poniedziałek, 13 lipca 2015

* 11. Jest tyle ciepła w nas…

Jest tyle ciepła w nas…

- Pamiętaj, że zawsze możesz ze mną pogadać. – Susan uścisnęłam mnie na pożegnanie i wsiadła do samochodu. Odprowadziłam ją na sam dół. – Trzymaj się Chris!
Razem z Vincentem pomachali mi i odjechali. Objęłam się ramionami i zadrżałam z zimna. Lato powoli się kończyło i wieczory już nie były tak ciepłe. Usiadłam na kamiennych schodach i zapatrzyłam się w niebo. Nie chciałam wracać do pustego mieszkania.
Dziewczyna o imieniu Kate, pracująca w pizzerii naprzeciwko zasunęła żaluzje i zamknęła sklep. Na chodniku czekał na nią chłopak. Para objęła się ramionami i pomaszerowała w stronę skrzyżowania. Jak to miło popatrzeć na zakochanych – pomyślałam. Młodzieniec przypominał mi Toma… Szczerze powiedziawszy prawie każdy mężczyzna mi go przypominał. Kilka dni temu o mało co, nie rzuciłam się na faceta przy kasie w supermarkecie, myśląc, że to on. Jednak w porę odwrócił się w moją stronę, nieświadomie ratując mnie przed kompromitacją.
Przesunęłam dłonią po ustach, chcą przypomnieć sobie smak jego warg, czułość z jaką mnie całował. Zamknęłam oczy i niemal natychmiast ujrzałam przed oczami znajomą twarz, cudowny uśmiech i te przenikliwe niebieskie oczy…
 Uchyliłam powieki jednak zaraz potem ponownie je zamknęłam. Dzisiaj jest ostatni dzień… Ostatni, w którym trzymam twój obraz w pamięci, od jutra zaczynam nowe życie.
Oparłam głowę na kolanach i oddałam się wspomnieniom. Moje usta rozciągnęły się w uśmiechu, a policzki zmoczyły się łzami. Przechodzącym ludziom musiałam wyglądać na jakąś dziwaczkę, lecz miałam to w nosie. Ostatecznie słyszałam ich kroki, lecz żaden z przechodniów nie zwolnił, nie zatrzymał się. To była Ameryka i nikogo tu nie obchodziło czyjeś życie. Z jednej strony była to zaleta, z innej wada. W tym konkretnym momencie nie miałam ochoty na rozmowę z kompletnie nieznajomym mi człowiekiem, więc cieszyłam się z powodu tej małej prywatności.  
Nie wiem ile siedziałam na tych schodach. Czas przestał jakby dla mnie istnieć, kiedy nagle poczułam na policzku mokry język i gorący, niezbyt przyjemny oddech. Podniosłam głowę i z zaskoczenia pisnęłam. Tuż obok mnie siedział duży, biały pies z wywalonym na wierzch językiem. Po jednym spojrzeniu na jego brudną i zaniedbaną sierść stwierdziłam, że pies był bezdomny. Jednak zwierzęta nie są głupie, jak niektórzy sądzą i zwłaszcza takie jak ten, nie ufają ludziom i raczej nie zbliżają się do nich. Wyciągnęłam dłoń i pogłaskałam go delikatnie. Kiedy czworonóg wyciągnął łebek, widocznie zadowolony z tej pieszczoty, już bez strachu przygarnęłam go do siebie.  
- Co tu robisz piesku? – Podrapałam go za uchem. Skołtuniona sierść, tworzyła na jego pyszczku nieprzyjemną kulę. Z pewnością jakiś drań wyrzucił go, ponieważ zwierzę podrosło i już nie było szczeniakiem. Na oko stwierdziłam, że ma nie więcej niż półtora roku. – Czy tobie też ktoś złamał serce?
Zwierzak zaszczekał i zamerdał ogonem. Podniosłam się i chwyciłam za klamkę, co zwierzak natychmiast wykorzystał, wbiegając na klatkę schodową. Pognałam za nim, chcąc go jak najszybciej złapać. Niestety w mojej kamienicy nie wolno było trzymać zwierząt i strach pomyśleć co by się stało, gdyby administrator zauważył, że mam w mieszkaniu psa. Nie byłam zbyt dobra w bieganiu, więc zostałam sporo z tyłu za uciekinierem. Kiedy ciężko dysząc, wdrapałam się na swoje piętro, zauważyłam, że zwierzak siedzi na mojej wycieraczce jakby na mnie czekał.
- A tak, węch…
Chwyciłam go za zniszczoną obroże na szyi i już miałam go wyprowadzić z budynku, gdy moje spojrzenie spotkało się z jego błagalnym wzrokiem. Duże czarne oczy patrzyły na mnie przenikliwie, przez co poczułam się najgorszym człowiekiem na świecie. Westchnęłam kilka razy i opuściłam ramiona w geście rezygnacji.
- Ale pamiętaj, że to tylko jedna noc!
Pchnęłam drzwi wpuszczając go do środka. Zaszczekał radośnie i prawie od razu wskoczył na sofę.
