Sam
w poniedziałkowy poranek wstała dość wcześnie. Zwykle zdarzało jej się schodzić
nawet po południu, lecz dzisiaj był ważny dzień. Właśnie od poniedziałku miała
zacząć swoją pracę na farmie i gdy tylko sobie o tym przypomniała, wyskoczyła
błyskawicznie z łóżka i pognała do łazienki.
Po
pół godzinę była już gotowa na podjęcie pracy. Musiała tylko zatroszczyć się o
jedną bardzo ważną rzecz. Nie pukając wtargnęła do pokoju przyjaciółki, myśląc,
że ta jeszcze będzie chrapać, lecz spotkała ją niespodzianka. Alex właśnie ścielała swoje łóżko. Gdy tylko na nią spojrzała, pod jej oczami zauważyła dwie
ciemne plamy, które były oznaką nieprzespanej nocy.
-
Spałaś w ogóle?
Alex przytaknęła jej głową, a zaraz
potem powiedziała, że spała tylko kilka godzin. W takiej sytuacji chciała
zrezygnować ze swoich planów, lecz nawet gdyby dziewczyna miała zasnąć na
sianie w pewnym momencie, musiała ją czymś zająć. W swoim mniemaniu uważała, że
ciężka praca na farmie pozwoli jej zapomnieć o swych smutkach.
-
Zbieraj się! – Krzyknęła przywołując na twarz pogodny uśmiech. Uniosła w górę
palec i zaczęła nim kręcić kółka. Alex spojrzała na nią nieprzytomnie jakby nie
domyślała się o czym amerykanka mówi. – Dzisiaj została mianowana na szeryfa w
tym kurniku i nie pozwolę ci się kisić w domu!
-
Nie mam ochoty…
-
Nie pyskuj! – Przerwała jej, unosząc hardo podbródek. Musiała zrobić coś by
Alex zapomniała o Tomie. Siedzenie w domu zapewne ją zdołuje i pozwoli jej
duszy całkowicie zapaść się pod natłokiem myśli. – Skoro chcesz mieszkać na
farmie, musisz sobie na to zapracować!
Nie chciała być aż tak dosadna i
wspominać przyjaciółce, że jakby na to nie patrzeć żyje na ich koszt. Wiedziała
jednak, że Alex ceniła sobie to, by nie być u nikogo dłużna. Potrafiła
zachorować gdy miała u kogoś dług. Brytyjka popatrzyła smętnie na pościelone
już łóżko i zgodnie wyszła z pokoju, kierując się na schody. Sam zadowolona z
siebie wypiła pierś niczym dumny paw i podnosząc wysoko swe nogi ruszyła za
Angielką.
Kiedy mijały kuchnie, zza drzwi wychyliła
się Rose podając im dwie jednakowe torby z kanapkami. Sam przyjęła je z
cieknącą ślinką zaglądając do środka. Zaraz jednak zamknęła torebkę i
zgarniając po drodze butelkę z wodą, ruszyły do stajen.
Dracula aż zarżał, gdy dostrzegł swą
panią. Poruszył zabawnie swym karym łbem, jakby chciał się z nią przywitać. Sam
podbiegła do pupila i pogłaskała jego miękki pysk. Uśmiechnęła się i odwróciła
do Alex, która nie kryła swego przerażenia.
Sam
podeszła do stojaka na różne narzędzia i podała dziewczynie łopatę oraz widły.
Brytyjka przyjęła je, patrząc pytająco na przyjaciółkę.
-
No co tak patrzysz? – Spytała Sam, dziwiąc się, że ta nie zrozumiała, po co
otrzymała narzędzia. Choć upomniała się w myślach, że to co dla niej było
oczywiste, dla dziewczyny z miasta mogło być niezrozumiałe. Nie czekając długo
wytłumaczyła jej co ma zrobić. – Stajnie same się nie posprzątają.
Alex pokiwała głową i ruszyła do
przodu, lecz rżenie Draculi sprawiło, że odsunęła się na bezpieczną odległość.
