Łaskawy los to prawo dał, Znaleźć się, zrozumieć
się…
-Czy
pani siostra czuje się już lepiej? – Spytała pani Collins, co dziwne stawiając
się na śniadaniu trochę mniej upojona alkoholem niż zwykle. Jej twarz była
także jeszcze bardziej surowa, a spojrzenie wynioślejsze, przez co zająknęłam
się, odpowiadając jej o stanie Susan.
Na wczorajszej kolacji pan Wickham poinformował
wszystkich, że Sue nie czuje się najlepiej, przez co nie mogła się zjawić. Z
troski o siostrę chciałam jak najszybciej pobiec do jej pokoju i sprawdzić, czy
aby nie zachorowała, jednak uśmiech na twarzy pana Darcy’ego całkowicie mnie od
tego odwiódł. Widocznie nie była aż tak umierająca jak to opisał pułkownik. Po
posiłku odwiedziłam przyjaciółkę.
Wparowałam do jej pokoju nawet nie pukając. Susan
siedziała na łóżku i spoglądała z zamyśleniem w okno.
- Co się dzieje Sue? – Spytałam
bez żadnych wstępów. Usiadłam naprzeciwko i troskliwie położyłam jej dłoń na
kolanie. – Wickham powiedział, że jesteś chora.
- Chora? - Spojrzała na
mnie zaskoczona, unosząc ciekawie brwi. Przyjrzałam się jej uważnie, jednak nie
dostrzegłam nic, co mogłoby wskazywać, że czuje na tyle źle, by nie móc zjawić
się w jadalni. Susan zaśmiała się krótko, i potrząsnęła głową w niedowierzaniu.
– Źle mnie zrozumiał.
Przynajmniej nie była
umierająca, jak przedstawiał to pułkownik, ale po jej zamyślonym, odległym
spojrzeniu wiedziałam, że coś jej leży na sercu. Pierwszy raz odkąd tu
przyjechałyśmy zabrakło mi Rose. To ona zawsze umiała wydobyć z Sue to, czym
się zamartwiała. Westchnęłam z żalem. No nic, musiałam jakoś dać sobie z nią
radę.
- Powiedz mi, co cię
trapi. – Po minie przyjaciółki poznałam, że po raz kolejny chce się wykręcić od
odpowiedzi. – Tylko bez żadnych wykrętów i zapewniania mnie, że nic się nie
stało i nie masz żadnych zmartwień.
- Jack…
Pokiwałam głową w
zrozumieniu. Mogłam się domyślić, że właśnie o niego tu chodziło. Nie wiedziałam,
co mam jej powiedzieć…, że zadzwoni, napiszę? To było bez sensu. Nie mówiąc nic,
przytuliłam ją. Ku mojemu zaskoczeniu nawet nie próbowała protestować czy
wyrywać się z mojego uścisku, za to położyła głowę na mym ramieniu, doceniając
moje pocieszenie.
- Chris, bardziej niż tą
całą sytuacją, martwię się o ciebie.
Odsunęłam się od niej i
spojrzałam na nią, przekrzywiając głowę na bok jak pies.
- O mnie? Dlaczego?
- Nie udawaj! Ślinisz
się patrząc na tego Bingley’a. – Gdy podniosłam dłoń do ust, Sue zaśmiała się,
bo właśnie nieświadomie sprawdzałam, czy nie mam śliny na brodzie. – Pamiętaj,
że to aktor, który podrywa cię tylko dlatego, że dostanie za to zapłatę i to
zapewne sowitą.
- Wiem…
- Posłuchaj Chris… - Sue
zajrzała mi głęboko w oczy, robiąc tą swoją groźną minę. Swoją droga
nienawidziłam, gdy mierzyła mnie tym wzrokiem. – Nie możesz marzyć, że ten
facet się w tobie zakocha. Gdy za kilka dni już nas tu nie będzie, przyjadą
nowe wczasowiczki i przystojny pan Bingley zajmie się podrywaniem kolejnej
laski.
