poniedziałek, 29 czerwca 2015

* 9. Lubię dłonie twe i uśmiech i twój wzrok…

Lubię dłonie twe i uśmiech i twój wzrok…

Następnego ranka wstałam sama, bez pomocy służącej. Przetarłam dłońmi twarz i spojrzałam tęsknie na suknie, którą miałam na sobie wczorajszego wieczora. Niestety teraz już nie byłam panną Bennet, a zwyczajną Christien Rain…
Wstałam i udałam się do łazienki. Wróciłam już umyta i z naręczem moich rzeczy. Wrzuciłam je do walizki i to samo, zrobiłam ze wszystkim innymi śladami mojej obecności w tym pokoju. Założyłam na siebie zwiewną, letnią sukienkę i przeczesując włosy dłonią po raz ostatni przyjrzałam się wystrojowi. Z pewnością będę za tym tęsknić.
Chwyciłam walizkę i wyszłam. Jeszcze chwile, a rozpłakałabym się jak bóbr, czułam nieprzyjemne ściskanie w sercu, gdy mijałam piękne korytarze rezydencji.
- Panno Christien! – Pani Collins stała przy swoim gabinecie, wspierając się ramieniem o framugę drzwi. – Jest już pani gotowa do drogi?
- Tak. – Odrzekłam, wskazując dłonią na trzymaną przeze mnie walizkę. Chociaż tej zakręconej kobiety nie będzie mi brak. – Czekam tylko na przyjaciółkę.
Pokiwała wolno głową w zrozumieniu i szerzej otworzyła dębowe wrota.
- W takim razie zapraszam na krótką rozmowę.
Z mieszanymi uczuciami weszłam do pokoju i usiadłam na starym, lecz bardzo dobrze utrzymanym krześle. Z zaciekawieniem spojrzałam na kobietę, chcąc się dowiedzieć o czym to niby miałyśmy rozmawiać. Ta jednak nie śpieszyła się z tym, zrobiła kilka rundek po pokoju, popijając swój ulubiony trunek. Chrząknęłam delikatnie, udając kaszel.
- Czy jest pani zadowolona z pobytu w naszym ośrodku?
- Oczywiście…
Uśmiechnęła się, patrząc na mnie szklanymi oczyma. Ta kobieta powinna się wstrzymać z piciem chociaż dzisiaj.
- A czy była pani zadowolona z dobranego mężczyzny?
Zadowolona? Mało powiedziane… Jak na XIX- wiecznego dżentelmena, zachowywał się zbyt współcześnie.
- Pan Bingley doskonale spełnił swoją rolę. – Spuściłam wzrok na biurko. Nawet, jeśli ta kobieta by nie zauważyła, że kłamię, nie mogłam jej spojrzeć w oczy. – Czy to już wszystko? Zapewne Susan już na mnie czeka…
- Niech pani poprosi swoją sio… przyjaciółkę do mnie.
Skinęłam jej jedynie głową i jak najszybciej wyszłam. Z pewnością nie będzie mi jej brak!
Przy drzwiach spotkałam Sue, przekazałam jej słowa Collins, po czym wyszłam na zewnątrz. Nie chciałam już patrzeć na rezydencję. Im dłużej tu pozostanę, tym ciężej przyjdzie mi ją opuścić. Najważniejsze jednak to uśmiech – Pomyślałam, przybierając pogodny wyraz twarzy.
Moja komórka zapiszczała wyrywając mnie z zamyślenia. Roześmiałam się serdecznie, widząc nadawcę wiadomości, otworzyłam ją i przeczytałam krótką notkę: „Już za tobą tęsknie…”
- Tom ty głupku… - Szepnęłam i wystukałam szybko smsa. Westchnęłam, wrzucając telefon do torebki. – Żegnaj okresie regencji…

* * *
    
Powrót do domu był bardzo przyjemny. Gdy tylko wysiadłam z taksówki, wzięłam głęboki oddech, wdychając charakterystyczne, bostońskie powietrze. Jak cudownie być znowu w domu. Ten, kto wymyślił to przysłowie, miał stu procentowa rację, najlepiej we własnych czterech ścianach.
Idąc po schodach spotkałam swych zaprzyjaźnionych sąsiadów, którzy powitali mnie radośnie. Na zaproszenie ich do siebie było już stanowczo za późno, a poza tym chciałam wziąć prysznic i na spokojnie się rozpakować, dlatego zaprosiłam starsze małżeństwo na następny dzień.
Otwierając drzwi modliłam się, bym tylko nie zastała mojego mieszkanka splądrowanego, jednak gdy zapaliłam światła odetchnęłam z ulgą, wszystko było tak jak to zostawiłam.
Wyciągnęłam telefon i wystukałam smsa do Toma, że już dotarłam do domu. Niemal natychmiast odpisał, jakby czekał na moją wiadomość. Nasza sms’owa rozmowa przeciągnęła się na dwie godziny. Gdy zaczęłam ziewać, napisałam ostatnią wiadomość, życząc mu dobrej nocy, chociaż nie wiedziałam, która godzina mogłaby być w Anglii, mój mózg był tak wyczerpany, że nie miałam sumienia go męczyć liczeniem godzin.
Słaniając się na nogach, postanowiłam odłożyć kąpiel na ranek. Podróż, tą piekielną maszyną, była tak męcząca, że po przekręceniu klucza w zamku od razu położyłam się i zapadłam w głęboki sen.
Niestety nie spałam długo, ponieważ niespełna kilkanaście minut później obudził mnie piszczący dźwięk komórki. Mrużąc oczy, spojrzałam na nadchodzące połączenie. Niestety numer nie był mi znany. Ze złością odebrałam, myśląc, że jeśli okaże się to pomyłką, bez wahania ochrzanię tego kogoś po drugiej stronie.
- Christien? To ja Vincent… - Kiedy długo się nie odzywałam, męski głos dodał. – Pan Darcy.
- Vincent… – Wymruczałam nieco zaskoczona i usiadłam na łóżku. – Nie mogłeś zadzwonić jakoś rano?
W słuchawce usłyszałam jego przyjemny śmiech, przez co sama nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Jeśli jeszcze kiedyś go spotkam, zabiję go za ten nocny telefon…
- Właśnie czekam na samolot do Stanów… – Po drugiej stronie zapanowała kompletna cisza, lecz kiedy długo się nie odzywałam, dodał: - Jadę do Susan…
Może o bardziej ludzkiej porze cieszyłabym się z tego, że zadzwonił specjalnie by mi się zwierzyć, lecz teraz marzyłam tylko o tym, by wrócić do łóżka.
- Dziękuje, że dzwonisz, by się tym ze mną podzielić, ale mogłeś naprawdę zadzwonić…
- Co? Nie, nie… Chciałem wziąć od ciebie jej adres.

Biorąc głęboki oddech, bez żadnych zahamowań podałam mu potrzebne dane i wymieniając kilka uprzejmości odłożyłam słuchawkę. Opadłam na łóżko i wtuliłam się w poduszkę. Susan pewnie nie byłaby zadowolona, że rozdaje jej personalia na lewo i prawo, ale nie zamierzałam się tym teraz przejmować. Najwyżej przyjaciółka urwie mi głowę jutro, teraz miałam do dokończenia jeden bardzo przyjemny sen z pewnym niezwykłym dżentelmenem…