-
Jak mam to zrobić skoro ten… - Zawahała się na chwilę i wskazała palcem na kare
zwierzę, które łypało na nią ciekawym okiem. – Szatan z kopytami, tak na mnie
patrzy?
Sam roześmiała się serdecznie.
Dracula miał w sobie coś z diabła, lecz dla niej był łagodniutki jak baranek.
-
Nie martw się, zaraz go stąd zabiorę.
Sam otwarła boks i wkładając swemu
pupilowi uzdę, wyprowadziła go ze stajni. Umieściła go na wybiegu i wracając z
powrotem spotkała pana Duncana w towarzystwie Phila oraz Tima. Poprosiła ich by
wyprowadzili konie na wybieg i wytłumaczyła, by poinstruowali Brytyjkę w jaki
sposób ma uprzątnąć boksy. Jedno spojrzenie na Alex sprawiło, że mężczyźni aż
licytowali się, który może jej pomóc. Sam zastanowiła się przez chwilę.
Pan Duncan byłby najodpowiedniejszym
z nich wszystkich, ponieważ starszy chyba 60-letni mężczyzna nie wpadłby na
pomysł by ją poderwać. Alex także umiałaby się wyluzować przy dowcipnym
staruszku, ale tutaj potrzeba było kogoś innego. Sam przyjrzała się dwóm
pracownikom farmy. Phil był mniej więcej w wieku Graya – z tego co pamiętała
niecały rok temu obchodzili jego urodziny, bodajże 34, za to Tim było dwa lata
od niego młodszy. Wybór był ciężki, ponieważ obaj mężczyźni byli diabelnie
przystojni. Niestety po dłuższym namyśle odrzuciła Phila, ponieważ przypomniała
sobie, że od ponad roku posiadał dziewczynę, a nie chciałaby rozbić czyjegoś
związku.
-
Niech Tim jej pomoże! – Krzyknęła do mężczyzn, na co dwóch z nich westchnęło i
wciskając dłonie w kieszenie odeszło do swojej roboty.
Tim
uśmiechnął się zadowolony i uciekł spojrzeniem do Brytyjki nieco niemrawo
radzącej sobie z widłami. Sam przyjrzała się mężczyźnie, ciekawa tego, czy ten
będzie dobrym pionkiem w jej grze. Miał przyjemną twarz o pociągłym kształcie.
Z pod ciemnych gęstych brwi, spoglądały ciemne oczy, które prawie wydawały się
być czarne. Włosy tego samego koloru, trochę zbyt długie, związane w kucyk na
karku, gdzieniegdzie wymykały się spod gumki. Sam nie była pewna czy mała,
czerwonawa blizna na jego prawej piersi nie wystraszy Alex, lecz należało
chociaż spróbować. Jak wszyscy pracownicy także i Tim, chodził wiecznie
półnagi, rozpraszając kobiety swoim idealnie wyrzeźbionym ciałem.
Sam
podążyła, za spojrzeniem mężczyzny, który w pewnym momencie się roześmiał,
wytrącając ją z zamyślenia. Spojrzała na przyjaciółkę i o mało też nie wybuchła
śmiechem. Widły Alex zaczepiły się o niewielką dziurę w ściance boksu, a gdy
dziewczyna szarpnęła mocniej, wylądowała w paśniku. Poklepała Tima po ramieniu
i wyjaśniła mu by był dla niej wyrozumiały, gdyż jest Angielką. Jego oczy
przybrały nagle dziwnego błysku, lecz nie zastanawiała się co mógł oznaczać.
Mężczyzna ruszył do przodu, a ona nie chcąc im przeszkadzać udała się do
gabinetu ojca.
Niestety
na efekty swego planu musiała poczekać. Miała nadzieje, że niewinna Alex straci
zainteresowanie ich sąsiadem, gdy tylko troskliwy Tim się nią zajmie. Nie znała
go zbyt dobrze, gdyż zaczął pracować niedługo przed tym jak wyjechała, lecz z
tego co mówił ojciec, był solidnym i uczciwym pracownikiem, więc z pewnością
Angielce nie groziło żadne niebezpieczeństwo. Alex musiała jak najszybciej
zapomnieć o Zimnym Tomie, a w jaki sposób lepiej się zapomina, o złamanym sercu
niż nie w ramionach innego mężczyzny?