Z bólem przyznałam
przyjaciółce rację, jednak nie miałam zamiaru trzymać się od niego z daleka. Nawet,
jeśli to miało być tylko sztuczne udawanie, chciałam po raz kolejny po latach,
poczuć się zakochana. Wiedziałam, że dzień, w którym opuszczę ośrodek i po raz
ostatni spojrzę w przystojną twarz Thomasa, będzie najgorszym z dni. Nie
chciałam jednak bezsensownie się zamartwiać tym, co będzie jutro czy pojutrze, nawet,
jeśli przeżyję rozczarowanie nie będę żałować ani jednaj chwili spędzonej w
towarzystwie Thomasa, ani miłości, którą obdarzyłam tego mężczyznę.
Kilka minut później opuściłam
jej pokój, wiele o nią spokojniejsza.
- Może panna Bennet, chciałaby po prostu poleniuchować dzisiejszego dnia. – Kąśliwa uwaga Lady Mery przywróciła mnie do rzeczywistości. – Lecz lenistwa nie należy tłumaczyć chorobą.
- Może panna Bennet, chciałaby po prostu poleniuchować dzisiejszego dnia. – Kąśliwa uwaga Lady Mery przywróciła mnie do rzeczywistości. – Lecz lenistwa nie należy tłumaczyć chorobą.
Już chciałam dogryźć
tej małej jędzy, gdy do rozmowy wtrącił się pan Darcy.
- Pani, jak dobrze pamiętam, leniuchowała wczorajszego dnia, wymigując się od konnej wycieczki.
- Pani, jak dobrze pamiętam, leniuchowała wczorajszego dnia, wymigując się od konnej wycieczki.
De Bourgh spąsowiała
jak róża, a Darcy uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo. Byłam mu wdzięczna za
wyświadczenie ten przysługi. Moja riposta mogłaby być źle odebrana i w mniej
subtelny sposób zamknęłaby usta tej wścibskiej kobiety.
Przez następne minuty
milcząco zajęłam się swoim posiłkiem kątem ucha przysłuchując się rozmowie
panów o polowaniu i rodzajach strzelb. Skończywszy posiłek podniosłam się z
miejsca i przeprosiwszy biesiadników, skierowałam się do drzwi.
*
* *
- A to małpa! – Wyrwało mi się z ust, gdy za Sue
zamknęły się drzwi.
Rozumiałam, że nie chciała rozmawiać o swoich uczuciach, ale na Boga! Byłam jej przyjaciółką!
Rozumiałam, że nie chciała rozmawiać o swoich uczuciach, ale na Boga! Byłam jej przyjaciółką!
Pełna sprzecznych uczuć i myśli opuściłam jej pokój
i udałam się do salonu mając nadzieje, że znajdę tam Thomasa. Tanecznym krokiem
przemierzałam korytarz, pogwizdując sobie pod nosem. Dzisiejszego dnia miałam
wspaniały humor i pierwsza myśl, jaka nawiedziła mnie tego poranka to chęć
odwiedzenia pięknej altany w towarzystwie pana Bingley’a. Specjalnie założyłam
dzisiaj szerszą suknię by móc swobodnie wsiadać na konia. Uśmiechnęłam się do
swych myśli, które układały wiele scenariuszy dzisiejszego dnia.
Z impetem pchnęłam drzwi salonu i z rozczarowaniem
stwierdziłam, że jedyną osobą w pokoju był pan Collins. Spał sobie smacznie na
kanapie, drapiąc się po brzuchu i chrapiąc w niebogłosy. Chichotając wyszłam, cicho
zamykając za sobą drzwi.
- Gdzie pan jest, panie
Bingley…
Odwiedziłam także
jadalnie, sale balową i nawet gabinet pani Collins, jednakże nie natrafiłam tam
na ani jedną żywą duszę, oprócz kilku pokojówek i lokajów. Niestety żaden z
nich nie wiedział gdzie udali się panowie. Jedna z kobiet stwierdziła, że
widziała Lady Mery, która w towarzystwie pułkownika Wickhama spacerowała po
ogrodzie. Inna za to mówiła, że pani Collins udała się do miasteczka po zakupy,
jednak nie wiedziała, czy ktoś jej towarzyszył. Nie wiedziałam czy czasem nie
zostałam pominięta i czy całe towarzystwo nie zabawiało się w chowanego. W
każdym bądź razie nie było ich w rezydencji, więc został mi do przeszukania
błonie i stajnia.
