uśmiechem w jej zielone tęczówki. Serce Alex zadudniło jej mocno w piersi. Dziewczyna zaczęła głośno oddychać, gdyż ich twarze dzieliły centymetry. Tom spojrzał na wykłócającego się z klęczącym mężczyzną brata, chwycił Alex za dłoń i pociągnął za sobą. – Chodźmy stąd.
            Brytyjka przytaknęła mu głową, zaciskając mocniej jego dłoń. Przyjemne ciepło rozeszło się po jej ciele. Nie ważne było dokąd idą. Za nim poszłaby na samo dno piekieł…
Jednak po parunastu krokach pokonanych w milczeniu, zaczęła się zastanawiać dokąd zmierzają. Jej ciekawość zwyciężyła.
- Dokąd mnie ciągniesz? – Spytała unosząc brwi, gdyż ominęli już wszystkie budki i stragany, kierując się tam, gdzie teren festynu się kończył. Mężczyzna jednak nie odpowiedział. Ciągle parł do przodu, przeciskając się przez tłumy bawiących się ludzi. Nagle przystanął i nie pytając o nic, przyciągnął ją do siebie, jedną dłonią chwytając jej dłoń, drugą umieszczając na jej tali. Kiedy gdzieś w oddali rozbrzmiała spokojna ballada country, zaczął miarowo bujać się na boki w tańcu. Alex podniosła na niego zaskoczone spojrzenie. – Skąd wiedziałeś?!
            Tom roześmiał się wesoło, schylając głowę do boku jej twarzy i przytulając do niej swój szorstki policzek. Dziewczyna zadrżała, gdy twardy zarost, przesunął się po jej skórze. Przytuliła się do niego mocniej, pociągając nosem, wdychając jego przyjemny męski zapach.
- Jak widzisz coś o tobie wiem… 
            Alex uśmiechnęła się, a jej serce ponownie wypełniło się ciepłem. Wiedziała, że tak długo jak będzie żyła, nigdy nie odgadnie jego myśli. Tom był wielką zagadką i naprawdę trudno było przewidzieć jak zachowa się w danej sytuacji. Kiedy spotkali się dzisiaj pierwszy raz, nie chciał nawet na nią spojrzeć, za to teraz przytulał ją w tańcu. Na myśl nasunęła jej się tylko jedna odpowiedź jego dziwnego zachowania.
- Byłeś zazdrosny?
            W chwili kiedy to wypowiedziała, zdała sobie sprawę ze swoich słów. Nie chciała powiedzieć tego na głos!
- O tego geja? – Spytał Tom, wtulając się w jej szyję, przez co nie mogła skupić myśli. Dotyk był tak przyjemny, że prawie rozpływała się w jego ramionach. Gdzieś grała muzyka do której tańczyli, lecz Alex w chwili, gdy przysunął głowę do boku jej twarz, przestała ją słyszeć. – Chciałabyś…
            Kłamca… - Pomyślała Alex wyrywając dłoń z jego uścisku i zarzucając mu ramiona na szyję. Musnęła jego usta, przytulając się później do jego piersi, składając pocałunki na jego obojczyku, w miejscu gdzie jego koszula była rozpięta.
- Kłamczuch… - Szepnęła, w tej chwili podejmując decyzję, która została nierozstrzygnięta, przy ich poprzednim spotkaniu. Odsunęła się na krok i nie spuszczając wzroku z przystojnej twarzy, chwyciła za jego dłoń, splątując swe palce z jego. – Zgadzam się.
- Na co się zgadzasz, mała? – Na jego twarzy pojawił się dobrze jej znany złośliwy uśmiech.

            Alex ponownie się przysunęła, zbierając w sobie całą odwagę do wykonania tego kroku. Przejechała dłonią do jego piersi, zmierzając ku dołowi. Kiedy jej palce wsunęły się za pasek jego spodni, Tom roześmiał się, wyciągając jej dłoń i nie tracąc słów, pociągnął ją w stronę parkingu. Kiedy zobaczyła dobrze jej znany samochód, widziała, że właśnie do niego zmierzają. Teraz kiedy wszyscy byli zajęci balowaniem, nikt nie będzie ich szukał…

poniedziałek, 20 lipca 2015

* 12. I dobre chwile są, a serca nasze powtarzają wciąż...

I dobre chwile są, a serca nasze powtarzają wciąż...

Odkąd przyjęłam pod swój dach pana Bingley’a minął tydzień. Od razu następnego dnia udałam się do administratora budynku, spytać czy mogę zatrzymać u siebie psa i czy nie będzie to dla niego jakiś kłopot, jednak gdy tylko weszłam do jego mieszkania, zrozumiałam, że raczej nie będzie z tym problemu. Mianowicie żona administratora, sama hodowała niezliczone ilości kotów. Z uśmiechem na ustach powiedziała, że jej męża niestety nie ma teraz w domu i kazał mi się nie martwić. Zapewniła mnie, że jakby co przekona go, by zniósł ten głupi zakaz. Podziękowałam jej i z uczuciem ulgi wyściskałam starszą kobietę.
Teraz mogłam legalnie trzymać u siebie Bingley’a, co spowodowało u mnie taką radość, że gdy tylko weszłam do mieszkania, uściskałam serdecznie czworonoga. Od tamtej pory moje życie stało się jakieś radośniejsze. Głównie zabierałam go ze sobą do pracy i tam w przerwach bawiłam się z nim. Po powrocie do domu, od razu chwytał w zęby smycz i zmuszał mnie do spaceru, a nocą zawsze wskakiwał do mojego łóżka, grzejąc mi nogi. Musiałam przyznać, że wyrwał kawałek mojego złamanego serca dla siebie, zaleczając odrobinę miłosne rany.
Mężczyzna, którego spotkałam w sklepie nie odzywał się. Trochę bałam się, że któregoś dnia będzie czekał na mnie pod budynkiem, lecz szczęśliwie nic takiego nie nastąpiło.
Nieco zaskoczona spojrzałam na wyświetlacz komórki. Tak bardzo się zamyśliłam, że nie zauważyłam nadchodzących wiadomości.
Rano zadzwoniłam do przyjaciółki z prośbą, czy mogę zostawić u niej Bingley’a. Musiałam ją o to poprosić, ponieważ dzisiaj, nie mogłam go zabrać ze sobą do gabinetu. Miałam sporo umówionych wizyt psich pacjentów, a nie chciałam by zwierzęta pogryzły się ze sobą. Wolałam tego uniknąć. Susan, ku mojej wielkiej uldze, zgodziła się zostać z Bingley’em. Odkąd go u niej zostawiłam, parę razy do mnie dzwoniła z jakimiś niedorzecznymi pytaniami typu: „Patrzy na mnie i piszczy, co ja mam zrobić?”. Niestety musiała sobie dać radę beze mnie. Ostatecznie za pół godziny kończę pracę, więc to nie jest zapewne sprawa życia lub śmierci, która nie może zaczekać.
Gdy ostatni pacjent wyszedł ściągnęłam fartuch i krzycząc na pożegnanie Dorothy, wybiegłam jak burza chcąc jak najszybciej zobaczyć się z moim psem.
Mój pies… To wspaniałe, że spotkałam go wtedy. Zwierzę chociaż chwilami pozwalało mi zapomnieć. Wystarczyło przytulić się do miękkiej białej sierści, by zapomnieć o wszystkich troskach. W drodze przypomniałam sobie o nieodczytanej wiadomości od Sue.
- Co? – Szepnęłam, czytając kilka słów, które napisała mi przyjaciółka. Dla pewności odczytałam je na głos. – Czekam na ciebie w parku, tam gdzie zwykle. Przyjdź najszybciej jak się da!