piątek, 26 czerwca 2015

14. Nieszczęścia chodzą parami



To był z pewnością najszczęśliwszy wypadek jaki ją spotkał. Oczywiście nie mówiła o bolącej nodze, która, z każdym większym krokiem Toma, doskwierała jej mocniej. Jednak będąc tak blisko niego szybko o tym zapomniała, rozkoszując się jego ciepłem i tym zniewalającym zapachem jego ciała. Z jej głowy zniknęły bezpowrotnie niedawne, dręczące ją rozterki.
- Nie powinnaś być raczej smutna? – Spytał Tom, ciekawie unosząc brwi. Alex pokiwała głową, nie mogąc za żadne skarby usunąć uśmiechu z ust. Spojrzała w jego oczy, które teraz mierzyły ją z jawną ciekawością. Zatopiła się w jego spojrzeniu. Jej twarz znajdowała się tak blisko, że mogłaby… – Jeśli tylko udajesz to złamanie…
- Nie!
            Chwyciła go mocniej za szyje, gdyż myślała, że mężczyzna ją upuści, lecz widząc jego kpiący uśmieszek uspokoiła się. Powoli zaczynała rozumieć jego poczucie humoru i te dziwne docinki. Nie mógłby popsuć tej chwili nawet najgorszymi słowami. Po raz pierwszy mężczyzna niósł ją w ramionach i uczucie to było tak miłe, że mogłaby codziennie łamać sobie kończyny, gdyby tylko znalazł się w pobliżu ktoś taki jak on.
- Jakbyś mógł ją zanieść do jej sypialni, byłabym wdzięczna Thomasie!
            Rose poinstruowała mężczyznę jak trafić do jej pokoju, jakby Alex, była co najmniej nieprzytomna i sama nie umiałaby tego zrobić. W sumie było w tym trochę racji. Dziewczyna była tak oszołomiona jego dotykiem, ciepłymi dłońmi, z której jedna, podtrzymywała jej plecy, a druga wsunięta pod kolana, aż parzyła jej nagą skórę swym dotykiem. Tom kiwnął tylko głową na panią Anderson, gdy ta zniknęła w kuchni mówiąc iż zadzwoni do miejscowego lekarza, by umówić ją na prześwietlenie oraz przygotuje bandaże i maści.
            Moore ruszył po schodach i sprawnie pokonując wysokość, wniósł dziewczynę do jej pokoju. Chwile rozglądał się po pomieszczeniu, a zaraz potem ułożył Alex na łóżku, troskliwie, podkładając pod jej stopę miękką poduszkę.
- Dziękuje… - Szepnęła smutno.
Kiedy Tom skierował się do drzwi, pogodziła się z końcem snu. Teraz najprawdopodobniej pójdzie i już nie wróci. Zresztą dlaczego miał z nią zostać? Nie byli przecież parą, a Alex nawet nie wiedziała czy mężczyzna ją lubi. Drzwi nagle się za nim zamknęły, a Brytyjka walczyła ze łzami. W końcu oparła się o wezgłowie łóżka i przymknęła powieki, a samotna słona kropla popłynęło po jej policzku. Pluła sobie w brodę, że jest aż tak durna by sądzić, że Tom z nią zostanie. Miał wiele swoich spraw, a użeranie się z kobietą i jej złamaną nogą, nie należało do najprzyjemniejszych zajęć.
Drzwi nagle zaskrzypiały i poczuła, jak ktoś siada na łóżku. Nie uchyliła powiek będąc przekonaną, że to Rose. Poczuła zimną wodę na spuchniętej kostce i syknęła z bólu. Miękkie palce ocierały jej kostkę mokrą ścierką, delikatnie, żeby nie zadać jej więcej cierpień.
- Dziękuje.
            Uchyliła powieki chcąc należycie podziękować kobiecie za okazaną jej dobroć, lecz zamiast Rose, na łóżku siedział Tom. Przestraszona Angielka aż podskoczyła, niechcący narażając swoją kostkę, na uderzenie o męskie udo. Pisnęła, gdy ból rozszedł się po jej stopie. Instynktownie chciała ją złapać, lecz dłoń Toma ją przed tym powstrzymała.
- Dobrze ci tak. – Powiedział krótko, nie odrywając spojrzenia od jej spuchniętej jak balon kostki. Alex naprawdę sądziła, że to Rose odmywa jej stopę. Teraz będąc całkowicie świadomą kto to robi, zaczerwieniła się ze wstydu. W pierwszym odruchu chciała go przegonić, gdyż to wszystko było takie zawstydzające, lecz jego dotyk był tak przyjemny, że nie potrafiła tego zrobić. Po mniej więcej minucie, mężczyzna oderwał mokry materiał od jej skóry i wzdychając spojrzał na nią. – Musisz bardziej uważać…
- Dlaczego?
            Tom prychnął pod nosem i odwrócił się na moment. Dopiero teraz zauważyła, że na łóżku leży bandaż, parę gazików i wielka tuba z maścią. Otworzył ją i nałożył na jej skórę odrobinę chłodzącego żelu, od którego dostała dreszczy. A może bardziej od jego dotyku – okrężnych ruchach jego długich palców, masujących jej skórę, przynoszących ukojenie stłuczonej nodze.
- Jeśli lubisz sobie łamać kończyny, to proszę bardzo.
            Alex o mało nie roześmiała się z tej uwagi. Dopiero po jego słowach zorientowała się, że nie wyraziła się zupełnie jasno zadając poprzednie pytanie. Może też zrobiła to w nieodpowiednim momencie, gdyż jej zmysły nie funkcjonowały prawidłowo, gdy znajdował się w pobliżu. 
- Dlaczego wróciłeś i się mną zająłeś?
            Tom milczał. Zachowywał się tak jakby nie dosłyszał jej pytania, lub nie chciał usłyszeć. Ciągle wmasowywał żel w nogę, wpatrując się w nią jak w obrazek. Alex miała zamiar spytać o to ponownie, gdy w końcu się odezwał.
- Pani Anderson była zajęta. – Stwierdził sucho, a Alex jęknęła rozczarowana. Nagle chwycił za jej łydkę i uniósł ją w górę, kładąc ją na swoich udach. Brytyjka chciała zaprotestować, gdyż czuła się tym gestem zawstydzona, lecz Tom skutecznie ją unieruchomił, kładąc drugą dłoń na jej kolanie. – Przestań się wiercić!
            Skóra paliła ją żywym ogniem, w miejscu w którym położył swą dłoń. Posłuchała jego pytania niemal natychmiast, nieruchomiejąc. Było jej trochę niewygodnie i chciała się nawet poprawić, lecz nie chciała znów wprawiać go w irytacje.
            Męskie palce chwyciła biały bandaż i wolnymi ruchami zaczęły owijać jej kostkę. Gdyby nie odczuwany ból, Alex pomyślałaby, że jest w raju.
- Gotowe. – Szepnął kończąc swe dzieło i odłożył jej nogę z powrotem na miękką poduszkę. Brytyjka nie zdobywając się na nic innego, podziękowała mu i uśmiechnęła się. Tom pokiwał głową i zrobił coś, czego Alex się kompletnie nie spodziewała. Przysunął się do niej i złożył pocałunek na jej czole. – Uważaj na siebie mała…
            Serce zabiło jej niczym młotem, kiedy jego miękkie usta, przesunęły się po jej skórze. Mimo tego, że obiecała sobie niedawno, że zakończy rozdział pt. „Thomas Moore”, teraz została podstawiona pod ścianą. Nie umiała postąpić wbrew sobie i zagłuszyć uczucia, które z tym jednym małym pocałunkiem, wybuchło w niej i nie miało zamiaru odejść.
Korzystając z chwilowego przypływu odwagi, chwyciła go za koszulę i przyciągnęła do siebie. Odetchnęła głośno, gdyż mając jego twarz tak blisko swojej, widząc jego zaciekawione spojrzenie, straciła całą tą niedawną odwagę i zamiast spełnić swą zachciankę, jaką był pocałunek, znieruchomiała.
- Coś chciałaś? – Spytał, kompletnie zbijając ją z tropu.
W jego oczach czaiły się małe iskierki rozbawienia. Mężczyzna dobrze wiedział, co zamierzała zrobić, lecz teraz odsunęła się, tracąc cały zapał. Puściła jego koszulę i osunęła się na poduszki wzdychając ciężko. Tom uśmiechając się pod nosem, podniósł się z łóżka i chwytając w dłoń maść oraz mokrą ścierkę, położył je na małej białej komodzie.
- Jeszcze raz ci dziękuje. – Powiedziała, odwracając wzrok w bok, a na jej twarzy pojawił się wstydliwy rumieniec. W myślach przeklinała swą głupotę oraz nieśmiałość, że nie zdołała go pocałować. Teraz zapewne myśli sobie, że jest idiotką, która sama nie wie czego chce. – Nie musisz już ze mną siedzieć. Pewnie masz masę swoich spraw.
- Wyganiasz mnie?
            Alex spojrzała na niego ciekawie, a ten tylko uśmiechnął się złośliwie, unosząc jedną stronę warg. Ten grymas był jej dobrze znany i wiedziała co nastąpi zaraz po nim. Kiedy do jej uszu doszło kolejne zdanie, przyznała sobie piątkę za inteligencję.
- Może wolałabyś, by ten napakowany Indianin tu był zamiast mnie?
            Właśnie o czymś takim myślała. Tom, kiedy wchodziło się z nim w słowne gry, odwracał kota ogonem. Starał się skierować rozmowę na inne tory i teraz właśnie powziął sobie wspomnienie Tima. Nie spodziewała się tego wprawdzie, lecz wiedziała, że teraz każde jego słowo, będzie miało na celu zapędzenie jej w kozi róg.
- On nie jest Indianinem… - Powiedziała na wyraz spokojnie, udając, że poprawia sobie poduszkę za plecami. Była to jednak tylko wymówka, by na niego nie patrzeć. Wtedy mogłaby znów zatopić się w jego spojrzeniu. – Ma ciemne włosy i oczy, ale nie wygląda jak Indianin. Jest po prostu opalony.
- Aż tak dobrze mu się przyjrzałaś?
Warkniecie, które wydarło się z jego gardła, trochę ją zastanowiło, lecz nie dała tego po sobie poznać. Poczuła, że Tom ponownie usiadł obok niej na łóżku, co trochę wytrąciło jej zmysły z równowagi. Jego obecność była destrukcyjna dla jej umysłu i cała, lecz najgorszy był ten zapach, przyjemna męska woń, którą wdarła się w jej nozdrza.
- Pewnie, spędziliśmy razem ponad…
            Alex przerwała w pewnym momencie, ponieważ poczuła na wargach jego namiętne pocałunki. Pisnęła, gdy mężczyzna nagle przygwoździł ją swym ciałem, wciskając ją w miękkie poduszki. Przesuwał dłońmi po jej ciele, lecz robił to w bardzo łapczywy sposób, co trochę ją przestraszyło. Jego pocałunki były twarde wręcz brutalne, jakby pozbawione czułości, co nie spodobało się Alex. Odepchnęła go od siebie, lecz nieznacznie. Jego twarz ciągle znajdowała się nad jej twarzą, a oczy pełne złości, aż przewiercały ją na wylot.
-  Tak też się bawiliście?
            Ta uwaga ją zabolała. Nie sądziła, że potrafi być tak złośliwy i wbijać szpile w samo serce. Zapragnęła nagle go odepchnąć, lecz to nie było takie proste. Jej mizerna wręcz siła nie mogła się równać z mocą męskich ramion. Mimo, że nie wyglądał na zbyt umięśnionego, posiadał jej w sobie wiele. Odwróciła głowę w bok, czując że do oczu cisną jej się łzy. Nagle jednak ponownie na niego spojrzała, ponieważ coś doszło nagle do jej świadomości. Może źle odczytała całą sytuację i Tom był po prostu zazdrosny? Myśl o tym prawie nie przywołała na jej ustach uśmiechu szczęścia. Teraz musiała tylko sprawdzić swą teorię.
            Zastanowiła się przez chwilę, chcąc wymyślić coś oryginalnego, co mogłaby powiedzieć w tej dziwnej sytuacji, lecz nagle przyszło do jej głowy zupełnie inne rozwiązanie. Przesunęła dłonie po jego szorstkich policzkach, spoglądając w jego nieco zamglone oczy, teraz przepełnione zaskoczeniem. Przymykając odrobinę powieki, musnęła jego wargi, chcąc przekazać mu jak najwięcej uczuć. Zbaczając odrobinę z kursu, przesunęła usta na jego policzki, brodę, pokrywając pocałunkami każdy milimetr jego twarzy.
- Mała… - Szepnął, gdy docierała ustami do jego przymkniętych powiek. Zaraz jednak widząc jego rozpalone, pełne ciepła oczy, zawahała się. – Nie mogę ci nic obiecać…
- W takim razie nie obiecuj.
            Jeszcze chwili temu nie reagujący na jej pocałunki mężczyzna, przywarł swoimi ustami do jej rozchylonych warg, zduszając jej jęk. Wplątała palce w jego włosy z żarliwością odpowiadając na jego namiętność. Ta chwila jednak, ku ich rozżaleniu nie trwała długo, ponieważ do pokoju nagle wpadła Rose.
- A ja się bałam, że nie dasz sobie rady z tym bandażem…
            Ta jedna niewinna uwaga kobiety, skutecznie ich od siebie oderwała. Tom stanął na równych nogach i przeklinając pod nosem, ruszył do drzwi, całkowicie ignorując swoją sąsiadkę. Alex natomiast chciała się roześmiać, nie dlatego, że po raz drugi ktoś im przerywa, lecz z powodu jego zbolałej miny. Gdy usłyszały trzask wejściowych drzwi, Alex zaśmiała się cicho, wracając do siadu.
- Nie wiedziałam kochanie, że wy… - Zająknęła się Rose, drapiąc się palcem po czole. Widocznie ten widok bardzo ją zaskoczył. - Sam mówi o nim „Zimny”, ale z tego co widziałam to przezwisko musi być nietrafione.
            Alex odchyliła się na poduszkach i podparła głowę dłońmi wpatrując się w biel sufitu. Może i dla innych ten mężczyzna uchodził za „Zimnego Toma’, lecz dla niej wcale nie był zimny. Sama nie sądziła, że serce, które początkowo wydawało się skute lodem, jest aż tak ciepłe…

