poniedziałek, 8 czerwca 2015

* 6. Łaskawy los to prawo dał, znaleźć się, zrozumieć się…

Łaskawy los to prawo dał, Znaleźć się, zrozumieć się…

-Czy pani siostra czuje się już lepiej? – Spytała pani Collins, co dziwne stawiając się na śniadaniu trochę mniej upojona alkoholem niż zwykle. Jej twarz była także jeszcze bardziej surowa, a spojrzenie wynioślejsze, przez co zająknęłam się, odpowiadając jej o stanie Susan.
Na wczorajszej kolacji pan Wickham poinformował wszystkich, że Sue nie czuje się najlepiej, przez co nie mogła się zjawić. Z troski o siostrę chciałam jak najszybciej pobiec do jej pokoju i sprawdzić, czy aby nie zachorowała, jednak uśmiech na twarzy pana Darcy’ego całkowicie mnie od tego odwiódł. Widocznie nie była aż tak umierająca jak to opisał pułkownik. Po posiłku odwiedziłam przyjaciółkę.
Wparowałam do jej pokoju nawet nie pukając. Susan siedziała na łóżku i spoglądała z zamyśleniem w okno.
- Co się dzieje Sue? – Spytałam bez żadnych wstępów. Usiadłam naprzeciwko i troskliwie położyłam jej dłoń na kolanie. – Wickham powiedział, że jesteś chora.
- Chora? - Spojrzała na mnie zaskoczona, unosząc ciekawie brwi. Przyjrzałam się jej uważnie, jednak nie dostrzegłam nic, co mogłoby wskazywać, że czuje na tyle źle, by nie móc zjawić się w jadalni. Susan zaśmiała się krótko, i potrząsnęła głową w niedowierzaniu. – Źle mnie zrozumiał.
Przynajmniej nie była umierająca, jak przedstawiał to pułkownik, ale po jej zamyślonym, odległym spojrzeniu wiedziałam, że coś jej leży na sercu. Pierwszy raz odkąd tu przyjechałyśmy zabrakło mi Rose. To ona zawsze umiała wydobyć z Sue to, czym się zamartwiała. Westchnęłam z żalem. No nic, musiałam jakoś dać sobie z nią radę.
- Powiedz mi, co cię trapi. – Po minie przyjaciółki poznałam, że po raz kolejny chce się wykręcić od odpowiedzi. – Tylko bez żadnych wykrętów i zapewniania mnie, że nic się nie stało i nie masz żadnych zmartwień.
- Jack…
Pokiwałam głową w zrozumieniu. Mogłam się domyślić, że właśnie o niego tu chodziło. Nie wiedziałam, co mam jej powiedzieć…, że zadzwoni, napiszę? To było bez sensu. Nie mówiąc nic, przytuliłam ją. Ku mojemu zaskoczeniu nawet nie próbowała protestować czy wyrywać się z mojego uścisku, za to położyła głowę na mym ramieniu, doceniając moje pocieszenie.
- Chris, bardziej niż tą całą sytuacją, martwię się o ciebie.
Odsunęłam się od niej i spojrzałam na nią, przekrzywiając głowę na bok jak pies.
- O mnie? Dlaczego?
- Nie udawaj! Ślinisz się patrząc na tego Bingley’a. – Gdy podniosłam dłoń do ust, Sue zaśmiała się, bo właśnie nieświadomie sprawdzałam, czy nie mam śliny na brodzie. – Pamiętaj, że to aktor, który podrywa cię tylko dlatego, że dostanie za to zapłatę i to zapewne sowitą.
- Wiem…
- Posłuchaj Chris… - Sue zajrzała mi głęboko w oczy, robiąc tą swoją groźną minę. Swoją droga nienawidziłam, gdy mierzyła mnie tym wzrokiem. – Nie możesz marzyć, że ten facet się w tobie zakocha. Gdy za kilka dni już nas tu nie będzie, przyjadą nowe wczasowiczki i przystojny pan Bingley zajmie się podrywaniem kolejnej laski.