   Nie miałam czasu by jej odpisać, prawie biegiem puściłam się w kierunku parku. Może rzeczywiście stało się coś strasznego. Miałam nadzieje, że nie zgubiła mojego Bingley’a inaczej będę musiała ja zabić. Co gorsze znowu zostałabym całkiem sama, a tego nie mogłabym znieść.
Wbiegłam do parku jak szalona strasząc gołębie. Ptaki z piskiem rozleciały się na wszystkie strony. Dysząc, zaczęłam rozglądać się za Susan, jednak nie mogłam jej nigdzie dostrzec. Podbiegłam do miejsca, gdzie zwykle rozkładałyśmy koc i spanikowałam. Nie było jej tutaj! Trzęsącymi się dłońmi próbowałam wydobyć telefon z kieszeni spodni kiedy nagle znieruchomiałam.
Kilka metrów dalej, w alejce, dostrzegłam postać w czarnym dresie, która przechadzała się trzymając w ręce smycz… z moim psem!  Posturą sporo przewyższała Susan, więc to na pewno nie była ona. Szybkim krokiem ruszyłam w tamtą stronę. Niestety kaptur na głowie, uniemożliwiał mi identyfikacje, lecz to na pewno był mężczyzna.
- Co pan robi z moim psem! – Krzyknęłam, na co stanął w miejscu, lecz się nie odwrócił. – Masz mi oddać pana Bingley’a ty wstrętny...
W takich chwilach mówi się, że cały świat wali się na głowę. Dlaczego teraz?
Przede mną stał nie kto inny, tylko Tom. Wpatrywałam się w niego jakby nie istniał. Czy ja czasem nie zwariowałam? Nie, to na pewno nie on… Zwidy zdarzały mi się dość często w tym miesiącu, jednak żadna nie była aż tak wyraźna.
- Christien…
Omamy słuchowe? Nigdy! Wyciągnęłam dłoń i ściągnęłam mu kaptur. Szybko cofnęłam rękę i odsunęłam się o kilka kroków. Zwid nie zniknął, co oznaczało, że to naprawdę był Thomas. Był jeszcze przystojniejszy niż go zapamiętałam. Ściął odrobinę włosy, co nadało jego twarzy młodszego wyglądu, a oczy… zwykle błyszczące z rozbawienia teraz patrzyły na mnie z powagą. Moje serce zabiło mocniej, jakby obudziło się z długiego snu, w kącikach oczu pojawiły się łzy. Nie chciałam znów przez to przechodzić.
- Niech mi pan odda psa.
Nakazując wyciągnęłam dłoń po smycz, jednak nie zrobił ani kroku. Dlaczego się tu zjawiłeś? Po co znów chcesz mącić w moim życiu?
- Tak bardzo za tobą tęskniłem…
Chciał się do mnie zbliżyć, lecz odsunęłam się, co zmusiło go do porzucenia tego zamiaru.
- Tęskniłeś?! – Wykrzyczałam, nie zwracając uwagi na ludzi, którzy przyglądali się nam ciekawie. Miałam gdzieś co sobie o mnie pomyślą. – Od prawie dwóch miesięcy czekam na jakąkolwiek wiadomość od ciebie! Cała w nerwach, boje się czy aby ci się nic nie stało, zamiast spać płaczę w poduszkę, myśląc że już nigdy cię nie zobaczę, a ty zjawiasz się nagle w moim życiu i znów przewracasz je do góry nogami! Co ty tu w ogóle robisz i skąd masz mojego psa?
- Od Susan. Prosiłem ją by napisała do ciebie tego smsa. Sam chciałem do ciebie zadzwonić, ale… bałem się, że nie będziesz chciała ze mną rozmawiać i…
- Miałeś rację, nie chcę!
            Umysł nakazywał mi wiać jednak ciało… moje ciało mnie zdradzało. Marzyłam by przytulić się do jego piersi, znów poczuć na wargach jego namiętne pocałunki, chciało być znów kochane…
- Chris… kochanie… - Niewiele myśląc, wtuliłam się z jego ramiona. Tak bardzo tego pragnęłam, wręcz musiałam to zrobić, zanim by zniknął po raz kolejny. Przytulił mnie do swe piersi i głaskał po głowie. Nie mogłam już dłużej powstrzymywać cisnących się do oczu łez. Rozpłakałam się na dobre, mocząc mu przy tym bluzę. – Pewnego wieczoru, gdy wracałem z planu, ukradziono mi samochód.
- Co to ma z tym wspólnego?!
Thomas ze wszystkim szczegółami opowiedział mi o całym zajściu. Gdy zobaczył, że jego wóz został skradziony, przypomniał sobie, że w środku była także komórka. Wraz z samochodem, stracił nie tylko komórkę, ale także wszystkie numery telefonów. Niestety nie miał pamięci do numerów, przez co nie mógł oddzwonić.
Spojrzałam na niego sceptycznie, marszcząc przy tym brwi. Nie wiedziałam czy uwierzyć w jego historie, ostatecznie mógł ją wymyślić na poczekaniu.
- Dobra… - Wyciągnął z kieszeni telefon i przyłożył go do ucha. Nie miał tej samej komórki, co w ośrodku, więc albo miał drugą, albo mówił prawdę… - Mamo? Mogłabyś opowiedzieć, co zdarzyło się z moim samochodem?
Odsunął aparat od ucha i kliknął przycisk, przez co mogłam usłyszeć kobietę na głośniku.
- Ale powiedz mi synku, spotkałeś się już z Christien?
Z zaskoczenia pisnęłam patrząc na niego szeroko otartymi oczyma. Powiedział o mnie mamie?
- Proszę, po prostu to zrób…
Kobieta zaczęła opowiadać. Po kilku zdaniach zdałam sobie sprawę, że mówił prawdę. Wzięłam od niego telefon i przerwałam połączenie. Było mi wstyd, że mu nie uwierzyłam, lecz miałam swoje powody. Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Christien, kocham cię i już nigdy nie zostawię cię na tak długo.
- A kiedy wracasz do Anglii?
- Nie wracam. – Uśmiechnął się szelmowsko, wyciągnął dłoń i stuknął palcem w mój nos. – Jakiś tydzień temu kupiłem mieszkanie w Brooklynie i znalazłem korzystną ofertę pracy w tutejszym teatrze, więc Anglia mnie nie potrzebuje.
- Tom…
Przyciągnął mnie do siebie, sprawiając jak za dotknięciem magicznej różdżki, że poczułam się fantastycznie. Jak ja tęskniłam za tymi wspaniałymi ustami. Zarzuciłam mu ramiona na szyje, przyciągając jego głowę bliżej, by pogłębić pocałunek. Och, Tom, mój kochany Tom…
Po kilku chwilach Thomas przerwał pocałunek i spojrzał mi prosto w oczy.
- A czy ty Chris… - Zauważyłam, że zagryza usta z nerwów. – Czy ciągle mnie kochasz?
- Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ciągle cię kocham, ty podły draniu!
Ponownie złączyliśmy swe usta w namiętnym pocałunku, jednak nie na długo. Pan Bingley szczeknął niecierpliwie i zaczął szarpać za smycz.
- Tom… Chyba pan Bingley czuje się zazdrosny.
Zachichotałam i odsunęłam się odrobinę. Wyciągnęłam w jego stronę dłoń, którą pochwycił bez namysłu. Trzymając się za ręce spacerowaliśmy po parku.
- Tak właściwie… - Odezwał się po paru minutach Thomas, obejmując mnie ramieniem. Do mojej duszy znów powrócił spokój. – To dlaczego nazwałaś psa – Pan Bingley?