* * *

Całą resztę dnia spędziła na łóżku w zajmowanym przez siebie pokoju. Co jakiś czas wpadali do niej różni ludzie, między innymi Tim, który jeszcze raz ją przepraszał, lecz skutecznie go zbyła, stwierdzeniem, że nic się nie stało. Richard oraz Rose wpadali do niej z częstotliwością co piętnaście minut pytając czy czegoś jej nie podać. Na szczęście  po wizycie doktora Lorena – miejscowego lekarza od złamań, odetchnęli z ulgą. Noga była tylko zwichnięta i przy ograniczonym stawaniu na stopę oraz smarowaniu jej maścią na stłuczenia, medyk obiecał, że nie dalej niż pod koniec tygodnia ból przejdzie. Właśnie miała ochotę się położyć, gdy do pokoju wparował Simon.
- Alex, podobno złamałaś nogę?! – Wrzasnął, z strachem w oczach, oglądając jej kostkę, którą niedawno odwinęła. Przez cały dzień go nie widziała, jakby zapadł się pod ziemie, jednak teraz nagle się pojawił. – Musi cię strasznie boleć!
            Alex roześmiała się, widząc jego zmartwiony wyraz twarzy. Wyjaśniła mu pośpiesznie, że to nie złamanie i już coraz mniej odczuwa ból. Simon jednak nie był do końca przekonany i zanim wyszedł spytał ją jeszcze parę razy czy nie potrzebuje jego pomocy. Musiała przyznać, że ta amerykańska rodzinka, pomimo, że czasami sprawiali wrażenie jakby byli rodziną Adamsów – nie Andersonów – szybko zaakceptowali jej osobę. Nawet rodzice przyjaciółki patrzyli na nią ciepło i miała wrażenie, że traktują ją jak córkę.
- Nie uwierzysz co się stało! – Sam wparowała do pokoju, jak zwykle miała to w zwyczaju, nie pukając ani nie przejmując się, że przyjaciółka może być w niekompletnym stroju. Miotała się przez chwilę, po czym opadła na łóżko obok niej i westchnęła. – Luke chce ze mną iść na randkę!
            Randka? – Pomyślała Alex, unosząc brwi w zaciekawieniu. Nie widziała w tym fakcie nic strasznego i nie rozumiała jej wzburzenia. Sama chciałaby wybrać się na randkę, lecz Tom z pewnością by się nie zgodził. Powiedział jej ostatnio, że nienawidzi takich spotkań…
- To chyba normalne…
            Sam podniosła się z miejsca i spojrzała na nią w sposób, że Alex poczuła się jak największy głupiec na tej planecie.
- Chyba na głowę upadłaś! – Krzyknęła, pukając się palcem w czoło. Brytyjka westchnęła, czekając na tyradę, którą miała ochotę wygłosić jej przyjaciółka. Jej wściekła mina i oczy rzucające błyskawice, nie zwiastowały nic dobrego. – Nie pójdę na randkę z tym wieśniakiem!
- Dlaczego? Przecież go lubisz.
- Bo… - Urwała i przez kolejne sekundy otwierała i zamykała swe usta. Po jej nieznacznie czerwonych policzkach poznała, że Sam tak naprawdę chciała iść na randkę z sąsiadem, lecz za żadne skarby świata nie umiała się do tego przyznać. - Przestań się wymądrzać!
Po tych słowach, dziewczyna zerwała się na równe nogi i wybiegła, głośno trzaskając drewnianymi drzwiami. Alex odetchnęła z ulgą, dumna ze swojego spokoju. Choć mieszkała na Free Horse od paru dni zmieniła się diametralnie, z czego była zadowolona, ponieważ nie dała się zagadać przyjaciółce jak to często bywało w przeszłości.
Może i Sam nie chciała się do tego przyznać, lecz Alex miała oczy i widziała, że sąsiad już od dawna zajmuje stałe miejsce nie tylko w jej myślach ale i sercu…


poniedziałek, 22 czerwca 2015

* 8. Łaskawy los, szczęśliwy los, szczęśliwy los…

Łaskawy los, szczęśliwy los, szczęśliwy los…

- Wredny, podły… - Zaczęłam wyrzucać z siebie słowa pasujące w tej chwili do określenia Jack’a – chłopaka Susan. Jak mógł wysłać jej taki sms?! Baw się dobrze! To ona od wielu dni, czeka na jakąkolwiek wiadomość od niego, że się stęsknił, że ja kocha, a on śmiał wysilić się tylko na takie coś! - …wstrętny drań!
- Mam nadzieje, że nie mówisz o mnie?
- Nie. Mówię o tym durniu, z którym spotyka się Sue!
Ze złości, nie mogłam się powstrzymać i każde następne zdanie wypowiadałam podniesionym głosem. Sue potrzebowała teraz samotności, musiała się wypłakać, choć jeśli chodzi o przyjaciółkę, nie wiedziałam czy była zdolna do łez. Rozumiałam ją, przeżyła rozczarowanie, które przytrafiło mi się nie raz.
- Aż do teraz… - Rozmarzonym wzrokiem spojrzałam na Thomasa.
- Co aż do teraz? – Spytał zaskoczony i zaczął mi się dziwnie przyglądać. Machnęłam tylko ręką, jakby chcąc odgonić nieistniejące muchy.
– Chyba pora już udać się na spoczynek. – Powiedział, znów wchodząc w rolę sztywnego dżentelmena. Ja jednak, nie miałam zamiaru odpuścić tak łatwo.
Zagryzłam usta, w głowie opracowując cały plan działania. Kiedy doszliśmy do mojego pokoju wiedziałam, co robić. Opowiedziałam o wszystkim ukochanemu, który uśmiechnął się przebiegle, chwaląc mój plan.
- Chce się pani zabawić w swatkę, panno Bennet?
Och tak! Strzeż się Susan…

* * *

- Co?! – Wrzasnął, zaskoczony Darcy, gdy razem z Thomasem przedstawiliśmy mu po krótce nasz plan. Spojrzeniem upomniałam go, że nie znajdowaliśmy się w salonie sami. Obróciłam głowę sprawdzając, czy zwróciliśmy na siebie uwagę towarzystwa. Odetchnęłam z ulgą, ponieważ nikt nie przejął się jego wrzaskiem. Pan Collins spał sobie smacznie w fotelu, a jego żona uśmiechała się do swego odbicia w lustrze, co jakiś czas maczając usta w cherry. Poza nią była tylko jedna służąca, zajęta przecieraniem półek z porcelanowymi filiżankami. Darcy zmarszczył groźnie brwi. – Nie mam zamiaru podrywać kogoś, kto jest z kimś związany.
Opuściłam ramiona z bezsilności. Jeszcze chwilę, a go uduszę, jak Boga kocham! Westchnęłam, zbierając siły, by jeszcze raz powtórzyć mu to, co już mówiłam, a widocznie do niego nie dotarło.
- Susan nie jest z nim szczęśliwa. – Szepnęłam, zaciskając dłonie w pięści. Chociaż przeważnie byłam nastawiona pokojowo, aż świerzbiły mnie ręce by mu przyłożyć. Ten facet zawsze tak łatwo się poddawał? – Jack to playboy, i bezduszny drań. Kiedy Sue nas sobie przedstawiła, wydał mi się całkiem miły, lecz gdy tylko poszła do toalety ten kretyn zaczął mnie podrywać.
- A to dupek… - Stwierdził Thomas sucho patrząc na mnie zagadkowo. - Mówiłaś jej o tym?
- Oczywiście, że nie. Nie uwierzyłaby mi, albo pomyślałam, że chce jej go odbić.
- A co to da, jeśli jej powiem… –  Spytał Darcy cichym głosem, unikając mojego spojrzenia. - Co czuje?
- Będzie wiedziała, że nie jest ci obojętna i może się okazać, że także… cię polubiła. A z tego co widzę to cię lubi… Nawet bardzo lubi… – Stwierdziłam, nie bardzo wiedząc jak nazwać to wyczuwalne między nimi zainteresowanie. Zafascynowanie? Zauroczenie? – W każdym razie, nie możesz się poddać tak…  
Zamilkłam widząc, że Vincent bardzo poważnie rozważa naszą propozycję. Przecież nie chcieliśmy, by ją okłamywał, tylko wyjawił jej swe uczucia, więc nie wiedziałam, nad czym się tu zastanawiał. Po kilku minutach spojrzał na nas i pokiwał głową.
- Macie rację! – Przyznał, znów niebezpiecznie podnosząc głos. Moje pięści się rozluźniły. Jeszcze nigdy nikogo nie pobiłam, lecz tego dnia było mi wszystko jedno. – Nie mogę tak łatwo zrezygnować!
Uśmiechnęłam się, w myślach dziękując opatrzności, że miał w sobie tą odwagę i nie dał tak łatwo za wygraną.