Z bólem przyznałam przyjaciółce rację, jednak nie miałam zamiaru trzymać się od niego z daleka. Nawet, jeśli to miało być tylko sztuczne udawanie, chciałam po raz kolejny po latach, poczuć się zakochana. Wiedziałam, że dzień, w którym opuszczę ośrodek i po raz ostatni spojrzę w przystojną twarz Thomasa, będzie najgorszym z dni. Nie chciałam jednak bezsensownie się zamartwiać tym, co będzie jutro czy pojutrze, nawet, jeśli przeżyję rozczarowanie nie będę żałować ani jednaj chwili spędzonej w towarzystwie Thomasa, ani miłości, którą obdarzyłam tego mężczyznę.
Kilka minut później opuściłam jej pokój, wiele o nią spokojniejsza.
- Może panna Bennet, chciałaby po prostu poleniuchować dzisiejszego dnia. – Kąśliwa uwaga Lady Mery przywróciła mnie do rzeczywistości. – Lecz lenistwa nie należy tłumaczyć chorobą.
Już chciałam dogryźć tej małej jędzy, gdy do rozmowy wtrącił się pan Darcy.
- Pani, jak dobrze pamiętam, leniuchowała wczorajszego dnia, wymigując się od konnej wycieczki.
De Bourgh spąsowiała jak róża, a Darcy uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo. Byłam mu wdzięczna za wyświadczenie ten przysługi. Moja riposta mogłaby być źle odebrana i w mniej subtelny sposób zamknęłaby usta tej wścibskiej kobiety.
Przez następne minuty milcząco zajęłam się swoim posiłkiem kątem ucha przysłuchując się rozmowie panów o polowaniu i rodzajach strzelb. Skończywszy posiłek podniosłam się z miejsca i przeprosiwszy biesiadników, skierowałam się do drzwi.

* * *

- A to małpa! – Wyrwało mi się z ust, gdy za Sue zamknęły się drzwi.
Rozumiałam, że nie chciała rozmawiać o swoich uczuciach, ale na Boga! Byłam jej przyjaciółką!
Pełna sprzecznych uczuć i myśli opuściłam jej pokój i udałam się do salonu mając nadzieje, że znajdę tam Thomasa. Tanecznym krokiem przemierzałam korytarz, pogwizdując sobie pod nosem. Dzisiejszego dnia miałam wspaniały humor i pierwsza myśl, jaka nawiedziła mnie tego poranka to chęć odwiedzenia pięknej altany w towarzystwie pana Bingley’a. Specjalnie założyłam dzisiaj szerszą suknię by móc swobodnie wsiadać na konia. Uśmiechnęłam się do swych myśli, które układały wiele scenariuszy dzisiejszego dnia.
Z impetem pchnęłam drzwi salonu i z rozczarowaniem stwierdziłam, że jedyną osobą w pokoju był pan Collins. Spał sobie smacznie na kanapie, drapiąc się po brzuchu i chrapiąc w niebogłosy. Chichotając wyszłam, cicho zamykając za sobą drzwi.
- Gdzie pan jest, panie Bingley…
Odwiedziłam także jadalnie, sale balową i nawet gabinet pani Collins, jednakże nie natrafiłam tam na ani jedną żywą duszę, oprócz kilku pokojówek i lokajów. Niestety żaden z nich nie wiedział gdzie udali się panowie. Jedna z kobiet stwierdziła, że widziała Lady Mery, która w towarzystwie pułkownika Wickhama spacerowała po ogrodzie. Inna za to mówiła, że pani Collins udała się do miasteczka po zakupy, jednak nie wiedziała, czy ktoś jej towarzyszył. Nie wiedziałam czy czasem nie zostałam pominięta i czy całe towarzystwo nie zabawiało się w chowanego. W każdym bądź razie nie było ich w rezydencji, więc został mi do przeszukania błonie i stajnia.