Przechadzając się
pomiędzy kwietnikami, zauważyłam Sue. Już chciałam do niej podejść, gdy z
cienia drzew wyłonił się… pan Darcy! Miałam wielką ochotę ich trochę
poobserwować, chociaż przez kilka minut. Przycupnęłam przy jednym z krzaków i
gdy wytężałam słuch, by podsłuchać, o czym rozmawiają, z przeciwnej strony
zobaczyłam zmierzających w moją stronę Lady Mery i pułkownika. Nie mogłam
pozwolić, by zepsuli Sue tak romantyczne okoliczności, w których znalazła się
sam na sam z Vincentem. Wybiegłam im na spotkanie i z uśmiechem na ustach
chwyciłam kobietę za ramię kierując jej kroki w stronę rezydencji.
- Jak pięknie dziś pani
wygląda Lady Mery! – Krzyknęłam na powitanie szczerząc się najładniej jak
potrafiłam. – Ten kolor idealnie pasuje do pani karnacji!
Tak naprawdę uważałam,
że jaskrawa suknia, w kolorze pomarańczowym, zupełnie do niej nie pasowała. Jej
skóra była zbyt blada, jakby kobieta przez ostatnie miesiące unikała słońca.
Może jest wampirzycą? Nie, nie Chris, nie bądź niemądra! W każdym razie De
Bourgh, niczego nie podejrzewając, uśmiechnęła się do mnie dumnie unosząc przy
tym podbródek.
- Och dziękuje panno Bennet! – Powiedziała, mierząc wzrokiem moją sylwetkę. Miałam na sobie seledynową suknie, w której wyglądałam podobno wspaniale, jak to określiła służąca, a później pani Collins, jednak pijanej kobiecie nie warto wierzyć na słowo. Byłam jednak pewna, że nie usłyszę od kobiety niczego, co można by uznać za pochwałę i chwile potem się o tym przekonałam. – Pani też wygląda całkiem ładnie, oczywiście w pewnym guście.
- Och dziękuje panno Bennet! – Powiedziała, mierząc wzrokiem moją sylwetkę. Miałam na sobie seledynową suknie, w której wyglądałam podobno wspaniale, jak to określiła służąca, a później pani Collins, jednak pijanej kobiecie nie warto wierzyć na słowo. Byłam jednak pewna, że nie usłyszę od kobiety niczego, co można by uznać za pochwałę i chwile potem się o tym przekonałam. – Pani też wygląda całkiem ładnie, oczywiście w pewnym guście.
- A ja uważam, że
wygląda pani wprost olśniewająco. – Wtrącił się Wickham.
Jego słowa wywołały
grymas niezadowolenia na twarzyczce jego towarzyszki, co ucieszyło mnie
bardziej niż miły komplement. Odprowadziłam ich pod same schody rezydencji i
żegnając się z nimi udałam się do stajni. No trudno, musiałam się tam wybrać
samotnie. Thomasa jakby pochłonęła ziemia. Znów zaczęłam myśleć, że może wybrał
się gdzieś samotnie, by porozmyślać o tych swoich „sprawach”.
Wparowałam do stajni i
poprosiłam pierwszego z brzegu stajennego o przygotowanie konia.
- Czy życzy sobie panienka by założyć damskie siodło? – Ucieszył mnie fakt, że dał mi wybór. Jeśli mam tam jechać sama, wolałam tradycyjne siodło, o czym poinformowałam mężczyznę. Nic więcej nie mówiąc oddalił się, lecz po kilku minutach pojawił się z karą klaczą, na której jeździłam wczoraj. Położyłam delikatnie dłoń na jej pysku i pogładziłam szorstką, końską sierść. Klacz widocznie mnie rozpoznała, podrzuciła łbem witając się ze mną. – Pomyślałem, że ta będzie dla panienki najodpowiedniejsza.
- Czy życzy sobie panienka by założyć damskie siodło? – Ucieszył mnie fakt, że dał mi wybór. Jeśli mam tam jechać sama, wolałam tradycyjne siodło, o czym poinformowałam mężczyznę. Nic więcej nie mówiąc oddalił się, lecz po kilku minutach pojawił się z karą klaczą, na której jeździłam wczoraj. Położyłam delikatnie dłoń na jej pysku i pogładziłam szorstką, końską sierść. Klacz widocznie mnie rozpoznała, podrzuciła łbem witając się ze mną. – Pomyślałem, że ta będzie dla panienki najodpowiedniejsza.