* * *

Przez cały następny dzień nie spotkałam Susan. Parokrotnie, wiedziona jakimś impulsem, stawałam pod jej pokojem jednak bałam się zapukać. Po której z kolei wycieczce, zrezygnowałam z pomysłu pocieszenia, tłumacząc sobie, że jeśli będzie chciała o tym porozmawiać z pewnością do mnie przyjdzie. Jednak nic takiego nie nastąpiło.
Z mieszanymi uczuciami udałam się na kolację. Gdy weszłam do jadalni wszyscy byli już obecni. Zasiadłam obok Bingley’a i ukradkiem przyglądałam się przyjaciółce. Z grobową miną dłubała jedzenie na swoim talerzu. Podniosłam do ust kawałek czegoś, co wyglądało jak wołowina. Z trudem przełknęłam paskudne jedzenie, wyglądało lepiej, lecz w smaku było dalej ohydne. Przyjrzałam się płynowi, który wlano mi do filiżanki, zapatrzyłam się w blado-brązową ciecz tak intensywnie, że dopiero dotyk dłoni na kolanie mnie od tego oderwał.
- Herbata nie jest trująca. – Rozbawiony Tom jak na potwierdzenie podniósł swoją filiżankę do ust i nie skrzywił się ani trochę. Zaryzykowałam i faktycznie. Herbata nie zagrażała mojemu życiu, za to, to paskudztwo na stole oznaczało, że dzisiejszego wieczora znów będę głodna. Pomasowałam się po brzuchu, który jakby wiedząc, że już dzisiaj nic nie dostanie, zaburczał. Na szczęście, nie tak głośno by towarzystwo mogło to usłyszeć. Bingley czytając w moich myślach, lub słysząc ten dźwięk, chwycił pod stołem moją dłoń. – Coś wymyślę.  
Już miałam mu dyskretnie podziękować i spytać gdzie mamy się spotkać, kiedy gospodyni zastukała łyżeczką o kieliszek i wstała.
- Drodzy państwo, zapewne… - Przerwała gromiąc spojrzeniem Sue, która ciągle przewracała potrawę widelcem. Siedzący obok niej pan Darcy zareagował natychmiast i usunął go z jej dłoni. Po jej przeprosinach, pani domu kontynuowała swoją przemowę. – Zapewne ucieszy państwa wiadomość wydania balu zamykającego ten sezon.
Bal? Co za cudowna wiadomość! Z radości prawie podskoczyłam na krześle. Rozmarzonym spojrzeniem powiodłam do twarzy Thomasa. Ostatni wieczór w ośrodku w jego towarzystwie. Tańce, piękna muzyka… Zaczęłam się zastanawiać, co założę i z rozpaczą stwierdziłam, że już prawie każdą z sukien od pani Collins, miałam na sobie, jednak skarciłam się za takie myślenie, ponieważ nie suknia była tu najważniejsza. Powiodłam spojrzeniem po stole i aż się wzdrygnęłam. Miałam nadzieje, że zamówią jakieś jedzenie. Jeśli na przyjęciu podają takie koszmarne jedzenie, z pewnością będzie to klapa.
- Przyjdzie pan na bal, prawda panie Darcy? – Lady Mery z pewnością już szuka sobie towarzysza na bal. Jak to dobrze, że ta kobieta nie zainteresowała się moim Tomem. Uśmiechnęłam się przebiegle czekając na odpowiedź Vincenta. W myślach prosiłam, by powiedział tej babie, że wolałby towarzyszyć Sue.
- Nie jestem zbyt wprawnym tancerzem.
Jego odpowiedź trochę mnie ucieszyła, trochę zaś zawiodła. Gdy spojrzałam na przyjaciółkę, prawie roześmiałam się ze szczęścia. Jej oczy rzucały błyskawice w stronę Mery, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że przystojny pan Darcy jednak nie jest jej do końca tak obojętny, jak próbowała to pokazać.
- Chce pan powiedzieć, że mam wykreślić ze swojego karneciku obiecane panu tańce?
Czułam się, jakbym oglądała jakąś wenezuelską telenowele lub walkę bokserską, której swoją drogą nienawidziłam. Kiedy Darcy długo się nie odzywał miałam ochotę czymś w niego rzucić. Obudź się!
- Nie to miałem na myśli.
- Niezmiernie mnie to cieszy.
Odniosłam dziwne wrażenie, że chciała go tylko sprowokować, jednak może się myliłam.
- Mimo to nie widać tego po pani.
Jego słowa ją zdenerwowały, mierzyła go nieprzyjaznym wzrokiem. Z wrażenia przyłożyłam dłoń do ust obawiając się najgorszego. Drugą dłonią chwyciłam pod stołem dłoń Thomasa, który bez wahania splótł swe palce z moimi.
- Proszę mi wierzyć…– Jej słowa rozbrzmiały echem po XXI-wiecznej jadalni. - Cholernie się cieszę z możliwości spędzenia czasu z panem.
Pani Collins krzyknęła upominając Susan za jej niewłaściwe zachowanie. Według mnie kobieta powinna się cieszyć, że Sue nie pobiła biednego pana Darcy’ego…

* * *

- Już pojutrze mnie tu nie będzie… - Szepnęłam w zamyśleniu oglądając z uwagę dłoń Thomasa. Miał takie smukłe i długie palce.
Leżałam pomiędzy jego długimi nogami, opierając głowę na męskiej piersi. Uwielbiałam te nasze wieczorne spotkania, mogliśmy bez skrępowania porozmawiać, lub po prostu pomilczeć, przy okazji badając nawzajem swoje spragnione dotyku ciała. To spotkanie było wyjątkowe, ponieważ ostatnie. Już nie spotkamy się w tym pokoju, w tej rezydencji, w tych czasach… Nieuchronnie zbliżałyśmy się do końca. Z jednaj strony chciałam tu zostać, z drugiej jednak musiałam przyznać, że stęskniłam się za Dorothy i Rose.
- Za kilka tygodni, gdy uporządkuje wszystkie sprawy spotkamy się w Brooklynie.
Już za kilka tygodni… Nie wiedziałam jednak, czy wytrzymam choćby godzinę bez jego dotyku. Przewróciłam się na brzuch czując, że jestem gotowa, by wyznać mu swoje uczucia, lecz gdy spojrzałam w cudowne niebieskie oczy, po prostu stchórzyłam.
Od wczoraj dręczyły mnie dziwne myśli. Znów zaczęłam w niego wątpić. Wiedziałam, że z jego strony to nie gra, lecz… Czy mógł się zakochać w kobiecie, którą znał od kilku dni?
- Nawet jeśli już nigdy się nie spotkamy, nie będę miała do ciebie żalu…
- Chris… - Położyłam mu palec na ustach nie chcąc usłyszeć tego, czego najbardziej się obawiałam.
- Nawet, jeśli niczego do mnie nie czujesz, proszę… Udawaj do samego końca…
Podniosłam się odrobinę, a gdy otworzył usta by coś powiedzieć, objęłam jego twarz dłońmi i złożyłam na rozchylonych wargach pocałunek, wyrażający całą moją miłość… Samotna łza spłynęła po mym policzku.
Już za niedługo dowiesz się czy uczucie, którego pragnęłaś jest tylko fikcją, czy istnieje naprawdę…   