Przechadzając się pomiędzy kwietnikami, zauważyłam Sue. Już chciałam do niej podejść, gdy z cienia drzew wyłonił się… pan Darcy! Miałam wielką ochotę ich trochę poobserwować, chociaż przez kilka minut. Przycupnęłam przy jednym z krzaków i gdy wytężałam słuch, by podsłuchać, o czym rozmawiają, z przeciwnej strony zobaczyłam zmierzających w moją stronę Lady Mery i pułkownika. Nie mogłam pozwolić, by zepsuli Sue tak romantyczne okoliczności, w których znalazła się sam na sam z Vincentem. Wybiegłam im na spotkanie i z uśmiechem na ustach chwyciłam kobietę za ramię kierując jej kroki w stronę rezydencji.
- Jak pięknie dziś pani wygląda Lady Mery! – Krzyknęłam na powitanie szczerząc się najładniej jak potrafiłam. – Ten kolor idealnie pasuje do pani karnacji!
Tak naprawdę uważałam, że jaskrawa suknia, w kolorze pomarańczowym, zupełnie do niej nie pasowała. Jej skóra była zbyt blada, jakby kobieta przez ostatnie miesiące unikała słońca. Może jest wampirzycą? Nie, nie Chris, nie bądź niemądra! W każdym razie De Bourgh, niczego nie podejrzewając, uśmiechnęła się do mnie dumnie unosząc przy tym podbródek.
- Och dziękuje panno Bennet! – Powiedziała, mierząc wzrokiem moją sylwetkę. Miałam na sobie seledynową suknie, w której wyglądałam podobno wspaniale, jak to określiła służąca, a później pani Collins, jednak pijanej kobiecie nie warto wierzyć na słowo. Byłam jednak pewna, że nie usłyszę od kobiety niczego, co można by uznać za pochwałę i chwile potem się o tym przekonałam. – Pani też wygląda całkiem ładnie, oczywiście w pewnym guście.
- A ja uważam, że wygląda pani wprost olśniewająco. – Wtrącił się Wickham.
Jego słowa wywołały grymas niezadowolenia na twarzyczce jego towarzyszki, co ucieszyło mnie bardziej niż miły komplement. Odprowadziłam ich pod same schody rezydencji i żegnając się z nimi udałam się do stajni. No trudno, musiałam się tam wybrać samotnie. Thomasa jakby pochłonęła ziemia. Znów zaczęłam myśleć, że może wybrał się gdzieś samotnie, by porozmyślać o tych swoich „sprawach”.
Wparowałam do stajni i poprosiłam pierwszego z brzegu stajennego o przygotowanie konia.
- Czy życzy sobie panienka by założyć damskie siodło? – Ucieszył mnie fakt, że dał mi wybór. Jeśli mam tam jechać sama, wolałam tradycyjne siodło, o czym poinformowałam mężczyznę. Nic więcej nie mówiąc oddalił się, lecz po kilku minutach pojawił się z karą klaczą, na której jeździłam wczoraj. Położyłam delikatnie dłoń na jej pysku i pogładziłam szorstką, końską sierść. Klacz widocznie mnie rozpoznała, podrzuciła łbem witając się ze mną. – Pomyślałem, że ta będzie dla panienki najodpowiedniejsza.
- Dziękuje. – Pomimo brudnej twarzy, i kilku ździebeł słomy we włosach ten stajenny wydał mi się przystojny. Oczywiście daleko mu było do Thomasa, pana Darcy’ego, czy pułkownika,  lecz gdyby nie ten strój, mógłby z powodzeniem odgrywać role amanta. – Gdyby ktokolwiek o mnie zapytał, niech pan im powie, że udałam się nad jeziorko obejrzeć z bliska altanę.
Już miałam wsiadać na koński grzbiet, gdy pytanie zadane przez stajennego uświadomiło mi moją głupotę.
- A czy zna panienka drogę?
Patrząc na niego, jakby był pierwszym człowiekiem, jakiego widziałam, pokiwałam przecząco głową. Mężczyzna zaśmiał się, po czym bez moich próśb objaśnił mi dokładnie całą drogę. Wsiadając okrakiem na konia, podziękowałam mu uprzejmie po czym ścisnęłam wodzę i pogalopowałam w stronę polany.