Spojrzałam z uśmiechem na ukochaną twarz. W sumie nie wiedziałam dlaczego to zrobiłam, choć podświadomie…
- No bo… Chyba nie umiałabym pokochać nikogo innego prócz Bingley’a
Tom roześmiał się głośno, a zaraz potem i ja do niego dołączyłam.
- Och Chris…
Wieczorny Brooklyński wiatr, obok śpiewu ptaków i głośnych, samochodowych klaksonów, niósł także i nasz śmiech. Zapowiedź tego, co jeszcze nas czekało, a także potwierdzenie, że prawdziwa miłość, o której zawsze marzyłam w końcu i mnie spotkała…     




The End

piątek, 17 lipca 2015

17. Wyznanie Sam



- Jedno mnie zastanawia… - Szepnęła po niedługim czasie Alex, wprawiając przyjaciółkę w zdziwienie. – To co powiedziała Sue na początku… „Sam była zakochana w Lu…”
- Przestań! – Krzyknęła Amerykanka, nieświadoma tego, że podniosła głos. Widząc zaskoczenie na twarzy przyjaciółki uspokoiła się i dodała już łagodniejszym tonem. – Nie kocham tego idioty i nigdy nie kochałam.
            Alex pomimo, że Sam mówiła to z taką pewnością w głosie, nie uwierzyła w ani jedno jej słowo. Przyjaciółka mogła wrzeszczeć, kopać, gryźć, jednak to było na nic skoro tym okłamywała nie tylko ją, ale i samą siebie. Brytyjka nie znała się do czasu na miłości, lecz teraz mogła rozszyfrować jej spojrzenie, gesty, słowa… Nic co by powiedziała, nie odwiedzie ją od przekonania, że szczerze go kocha. Nie wiedziała tylko z jakiego powodu Sam jest tak wrogo do niego nastawiona.
- Nie oszukasz mnie. – Szepnęła, uśmiechając się słabo. Była pewna tego, że Sam nie przyznaje się przed nią z jakiegoś powodu, lecz nie wiedziała jakiego. Mimo, że znały się na wylot, przyjaciółka miała przed nią sekrety, lecz nie czuła żalu z tego powodu. Sam wcześniej czy później powie jej o tym, a popędzanie jej nic nie da. – Widzę jak na niego patrzysz. To, że nazywasz go „wieśniakiem” i „idiotą” nie zmieni twoich uczuć.
            Sam prychnęła pod nosem, uciekając spojrzeniem w ekran telewizora na którym właśnie załączyła kolejny film. Brytyjka niestety nie miała sił na oglądanie kolejnych przystojnych męskich twarzy i chwytając za pilot, wyłączyła odbiornik. Sam jakby w ogóle tego nie zauważyła, ciągle wpatrywała się w ciemny już ekran. Alex klepnęła ją w ramię.
- Sam?
- Może porozmawiamy dla odmiany o Tomie? – Spytała wracając do niej spojrzeniem. Alex spłoniła się rumieńcem, gdy tylko usłyszała jego imię. Machnęła lekceważąco dłonią jakby nie było o czym mówić. – Nie wykręcaj się, opowiadaj!
- Co mam ci opowiedzieć?
            Sam uniosła dłoń do ust i przejechała po nich palcem. Alex przełknęła głośno ślinę, bojąc się o co może spytać przyjaciółka. Znała bardzo dobrze jej bezpośredniość, a ta mina pełna zastanowienia nie wróżyła nic dobrego.
- Spałaś z nim?
            Alex pisnęła, zasłaniając instynktownie swoje piersi dłonią, choć nie było takiej potrzeby. Kaszlnęła nerwowo, nie wiedząc, jak zrobić by zmienić temat. Jeśli przyjaciółka zaczynała swe pytania od tak intymnych rzeczy, Bóg raczył wiedzieć co będzie następne.
- Nie!
- Ale masz zamiar? – Spytała unosząc swe ciemne brwi, uśmiechając się tajemniczo. Alex pisnęła pod nosem, zakrywając swe bordowe policzki dłońmi. Wystarczyło tak niewiele by wprawić ją w zakłopotanie. – Pewnie już się nie możesz doczekać…
- Wcale nie!
            Jej głośne słowa nie zrobiły jednak na Sam, żadnego wrażenia. Było widać gołym okiem, że Alex o tym myśli. Może i nie przyzna się, że ma chrapkę na mężczyznę, lecz to nie było potrzebne. Nawet gdyby tego nie chciała, Tom zatroszczy się o to by ją do tego przekonać. Nie raz słyszała o wianuszku złamanych dziewczęcych serc, które rozkruszał na drobne kawałeczki. To czego mężczyzna nienawidził, mieściło się w dwóch słowach – Kocham cię… To wyznania miłosne były zgubne dla jego wcześniejszych dziewczyn.
            Chociaż Sam chciała być dobrą przyjaciółką i uchronić Alex przed tym rozczarowaniem, nie potrafiła nic zrobić. Kiedyś przed laty pokłóciła się ze swoją przyjaciółką, bo chciała ją ostrzec przed zgubną miłością, którą ta darzyła „Zimnego”. Nie wiedziała czy Tom przespał się z Hanną, bo koleżanka obraziła się na nią śmiertelnie, gdy ta tylko chciała ją przed nim uchronić. Kilka tygodni później dowiedziała się od jej siostry, że Hanna została porzucona. Stanowczo nie chciała stracić Alex… Przyjaciółka była dla niej jak siostra. Postanowiła poczekać na rozwój sytuacji. Głęboko wierzyła w to, że Alex sama wkrótce zorientuje się jaką osobą jest Tom.
- Sam? – Mała dłoń przyjaciółki, wyrwała Sam z zamyślenia. – O czym myślisz?
            Jak ja nienawidzę tego pytania… - Pomyślała Samantha, wzdychając ze złości.
- O tobie… - Przyznała szczerze. Alex przekrzywiła głowę, palcem wskazującym wskazując na swoją twarz. – Nie chcę cię stracić…
- Nie stracisz! Będę z tobą do końca świata. Nawet jeśli mnie wyrzucisz, ciągle będę do ciebie wracać!
            Sam roześmiała się i niesiona chwilą, przytuliła serdecznie swą przyjaciółkę. Poklepała ją delikatnie po plecach, a w jej oczach zaczęły zbierać się łzy wzruszenia. Dlatego nie chciała jej stracić. Bała się samotności, a ona oferowała wieczne po wsze czasy towarzystwo. Właśnie za to ją kochała.
- Ja też cię kocham Alex… - Szepnęła, a jej myśli nagle pobiegły do Luka i słów które kiedyś on niego usłyszała. Było w nich sporo racji. – Chciałabym ci opowiedzieć o Luku.
Zdanie, które wydobyło jej się z gardła, zdziwiło ją, gdyż pod wpływem tej sytuacji, język jej się rozwiązał. Jednak najważniejszym powodem tego był Moore.
- Nie musisz jeśli tego nie chcesz… - Szepnęła Alex, odsuwając się od niej na odległość ramion. – Z tego co widzę jest to dla ciebie bolesne, a ja…
            Sam podniosła dłoń, uciszając swą zwykle mało gadatliwą przyjaciółkę, którą teraz jakby szatan opętał. Gadała, gadała i gadała... a ją zaczęło to powoli denerwować. Musiała jej to opowiedzieć. Właśnie teraz, poczuła, że musi to zrobić. Nie chciała dłużej przed nią zatajać przeszłości. Na Boga, Alex była jej najlepszą przyjaciółką i należała jej się ta wiedza.
            Wzięła głęboki oddech, siadając wygodnie na kocu, oparła się o drewniany tył łóżka. Brytyjka przysunęła się do niej i złączając kolana, przyciągnęła je do swej piersi.