- Dziękuje. – Pomimo
brudnej twarzy, i kilku ździebeł słomy we włosach ten stajenny wydał mi się
przystojny. Oczywiście daleko mu było do Thomasa, pana Darcy’ego, czy
pułkownika, lecz gdyby nie ten strój,
mógłby z powodzeniem odgrywać role amanta. – Gdyby ktokolwiek o mnie zapytał,
niech pan im powie, że udałam się nad jeziorko obejrzeć z bliska altanę.
Już miałam wsiadać na
koński grzbiet, gdy pytanie zadane przez stajennego uświadomiło mi moją
głupotę.
- A czy zna panienka
drogę?
Patrząc na niego, jakby
był pierwszym człowiekiem, jakiego widziałam, pokiwałam przecząco głową.
Mężczyzna zaśmiał się, po czym bez moich próśb objaśnił mi dokładnie całą
drogę. Wsiadając okrakiem na konia, podziękowałam mu uprzejmie po czym
ścisnęłam wodzę i pogalopowałam w stronę polany.
Po raz pierwszy od tak
dawna czułam się naprawdę wolna. Podmuchy wiatru, zrzuciły mi z głowy czepek,
psując mi staranną XXI-wieczną fryzurę, lecz nie przejęłam się tym ani trochę.
Roześmiałam się głośno i krzyknęłam chcąc wyrazić całą swą radość z tej
odrobiny luzu. Uwielbiałam okres regencji, lecz po kilku dniach w tych
„czasach” musiałam od nich odrobinę odpocząć. Jakże przyjemnie będzie wrócić do
swojego normalnego nie staroangielskiego mieszkania. Móc porozmawiać z ludźmi
bez zachowania tych wszystkich starych form i co najważniejsze w końcu założyć
spodnie. W głębi duszy jednak będę tęsknić za tym światem i za ludźmi… za
Thomasem…
Mniej więcej 30 minut
później, zajechałam nad brzeg jeziorka. Przywiązałam zmęczoną klacz nieopodal
jeziora i usiadłam na brzegu. Niestety drewniana altanka była na wysepce
otoczonej wodą, a ja nie za bardzo umiałam pływać. W pobliżu dostrzegłam tylko
małą łódkę, lecz nie znalazłam w sobie, na tyle odwagi by spróbować nią dostać
się na wysepkę.
Wyciągnęłam nogi przed
siebie, wystawiając twarz do słońca. Przejechałam dłonią po włosach i ze
śmiechem stwierdziłam, że jestem całkowicie rozczochrana. Gdybym przyjechała tu
z Thomasem, na pewno przejmowałabym się swoim wyglądem, jednak w tych
okolicznościach, nie było po co tego robić.
- Jaka szkoda, że nie
mogę się tam dostać… - westchnęłam, patrząc tęsknie na obiekt mojego
zainteresowania. – Gdyby Thomas…
Ale go tu nie było i
coraz mniej wierzyłam w jego słowa, gdy obiecał mnie tu zabrać. Wiedziałam, że
to było zaledwie wczoraj i że jestem w gorącej wodzie kompana, ale musiałam tu
przyjechać, choćby sama.
Po prawie godzinnym
wylegiwaniu się na miękkiej trawie, postanowiłam już wracać. Ostatecznie pani
Collins, czy też całe towarzystwo mogło się o mnie niepokoić. Podnosząc się z
ziemi zauważyłam niedaleko rosnące stokrotki. Sue lubiła stokrotki, lecz nie
miałam zamiaru zrywać tych biednych kwiatuszków. Zresztą w ogrodzie Collinsów
rosło ich o wiele więcej. Zamiast tego stanęłam na brzegiem by po raz ostatni
spojrzeć na cudowny drewniany domek i oplatające go kwiaty, z daleka jednak nie
mogłam jednoznacznie stwierdzić, co to za gatunek.
Nagle w staniku mojej
sukni zawibrował telefon. Wydobyłam komórkę i odczytałam wiadomość od Susan –
„Gdzieś ty do cholery polazła?” No, tak. Wiadomość w stylu Sue. Zaczęłam
wystukiwać do niej smsa z przeprosinami, kiedy to na ramieniu poczułam dotyk
dłoni.
- Christien?
- Christien?
Z przerażenia
krzyknęłam głośno i niewiele myśląc podrzuciłam swój telefon, który
niefartownie wylądował kilka metrów przede mną w jeziorku.