- Och, nie! – Pisnęłam, szybko do niego podbiegając. Zepchnęłam go z sofy i pociągnęłam do łazienki. Odkręciłam kurek, a wanna zaczęła wypełniać się wodą. – Jeśli chcesz spać na kanapie musisz się wykapać kawalerze! 
Po użyciu dużej ilości szamponu, wyczesaniu i wycięciu wszystkich kłębów sierści, nie mogłam zrozumieć, jak jego pan mógł go tak po prostu wyrzucić. Piesek był po prostu uroczy. Jeszcze nie był kompletnie suchy, ale prezentował się całkiem dobrze i nie jedna rodzina chciała bym mieć takiego psiego przyjaciela.
Szczek i dziwne figury, które wykonywał, miały mnie zachęcić do gonitwy. Nie mogłam się przed tym powstrzymać i już po kilku sekundach goniłam go po całym mieszkaniu śmiejąc się głośno. Kiedy opadłam zmęczona na kanapę, zauważyłam, że pies ma bardzo widoczne żebra. Złapałam się za głowę myśląc że jak ja mogłam tego wcześnie nie zauważyć. Zegar ścienny wskazywał 22 co oznaczało, że najbliższy otwarty sklep jest trzy przecznice stąd. Nie wiele myśląc wyciągnęłam z portfela parę banknotów i wcisnęłam je do kieszeni dżinsów. Narzuciłam na siebie płaszcz i wybiegłam z mieszkania.
            Ameryka nocą nie jest wcale taka przyjazna, jakby się zdawało za dnia. Wszędzie kręciło się sporo dziwnych typków i podejrzanych, wymalowanych kobiet. Nie lubiłam wychodzić po zmroku, lecz nie miałam wyjścia, nie mogłam pozwolić by biedny zwierzak umarł z głodu.
Kiedy pociągnęłam za uchwyt wejścia do sklepu, doszło do mnie, że wcale nie musiałam wychodzić. Z kolacji została spora część kurczaka, więc mogłam mu go dać. No nic, jeśli już tu dotarłam, wypadałoby coś kupić. Minęło kilka minut zanim znalazłam odpowiedni dział. Czytałam etykiety w poszukiwaniu najodpowiedniejszej, kiedy usłyszałam za sobą męski głos.
- Ta karma nie jest zbyt dobra. - Odwróciłam się zaskoczona, upuszczając puszkę na podłogę. Przede mną stał młody mężczyzna w okularach. Ciemne włosy i oczy tego samego koloru patrzyły na mnie z rozbawieniem. Schylił się, podniósł upuszczoną przeze mnie karmę i odstawił ją na półkę. – Zaraz wybiorę dla pani coś dobrego.
Chwile przyglądał się puszkom, gdy po chwili wziął jedną, prawie najdroższą i wręczył mi ją do rąk.
- Dziękuje. – Przyjęłam ją i wrzuciłam jeszcze kilka puszek do koszyka. Mężczyzna ciągle nie odchodził tylko lustrował mnie wzrokiem, co mnie trochę peszyło. – Jest pan bardzo miły, dziękuje.
- Jestem Thomas. – Powiedział i wyciągnął w moją stronę dłoń. Moje serce na chwile stanęło, a w ciele zebrał się dziwny strach. Odwróciłam się i czym prędzej chciałam od niego uciec. Dotarłam do kasy i zaczęłam wykładać puszki na ladę, kiedy mnie dogonił. – Nie chciałem cię przestraszyć.
- Nie przestraszyłeś. – Wręczyłam sprzedawcy pieniądze, po czym chwyciłam torby. Mężczyzna podążył za mną do wyjścia i odtworzył przede mną drzwi. Kolejna rzecz, która go z nim łączyła. Prosiłam w myślach Boga, by poszedł sobie jak najdalej stąd. – Jestem po prostu uczulona na to imię.
Pokiwał głową i wyrwał mi z dłoni zakupy. W pierwszej chwili się przestraszyłam myśląc, że jest jakimś złodziejaszkiem, lecz kiedy zobaczyłam, że patrzy na mnie w oczekiwaniu, ruszyłam w stronę domu. Niech cię szlag, przeklęty dżentelmenie!
- Możesz mnie nazwać inaczej. – Zaproponował po chwili. – Na imię Joseph nie jesteś uczulona?
Roześmiałam się, z tej nagłej propozycji. Nigdy nie odprowadzał mnie nieznajomy, więc ta sytuacja była trochę nietypowa i mi obca, lecz nawet… miła.
- A więc drogi Joe… Kim ty jesteś?
            Przez całą drogę do mojego domu rozmawialiśmy. Tho… Joe okazał się być bardzo miłym mężczyzną i do tego, tak jak ja, był weterynarzem. Był także strasznym gadułą, co mi wcale nie przeszkadzało, po kilku minutach drogi poznałam cały jego życiorys. Nie wiedziałam skąd ten koleś się urwał, lecz byłam szczęśliwa, że się do mnie przyczepił, pod moją kamienicą stała grupka jakiś meneli, którzy z pewnością by mnie zaczepili, gdybym wracała sama. Przed drzwiami odebrałam od niego moje siatki i już chciałam odejść, gdy złapał mnie delikatnie za ramię.