Po raz pierwszy od tak dawna czułam się naprawdę wolna. Podmuchy wiatru, zrzuciły mi z głowy czepek, psując mi staranną XXI-wieczną fryzurę, lecz nie przejęłam się tym ani trochę. Roześmiałam się głośno i krzyknęłam chcąc wyrazić całą swą radość z tej odrobiny luzu. Uwielbiałam okres regencji, lecz po kilku dniach w tych „czasach” musiałam od nich odrobinę odpocząć. Jakże przyjemnie będzie wrócić do swojego normalnego nie staroangielskiego mieszkania. Móc porozmawiać z ludźmi bez zachowania tych wszystkich starych form i co najważniejsze w końcu założyć spodnie. W głębi duszy jednak będę tęsknić za tym światem i za ludźmi… za Thomasem…
Mniej więcej 30 minut później, zajechałam nad brzeg jeziorka. Przywiązałam zmęczoną klacz nieopodal jeziora i usiadłam na brzegu. Niestety drewniana altanka była na wysepce otoczonej wodą, a ja nie za bardzo umiałam pływać. W pobliżu dostrzegłam tylko małą łódkę, lecz nie znalazłam w sobie, na tyle odwagi by spróbować nią dostać się na wysepkę.
Wyciągnęłam nogi przed siebie, wystawiając twarz do słońca. Przejechałam dłonią po włosach i ze śmiechem stwierdziłam, że jestem całkowicie rozczochrana. Gdybym przyjechała tu z Thomasem, na pewno przejmowałabym się swoim wyglądem, jednak w tych okolicznościach, nie było po co tego robić.
- Jaka szkoda, że nie mogę się tam dostać… - westchnęłam, patrząc tęsknie na obiekt mojego zainteresowania. – Gdyby Thomas…
Ale go tu nie było i coraz mniej wierzyłam w jego słowa, gdy obiecał mnie tu zabrać. Wiedziałam, że to było zaledwie wczoraj i że jestem w gorącej wodzie kompana, ale musiałam tu przyjechać, choćby sama.
Po prawie godzinnym wylegiwaniu się na miękkiej trawie, postanowiłam już wracać. Ostatecznie pani Collins, czy też całe towarzystwo mogło się o mnie niepokoić. Podnosząc się z ziemi zauważyłam niedaleko rosnące stokrotki. Sue lubiła stokrotki, lecz nie miałam zamiaru zrywać tych biednych kwiatuszków. Zresztą w ogrodzie Collinsów rosło ich o wiele więcej. Zamiast tego stanęłam na brzegiem by po raz ostatni spojrzeć na cudowny drewniany domek i oplatające go kwiaty, z daleka jednak nie mogłam jednoznacznie stwierdzić, co to za gatunek.
Nagle w staniku mojej sukni zawibrował telefon. Wydobyłam komórkę i odczytałam wiadomość od Susan – „Gdzieś ty do cholery polazła?” No, tak. Wiadomość w stylu Sue. Zaczęłam wystukiwać do niej smsa z przeprosinami, kiedy to na ramieniu poczułam dotyk dłoni.
- Christien?
Z przerażenia krzyknęłam głośno i niewiele myśląc podrzuciłam swój telefon, który niefartownie wylądował kilka metrów przede mną w jeziorku.         
- Ty palancie, patrz co zrobiłeś! – Odwróciłam się z stanowczym postanowieniem, by opieprzyć tego durnia, przez którego straciłam komórkę, jednak, gdy tylko mój wzrok spotkał się z uważnym spojrzeniem niebieskich oczu, miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Przede mną stał nie kto inny, tylko pan Bingley. – Przepraszam…
Prychnął pod nosem, a jego usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
- To tobie należą się przeprosiny. Nie powinienem był cię zachodzić od tyłu. – Odsunął się o kilka metrów i zrzucając z siebie surdut, zaczął powoli rozpinać guziki swojej kamizelki. Wpatrywałam się w jego długie szczupłe palce, które wolno rozpinały jedno zapięcie po drugim, ukazując śnieżną biel jego koszuli. – Ale spróbuje poprawić pani…
Nie zrozumiałam ani jednego słowa, które wypowiedział do mnie później, nie mogłam oderwać wzroku od jego nagiego torsu, gdyż po zrzuceniu kamizelki, od razu zajął się rozpinaniem koszuli. Czyżby chciał mi zadośćuczynić kompletnie się obnażając? Chris nie bądź idiotką – skarciłam się w myśli.