- Ty palancie, patrz co
zrobiłeś! – Odwróciłam się z stanowczym postanowieniem, by opieprzyć tego durnia,
przez którego straciłam komórkę, jednak, gdy tylko mój wzrok spotkał się z
uważnym spojrzeniem niebieskich oczu, miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
Przede mną stał nie kto inny, tylko pan Bingley. – Przepraszam…
Prychnął pod nosem, a
jego usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
- To tobie należą się
przeprosiny. Nie powinienem był cię zachodzić od tyłu. – Odsunął się o kilka
metrów i zrzucając z siebie surdut, zaczął powoli rozpinać guziki swojej
kamizelki. Wpatrywałam się w jego długie szczupłe palce, które wolno rozpinały
jedno zapięcie po drugim, ukazując śnieżną biel jego koszuli. – Ale spróbuje
poprawić pani…
Nie zrozumiałam ani
jednego słowa, które wypowiedział do mnie później, nie mogłam oderwać wzroku od
jego nagiego torsu, gdyż po zrzuceniu kamizelki, od razu zajął się rozpinaniem koszuli.
Czyżby chciał mi zadośćuczynić kompletnie się obnażając? Chris nie bądź idiotką
– skarciłam się w myśli.
Moja klaka piersiowa
podnosiła się i opadała w przyśpieszonym rytmie, oddech stał się szybszy i co
dla mnie typowe w jego obecności, zapiekły mnie policzki, przez co nie miałam wątpliwości,
że jestem czerwona jak piwonia. Gdy białe odzienie poszło w ślad surduta i
kamizelki, Thomas powolnym krokiem ruszył w moją stronę.
- Panie Bingley! –
Jęknęłam, wyciągając przed siebie dłonie w obronnym geście.
Thomas nie zatrzymał
się, dzieliło go ode mnie już tylko kilka kroków. Chciałam by mnie zapragnął
jednak nie tak. Szeroki uśmiech nie schodził mu z ust, przez co wydał mi się w
tej chwili przerażający. Zamknęłam szybko oczy, jak dziecko myśląc, że mnie to przed
czymś uchroni.
Gdy usłyszałam za sobą
chlupot wody, błyskawicznie się odwróciłam. Thomas brodził po kolana w wodzie,
rękoma poszukując mojego telefonu. Przekrzywiając głowę na bok, przyglądałam
się bezwstydnie grze mięśni na jego plecach i… zachwycająco kuszącym pośladkom,
na których przy każdym skłonie napinał się materiał spodni, bardziej je
uwydatniając. Och, ten Bingley!
- Mam telefon! – Krzyknął
Thomas, trzymając moją komórkę w dłoni.
Z szerokim uśmiechem
ruszył w stronę brzegu, gdy nagle potknął się i runął jak długi. Teraz
przynajmniej rozumiałam powód, dla którego zdjął koszulę. Roześmiałam się głośno,
chwytając się za brzuch.
- Teraz rozumiem,
dlaczego się pan tak obnażył! – Odkrzyknęłam nie przestając się śmiać. Z tymi
mokrymi, poprzyklejanymi włosami do czoła wyglądał wprost cudownie. – Chciał
pan zażyć kąpieli!
Bingley wstał i
nabierając wody w dłonie, wycelował we mnie. Z piskiem umknęłam na bok,
unikając oblania. Thomas jednak nie tracił nadziei, że mnie zmoczy. Szybko
wyszedł z wody i chwytając mnie w pasie zawlókł do jeziorka. Krzyczałam i biłam
go po ramionach, lecz nie zwrócił na to uwagi.
- Panienko Christien… -
Zbliżył usta do mojego ucha, obejmując mnie ciasno w pasie, zanurzył się wraz
ze mną w zimnej wodzie. - Należy się pani kara za takie zakpienie ze mnie.
Gdy tylko poczułam, że
moja suknia nabiera coraz to więcej wody stając się ciężka, odwróciłam się
twarzą do niego i objęłam go ramionami za szyje. Od tej chwili już nic nie
będzie takie jak wcześniej. Nasze rozbawienie gdzieś zniknęło. Staliśmy po pas
w wodzie, zatapiając się w swoich spojrzeniach. Instynktownie zwilżyłam wargi
językiem, co nie uszło jego uwadze, przeniósł spojrzenie na me usta,
jednocześnie rozchylając swoje.