- Wszystko zaczęło się…

- Luke! – Piskliwy głos Margaret Moore, przestraszył 16-latkę, która chowała się od jakiegoś czasu w krzakach. Sam podniosła się odrobinę, chcąc dojrzeć sąsiada. – Synu, gdzie jesteś?!
            Dziewczyna, wychyliła się z zarośli, nie mogąc opanować ciekawości. Ostatni raz widziała Lukasa Moorea, gdy miała 10 lat. Nie bardzo umiała sobie przypomnieć jego wyglądu, toteż zaciekawiło ją, że Margaret go woła. Z tego co udało jej się podsłuchać, dowiedziała się, że sąsiad wrócił kilka miesięcy temu, lecz nie wiedziała, gdzie był przez ten cały czas. Szczególnie jej to nie interesowało, gdyż nie lubiła chłopaków w swoim wieku, a co dopiero mówić o starszych od niej o niemal 10 lat mężczyznach. Jeszcze nie oszalała, by latać za starym dziadem.
            Ponownie skryła się w krzakach, gdyż nigdzie w pobliżu nie dostrzegła sąsiada. Teraz musiała jedynie poczekać, aż pani Moore, skryje się ponownie we wnętrzu swego domu. Ta akcja wymagała cierpliwości, która była naprawdę ciężka do osiągnięcia, gdyż ta wysoka jak na swój wiek 16-latka, nie należała do osób spokojnych. Ojciec nie raz mówił iż jest diablicą, przez którą zaczął siwieć.
            Sam powzięła dzisiejszego ranka postanowienie, że przekaże list miłosny Phila, pięknej Mary Ann, w której kowboj kochał się od niemal roku. Wiedziała, że mężczyźni są beznadziejni w sprawach miłości, dlatego sama spreparowała tą miłosną kartkę, nie pytając nawet Phila o zdanie. To co przynosiło jej radość i wtrącało odrobinę świeżości w jej nudne życie na farmie, było właśnie swatanie. Często zajmowała się tym w szkole, dopierając koleżankom idealnych chłopaków. Sama jednak nigdy nie spotkała tego, który mógłby na niej zrobić wrażenie. W jej mniemaniu wszyscy byli obrzydliwi, a miłość nie istniała. Jedynym znanym jej wyjątkiem był Gray, lecz ten z pewnością nigdy nie spojrzałby na nią jak na kobietę. Jeszcze jednym powodem dlaczego nie próbowała go zdobyć było to, że mężczyzna był strasznym gburem, ciągle uraczającym wszystkich swymi podłymi dowcipami. Poza tym chyba nie umiałaby żyć z mężczyzną, który ciągle zwracał się do niej „dziecko”.
            Widząc, że pani Moore weszła do domu, poczuła nieopisaną radość, gdyż w końcu mogła działać. Teraz tylko wystarczyło się dostać do tylnego wejścia i podłożyć kartkę, niczego niespodziewającej się, Mary Ann. Starając się wydostać z zarośli jak najciszej, ponownie rozejrzała się wokoło. Nie dostrzegając żywej duszy, ruszyła biegiem, a gdy dobiegała właśnie do kantu budynku i już miała zawyć ze szczęścia, zza roku wydobyła się jakaś potężna sylwetka. Sam nie mogąc wyhamować, wpadła na mężczyznę, o mało co nie łamiąc sobie przy tym nosa.
- Co do cholery… - Jęknął głucho, chwiejąc się na nogach od uderzenia nastolatki. Natychmiast złapał ją za ramiona, bo tylko jedna odpowiedź tłumacząca obecność tej nieznajomej mu dziewczyny, wydawała mu się odpowiednia. – Kim jesteś?!
            Sam przyłożyła dłoń do czoła, chcąc rozmasować bolący nos i jęknęła.      Uniosła głowę, gdyż mężczyzna był od niej sporo wyższy. Zajrzała w harde spojrzenie jego ciemno-zielonych tęczówek i zamarła.
            Czy mężczyzna może być aż tak przystojny? – Spytała siebie w myślach. Przez chwilę myślała, że śni, lecz niemal od razu zamrugała powiekami, chcąc zobaczyć czy facet zniknie, jak mara senna. Ten jednak nadal stał przed nią, trzymając ją dłońmi za ramiona. Tam gdzie je położył, poczuła nieopisane ciepło, rozchodzące się po całym jej ciele, przenikające wszystkie komórki. Jego uważne spojrzenie zielonych oczu, okalanych ciemnymi rzęsami, ukrytymi pod ciemnymi, zmarszczonymi brwiami, wydało jej się tak nieziemsko pociągające, że Sam miała tylko jedno marzenie – by świat nagle stanął na głowie, a mężczyzna wziął ją w ramiona.
- Ogłuchłaś? – Spytał twardo, zaciskając mocniej dłonie na jej ramionach. – Kim jesteś?!
            Jego słowa do niej nie docierały. Teraz nastolatka była zbyt przejęta, by cokolwiek rozumieć. Zajęta była studiowaniem jego ostrych rysów twarzy, kanciastej linii podbródka i zmysłowych ust, które teraz zacisnęły się w zniecierpliwieniu.
            Nagle mężczyzna szarpnął ją za ramię, prowadząc do wejścia do domu. Sam  o mało co nie pisnęła z radości, gdyż jej niewinny umysł, nie znający jeszcze relacji damsko-męskich, nasunął jej na myśl nieprzyzwoite wyobrażania. Weszli do pomieszczenia i skierowali się naprzód. Sam ciekawie rozejrzała się po pomieszczeniach. Nigdy jeszcze nie była w domu Moore’ów, nie sądziła jednak, że jest tu tak… przytulnie. Pomimo, że właściciele Lucky Dream uchodzili za najbogatszych ranczerów w Cheyenne, nie wyróżniali się jakością wnętrz. Na podłogach była drewniana podłoga, ściany wyłożone tapetą, nie odróżniały się wiele od tych z Free Horse, a meble, pamiętające lepsze czasy, nie były oznaką bogactwa ich właścicieli. Mężczyzna natomiast przystanął na końcu korytarza i chwycił w dłoń telefon. Już miał wykręcać numer, kiedy w drzwiach pojawiła się pani Moore.
            Kobieta po pięćdziesiątce, w oczach Sam trzymała się całkiem nieźle. Miła twarz o łagodnych rysach nie odznaczała się dużą ilością zmarszczek, choć może i dlatego, że Margaret Moore, sądząc po jej twarzy uwielbiała kosmetyki. Na powiekach miała nałożony ciemno-fioletowy cień, a jej ciemne, mocno utuszowane rzęsy zadziwiały swą długością i gęstością. Usta pociągnięte czerwoną szminką, układały się w uśmiechu. Blond włosy, ułożone w staranną fryzurę, odejmowały kobiecie lat, a dopasowane dżinsy i luźna koszula, nadawały jej wręcz młodzieńczego wyglądu.
- W końcu przyszedłeś do domu. – Szepnęła, uśmiechając się promiennie, lecz spostrzegając, że ten ściska ramię nastolatki, skrzywiła usta, patrząc na niego pytająco. – Co ty robisz z tą dziewczyną?
            Sam kiwnęła głową starszej pani, nie mogąc zdobyć się na jakiekolwiek słowo przywitania. Margaret przyjrzała jej się, marszcząc swe brwi, a po chwili pokiwała głową i otworzyła usta by coś powiedzieć, jednak przerwał jej cichy pomruk mężczyzny.
- Dzwonie na policję…
- A po co? – Jęknęła Sam, nagle odzyskując głos.