Ciągle
się szczerząc weszła do gabinetu i z zaskoczenie stwierdziła, że gabinet, który
od dzisiaj miała przejąć, nadal jest zajmowany przez pana Andersona. Pisnęła ze
złości, zwracając na siebie uwagę ojca pochylonego nad papierami. Richard
spojrzał na córkę, zza swych szkieł do czytania, jakby nie wiedział czemu
zawdzięcza jej wizytę.
-
Coś się stało kochanie? – Spytał, zdejmując z nosa okulary i odkładając je na
bok. Sam wytłumaczyła mu o co chodzi, a zaraz potem skarciła go, że nie
dotrzymuje warunków umowy. Farma miała być od dzisiejszego dnia na jej głowie i
nie wiedziała dlaczego ojciec ciągle tu tkwił. – Wiele się zmieniło od weekendu.
-
Mianowicie co?
Richard wzruszył ramionami,
wskazując córce krzesło by usiadła. Sam posłusznie spełniła jego żądanie, lecz
nie złagodziła wyrazu swej twarzy. Ciągle nie rozumiała dlaczego ojciec
pomyślał, że się tu dzisiaj nie zjawi.
-
Odkąd Luke ci się oświadczył, jestem spokojny… - Powiedział spokojnie, a Sam
słysząc imię sąsiada, zacisnęła pięści. Ostatnio wszystko co złe działo się w
jej życiu miało sporo wspólnego z czarnowłosym Moorem. – Kiedy zostanie twoim
mężem, zatroszczy się o ciebie jak i farmę.
Sam już na końcu język miała
odpowiedź, że nigdy nie wyjdzie za tego wsiowego durnia, lecz w porę się w
niego ugryzła. Przez chwilę zapomniała, że obiecała udawać jego narzeczoną,
przynajmniej przez jakiś czas. Ojciec nie mógł się na razie o tym dowiedzieć.
Amerykanka nie wiedząc co ma
odpowiedzieć na to zdanie, podniosła się z krzesła i wyszła, nie zaszczycając
ojca ani jednym spojrzeniem. Z jednej strony była rozżalona tym, że jej
skrzydła zostały podcięte nim wzniosła się w niebo, jednak teraz będzie miała
czas dla siebie.
Kiedy niepostrzeżenie znalazła się
przy wybiegu, westchnęła z ulgą. Jej ukochana farma, ranczo które założył jej
dziadek, nadal będzie w rodzinie. Ojciec zrezygnował ze sprzedaży, gdyż
akceptował Luka i darzył go wielką sympatią. Simon zrezygnował z farmy, chcąc
wyjechać, więc teraz cała ich ziemia spoczęła na barkach dziewczyny. Była
szczęśliwa, że sąsiad nieświadomie zrobił coś dobrego, przez co, przyglądając
się biegającym koniom, zaczęła myśleć o nim ciepło.
Ten 35- latek, od zawsze denerwował
ją swoją obecnością. W młodości szalała za tym kowbojem i korzystała z każdej
okazji, by z nim przebywać, móc porozmawiać, czy choćby patrzeć na niego z
daleka. Parę razy zapuszczała się na ich ziemie, móc popodglądać go gdy
pracował. Przetarła dłonią ramiona, gdyż te wspomnienia były ciągle żywe w jej
głowie. Niestety wtedy była zaledwie dzieckiem, dziewczynką z nierozwiniętym
biustem, a starszy od niej o 9 lat Luke, był już mężczyzną. Nie umiała go do
siebie przekonać, choćby nie wiadomo jak się starała. Po jednym z ich spotkań,
kiedy kompletnie zdeptał jej uczucia i zignorował jej osobę, poprzysięgła
zemstę. Zaczęła traktować go chłodno, z pogardą i co ruch wymyślając nowe
określenie, którym go przezywała. Odkąd przyjechała z Anglii, coś się zmieniło.