- Chris… - jęknął cicho
by zaraz potem przykryć moje usta swoimi.
Na taki pocałunek warto
było czekać! Na początku delikatnie dotknął moich warg, jakby sprawdzając moją
reakcję. Gdy z całą miłością, jaką chowałam w sobie odwzajemniłam pocałunek,
nie miał już chyba żadnych obiekcji. Wsunął język pomiędzy moje rozchylone
wargi, doprowadzając zmysły do szaleństwa. Jęknęłam, wtulając się w niego
jeszcze mocniej, szorstki zarost przyjemnie drażnił mi policzki. Dłonią
gładziłam jego kark, wplątując w mokre włosy palce. Nasze języki toczyły walkę,
namiętnie się pieszcząc. Głodne ręce Thomas przeniosły się w dół i pogładziły
materiał sukni, za którym ukryte były moje piersi. Zadrżałam na całym ciele, co
nie było wcale spowodowane zimną wodą, w której brodziliśmy.
Cały świat stanął dla mnie
w miejscu, nie liczyło się nic oprócz ust Bingley’a. Takiej miłości od zawsze
pragnęłam: namiętnej, słodkiej, nieskrępowanej, odbierającej świadomość.
Po jakimś czasie
oderwaliśmy się od siebie głośno dysząc. Thomas wziął mnie na ręce i wyniósł na
brzeg. Spojrzałam na niego, próbując wyczytać z twarzy jego myśli. Stawiając
mnie na nogach, zebrał z ziemi swoje rzeczy i począł się ubierać. Czy był mną
rozczarowany, czy może była to tylko gra? Część jego opracowanego planu? Serce
mi podpowiadało, że ten pocałunek był prawdziwy, lecz może tym razem się
myliłam. Przypomniałam sobie słowa Sue: „Nie możesz marzyć, że ten facet się w
tobie zakocha”.
- Christien. – Stanowczy
głos Thomasa przywrócił mnie do rzeczywistości. Był już całkowicie ubrany.
Widząc moją pochmurną minę podszedł do mnie i zamknął w dłoniach moją twarz. –
Jesteś na mnie zła?
- Nie… - Stwierdziłam
smutno, umykając przed jego czujnym spojrzeniem. - Powinnam być raczej zła na
siebie. Gdy tak na ciebie patrzyłam, jako dobry amant poczułeś się w obowiązku
by mnie pocałować i…
- Spójrz na mnie! – Po
raz pierwszy w mojej obecności podniósł głos, co mnie niewymownie zaskoczyło.
Szybko na niego spojrzałam. Groźnie zmarszczył brwi, przez co jego oczy
wyglądały groźnie. – Zapewniam cię, że nigdy nie pocałowałbym cię z obowiązku.
Tak naprawdę chciałem tego od samego początku, gdy spotkałem cię na tym
przeklętym korytarzu, kiedy skakałaś z tym pantoflem w ręce.
Słowa te
przypieczętował namiętnym pocałunkiem, niestety nie tak długim jak poprzednio.
Wiedziałam, że mówił prawdę. Z jego oczu biła taka szczerość, że już nie miałam
żadnych wątpliwości i obiekcji, co do niego.
Podeszliśmy do koni i w
wolnym tempie ruszyliśmy w stronę posiadłości Collinsów.
*
* *
- Na miłość Boską,
Panno Bennet! – Od progu przywitał nas donośny, piskliwy głos pani Collins.
Kobieta była dzisiaj jeszcze bardziej zamroczona niż zwykle. – Co za
nieszczęście panią spotkało?
Zająknęłam się,
próbując na szybko wymyślić jakąś historię. Przecież nie mogłam jej powiedzieć,
że byłam w stawie z Thomasem!
- Koń poniósł pannę
Bennet na mokre tereny. – Wyjaśnił Bingley wybawiając mnie z opresji. – Na
szczęście byłem niedaleko by móc jej pomóc.
Lustrując nas wzrokiem
nie mogła nie zauważyć, że bardziej mokry był Thomas. Ten widok jak i krótkie
wyjaśnienie jakimś dziwnym trafem, uspokoiły kobietę. Na jej twarzy pojawił się
pogodny uśmiech.