- Bardzo miło mi się z tobą rozmawiało, Christien.
- Ty też okazałeś się dobrym towarzyszem.
- Czy moglibyśmy się kiedyś spotkać w innym miejscu niż ulica i sklep nocny? – Spojrzałam na niego ciekawie, zastanawiając się czy aby się nie przesłyszałam. Ten facet proponuje mi randkę? – Znaczy chodzi mi o to… Umówisz się ze mną Christien?
Propozycja randki była kusząca. Mężczyzna był nawet przystojny, lecz nawet przez chwile jego głos, czy twarz nie wydała mi się interesująca. Owszem, był bardzo przystojny, lecz z przykrością musiałam stwierdzić, że absolutnie nic mnie w nim nie pociągało. Był jakby całkowitym przeciwieństwem mojego Toma.
- Jesteś naprawdę bardzo miły, ale nie mogę się z tobą umówić.
- Dlaczego?
- Przeżyłam ostatnio rozczarowanie i nie jestem gotowa, by się z kimś spotykać.
- Czy to ten… inny Thomas?
- Do widzenia!
Czym prędzej schowałam się za drzwiami. Dlaczego ten koleś musiał być taki upierdliwy? Nie patrząc czy sobie poszedł, ruszyłam na górę.          
Kiedy wróciłam do domu z naręczem siatek z psią karmą, czworonóg rzucił się na mnie, prawie mnie przewracając. Zaśmiałam się i rozejrzałam po pomieszczeniu, szukając jakiś rozwalonych rzeczy, lecz nic takiego nie dostrzegłam. Ruszyłam w kierunku kuchni by rozpakować zakupy, kiedy to poślizgnęłam się na świeżej kałuży wody i runęłam na podłogę. Puszki rozsypały się po podłodze, powodując straszny huk. Psiak natychmiast wykorzystał to, że nieco w szoku leżałam na podłodze, podbiegł do mnie i polizał mnie po twarzy. Po raz pierwszy od miesięcy roześmiałam się głośno. Podnosząc się ciągle nie mogłam powstrzymać śmiechu. Nie wiarygodne! – Pomyślałam. – Strzaskanie sobie tyłka o panele wprawiło mnie w tak dobry humor.
Nałożyłam sporą ilość karmy do miski i położyłam na podłodze. Pies rzucił się na jedzenie, jakby od wielu dni nic nie jadł. Usiadłam na krześle i przyglądałam się jak powoli brązowa papka znika z naczynia.
Gdy w pokoju zadzwonił telefon zerwałam się z miejsca. Niestety to tylko Dorothy.
- Co tam?
- Już się o ciebie bałam! – Krzyknęła, w jej głosie faktycznie było słychać przerażenie. – Dzwonie do ciebie już po raz setny! Gdzieś ty była?!
- Wyszłam do sklepu.
- O tej porze?! Dziecko a jakby cię ktoś napadł i… coś ci zrobił?
- Musiałam kupić karmę dla psa.
- Przecież ty nie masz psa… - Jej krzyki zmieniły się w spokojny szept. Spojrzałam na czworonoga, który właśnie wszedł do pokoju i usiadł koło mojej nogi, wylizując pyszczek. A więc postanowione. – Kupiłaś sobie psa?
- Raczej przygarnęłam…
Po odpowiedzeniu na jeszcze kilka jej pytań odłożyłam słuchawkę i usiadłam na kanapie. Poklepałam miejsce koło siebie, zwierzak nie wahając się ani chwili wskoczył na mebel i położył swoją głowę na moim udzie. Pogłaskałam jego już suchą sierść.
- Trzeba cię jakoś nazwać przystojniaku. – Postanowiłam, że psiak pozostanie ze mną, przynajmniej do czasu, aż nie znajdę dla niego domu, więc trzeba było mu nadać jakieś imię. Myślałam intensywnie nad jakimś psim imieniem, jednak w głowie miałam tylko jedno. Z uśmiechem pokręciłam głową. Przecież nie mogłam nazwać psa jego imieniem. Zaraz potem wpadło mi do głowy coś innego. – Może pan Bingley?
Pies nie protestował. Wiedziałam, że nie powie mi nie, pewnie nawet nie rozumiał tego, co do niego mówiłam.
- A więc, panie Bingley… Od tej pory postaram się kochać pana całym sercem i troskliwie się panem zajmować. – Całym sercem? Wątpiłam, by została tam jakaś cząstka nie zajęta przez Thomasa Blake’a. - Poza tym jestem weterynarzem, więc nie myśl kawalerze, że ominie cię jakakolwiek szczepionka.


1 komentarz:

  1. No proszę, jakiś tom ją ładnie zarywał, a ona nie, a teraz znalazła sobie psa....biedna samotna z ...psem...szkoda, zę to nie kot XD
    no nic, mam nadzieję, że jednak Chris odnajdzie swoje szczeście

    OdpowiedzUsuń