* * *

Ze zdenerwowania, już od godziny, przemierzałam swój pokój. Nie mogłam usiedzieć w miejscu. Czas ciągnął mi się jak rozgrzany ser. Popołudniu służąca przyniosła piękną kremową kreacje, którą miałam założyć na dzisiejszym balu kończącym nasz pobyt. Kobieta obiecała zjawić się godzinę przed rozpoczęciem przyjęcia.
Po raz setny spojrzałam na zegarek, chcąc sprawdzić czy dziewczyna czasem o mnie nie zapomniała. Przecież dobrze wiedziała, że nie dam sobie sama rady z tym piekielnym gorsetem, gdzie ona jest? Po 15 minutach, dziewczyna się zjawiła.
- Dlaczego tak późno?! – Przywitałam ją od progu i łapiąc za ramiona, wciągnęłam do środka. – Ty wiesz, która jest godzina?!
            Pokojówka uśmiechnęła się pogodnie i zaczęła mnie przygotowywać.
Nie mogłam zrozumieć, dlaczego byłam aż tak zdenerwowana. Właściwie wiedziałam, lecz nie dopuszczałam tego do swojej świadomości. Dzisiaj był ostatni wspólny wieczór w tym towarzystwie. Już nigdy się nie spotkamy, w tym gronie… Bałam się tego dnia, wiedziałam, że wszystko się skończy i nie ważne jak bardzo bym płakała, czy wierzgała, czas niestety się nie zatrzyma.  Najbardziej jednak obawiałam się pożegnań. Daj spokój Christien! – Pomyślałam – Przecież zobaczysz się z Tomem za kilka tygodni, a jeśli dobrze pójdzie to i z panem Darcy’m.
- Wygląda pani wprost prześlicznie! – Nie zauważyłam nawet, kiedy dziewczyna skończyła mnie czesać. Krzyknęła, podskakując z zachwytu i klaskając w dłonie. – Wszyscy panowie, będą panią oczarowani!
            Wystarczy by jeden z nich był mną oczarowany, nie zależało mi na reszcie. Podniosłam spojrzenie do lustra i musiałam przyznać, że kobieta miała rację. Wsuwki, które wpięła mi we włosy, na zakończeniach miały malutkie białe perełki, przez co mój kok wyglądał niezwykle pięknie. Kremowa suknia spływała jak wodospad z mych bioder, aż do kostek. Uśmiechnęłam się pogodnie do dziewczyny. Teraz z całą pewnością byłam gotowa na ten ostatni wieczór…

* * *

Spojrzałam z uśmiechem na oddalających się Susan i pana Darcy’ego. Mężczyzna wyglądał dziś bardzo dostojnie. Nie żeby do tej pory wyglądał niechlujnie, lecz to wielkie wydarzenie, jakim było zakończenie sezonu, z pewnością i na nim odcisnęło swój ślad.
Przeszłam się po Sali pełnej gości, z których większość twarzy widziałam po raz pierwszy w życiu. Szukałam tylko jednej osoby, jednych najwspanialszych, niebieskich oczu…
Gdy już myślałam, że znalezienie go zajmie mi większą część wieczoru, usłyszałam przy uchu dobrze mi znany zachrypnięty głos.
- Szuka pani kogoś, panno Bennet?
- Szukam jednego eleganckiego i bardzo urokliwego dżentelmena. - Nie odwracając się uśmiechnęłam się szeroko, grając w jego grę. – Może pan go zna?
Śmiejąc się głośno, odwrócił mnie w swoją stronę. Jego oczy świeciły dziś bardziej niż zwykle, a uśmiech był piękniejszy. W czarnym stroju prezentował się wyjątkowo seksownie, z żalem zauważyłam, że zgolił swój niewielki zarost.
- Nie wiem panno Bennet, czy wypuszczę panią tego wieczoru z rąk. – Powiedział całując mnie w wierzch dłoni, nie spuszczając przy tym wzroku z moich oczu. – Ten dżentelmen musi się niestety obejść bez pani.
Właśnie zagrano pierwsze takty menueta, więc szybko dołączyliśmy do tańczących par. Ten taniec nie należał do moich ulubionych. Pary, co jakiś czas odłączały się od siebie, przez co rozmowa była utrudniona.
- Pod koniec tańca będę chciał się pani oświadczyć… - Jego wypowiedź została przerwana przez wykonanie kolejnej figury tanecznej. – I już teraz chciałem zapytać, czy nie wzgardzi pani moimi uczuciami.
A tak, oświadczyny! Pani Collins wspominała coś o tym na początku. Chociaż czasami z Thomasem nie zachowywaliśmy się według reguł, ustalonych przez właścicielkę, dzisiejszego wieczoru musieliśmy trochę pograć. Przedstawienie musiało trwać dalej. Niestety…
- Musi pan wiedzieć, że nie jest mi obojętny… I sprawi pan, że będę szczęśliwą kobietą, prosząc bym została jego żoną.
Ostatnie dźwięki tańca ucichły i po oklaśnięciu grupy muzyków, ruszyłam by zmniejszyć dzielącą nas odległość. Thomas schylił odrobinę głowę i chwycił delikatnie moją dłoń.
- Czy uczyni mi pani ten zaszczyt i zgodzi się za mnie wyjść?
Z radością przytuliłam się do jego twardej piersi. Mimo, że był to tylko pokazowy numer, poczułam się szczęśliwa. Zauważyłam, że Susan idzie z panem Darcy’m w stronę balkonu. Pewnie także chcą odegrać swoją rolę. Puściłam Thomasa i spróbowałam się odsunąć jednak on chciał jeszcze lepiej wykonać swe zadanie. Pochylił się i złożył na mych wargach namiętny pocałunek. Zapominając o mierzących nas wścibskich spojrzeniach, wzięłam jego twarz w swoje dłonie i pogładziłam jego gładkie policzki.
- Spadajmy stąd Chris… - Szepnął odrywając się ode mnie.
Tylko na to czekałam. Na ten jeden znak. Chwyciłam go za dłoń i pociągnęłam do wyjścia.
Wczorajszego wieczoru rozmyślałam o tym co chciałabym zrobić w tym ostatnim czasie pobytu w ośrodku. Doszłam do wniosku, że moje ciało rozpaczliwie pragnęło spełnienia, nawet jeśli intencje Thomasa nie do końca były tak czyste jak moje. Nawet jeśli miałabym potem płakać przez resztę życia i być nieszczęśliwa, potrzebowałam tego. Thomas okazał się pierwszym mężczyzną przy którym poczułam chęć do współżycia i nie chciałam zmarnować tej okazji. Postanowiłam już i tylko niechęć z jego strony mogła mnie odwieść od tego planu.
Przeciskając się przez tabuny gości, parłam do przodu, zmierzając do sekretnej kryjówki. Z szybkością błyskawicy pokonaliśmy tą odległość. Przed wejściem, rozejrzałam się po korytarzu, czy czasem nas ktoś nie śledził i weszłam pociągając za sobą Bingley’a.
Wczoraj wieczorem miałam dość czasu by zakraść się do gabinetu Collins i zwędzić jej odpowiedni klucz. Nie było to wcale takie trudne jakby się wydawało, ponieważ każdy z nich miał przyczepioną do siebie niewielką karteczkę z krótkim opisem pokoju.
Z prawego pantofelka wydobyłam malutki kluczyk i przekręciłam go w zamku.
- Od tej strony cię nie znałem. – Thomas szczerze zaskoczony tym, że jakimś cudem udało mi się zdobyć klucz, pochwycił mnie w ramiona. – Ale podoba mi się pani przebiegłość panno Christien…
Przyłożyłam spragnione wargi do jego ust, nie chcąc tracić ani minuty z czasu, który nam pozostał. Niemal od razu zaczęłam rozpinać jego ubranie. Nie pozostając mi dłużnym, począł czynić to samo. Po kilku chwilach moja suknia opadła swobodnie na podłogę, Tom automatycznie przesunął swe dłonie do sznurków gorsetu. W tym czasie zdążyłam zsunąć z jego ramion jedynie marynarkę. Na całym ciele czułam dreszcze, przez co moje dłonie nie mogły sobie poradzić z łatwym zapięciem.  
- Widzę, że potrzebuje pani mojej pomocy… - Ciężko dysząc oderwał swe usta od moich, odsuwając się o krok, ściągnął koszulę i ponownie przyciągnął mnie do siebie. – Moja Christien…
Roześmiałam się nerwowo. Już raz miałam przyjemność zobaczyć jego nagi tors, ale ten widok i tak mnie na jakiś czas ogłuszył. Prawie pożerałam wzrokiem ten cudowny widok. Dłonią pogładziłam niewielki zarost, nie mogąc się opanować by nie dotknąć jego twardych sutków. Przesunęłam dłoń na twardy męski brzuch, wsuwając palce za pasek spodni.
- Igra pani z ogniem, panno Bennet. – Jęknął, gdy tak gładziłam jego skórę. Chwycił delikatnie moją dłoń i ucałował jej wierzch. Pogładził moje ramiona i zsunął z nich ramiączka koszuli. Satynowy materiał spłynął z mojego ciała, upadając na podłogę. Zarumieniłam się, ponieważ miałam na sobie już tylko bieliznę, a Thomas tak pożądliwie się we mnie wpatrywał. Jego wzrok mnie peszył, ale nie miałam zamiaru się teraz wycofać, chciałam przekonać się jak wygląda ten fizyczny aspekt miłości, którego do tej pory nie doznałam. Widząc w jego oczach płomień przekonałam się, że on naprawdę mnie pragnął. – Teraz moja kolej…
Szybko odpiął zapięcie stanika i uwolnił skrywane przez niego piersi. Odruchowo podniosłam ramiona, chroniąc je przed męskim spojrzeniem.
- Na pewno tego chcesz? – Spytał, ciągle trzymając w dłoni bieliznę. – Jeśli nie jesteś na to gotowa, nie musimy się śpieszyć.
Chciałam, ale nieśmiałość spowodowana pierwszym pokazaniem nagiego ciała mężczyźnie, mnie sparaliżowała. Spojrzałam błagalnie w jego oczy. Wiedziałam, że wystarczy tylko słowo, by mężczyzna się wycofał.
- Chcę, ale… trochę się wstydzę.
- Chris… – Uśmiechnął się tym swoim zniewalającym uśmiechem, od którego miękły mi kolana. – Masz piękne ciało i nie musisz się go wstydzić.
Moje dłonie opadły. Szybko zamknęłam oczy, bojąc się, że zobaczę rozczarowanie na jego twarzy. Skarciłam się w myśli za to lekkomyślne postępowanie, jeszcze chwila tej twojej niepewności i facet zwieje!
- Christien… Spójrz na mnie.
Posłusznie otworzyłam oczy i aż pisnęłam. Nie zobaczyłam nic co mogłoby wskazywać, że jest rozczarowany moim ciałem, wręcz przeciwnie. Wpatrywał się we mnie pożądliwie, jakbym była najpiękniejszym stworzeniem jakie chodziło po tej ziemi. Och Tom, mój kochany Tom…
Przywarliśmy do siebie z nowa siłą. Gładząc moje nagie ramiona, całował z pasją moje usta. Jego język wtargnął w ich wnętrze, z pasją stykając się z moim, co zamiast speszyć i przestraszyć, raczej rozpaliło do granic moje pragnienie.
Nawet nie wiem, kiedy znaleźliśmy się na podłodze. Thomas przeniósł dłonie na moje piersi i zaczął je miarowo ugniatać. Uczucie było tak przyjemne, że aż jęknęłam. Gdzieś po drodze zniknął mój niedawny wstyd i zażenowanie, liczyły się tylko jego pocałunki i ten wspaniały dotyk męskiej dłoni.
Kiedy jego pocałunki przeniosły się na moją szyję, wygięłam ją, chcąc jak najpełniej zaznać tej pieszczoty. Jego dłonie powędrowały niżej, gładząc moje uda, a wraz z nimi przesunęły się także jego usta. Z niecierpliwością czekałam na to co nastąpi, zachęcająco wygięłam plecy w łuk. Thomas, chwile przyglądając się odstającym sutkom, wziął jedną z nich w usta i delikatnie przygryzł. Szeroko rozwarłam powieki, gładząc jego włosy. Przyjemność, którą niósł jego dotyk, była nie do wytrzymania. Zaczęłam wyszeptywać jego imię.
- Tom, proszę…
- O co mnie prosisz kochanie?
Zamiast odpowiedzieć spojrzałam na niego błagalnie. Dobrze wiedział o co proszę. Zsunął moją bieliznę i szybko pozbył się także swojej. Z ciekawością pożerałam widok nagiego męskiego ciała, mięśni jego klatki piersiowej, brzucha i ojej! Nie sądziłam, że to będzie aż tak zachwycające, że nie będę mogła oderwać od tego wzroku.
- Chris… - Jęknął, rozchylając moje uda. – Skarbie…
Przyciągnął mnie do siebie i wszedł we mnie jednym mocnym pchnięciem.
Słyszałam już dużo wersji pierwszego razu, lecz znacząco różniły się od tego co teraz przeżywałam. Nie był to aż tak silny ból, jak opowiadały mi koleżanki, a męskość, która znajdowała się we mnie, nie była uczuciem dziwnym, lecz tak przyjemnym, że szybko zapomniałam o niewielkim bólu i już kilka chwil potem, poruszyłam niecierpliwie biodrami.
Thomas zaśmiał się gardłowo, chwytając w dłonie moje biodra. Instynktownie oplotłam go nogami. Nasze usta znów się spotkały, łącząc się w namiętnym pocałunku. Oddaliśmy się pełnemu namiętności rytmowi znanemu ludziom od początku istnienia.
Kiedy uczucie spełnienia zbliżało się, wykrzyczałam jego imię i chwile potem Thomas opadł na mnie. Przyjemny ciężar – Pomyślałam z uśmiechem, gładząc jego włosy. Po kilku sekundach położył się obok i prawie od razu przyciągnął mnie do swej twardej piersi. Leżeliśmy na boku wpatrując się w sufit, a w pokoju było słychać jedynie nasze przyśpieszone oddechy.
- Cieszę się, że zaczekałaś na mnie Chris… - Pocałował mnie w skroń, potem w policzek by potem złożyć pocałunek także na mych ustach. – Dziękuje…
Chciałam odpowiedzieć mu coś romantycznego, co mogło się mówić w takich sytuacjach, lecz każde ze zdań jakie mi przyszło do głowy, wydało mi się zbyt tandetne i jakieś takie oklepane, więc postanowiłam wyznać to, co od kilku dni mi ciążyło.
- Kocham cię Thomasie… - Spojrzałam w jego niebieskie tęczówki i pogładziłam jego pierś. W tej chwili doszła do mnie moja głupota, no właśnie! – A jak ty właściwie się nazywasz?
- Och Chris! - Tom wybuchł śmiechem i przytulił mnie mocniej do siebie. Walnęłam go delikatnie w ramię. Dlaczego się ze mnie śmiał?! Okrutnik! On tez pewnie nie wie jak mam na nazwisko! Po paru moich jęknięciach w końcu się uspokoił. – Blake. Nazywam się Thomas Blake.
- Ładnie… Podoba mi się… - Zamyśliłam się i zrobiłam to, co prawie każda zakochana kobieta. Zestawiłam swoje imię z jego nazwiskiem. On jednak nie zapytał o moje nazwisko i to mnie trochę zastanowiło. – A ty wiesz, jak ja mam na nazwisko?
Spojrzał na mnie, a jego oczy podejrzanie się zwęziły, przez co myślałam, że znów zacznie się ze mnie śmiać, jednak on zrobił coś innego, czego się z goła nie spodziewałam. Przewrócił mnie na plecy i spojrzał na mnie tak jak jeszcze nigdy. W jego spojrzeniu było tyle miłości, że aż się przeraziłam.
- Kocham cię Christien Rain. – Szepnął z powagą, ale zaraz potem znów uśmiechnął się w sposób jaki uwielbiałam - A teraz mnie pocałuj…
Nie miała innego wyjścia jak tylko spełnić jego prośbę, poza tym, że sama od jakiegoś czasu miałam na to wielką ochotę.