- Jak to dobrze panie
Bingley, że nie pozwolił pan, by tylko dama była mokra…
Pozostawiając nas w
osłupieniu, odwróciła się i trochę chwiejnym krokiem oddaliła, podśpiewując pod
nosem jakąś nieznaną mi piosenkę. Trzymając się za ręce ruszyliśmy po schodach,
zmierzając do pokoju, który zajmowałam. Pierwszy odezwał się Thomas.
- Czy masz kogoś, kto
jest dla ciebie ważny?
Zaśmiałam się cicho.
Dopiero teraz o to pytasz? Gdy już zdążyłeś przewrócić moje życie do góry
nogami? Zaprawdę fascynujący z niego mężczyzna!
- Tak, jest kilka
takich osób. Susan, czy też druga moja przyjaciółka – Rose, a także jedna
bardzo specjalna staruszka, która także zastępuje mi rodzinę.
- Ale czy jest jakiś…
mężczyzna?
- Nie. Od śmierci babci
mieszkam sama i nie jestem też z nikim związana. – Taka była szczera prawda. –
Z góry mówię, że nie mam też dzieci, jakbyś chciał wiedzieć.
Roześmiał się serdecznie,
przytulając mnie do swojego boku. Widać było, że odetchnął z ulgą. Czyżby był
mną zainteresowany na poważnie? W tej najmniej odpowiedniej chwili, przypomniały
mi się moje ostatnie podejrzenia, więc postanowiłam go o to spytać, jak
nadarzyła się do tego okazja.
- A czy ty masz jakąś ważną
kobietę w swoim życiu?
- Tak… mam. –
Odpowiedział po chwili.
Nieznane mi do tej pory
uczucie zazdrości, wdarło się w moją duszę. Zatrzymałam się i spojrzałam na
niego ze złością. Ma już jakąś partnerkę i tak spokojnie o tym mówi!?
- Nie rób takiej miny
Chris… Nie możesz być zazdrosna o moją matkę i siostry.
- Wcale nie jestem
zazdrosna i powiem ci jeszcze, że… - Nagle przyswoiłam to, co powiedział.
Rozchyliłam usta, nie mogąc uwierzyć, w jaki sposób mnie podszedł. – Matka i
siostry?
- Tak. – Potwierdził,
głaszcząc mnie delikatnie po głowie. – To jedyne kobiety w moim życiu.
- I jesteś pewny, że nie
masz żony i gromadki dzieci?
W odpowiedzi roześmiał
się głośno. Miałam nadzieje, że nie żartuje sobie ze mnie. Nie mogłabym się
czuć swobodnie w jego obecności gdybym wiedziała, że w domu czeka na niego narzeczona
czy nie daj Boże żona.
- Szkoda, że nie udało
się nam dostać do altany… - zmieniłam temat, gdy dochodziliśmy do mojego
pokoju. Bardzo chciałam się tam dostać, ale nie uważałam tego dnia za stracony.
To, że byłam cała przemoczona, a moje włosy zapewne przypominały teraz stóg
siana, nie miało dla mnie najmniejszego znaczenia. Mogłam szczerze powiedzieć,
że był to najmilszy dzień w moim życiu od wielu lat. – Lecz i tak bawiłam się
wspaniale.
Zatrzymaliśmy się przed
moim pokojem i nie wiedząc co mogłabym jeszcze powiedzieć, wspięłam się na
palce i pocałowałam szorstki policzek Bingley’a.
- Pan wybaczy, ale
chciałabym się wysuszyć i przebrać do posiłku. – Odchrząknęłam, powracając do
narzuconej mi roli.
Już miałam się
odwrócić, gdy Thomas przyciągnął mnie do siebie, biorąc we władanie moje usta. Ku
mojemu rozczarowaniu szybko jednak przerwał pocałunek, odsuwając się o kilka
kroków, zostawiając mnie w totalnym osłupieniu.
- Rozkosznie się pani
rumieni, panno Bennet…
Moje dłonie
automatycznie powędrowały do twarzy, zakrywając policzki, co wywołało ponowny
śmiech z jego strony. Wcisnął dłonie w kieszenie swoich spodni i odszedł wolnym
krokiem.
Och, panie Bingley, co
ja mam z panem zrobić?
Tom zawojował światem Chris...ah jaki z niego boski gentelman XD jestem pod wielkim wrażeniem oj wielkim ^^
OdpowiedzUsuńSzalejecie dziewczyny. Wszędzie pocałunki, szykują się jakieś gorące romanse, czy co? XD
OdpowiedzUsuń