Miała wrażenie, że Luke w końcu dostrzegł w niej kobietę, lecz z pewnością
chodziło mu tylko o seks. Ta przed laty zakochana w nim szaleńczo 16- latka
pragnęła małżeństwa, a nie tylko zaspokojenia intymnych pragnień.
Nagle poczuła, że jej dłoń robi się
mokra. Pokręciła głową energicznie, wytracając się z myśli. Uniosła głowę, a
jej czy spotkały się z czujnym spojrzeniem jej konia. Draculi zapewne zebrało
się na czułości. Pogłaskała konia i roześmiała się widząc, że chodziło mu
raczej o jakiś smakołyk. Ruszyła do stajni, by wziąć dla pupila trochę cukru,
lecz nim do niej dotarła natknęła się na przerażoną matkę. Rose podbiegła do
córki i szarpnęła jej ramię.
-
Sammy, stało się coś strasznego!
Matka
pociągnęła, nie rozumiejącą niczego Sam w stronę stajen. Amerykanka wywróciła
oczami, nie dając się opanować panice. Z pewnością zgubiła znów swojego węża
Vincenta, gdyż często otwierała jego terrarium, myśląc, że gad ma za mało
powietrza, a ten korzystając z chwili nieuwagi wymykał się z szklanego
więzienia.
Gdy
matka się zatrzymała w stajni, trochę jej się to wydało dziwne, jednak zaraz
potem dostrzegła siedzącą na snopku Alex i podtrzymującego ją Tima. Angielka
miała twarz wykrzywioną bólem. Sam powiodła do jej pozbawionej kalosza stopy i
z piskiem przerażenia zauważyła, że ta jest napuchnięta jak balon.
-
To moja wina! – Przyznał Tim, uprzedzając jej pytanie. Mężczyzna także miał
zbolałą minę, lecz akurat on wyglądał na zdrowego. – Niepotrzebnie pozwoliłem
Alex wejść na drabinę po nowe siano.
Sam
jęknęła, przytykając dłoń do ust. Chyba jej przyjaciółka nie spadła z tak
wysoka? Siano było trzymane wysoko w stajniach. Trzeba było się wdrapać na
drabinę by je ściągnąć. Jak Sam pomyślała, że przyjaciółka weszła tak wysoko aż
zabolała ją głowa. Alex choć się do tego nie przyznawała miała wiele lęków,
lecz najbardziej bała się wysokości. Może było to spowodowane jej niską
posturą.
-
To nie twoja wina. – Przyznała Alex, uśmiechając się smutno do mężczyzny. Sam o
mało się nie uśmiechnęła, widząc, że ci dwoje się porozumieli, jednak nie to
było teraz najważniejsze. Jej spuchnięta, najwidoczniej złamana lub skręcona,
noga była teraz priorytetem. – Po prostu się zamyśliłam, gdy schodziłam. To
tylko i wyłącznie moja wina.
Tim otwarł usta by przelicytować
Angielkę, lecz Sam jęknęła pod nosem, przerywając im tą iście małżeńską
sprzeczkę.
Chciała
pomóc wstać przyjaciółce, lecz w tym momencie w stajni pojawiły się nowe osoby.
Przez chwilę myślała, że to może pracownicy, przysłonili jej światło, jednak
gdy się odwróciła, ujrzała, uśmiechniętą twarz swojego narzeczonego,
wykrzywione niesmakiem lico Zimnego Toma, i znane jej dobrze oblicze swego
ojca. Jak marionetki wszyscy trzej spojrzeli na nogę Alex i syknęli. Sam chcąc
sprawdzić reakcję w pierwszym odruchu spojrzała na Thomasa, lecz ten nie
przejawiał żadnych oznak, jakby widok jej rannej przyjaciółki nie zrobił na nim
żadnego wrażenia.