piątek, 19 czerwca 2015

13. Mogłabym cię polubić…



Sam w poniedziałkowy poranek wstała dość wcześnie. Zwykle zdarzało jej się schodzić nawet po południu, lecz dzisiaj był ważny dzień. Właśnie od poniedziałku miała zacząć swoją pracę na farmie i gdy tylko sobie o tym przypomniała, wyskoczyła błyskawicznie z łóżka i pognała do łazienki.
Po pół godzinę była już gotowa na podjęcie pracy. Musiała tylko zatroszczyć się o jedną bardzo ważną rzecz. Nie pukając wtargnęła do pokoju przyjaciółki, myśląc, że ta jeszcze będzie chrapać, lecz spotkała ją niespodzianka. Alex właśnie ścielała swoje łóżko. Gdy tylko na nią spojrzała, pod jej oczami zauważyła dwie ciemne plamy, które były oznaką nieprzespanej nocy.
- Spałaś w ogóle?
            Alex przytaknęła jej głową, a zaraz potem powiedziała, że spała tylko kilka godzin. W takiej sytuacji chciała zrezygnować ze swoich planów, lecz nawet gdyby dziewczyna miała zasnąć na sianie w pewnym momencie, musiała ją czymś zająć. W swoim mniemaniu uważała, że ciężka praca na farmie pozwoli jej zapomnieć o swych smutkach.
- Zbieraj się! – Krzyknęła przywołując na twarz pogodny uśmiech. Uniosła w górę palec i zaczęła nim kręcić kółka. Alex spojrzała na nią nieprzytomnie jakby nie domyślała się o czym amerykanka mówi. – Dzisiaj została mianowana na szeryfa w tym kurniku i nie pozwolę ci się kisić w domu!
- Nie mam ochoty…
- Nie pyskuj! – Przerwała jej, unosząc hardo podbródek. Musiała zrobić coś by Alex zapomniała o Tomie. Siedzenie w domu zapewne ją zdołuje i pozwoli jej duszy całkowicie zapaść się pod natłokiem myśli. – Skoro chcesz mieszkać na farmie, musisz sobie na to zapracować!
            Nie chciała być aż tak dosadna i wspominać przyjaciółce, że jakby na to nie patrzeć żyje na ich koszt. Wiedziała jednak, że Alex ceniła sobie to, by nie być u nikogo dłużna. Potrafiła zachorować gdy miała u kogoś dług. Brytyjka popatrzyła smętnie na pościelone już łóżko i zgodnie wyszła z pokoju, kierując się na schody. Sam zadowolona z siebie wypiła pierś niczym dumny paw i podnosząc wysoko swe nogi ruszyła za Angielką.
            Kiedy mijały kuchnie, zza drzwi wychyliła się Rose podając im dwie jednakowe torby z kanapkami. Sam przyjęła je z cieknącą ślinką zaglądając do środka. Zaraz jednak zamknęła torebkę i zgarniając po drodze butelkę z wodą, ruszyły do stajen.
            Dracula aż zarżał, gdy dostrzegł swą panią. Poruszył zabawnie swym karym łbem, jakby chciał się z nią przywitać. Sam podbiegła do pupila i pogłaskała jego miękki pysk. Uśmiechnęła się i odwróciła do Alex, która nie kryła swego przerażenia.
Sam podeszła do stojaka na różne narzędzia i podała dziewczynie łopatę oraz widły. Brytyjka przyjęła je, patrząc pytająco na przyjaciółkę.
- No co tak patrzysz? – Spytała Sam, dziwiąc się, że ta nie zrozumiała, po co otrzymała narzędzia. Choć upomniała się w myślach, że to co dla niej było oczywiste, dla dziewczyny z miasta mogło być niezrozumiałe. Nie czekając długo wytłumaczyła jej co ma zrobić. – Stajnie same się nie posprzątają.
            Alex pokiwała głową i ruszyła do przodu, lecz rżenie Draculi sprawiło, że odsunęła się na bezpieczną odległość.
- Jak mam to zrobić skoro ten… - Zawahała się na chwilę i wskazała palcem na kare zwierzę, które łypało na nią ciekawym okiem. – Szatan z kopytami, tak na mnie patrzy?
            Sam roześmiała się serdecznie. Dracula miał w sobie coś z diabła, lecz dla niej był łagodniutki jak baranek.
- Nie martw się, zaraz go stąd zabiorę.
            Sam otwarła boks i wkładając swemu pupilowi uzdę, wyprowadziła go ze stajni. Umieściła go na wybiegu i wracając z powrotem spotkała pana Duncana w towarzystwie Phila oraz Tima. Poprosiła ich by wyprowadzili konie na wybieg i wytłumaczyła, by poinstruowali Brytyjkę w jaki sposób ma uprzątnąć boksy. Jedno spojrzenie na Alex sprawiło, że mężczyźni aż licytowali się, który może jej pomóc. Sam zastanowiła się przez chwilę.
            Pan Duncan byłby najodpowiedniejszym z nich wszystkich, ponieważ starszy chyba 60-letni mężczyzna nie wpadłby na pomysł by ją poderwać. Alex także umiałaby się wyluzować przy dowcipnym staruszku, ale tutaj potrzeba było kogoś innego. Sam przyjrzała się dwóm pracownikom farmy. Phil był mniej więcej w wieku Graya – z tego co pamiętała niecały rok temu obchodzili jego urodziny, bodajże 34, za to Tim było dwa lata od niego młodszy. Wybór był ciężki, ponieważ obaj mężczyźni byli diabelnie przystojni. Niestety po dłuższym namyśle odrzuciła Phila, ponieważ przypomniała sobie, że od ponad roku posiadał dziewczynę, a nie chciałaby rozbić czyjegoś związku.
- Niech Tim jej pomoże! – Krzyknęła do mężczyzn, na co dwóch z nich westchnęło i wciskając dłonie w kieszenie odeszło do swojej roboty.
Tim uśmiechnął się zadowolony i uciekł spojrzeniem do Brytyjki nieco niemrawo radzącej sobie z widłami. Sam przyjrzała się mężczyźnie, ciekawa tego, czy ten będzie dobrym pionkiem w jej grze. Miał przyjemną twarz o pociągłym kształcie. Z pod ciemnych gęstych brwi, spoglądały ciemne oczy, które prawie wydawały się być czarne. Włosy tego samego koloru, trochę zbyt długie, związane w kucyk na karku, gdzieniegdzie wymykały się spod gumki. Sam nie była pewna czy mała, czerwonawa blizna na jego prawej piersi nie wystraszy Alex, lecz należało chociaż spróbować. Jak wszyscy pracownicy także i Tim, chodził wiecznie półnagi, rozpraszając kobiety swoim idealnie wyrzeźbionym ciałem.
Sam podążyła, za spojrzeniem mężczyzny, który w pewnym momencie się roześmiał, wytrącając ją z zamyślenia. Spojrzała na przyjaciółkę i o mało też nie wybuchła śmiechem. Widły Alex zaczepiły się o niewielką dziurę w ściance boksu, a gdy dziewczyna szarpnęła mocniej, wylądowała w paśniku. Poklepała Tima po ramieniu i wyjaśniła mu by był dla niej wyrozumiały, gdyż jest Angielką. Jego oczy przybrały nagle dziwnego błysku, lecz nie zastanawiała się co mógł oznaczać. Mężczyzna ruszył do przodu, a ona nie chcąc im przeszkadzać udała się do gabinetu ojca.
Niestety na efekty swego planu musiała poczekać. Miała nadzieje, że niewinna Alex straci zainteresowanie ich sąsiadem, gdy tylko troskliwy Tim się nią zajmie. Nie znała go zbyt dobrze, gdyż zaczął pracować niedługo przed tym jak wyjechała, lecz z tego co mówił ojciec, był solidnym i uczciwym pracownikiem, więc z pewnością Angielce nie groziło żadne niebezpieczeństwo. Alex musiała jak najszybciej zapomnieć o Zimnym Tomie, a w jaki sposób lepiej się zapomina, o złamanym sercu niż nie w ramionach innego mężczyzny?
Ciągle się szczerząc weszła do gabinetu i z zaskoczenie stwierdziła, że gabinet, który od dzisiaj miała przejąć, nadal jest zajmowany przez pana Andersona. Pisnęła ze złości, zwracając na siebie uwagę ojca pochylonego nad papierami. Richard spojrzał na córkę, zza swych szkieł do czytania, jakby nie wiedział czemu zawdzięcza jej wizytę.
- Coś się stało kochanie? – Spytał, zdejmując z nosa okulary i odkładając je na bok. Sam wytłumaczyła mu o co chodzi, a zaraz potem skarciła go, że nie dotrzymuje warunków umowy. Farma miała być od dzisiejszego dnia na jej głowie i nie wiedziała dlaczego ojciec ciągle tu tkwił. – Wiele się zmieniło od weekendu.
- Mianowicie co?