Moja klaka piersiowa podnosiła się i opadała w przyśpieszonym rytmie, oddech stał się szybszy i co dla mnie typowe w jego obecności, zapiekły mnie policzki, przez co nie miałam wątpliwości, że jestem czerwona jak piwonia. Gdy białe odzienie poszło w ślad surduta i kamizelki, Thomas powolnym krokiem ruszył w moją stronę.
- Panie Bingley! – Jęknęłam, wyciągając przed siebie dłonie w obronnym geście.
Thomas nie zatrzymał się, dzieliło go ode mnie już tylko kilka kroków. Chciałam by mnie zapragnął jednak nie tak. Szeroki uśmiech nie schodził mu z ust, przez co wydał mi się w tej chwili przerażający. Zamknęłam szybko oczy, jak dziecko myśląc, że mnie to przed czymś uchroni.
Gdy usłyszałam za sobą chlupot wody, błyskawicznie się odwróciłam. Thomas brodził po kolana w wodzie, rękoma poszukując mojego telefonu. Przekrzywiając głowę na bok, przyglądałam się bezwstydnie grze mięśni na jego plecach i… zachwycająco kuszącym pośladkom, na których przy każdym skłonie napinał się materiał spodni, bardziej je uwydatniając. Och, ten Bingley!
- Mam telefon! – Krzyknął Thomas, trzymając moją komórkę w dłoni.
Z szerokim uśmiechem ruszył w stronę brzegu, gdy nagle potknął się i runął jak długi. Teraz przynajmniej rozumiałam powód, dla którego zdjął koszulę. Roześmiałam się głośno, chwytając się za brzuch.
- Teraz rozumiem, dlaczego się pan tak obnażył! – Odkrzyknęłam nie przestając się śmiać. Z tymi mokrymi, poprzyklejanymi włosami do czoła wyglądał wprost cudownie. – Chciał pan zażyć kąpieli!
Bingley wstał i nabierając wody w dłonie, wycelował we mnie. Z piskiem umknęłam na bok, unikając oblania. Thomas jednak nie tracił nadziei, że mnie zmoczy. Szybko wyszedł z wody i chwytając mnie w pasie zawlókł do jeziorka. Krzyczałam i biłam go po ramionach, lecz nie zwrócił na to uwagi.
- Panienko Christien… - Zbliżył usta do mojego ucha, obejmując mnie ciasno w pasie, zanurzył się wraz ze mną w zimnej wodzie. - Należy się pani kara za takie zakpienie ze mnie.
Gdy tylko poczułam, że moja suknia nabiera coraz to więcej wody stając się ciężka, odwróciłam się twarzą do niego i objęłam go ramionami za szyje. Od tej chwili już nic nie będzie takie jak wcześniej. Nasze rozbawienie gdzieś zniknęło. Staliśmy po pas w wodzie, zatapiając się w swoich spojrzeniach. Instynktownie zwilżyłam wargi językiem, co nie uszło jego uwadze, przeniósł spojrzenie na me usta, jednocześnie rozchylając swoje.
- Chris… - jęknął cicho by zaraz potem przykryć moje usta swoimi.