            Mężczyzna ogarnął ją karcącym spojrzeniem, a Sam zapragnęła się wyrwać z jego uścisku. Jednak duże mięśnie nie okazały się być atrapą i posiadały w sobie wiele siły, przez co nie zdołała tego zrobić.
- Przyłapałem tą złodziejkę…
            Sam pisnęła z przerażenia, kręcąc głową i zbierając w sobie całą siłę, by się wyrwać. Jak on w ogóle mógł pomyśleć, że chciała cokolwiek ukraść? Nie mogła się nadziwić jak doszedł do tych wniosków i szczerze ją to nie interesowało. Miała ochotę by ziemia pod nią się rozstąpiła, gdyż poczuła wielki wstyd, że została oskarżona o coś takiego.
- Synu, czyś ty na głowę upadł?! – Wrzasnęła Margaret, kładąc dłoń na jego, niemo prosząc by puścił dziewczynę. – To nie jest złodziejka!
            Sam przyjrzała mu się uważniej. Pani Moore powiedziała do niego „synu”. Hipotezy więc były trzy. Thomas przeszedł jakąś skomplikowaną operację plastyczną i teraz był kompletnie do siebie niepodobny, Margaret posiadała jeszcze innego syna, lub był to Lukas – syn jej męża, który niedawno wrócił w rodzinne strony. Mężczyzna natomiast puścił jej ramię, a Sam korzystająca z dobroci pani Moore, przylgnęła do niej ramionami, chcąc się schować przed jego wrogim spojrzeniem.
- Wybacz mu Samantho… - Szepnęła łagodnie do dziewczyny, głaskając czule jej głowę. – Luke jest czasami taki narwany…
            Jej syn tymczasem uniósł brwi w zdumieniu nie mogąc sobie przypomnieć skąd zna imię tej nastolatki. Kiedy po kilku minutach ich rozmowy, której się przysłuchiwał, nic nie wyłapał, wziął się pod boki i odchrząknął, upominając kobiety, które jawnie go upominały.
- Nie znam żadnej Samanthy! – Krzyknął zdenerwowany, nerwowo przytupując nogą w drewnianą podłogę. 
- Jak to nie znasz? – Jęknęła Margaret, posyłając mu naganne spojrzenie. Odwróciła dziewczynę twarzą w jego stronę, wskazując palcem na jej twarz. – Samantha Anderson… Jak możesz jej nie pamiętać? 
            Luke przekrzywił głowę, rozpoczynając wzrokową wędrówkę po jej twarzy oraz ciele. Sam pisnęła cicho, napotykając jego spojrzenie. Peszyła ją ta sytuacja, a najbardziej to, że jego wzrok był jakiś taki nachalny, że nagle poczuła jakby była naga.
- Sam to mały podlotek z aparatem na zębach. – Rzekł, uśmiechając się złośliwie, krzyżując ramiona na piersi. – Kiedy ją ostatni raz widziałem nie miała piersi, a…
            Sam nie czekając na jego kolejne słowa puściła się biegiem do drzwi. Jego słowa były tak złośliwe, że nie chciała, by do jej uszu doszło kolejne szyderstwo. Do oczu cisły jej się łzy upokorzenia. Nie wiedziała co jeszcze chwile temu jej się w nim podobało.
- Poczekaj!
Krzyk Luka, dosłyszalny z daleka, doszedł do niej w chwili, gdy wskakiwała na swojego konia. Ścisnęła nogami białą klacz i już miała odjeżdżać, kiedy mężczyzna chwycił za wodze.
- Chyba się nie obraziłaś? – Spytał, jednak dziewczyna nawet na niego nie spojrzała. Była urażona jego ostatnimi słowami i nic co powie nie mogło tego załagodzić. Innym powodem tego było to, że nie chciała na niego patrzeć, gdyż obawiała się, że znów ulegnie jego czarowi. Luke klepnął ją w udo, mamrocząc pod nosem jej imię. – No przestań się dąsać sąsiadko!
            Sam przełknęła ślinę, walcząc z pokusą obdarzenia go spojrzeniem. Miała w sobie coś z masochistki, więc zepsuta dusza szybko zwyciężyła, a jej spojrzenie spoczęło na jego twarzy. Luke uśmiechał się do niej zniewalająco, przyprawiając jej serce o szybszy rytm. Do tego męska dłoń na jej udzie nie pozwalała jej się skupić.
- Muszę ci powiedzieć, że wyładniałaś… - Szepnął cicho, na co Sam zachwiała się w siodle, a luźny kosmyk opadł na jej twarz. Luke bez wahania wyciągnął dłoń i założył pasmo włosów za jej ucho. – Ile masz teraz lat?
            Ciekawość, którą usłyszała w jego głosie, odebrała jako dobrą monetę. Te kilka gestów, jak choćby poklepanie jej uda, czy odgarnięcie włosów z jej twarzy, stworzyły w niej napięcie. Nie wiedziała do końca czy jest to pożądanie, lecz tak to odczytywała.
- Szesnaście…
            Nieśmiały, nieco piskliwy głos wyrwał się z jej ściśniętego gardła. Sam przeklęła w duchu swój pisk, bojąc się, że zniechęci nim do siebie sąsiada. Ten tylko westchnął, zabierając dłoń z jej uda. Przeklął pod nosem, puszczając jej wodze.
- Jedź do domu Sam.
            Wyszeptując pod nosem słowa pożegnania, ścisnęła swego konia udami i popędziła w stronę domu. W myślach rozważała reakcję własnego ciała, na jego widok, dotyk, słowa, a gdy przekroczyła wielki napis z nazwą swej rodzinnej farmy, była już stuprocentowo pewna. Beznadziejnie zakochała się po raz pierwszy, w swym o 9 lat starszym sąsiedzie – Lukasie Moore…

- Dlaczego nagle urwałaś? – Spytała Alex, gdy Sam nagle zamilkła. Poklepała po ramieniu, patrzącą gdzieś w ścianę przyjaciółkę, myśląc iż zasnęła. Amerykanka pokiwała głową, ciągle wpatrując się w przestrzeń. Z tego co jej powiedziała nie domyśliła się jednak skąd u Sam tak wielka nienawiść do Luka, więc domyśliła się iż jest ciąg dalszy tej opowieści. – Luke zawsze był taki kochany?
- Zawsze… - Szepnęła głosem przepełnionym goryczą. Sąsiad ciągle zachowywał się jakby nie dostrzegał jej uczucia, z czego potem wysnuła wniosek, że jest totalnym kretynem, lecz nie to zniszczyło jej całe zauroczenie tym mężczyzną. – Luke zawsze był miły, żartował, komplementował… Nie wiedział tylko, że ja odbieram to bardzo poważnie…

- Tato, pozwól mi jechać! – Krzyknęła Sam, składając dłonie jak do modlitwy i podskakując zabawnie, przed chcącym ją ominąć ojcem. – Obiecuje, że posprzątam jutro wszystkie stajnie, tylko pozwól mi jechać!
            Richard westchnął pod nosem, chcąc po raz kolejny wyminąć córkę, lecz i tym razem jego plany legły w gruzach. Sam wysiliła się na najbardziej błagalny wzrok, kiedy jej oczy spotkały się z groźnym spojrzeniem ojca. Przeczesał dłonią włosy, unosząc rondo swego kapelusza, po czym wcisnął je ponownie na miejsce.