            Richard wzruszył ramionami, wskazując córce krzesło by usiadła. Sam posłusznie spełniła jego żądanie, lecz nie złagodziła wyrazu swej twarzy. Ciągle nie rozumiała dlaczego ojciec pomyślał, że się tu dzisiaj nie zjawi.
- Odkąd Luke ci się oświadczył, jestem spokojny… - Powiedział spokojnie, a Sam słysząc imię sąsiada, zacisnęła pięści. Ostatnio wszystko co złe działo się w jej życiu miało sporo wspólnego z czarnowłosym Moorem. – Kiedy zostanie twoim mężem, zatroszczy się o ciebie jak i farmę.
            Sam już na końcu język miała odpowiedź, że nigdy nie wyjdzie za tego wsiowego durnia, lecz w porę się w niego ugryzła. Przez chwilę zapomniała, że obiecała udawać jego narzeczoną, przynajmniej przez jakiś czas. Ojciec nie mógł się na razie o tym dowiedzieć.
            Amerykanka nie wiedząc co ma odpowiedzieć na to zdanie, podniosła się z krzesła i wyszła, nie zaszczycając ojca ani jednym spojrzeniem. Z jednej strony była rozżalona tym, że jej skrzydła zostały podcięte nim wzniosła się w niebo, jednak teraz będzie miała czas dla siebie.
            Kiedy niepostrzeżenie znalazła się przy wybiegu, westchnęła z ulgą. Jej ukochana farma, ranczo które założył jej dziadek, nadal będzie w rodzinie. Ojciec zrezygnował ze sprzedaży, gdyż akceptował Luka i darzył go wielką sympatią. Simon zrezygnował z farmy, chcąc wyjechać, więc teraz cała ich ziemia spoczęła na barkach dziewczyny. Była szczęśliwa, że sąsiad nieświadomie zrobił coś dobrego, przez co, przyglądając się biegającym koniom, zaczęła myśleć o nim ciepło.
            Ten 35- latek, od zawsze denerwował ją swoją obecnością. W młodości szalała za tym kowbojem i korzystała z każdej okazji, by z nim przebywać, móc porozmawiać, czy choćby patrzeć na niego z daleka. Parę razy zapuszczała się na ich ziemie, móc popodglądać go gdy pracował. Przetarła dłonią ramiona, gdyż te wspomnienia były ciągle żywe w jej głowie. Niestety wtedy była zaledwie dzieckiem, dziewczynką z nierozwiniętym biustem, a starszy od niej o 9 lat Luke, był już mężczyzną. Nie umiała go do siebie przekonać, choćby nie wiadomo jak się starała. Po jednym z ich spotkań, kiedy kompletnie zdeptał jej uczucia i zignorował jej osobę, poprzysięgła zemstę. Zaczęła traktować go chłodno, z pogardą i co ruch wymyślając nowe określenie, którym go przezywała. Odkąd przyjechała z Anglii, coś się zmieniło. Miała wrażenie, że Luke w końcu dostrzegł w niej kobietę, lecz z pewnością chodziło mu tylko o seks. Ta przed laty zakochana w nim szaleńczo 16- latka pragnęła małżeństwa, a nie tylko zaspokojenia intymnych pragnień.
            Nagle poczuła, że jej dłoń robi się mokra. Pokręciła głową energicznie, wytracając się z myśli. Uniosła głowę, a jej czy spotkały się z czujnym spojrzeniem jej konia. Draculi zapewne zebrało się na czułości. Pogłaskała konia i roześmiała się widząc, że chodziło mu raczej o jakiś smakołyk. Ruszyła do stajni, by wziąć dla pupila trochę cukru, lecz nim do niej dotarła natknęła się na przerażoną matkę. Rose podbiegła do córki i szarpnęła jej ramię.
- Sammy, stało się coś strasznego!
Matka pociągnęła, nie rozumiejącą niczego Sam w stronę stajen. Amerykanka wywróciła oczami, nie dając się opanować panice. Z pewnością zgubiła znów swojego węża Vincenta, gdyż często otwierała jego terrarium, myśląc, że gad ma za mało powietrza, a ten korzystając z chwili nieuwagi wymykał się z szklanego więzienia.
Gdy matka się zatrzymała w stajni, trochę jej się to wydało dziwne, jednak zaraz potem dostrzegła siedzącą na snopku Alex i podtrzymującego ją Tima. Angielka miała twarz wykrzywioną bólem. Sam powiodła do jej pozbawionej kalosza stopy i z piskiem przerażenia zauważyła, że ta jest napuchnięta jak balon.
- To moja wina! – Przyznał Tim, uprzedzając jej pytanie. Mężczyzna także miał zbolałą minę, lecz akurat on wyglądał na zdrowego. – Niepotrzebnie pozwoliłem Alex wejść na drabinę po nowe siano.  
Sam jęknęła, przytykając dłoń do ust. Chyba jej przyjaciółka nie spadła z tak wysoka? Siano było trzymane wysoko w stajniach. Trzeba było się wdrapać na drabinę by je ściągnąć. Jak Sam pomyślała, że przyjaciółka weszła tak wysoko aż zabolała ją głowa. Alex choć się do tego nie przyznawała miała wiele lęków, lecz najbardziej bała się wysokości. Może było to spowodowane jej niską posturą.
- To nie twoja wina. – Przyznała Alex, uśmiechając się smutno do mężczyzny. Sam o mało się nie uśmiechnęła, widząc, że ci dwoje się porozumieli, jednak nie to było teraz najważniejsze. Jej spuchnięta, najwidoczniej złamana lub skręcona, noga była teraz priorytetem. – Po prostu się zamyśliłam, gdy schodziłam. To tylko i wyłącznie moja wina.
            Tim otwarł usta by przelicytować Angielkę, lecz Sam jęknęła pod nosem, przerywając im tą iście małżeńską sprzeczkę.
Chciała pomóc wstać przyjaciółce, lecz w tym momencie w stajni pojawiły się nowe osoby. Przez chwilę myślała, że to może pracownicy, przysłonili jej światło, jednak gdy się odwróciła, ujrzała, uśmiechniętą twarz swojego narzeczonego, wykrzywione niesmakiem lico Zimnego Toma, i znane jej dobrze oblicze swego ojca. Jak marionetki wszyscy trzej spojrzeli na nogę Alex i syknęli. Sam chcąc sprawdzić reakcję w pierwszym odruchu spojrzała na Thomasa, lecz ten nie przejawiał żadnych oznak, jakby widok jej rannej przyjaciółki nie zrobił na nim żadnego wrażenia.
- Alex, co ci się stało?! – Wrzasnął Richard, klękając przy Alex i już chciał dotknąć kostki Angielki, kiedy Sam go przed tym powstrzymała, kładąc mu dłoń na ramieniu. Ojciec w chwilach takich jak tam wykazywał brak jakiegokolwiek rozsądku. Myśląc, że pomoże, sprawiłby jej tylko więcej bólu. Sam jak najszybciej wytłumaczyła nowo przybyłym co się stało. – Przepraszam was chłopaki, ale musimy zająć się Alex…
- Kochanie, damy sobie radę! Może Tim nam…
            Rose nie dokończyła, bo właśnie jej, jak i pozostałym oczom ukazał się niezwykły widok. Zimny Tom, który wyglądał niedawno tak jakby cała sytuacja obchodziła go tyle co zeszłoroczny śnieg, nie czekając na rozwój ich rozmowy, podniósł Alex, biorąc ją w swoje ramiona i przystanął w wejściu.
- Gdzie mam ją zanieść?
Jego chłodne spojrzenie, jak i głos, nie zdradzały żadnych emocji, lecz sądząc po tym, jak wystartował z pomocą, Sam uśmiechnęła się pod nosem. Może i Tom przed laty był zimny, teraz jakby wykazywał cechy ludzkie, co ją ucieszyło. Bała się tylko reakcji Alex, lecz widząc jej rumieniec i delikatny uśmiech oraz ramie, którym obejmowała go za szyje zrozumiała, że ta jest zadowolona z jego reakcji.
            Rose odkaszlnęła dyskretnie i wymijając Moorea ruszyła do domu. Zimny Tom podążył za panią Anderson, nie odzywając się do zostawionych w stajni ani słowem. Ciszę, która zapadła pomiędzy obecnymi przy boksach przerwał Luke.
- Ten mój brat, zawsze taki niecierpliwy!
            Chciał powiedzieć zupełnie coś innego, lecz ujawnienie myśli mogłoby wywołać szok, lub niepotrzebne poruszenie. Nawet jego, choć wiedział co się święci, zaskoczył ruch Toma. Nie spodziewał się, że jego wiecznie znudzony światem, niemiły i opryskliwy brat, posunie się do takiego kroku. Wspomniał odbytą z nim rozmowę, która miała miejsce w jego samochodzie, gdy zmierzali na Free Horse:

- Nie mogę uwierzyć, że chciałeś ze mną jechać! – Powiedział Luke uśmiechając się do swego brata. Tom siedział obrażony na siedzeniu pasażera, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Choć nie przyznał się do tego, Luke wiedział, że chciał tam jechać z innego powodu niż on, jakim była rozmowa o zbliżających się pokazach bydła w Cheyenne. Richard miał u siebie sporo dobrych stuk do sprzedaży, o czym wspomniał mu na przyjęciu. – Nigdy nie lubiłeś oglądać krów.
            Tom prychnął po nosem, nie mając zamiaru mu odpowiedzieć. Luka natomiast był już przyzwyczajony do jego podłego charakterku, więc nie przejął się tym zbytnio. Po tym jak przyłapał go na gorącym uczynku z przyjaciółką Samanthy, nie wypomniał mu tego, lecz teraz zapragnął o tym wspomnieć.
- A może podoba ci się ta mała Brytyjka? – Spytał ciekawie i wiedząc, że brat mu nie odpowie, kontynuował dalej. – Swoją drogą, nie dziwie się, że ci się spodobała. Po tym co ostatnio wyprawialiście w biurze…
- Zamknij się… - Warknął Tom, a zaraz potem zaklął niczym szewc, co wywołało u jego brata uśmiech, a jednocześnie przekonało go, że właśnie dlatego się z nim wybrał. – Ta mała gąska mnie nie interesuje, jest tak samo pusta jak inne kobiety!
            Choć Thomas powiedział to ze złością, Luke zauważył, że gdy ponownie spojrzał w okno, na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Zawsze osądzał kobiety z góry, myśląc, że wszystkie są wyrachowane i chciwe. Luke jednak nie sądził, by nieśmiała Angielka, która z takim ożywieniem reagował na jego chłodnego brata, myślała o chęci wzbogacenia się na nim. Nie byli biedną rodziną i kobiety z miasteczka zawsze patrzyły na nich jak na dobrą partię, co przyczyniło się do modelu postrzegania kobiet przez jego młodszego brata.
- Nie wszystkie kobiety są takie jak...

- Luke? – Sam szturchnęła Moorea, który mimo, że jej ojciec oraz Tim się oddalili, stał ciągle w tym samym miejscu. Wyglądał jakby się zawiesił, co Sam wykorzystała na przyglądanie się jego zamyślonej twarzy. Teraz jednak znudziła się i postanowiła obudzić tą śpiącą królewnę. – Ty Durniu, słuchasz mnie w ogóle?
            Mężczyzna zamrugał parokrotnie powiekami i spojrzał w końcu na swoją narzeczoną. Gdy ich spojrzenia się spotkały, Sam zapragnęła by ją pocałował, lecz zaraz potem odpędziła te myśli.
- Znowu mi słodzisz?
            Sam roześmiała się widząc szatański uśmieszek, który wkradł się na jego usta. Nie musiała pytać, by wiedzieć co chodzi mu po głowie. Czasami myślała, że Luke jest starym zboczeńcem, który tylko czeka na takie momenty, jednak później odkryła, że ona także nie była całkiem święta.
            Moore pochylił się nad nią i otaczając ramionami jej tułów, przyciągnął ją do siebie i pocałował namiętnie. Sam odpowiedziała z żarem na jego pocałunki wsuwając palce za pasek jego spodni. Mężczyzny nagle od niej odskoczył i pogroził dowcipnie palcem.
- Ty mała czarownico! – Jęknął, chwytając za jej dłoń i ciągnąc do wyjścia. Sam najchętniej spełniłaby warunki umowy już teraz, zaraz, jednak widocznie teraz głowę narzeczonego zajmowały inne sprawy. Kiedy doszli do wybiegów dla koni, Luke rozejrzał się ciekawie po okolicy. – Gdzie zniknął twój ojciec?
            Sam wyjaśniła, że Richard wrócił do gabinetu i będzie tam na niego czekać, gdy tego najdzie ochota na interesy. Sam ciągle miała przed oczami uśmiechniętą twarz ojca, gdy to mówił. Stwierdził, że Luke będzie miał ochotę po-przebywać z narzeczoną, więc usunie się w cień i grzecznie poczeka na swojego przyszłego zięcia. Sądząc jednak po minie Luka, Sam wiedziała, że dzisiaj chyba przegra tą batalie, z najlepszymi krowami ojca. Posłusznie więc ruszyli, trzymając się za dłonie, do gabinetu ojca.
- Sam, chciałbym cię o coś zapytać… - Zaczął Luke, przystając na moment i odwracając się do niej twarzą. Zaskoczona tym, przytaknęła mu głową, zastanawiając się co też znowu wymyślił. – Czy wtedy w ogrodzie mówiłaś poważnie?
- Pewnie, że tak ty wsiowy durniu!
            Luke pokiwał głową, puszczając mimo uszu słowo, jakim go określiła. Sam wpadła w wyjątkowo dobry humor i zdała sobie sprawę, że takowy ją ogarnął, gdy tylko zobaczyła Moorea. Nie wiedzieć czemu, sąsiad nie denerwował ją tak jak zazwyczaj, a nawet więcej – szczerze cieszyła się, że mogła go dzisiaj spotkać. Nagle jednak pożałowała tego, gdy do jej uszu doszedł jego gardłowy śmiech i słowa, przez które miała ochotę odstrzelić tę jego zarośniętą mordę.
- Przypomniałem sobie, jak miałaś 16-lat. Też wtedy mnie prosiłaś bym… - Przerwał, gdy Sam, wyrwała dłoń z jego uścisku i wykrzykując przekleństwa, ruszyła do domu. Luke zamrugał parokrotnie powiekami, zastanawiając się co takiego zrobił źle. – Sam?! – Krzyknął za swoja narzeczoną, lecz ta nie zareagowała. Kiedy do jego uszu doszedł, huk, głośno zamykanych drzwi, westchnął pod nosem i wcisnął dłonie w kieszenie swych dżinsów. Choćby żył tysiąc lat nigdy nie zrozumie Sam i jej zmian humoru.
            Nie wiedząc co z sobą począć, ruszył w stronę gabinetu Richarda. W jego myśli było tylko jedno słowo i też takie cisnęło mu się na usta.

- Kobiety…