Na taki pocałunek warto było czekać! Na początku delikatnie dotknął moich warg, jakby sprawdzając moją reakcję. Gdy z całą miłością, jaką chowałam w sobie odwzajemniłam pocałunek, nie miał już chyba żadnych obiekcji. Wsunął język pomiędzy moje rozchylone wargi, doprowadzając zmysły do szaleństwa. Jęknęłam, wtulając się w niego jeszcze mocniej, szorstki zarost przyjemnie drażnił mi policzki. Dłonią gładziłam jego kark, wplątując w mokre włosy palce. Nasze języki toczyły walkę, namiętnie się pieszcząc. Głodne ręce Thomas przeniosły się w dół i pogładziły materiał sukni, za którym ukryte były moje piersi. Zadrżałam na całym ciele, co nie było wcale spowodowane zimną wodą, w której brodziliśmy.  
Cały świat stanął dla mnie w miejscu, nie liczyło się nic oprócz ust Bingley’a. Takiej miłości od zawsze pragnęłam: namiętnej, słodkiej, nieskrępowanej, odbierającej świadomość.
Po jakimś czasie oderwaliśmy się od siebie głośno dysząc. Thomas wziął mnie na ręce i wyniósł na brzeg. Spojrzałam na niego, próbując wyczytać z twarzy jego myśli. Stawiając mnie na nogach, zebrał z ziemi swoje rzeczy i począł się ubierać. Czy był mną rozczarowany, czy może była to tylko gra? Część jego opracowanego planu? Serce mi podpowiadało, że ten pocałunek był prawdziwy, lecz może tym razem się myliłam. Przypomniałam sobie słowa Sue: „Nie możesz marzyć, że ten facet się w tobie zakocha”.
- Christien. – Stanowczy głos Thomasa przywrócił mnie do rzeczywistości. Był już całkowicie ubrany. Widząc moją pochmurną minę podszedł do mnie i zamknął w dłoniach moją twarz. – Jesteś na mnie zła?
- Nie… - Stwierdziłam smutno, umykając przed jego czujnym spojrzeniem. - Powinnam być raczej zła na siebie. Gdy tak na ciebie patrzyłam, jako dobry amant poczułeś się w obowiązku by mnie pocałować i…
- Spójrz na mnie! – Po raz pierwszy w mojej obecności podniósł głos, co mnie niewymownie zaskoczyło. Szybko na niego spojrzałam. Groźnie zmarszczył brwi, przez co jego oczy wyglądały groźnie. – Zapewniam cię, że nigdy nie pocałowałbym cię z obowiązku. Tak naprawdę chciałem tego od samego początku, gdy spotkałem cię na tym przeklętym korytarzu, kiedy skakałaś z tym pantoflem w ręce.
Słowa te przypieczętował namiętnym pocałunkiem, niestety nie tak długim jak poprzednio. Wiedziałam, że mówił prawdę. Z jego oczu biła taka szczerość, że już nie miałam żadnych wątpliwości i obiekcji, co do niego.
Podeszliśmy do koni i w wolnym tempie ruszyliśmy w stronę posiadłości Collinsów.

* * *

- Na miłość Boską, Panno Bennet! – Od progu przywitał nas donośny, piskliwy głos pani Collins. Kobieta była dzisiaj jeszcze bardziej zamroczona niż zwykle. – Co za nieszczęście panią spotkało?
Zająknęłam się, próbując na szybko wymyślić jakąś historię. Przecież nie mogłam jej powiedzieć, że byłam w stawie z Thomasem!
- Koń poniósł pannę Bennet na mokre tereny. – Wyjaśnił Bingley wybawiając mnie z opresji. – Na szczęście byłem niedaleko by móc jej pomóc.
Lustrując nas wzrokiem nie mogła nie zauważyć, że bardziej mokry był Thomas. Ten widok jak i krótkie wyjaśnienie jakimś dziwnym trafem, uspokoiły kobietę. Na jej twarzy pojawił się pogodny uśmiech.
- Jak to dobrze panie Bingley, że nie pozwolił pan, by tylko dama była mokra…
Pozostawiając nas w osłupieniu, odwróciła się i trochę chwiejnym krokiem oddaliła, podśpiewując pod nosem jakąś nieznaną mi piosenkę. Trzymając się za ręce ruszyliśmy po schodach, zmierzając do pokoju, który zajmowałam. Pierwszy odezwał się Thomas.