            Sam tego popołudnia, miała ochotę wyrwać się od nudnych obowiązków na farmie i móc pojeździć konno. Zwykle brała konia od matki – jej białą klacz Crystal, jednak to popołudnie różniło się od innych. Richard kupił nowe okazy mustangów oraz parę rasowych ogierów i klaczy. Piękny biało-brązowy koń od razu przykuł jej wzrok i nie mogąca się powstrzymać, od godziny chodziła za ojcem, chcąc go przekonać, by w końcu nie tyle podarował jej konia, co dał go dosiąść i móc zwiedzić na nim okolicę. Ten jednak był nieugięty i co rusz odmawiał córce, przeklinając przy okazji swą żonę, która chciała mieć dzieci. Sam jednak nie przejmowała się jego wzburzeniem, ciągle przeszkadzając mu w pracy. Od wielu dni nie widziała Luka i chciała choć popatrzeć na niego z daleka, a z tego co wiedziała od Graya, Moore’ów można było dziś spotkać na wschodniej granicy ich pastwisk.
- Tatusiu! – Jęknęła Sam, patrząc błagalnie na ojca. Richard westchnął, a jego usta się skrzywiły. Dziewczyna o mało co się nie uśmiechnęła, ponieważ dobrze znała tę minę. Teraz tylko wystarczyło zaostrzyć sytuację. – Tak bardzo cię kocham!
            Richard zagryzł zęby, a jego wąs zadrżał. Po chwili przeklął siarczyście, wołając do siebie jednego z pracowników. Mężczyzna błyskawicznie znalazł się przy nich.
- Osiodłaj proszę tę nową klacz pinto dla mojej córki.
            Mężczyzna kiwnął głową, a Sam kiedy tylko odszedł, rzuciła się na szyję swojego ojca i ucałowała jego gładki policzek. Wykrzykując podziękowania, pognała biegiem do domu. Zabierając w pośpiechu spodnie do jazdy oraz zwijając z kuchni kanapkę, ruszyła do stajen. Tam już czekało na nią osiodłane zwierzę. Podeszła do klaczy i przywitała się z nią. Widząc, że ta, reaguje na nią pozytywnie roześmiała się radośnie. Z uśmiechem odebrała pracownikowi lejce i wyszła ze stajen. Wspięła się na siodło i pognała nie oglądając się na nikogo.
Kiedy odjechała wystarczająco daleko, krzyknęła zadowolona, przymykając powieki, chcąc cieszyć się powietrzem łaskotającym jej policzki. Otwarła oczy, karcąc się w myślach, że daje się ponieść emocjom. To nie przejażdżka była ważna. To jej sąsiad był priorytetem i to jego musiała spotkać. Skręciła więc w boczną dróżkę i wjechała na prawie niewidoczną już ścieżkę, która oddzielała ziemię Moore’ów od ich ziem. Jechała przez chwile chcąc wypatrzyć osobę, którą liczyła spotkać jednak na darmo. Kiedy dojechała do północnych lasów, do których nigdy się nie zapuszczała, chciała zawrócić, lecz do tej pory spokojny koń, nagle czegoś się przestraszył i zrzucił niespodziewającą się niczego dziewczynę z siodła. Sam krzyknęła, podnosząc dłonie by zakryć nimi swą głowę. Koń natomiast stanął na tylnych nogach i popędził w kierunku polany z której przybyły.
            Sam otrząsając się z szoku, po upadku, wstała i zaczęła gwizdać i wołać klacz, lecz to nie przynosiło żadnego skutku. Westchnąwszy pod nosem, otrzepała się z trawy i rozejrzała po okolicy. Ojciec nigdy nie pozwalał zapuszczać się jej tak daleko. Nie wiedziała wprawdzie dlaczego, lecz nie chciała się o tym przekonywać. Szukając jakiegoś znanego punktu odniesienia, rozejrzała się po okolicy, lecz nic nie przykuło jej uwagi. Zastanawiając się co zrobić w tej sytuacji, ruszyła brzegiem lasu, przypominając sobie, że niedaleko jest jezioro, nad którym codziennie o tej porze przesiaduje pan Duncan łowiąc ryby. Ruszając coraz bardziej zagłębiała się w las, gdyż nie posiadając zmysłu orientacji, omylnie zboczyła z ogranej ścieżki, gdyż jej głowa zajęta była myślą o ojcu, który będzie wściekły.
- Gdzie ja jestem? 
Ze strachem w oczach rozejrzała się w poszukiwaniu jakiegoś jaśniejszego pola, pogrążonym w ciemnościach lesie, który mógłby wskazywać na puste pole, lecz niebo jakby pociemniało, jakby robiąc jej na złość. Kiedy po kilkunastu minutach marszu i co rusz oglądaniu się za siebie, usłyszała grzmoty, a na niebie pojawiły się błyski, przestraszył się nie na żarty. Zaczęła biegać po ciemnych, leśnych ostępach, szukając miejsca, w którym mogłaby się skryć przed nadchodzącą burzą. Nic jednak w jej mniemaniu nie było dość bezpieczne, co zmusiło ją do brnięcia dalej w las, w poszukiwaniu kryjówki.
Kiedy z nieba lunęła zasłona deszczu i wzmógł się wiatr, Sam pożegnała się z życiem, myśląc iż zginie, nagle ujrzała w oddali drewnianą chatkę, obficie porośniętą mchem. Mogło jej się tylko wydawać, gdyż była u kresu wytrzymałości fizycznej jak i psychicznej, lecz gdy podbiegła bliżej jej fatamorgana nie zniknęła.
Nie wierząc w swe szczęście, puściła się biegiem do drzwi i pchnęła je mocno. Te jednak nie drgnęły. Sam przez chwile rozważała zniszczenie na wpół spróchniałych desek, lecz nie wiedziała do kogo należy domek, więc nie mogła ich niszczyć. Usilnie myśląc przez chwilę, w jej oczy wpadła mała szczelina pomiędzy framugą, a drewnianymi wrotami. Przez szparę dojrzała mały metalowy haczyk. Ciesząc się jak dziecko, podniosła z ziemi mały patyk i zrzuciła blokadę. Zadowolona weszła do pomieszczenia i szczękając zębami, rozejrzała się po pomieszczeniu.
Było stosunkowo małe, z drewnianymi ściankami oraz podłogą. Po lewej stała jakaś szafa. Gdy do niej zajrzała, zobaczyła metalowe kubki, jakiś spleśniały kawałek chleba oraz kilka powykrzywianych sztućców. Na wprost znajdowało się łóżko z zakurzonym materacem i kocem przewieszonym przez jego metalowe boki, zerwała pomarańczowy materiał i otwierając drzwi, postanowiła go wytrzepać z kurzu. Lepsze to nisz nic – pomyślała, kaszląc z powodu obfitego dymu, który ulatywał z koca. Była przemoknięta do kości, więc nie będzie wybrzydzać. Po powrocie do pomieszczenia, dostrzegła mały piecyk i podziękowała za niego niebiosom. Obok leżały suche drwa, które, nie myśląc zbyt długo umieściła w piecyku i podpaliła zapałkami, leżącymi za nimi.
Czekając aż w pomieszczeniu zrobi się ciepło, zrzuciła z siebie mokre ubrania, wieszając je na oparciu łóżka i przysuwając zepsuty mebel bliżej ognia. Owinęła się kocem, siadając przy palenisku. Miała nadzieję, że koń wrócił na Free Horse. Ojciec byłby niepocieszony, gdyby stracił klacz. Wsłuchując się w kapanie oraz moce grzmoty, zastanawiała się, czy ulewa szybko przejdzie. Nie miała zamiaru spędzać nocy w obcej chacie pośrodku lasu.
            Krzyknęła z przerażenia, gdy nagle, rozległ się potężny huk, lecz to nie miało nic wspólnego z szalejącą burzą. Odwróciła się i ujrzała ciemną, rosłą postać w drzwiach. Zerwała się z krzykiem, szukając czegoś czym mogłaby rzucić w niespodziewanego gościa, lecz niczego nie miała po ręką, Zawinęła się szczelniej kocem, dziękując swej przezorności, za to iż nie rozebrała się do naga, zostawiając na sobie bieliznę.