- Czy masz kogoś, kto jest dla ciebie ważny?
Zaśmiałam się cicho. Dopiero teraz o to pytasz? Gdy już zdążyłeś przewrócić moje życie do góry nogami? Zaprawdę fascynujący z niego mężczyzna!
- Tak, jest kilka takich osób. Susan, czy też druga moja przyjaciółka – Rose, a także jedna bardzo specjalna staruszka, która także zastępuje mi rodzinę.
- Ale czy jest jakiś… mężczyzna?
- Nie. Od śmierci babci mieszkam sama i nie jestem też z nikim związana. – Taka była szczera prawda. – Z góry mówię, że nie mam też dzieci, jakbyś chciał wiedzieć.
Roześmiał się serdecznie, przytulając mnie do swojego boku. Widać było, że odetchnął z ulgą. Czyżby był mną zainteresowany na poważnie? W tej najmniej odpowiedniej chwili, przypomniały mi się moje ostatnie podejrzenia, więc postanowiłam go o to spytać, jak nadarzyła się do tego okazja.
- A czy ty masz jakąś ważną kobietę w swoim życiu?
- Tak… mam. – Odpowiedział po chwili.
Nieznane mi do tej pory uczucie zazdrości, wdarło się w moją duszę. Zatrzymałam się i spojrzałam na niego ze złością. Ma już jakąś partnerkę i tak spokojnie o tym mówi!?       
- Nie rób takiej miny Chris… Nie możesz być zazdrosna o moją matkę i siostry.
- Wcale nie jestem zazdrosna i powiem ci jeszcze, że… - Nagle przyswoiłam to, co powiedział. Rozchyliłam usta, nie mogąc uwierzyć, w jaki sposób mnie podszedł. – Matka i siostry?
- Tak. – Potwierdził, głaszcząc mnie delikatnie po głowie. – To jedyne kobiety w moim życiu.
- I jesteś pewny, że nie masz żony i gromadki dzieci?
W odpowiedzi roześmiał się głośno. Miałam nadzieje, że nie żartuje sobie ze mnie. Nie mogłabym się czuć swobodnie w jego obecności gdybym wiedziała, że w domu czeka na niego narzeczona czy nie daj Boże żona.
- Szkoda, że nie udało się nam dostać do altany… - zmieniłam temat, gdy dochodziliśmy do mojego pokoju. Bardzo chciałam się tam dostać, ale nie uważałam tego dnia za stracony. To, że byłam cała przemoczona, a moje włosy zapewne przypominały teraz stóg siana, nie miało dla mnie najmniejszego znaczenia. Mogłam szczerze powiedzieć, że był to najmilszy dzień w moim życiu od wielu lat. – Lecz i tak bawiłam się wspaniale.
Zatrzymaliśmy się przed moim pokojem i nie wiedząc co mogłabym jeszcze powiedzieć, wspięłam się na palce i pocałowałam szorstki policzek Bingley’a.
- Pan wybaczy, ale chciałabym się wysuszyć i przebrać do posiłku. – Odchrząknęłam, powracając do narzuconej mi roli.
Już miałam się odwrócić, gdy Thomas przyciągnął mnie do siebie, biorąc we władanie moje usta. Ku mojemu rozczarowaniu szybko jednak przerwał pocałunek, odsuwając się o kilka kroków, zostawiając mnie w totalnym osłupieniu.
- Rozkosznie się pani rumieni, panno Bennet…
Moje dłonie automatycznie powędrowały do twarzy, zakrywając policzki, co wywołało ponowny śmiech z jego strony. Wcisnął dłonie w kieszenie swoich spodni i odszedł wolnym krokiem.

Och, panie Bingley, co ja mam z panem zrobić?   

2 komentarze:

  1. Tom zawojował światem Chris...ah jaki z niego boski gentelman XD jestem pod wielkim wrażeniem oj wielkim ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Szalejecie dziewczyny. Wszędzie pocałunki, szykują się jakieś gorące romanse, czy co? XD

    OdpowiedzUsuń