- Wynoś się! – Krzyknęła, gdy drzwi za ciemną postacią się zatrzasnęły, a gość zaczął wolnym korkiem zmierzać ku niej. – Odejdź!
            Skuliła się w rogu pomieszczenia, chowając twarz w kocu, nie chcąc widzieć co się teraz stanie.
- Sam? – Niski męski głos, dziwnie jej znajomy, sprawił, że cały strach ulotnił się tak szybko jak się pojawił. Dziewczyna uniosła głowę i o mało co nie pisnęła z radości, gdyż o parę kroków stał jej cudowny sąsiad. – Co ty tu do diabła robisz?
- Zgubiłam się…
            Mężczyzna westchnął, kręcąc w niedowierzaniu głową. Usiadł przy piecyku, zdejmując z siebie przemoczony płaszcz. Ze zdziwieniem dostrzegła, że jego koszula była całkiem sucha. Obrzucając na bok swój stetson, przeczesał palcami swe krucze włosy, odchylając głowę do tyłu. Sam zdobywając się na śmiałość, usiadła obok niego. Przez chwilę milczała, wpatrując się kątem oka w męską twarz, lecz szybko zostało to przez niego zauważone.
- Sam… - Szepnął, przymykając powieki. – Opowiadaj jak się tu znalazłaś?
            Dziewczyna nieco niepewnym głosem, przez chwilę się jąkała, zaczynając od opowiadania o koniach, które kupił ojciec. Luke w pewnym momencie roześmiał się i dłonią zmierzwił jej mokre włosy.
- Nie musisz opowiadać co jadłaś na śniadanie. Powiedz mi tylko jak to się stało, że się zgubiłaś.
            Sam znieruchomiała, ciągle czując na włosach jego dotyk. Sąsiad był tak przystojny, miły i… kochała go tak mocno. Pomimo tego, że w pomieszczeniu nie było zbyt ciepło jej ciałem wstrząsnął płomień. Serce galopowało jej w piersi, a policzki z pewnością był barwy świeżych buraków. Drżącymi palcami odgarnęła kosmyk włosów za ucho, chcąc sklecić jakąś w miarę sensowną wypowiedź.
- Koń mnie zrzucił, a nie mam… Co ty robisz?!
            Luke nie zwracając uwagi na jej protesty, rozchylił pomarańczowy koc i obejrzał jej plecy, sprawdzając palcami jej kark, dotykając łopatek. Sam jęknęła, czując jakby dotykał jej nie dłońmi a rozgrzanym prętem. Zadrżała mimowolnie, chcąc się odwrócić, lecz jej na to nie pozwolił.
- Mogłaś sobie coś złamać. – Szepnął, a dziewczyna jęknęła głucho, gdy poczuła na uchu jego gorący oddech. Nie odpowiedziała na jego pytanie, gdyż nie umiała nic z siebie wydusić. Z pewnością gdyby teraz spytał ją o imię, nie umiałaby go sobie przypomnieć. Jego delikatne palce ciągle wędrowały po jej plecach, sprawdzając, czy nie ma okaleczeń. – Musisz na siebie uważać.
            Sam odwróciła lekko głowę, chcąc zajrzeć mu w oczy. Kompletnie zapomniała o kocu, który zsunął się po jaj ramionach, opadając na jaj uda. Ich spojrzenia się spotkały. Sam myślami była tylko tutaj, tylko przy nim, czując jak bardzo go kocha.
- Sam, nie patrz tak…
            Chrząknięcie Luka nie zatrzymało jej płonącego pożądaniem spojrzenia. Co wydało jej się podbudowujące, to to, że mężczyzna również, patrzył na nią z pasją. Nie chcąc przedłużać tej chwili podniosła się na kolana i chwytając za jego koszulę, musnęła delikatnie jego usta.
- Sam… - Jęknął pomiędzy jej nieśmiałymi pocałunkami. Dziewczyna przymknęła powieki, wplątując palce w jego długie włosy. – Nie powi…
            Luke urwał, gdyż Sam w tym momencie przejechała swym językiem po jego dolnej wardze. Z gardła Moorea wydobył się zduszony jęk, które trochę zaskoczył Sam. Miała już się odsunąć, kiedy mężczyzna przyciągnął ją do siebie, wpijając się w jej wargi. Jego usta zawładnęły nią w sekundzie. Sam przysunęła się do niego, przyciskając piersi do jego torsu, a mężczyzna nie czekając długo położył dłonie na jej plecach, wędrując nimi po jej lędźwiach, brzuchu, zmierzając ku piersiom. Sam działając instynktownie, rozchyliła usta, co Luke wykorzystał wsuwając do nich język. Dziewczyna rozwarła szeroko oczy. Zadrżała po chwili, a jej powieki ponownie opadły. Ta pieszczota była tak przyjemna, że marzył by nigdy się nie skończyła. Nagle mężczyzna oderwał się od niej gwałtownie i chwytając z podłogi koc, okrył nim jej gołe ramiona.
- To nie powinno mieć miejsca. – Szepnął, nieświadomie powodując pierwsze pęknięcie na dziewczęcym sercu. Zerwał się na równe nogi i nerwowo zaczął przemierzać pomieszczenie. – Jesteś zbyt młoda…
            Sam uśmiechnęła się pod nosem, węsząc nadzieję.
- Nie uważam byś był stary.
- Sam… tu nie chodzi o mnie, tylko o ciebie.
            Mężczyzna nie zwolnił kroku ani na chwilę. Ciągle przemierzał pomieszczenie co jakiś czas przeklinając lub mamrotając coś pod nosem, jednak dziewczyna nawet nie starała się tego zrozumieć. Postanowiła zadziałać. Podsłuchując rozmowę matki i jej koleżanki, usłyszała, że nic tak nie działa na mężczyznę jak kobiece ciało. Szczerze uważała jednak, że nie jest zbyt pociągająca i dużo brakuje jej do modelki, czy pięknej aktorki, lecz postanowiła spróbować. Podniosła się odrzucając na bok pomarańczowy koc i podeszłą do Luka. Ten nagle zatrzymał się i zlustrował ją wzrokiem. Poczuła zawstydzenie gdy jego oczy zatrzymały się dłużej na jej piersiach, lecz nie się nie cofnęła.
- Luke, proszę… Kocham cię.
            Wspięła się na palce i musnęła jego uchylone wargi. Chwyciła oburącz za jego szyję, przyciągając jego głowę. Luke położył dłonie na jej ramionach i drżącymi rękoma pogładził jej skórę. Choć jego usta ciągle nie odpowiadały na pocałunki, dziewczyna nadal je muskała.
- Sam, nie mogę…
- Możesz. – Wyszeptała między pocałunkami, przenosząc dłonie na jego piersi. – Chcesz tego tak samo jak ja.
            Luke stanowczym ruchem, odepchnął ją od siebie. Sam chciała ponownie się do niego przysunąć, jeszcze choć przez chwilę poczuć ciepło jego ciała, lecz jego groźna mina ją do tego zniechęciła.
- Do jasnej cholery, jesteś jeszcze dzieckiem!
- Nie jestem dzieckiem! – Zaprzeczyła mu stanowczo, nieświadomie podnosząc głos do krzyku. – Wiem co to seks i pożądanie.
            Luke pokiwał głową i podchodząc do jej ubrań, wziął je i rzucił w jej stronę. W ostatniej chwili je pochwyciła.
- Ubieraj się. – Nakazał odwracając się do niej tyłem. – Nic nie wiesz na ten temat i jeszcze parę lat minie, zanim się o tym dowiesz.
- Jestem aż tak odrażająca?
            Posłusznie zaczęła zakładać na siebie mokre ubrania, starając się nie rozpłakać. Poczuła się jak trędowata, której nikt nigdy nie zechce. Mimo, że kochała sąsiada ten ją odrzucił, gdyż ciągle uważał ją za dziecko. Gdy skończyła ruszyła do drzwi, czując, że nie może tu dłużej zostać. Nie chciała na niego patrzeć, nie chciała go widzieć. Mężczyzna odrzucił ją, złamał jej serce i zdeptał jej dumę. Nie obchodziło jej teraz jak trafi do domu. Chciała uciec i schować się, gdzieś gdzie mężczyzna jej nie znajdzie.
- Sam… Za kilka lat podziękujesz mi za to.
            Prychnęła pod nosem, otwierając drzwi. Mogła mu wprawdzie odpyskować, lecz nie miała na to siły. Luke podszedł do niej i nie pytając o nic, podniósł ją za biodra i usadził na siodle swojego złotawego Palomino. Wspiął się na siodło i przyciągnął ją do swe piersi, pociągając za wodze.
- Odwiozę cię do domu.
Choć była na niego wściekła, oparła się ufnie na jego piersi i przymknęła powieki. Bardziej od dumy cierpiało jej serce. Powiedziała mu, że go kocha, a ten nie postarał się o jakąkolwiek odpowiedź na to wyznanie. Nie sądziła, że także wyzna jej iż się zakochał, lecz liczyła choćby na jakieś małe zapewnienie, że nie jest mu obojętna. Choć tego nie powiedział, była pewna, że mężczyzna nią pogardza. Co innego powstrzymałoby go od spełnienia jej pragnień i pokazania jej fizycznego aspektu miłości? Tylko wstręt…
W milczeniu dojechali do Free Horse. Kiedy koń przystanął na podjeździe, z domu wybiegła jej rodzina. Zapłakana Rose, jej młodszy braciszek Simon, a także Richard. Sam nie od razu dostrzegła minę ojca.
- Sam! – Krzyknął, biegnąc do nich. Jego głos przepełniony był wściekłością, a Sam bała się, że ojciec ją spierze w obecności Moorea. Luke zeskoczył z siodła i zsadził z niego Sam w chwili, kiedy dopadł do nim Anderson. Chwycił córkę za ramiona i przytulił ją do swej piersi. – Tak bardzo się o ciebie bałem!
            Dziewczyna o mało co nie zemdlała. Nigdy nie widziała by ojciec był tak przestraszony. Spodziewała się raczej, że da jej szlaban i cofnie kieszonkowe, lecz ten prawie łkając, przytulał ją, gładząc drżącymi dłońmi jej głowę.
- Koń ją zrzucił i zgubiła się w lesie. – Wyjaśnił krótko Luke, przerywając ich powitanie.
Richard odsuwając się od córki, poklepał go po ramieniu, uśmiechając się z wdzięcznością.
- Dziękuje ci chłopcze, że ją znalazłeś.
            Sam prychnęła cicho pod nosem. Nie wiedziała jak Luke mógł ją znaleźć, skoro wcale jej nie szukał.
- Może wpadniesz na herbatę i ciasteczka?
- Tak.
- Nie! – Opowiedzieli w jednej chwili, wprawiając w zdziwienie rodzinę Andersonów. Sam pokiwała głową. – Na pewno pan Moore, chce już wrócić do domu.
- Bardzo chętnie napije się herbaty.
            Richard ruszył w stronę domu, a Sam zagryzając zęby ze złości chciała zrobić to samo, lecz Luke złapał ją za ramię.
- Chyba należy mi się herbata?
            Sam spróbowała się dyskretnie wyrwać, lecz tylko bardziej się do niego przybliżyła. Poniosła oczy, przyglądając mu się ciekawie. Nie wiedziała dlaczego teraz chciał się do nich wprosić, choć wcześniej ją odrzucił.
- Nic ci się nie należy! – Syknęła, czując, że na policzki znów wstępuje jej rumieniec. – Nikt cię nie prosił o ratunek!
            Tym razem skutecznie wyrwała swe ramie z mocnego uścisku i postąpiła parę kroków w stronę domu. Luke najwyraźniej nie uważał rozmowy za zakończoną.
- Powinnaś mi chociaż podziękować!
            Odwróciła się ze złością i uderzyła pięścią w jego pierś. Dawno powstrzymywane zły wściekłości popłynęły rzewnie po jej policzkach.
- Nie mam ci za co dziękować. Chciałam tylko, żebyś ze mną był, a ty mnie nie chciałeś! Niczego w życiu nie żałuje tak bardzo, jak tego, że myślałam, że cię kocham i chciałam ci się oddać!
            Luke wpatrywał się w nią bez słowa. Przez zamglony płaczem obraz nie mogła dostrzec wyrazu jego twarzy.
 - Nienawidzę cię i nigdy więcej nie chcę cię widzieć!
            Odwróciła się, zostawiając mężczyznę na podjeździe, ruszyła do domu. Kiedy otwierała drzwi, wiedziała, że nigdy więcej nie da mu się skrzywdzić, nigdy nie da mu tej szansy…

- To chyba tyle…
            Te słowa zakończyły opowieść Sam. Alex z otwartymi szeroko oczami, patrzyła na przyjaciółkę w przerażeniu. Samantha szturchnęła ją lekko, przypatrując się jej twarzy, przygryzając w nerwach swą dolną wargę.
- Sam… - Ciche jęknięcie wydobyło się z gardła przyjaciółki. Amerykanka uśmiechnęła się, gdyż była szczęśliwa, że opowiedziała Alex o tym wszystkim. Czuła się oczyszczona, tak jakby wyspowiadała się. Wolała to zrobić przed przyjaciółką, niż klechą, który najprawdopodobniej pomachałby jej przed nosem krucyfiksem, strasząc piekłem. Stanowczo te słowa nie nadawały się dla uszu duchownego. – Luke jest…
- Świnią. – Szepnęła, zagryzając usta jeszcze mocniej. – Albo gejem…
- Nie!
            Alex krzyknęła, machając energicznie głową. Choć marzyła o tym by skończyć temat seksownego sąsiada, który trochę ją irytował, bardzo była ciekawa jakie Alex wysnuła wnioski po jej opowieści.
- Zazdroszczę ci.
            Sam pisnęła, rozszerzając swe powieki do granic.
- Luke jest zawsze miły, uprzejmy… - Alex zaczęła wymieniać wszystkie pozytywne cechy mężczyzny. Sam w pewnym momencie, spojrzała na nią z ciekawością, gdyż Alex powiedziała, że Moore jest „gorący”. To określenie jakoś jej do niego nie pasowało, przynajmniej Alex nie powinna tak go określić! – Nie to co jego brat!
            Sam roześmiała się radośnie, gdyż nie w stronę Luka zmierzały jej myśli lecz Toma. Przyjaciółka natomiast zupełnie niewzruszona jej śmiechem, marudziła pod nosem.
- Czasami nie wiem o co mu chodzi! – Jęknęła, zaciskając pięści. – Niekiedy traktuje mnie jak idiotkę, a innym razem, gdy mam ochotę z niego zrezygnować, całuje mnie! Czasami nie wiem czy go kocham czy nienawidzę!
- Możemy go przetestować…

            Sam zamyśliła się, a zaraz potem, gdy ułożyła w głowie cały plan, chwyciła za nierozpoczętą butelkę wina i nalewając do dwóch kieliszków, czerwony trunek, przybliżyła przyjaciółce swój plan. Strzeż się Tom… - Pomyślała, uśmiechając się szatańsko…