-
Alex, co ci się stało?! – Wrzasnął Richard, klękając przy Alex i już chciał
dotknąć kostki Angielki, kiedy Sam go przed tym powstrzymała, kładąc mu dłoń na
ramieniu. Ojciec w chwilach takich jak tam wykazywał brak jakiegokolwiek
rozsądku. Myśląc, że pomoże, sprawiłby jej tylko więcej bólu. Sam jak
najszybciej wytłumaczyła nowo przybyłym co się stało. – Przepraszam was
chłopaki, ale musimy zająć się Alex…
-
Kochanie, damy sobie radę! Może Tim nam…
Rose nie dokończyła, bo właśnie jej,
jak i pozostałym oczom ukazał się niezwykły widok. Zimny Tom, który wyglądał
niedawno tak jakby cała sytuacja obchodziła go tyle co zeszłoroczny śnieg, nie
czekając na rozwój ich rozmowy, podniósł Alex, biorąc ją w swoje ramiona i
przystanął w wejściu.
-
Gdzie mam ją zanieść?
Jego
chłodne spojrzenie, jak i głos, nie zdradzały żadnych emocji, lecz sądząc po
tym, jak wystartował z pomocą, Sam uśmiechnęła się pod nosem. Może i Tom przed
laty był zimny, teraz jakby wykazywał cechy ludzkie, co ją ucieszyło. Bała się
tylko reakcji Alex, lecz widząc jej rumieniec i delikatny uśmiech oraz ramie,
którym obejmowała go za szyje zrozumiała, że ta jest zadowolona z jego reakcji.
Rose odkaszlnęła dyskretnie i
wymijając Moorea ruszyła do domu. Zimny Tom podążył za panią Anderson, nie
odzywając się do zostawionych w stajni ani słowem. Ciszę, która zapadła pomiędzy
obecnymi przy boksach przerwał Luke.
-
Ten mój brat, zawsze taki niecierpliwy!
Chciał powiedzieć zupełnie coś
innego, lecz ujawnienie myśli mogłoby wywołać szok, lub niepotrzebne
poruszenie. Nawet jego, choć wiedział co się święci, zaskoczył ruch Toma. Nie
spodziewał się, że jego wiecznie znudzony światem, niemiły i opryskliwy brat,
posunie się do takiego kroku. Wspomniał odbytą z nim rozmowę, która miała
miejsce w jego samochodzie, gdy zmierzali na Free Horse:
- Nie mogę uwierzyć, że chciałeś ze mną
jechać! – Powiedział Luke uśmiechając się do swego brata. Tom siedział obrażony
na siedzeniu pasażera, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Choć nie przyznał
się do tego, Luke wiedział, że chciał tam jechać z innego powodu niż on, jakim
była rozmowa o zbliżających się pokazach bydła w Cheyenne. Richard miał u
siebie sporo dobrych stuk do sprzedaży, o czym wspomniał mu na przyjęciu. –
Nigdy nie lubiłeś oglądać krów.
Tom
prychnął po nosem, nie mając zamiaru mu odpowiedzieć. Luka natomiast był już
przyzwyczajony do jego podłego charakterku, więc nie przejął się tym zbytnio.
Po tym jak przyłapał go na gorącym uczynku z przyjaciółką Samanthy, nie
wypomniał mu tego, lecz teraz zapragnął o tym wspomnieć.
- A może podoba ci się ta mała Brytyjka?
– Spytał ciekawie i wiedząc, że brat mu nie odpowie, kontynuował dalej. – Swoją
drogą, nie dziwie się, że ci się spodobała. Po tym co ostatnio wyprawialiście w
biurze…
- Zamknij się… - Warknął Tom, a zaraz
potem zaklął niczym szewc, co wywołało u jego brata uśmiech, a jednocześnie
przekonało go, że właśnie dlatego się z nim wybrał. – Ta mała gąska mnie nie
interesuje, jest tak samo pusta jak inne kobiety!
Choć
Thomas powiedział to ze złością, Luke zauważył, że gdy ponownie spojrzał w
okno, na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Zawsze osądzał kobiety z
góry, myśląc, że wszystkie są wyrachowane i chciwe. Luke jednak nie sądził, by
nieśmiała Angielka, która z takim ożywieniem reagował na jego chłodnego brata, myślała
o chęci wzbogacenia się na nim. Nie byli biedną rodziną i kobiety z miasteczka
zawsze patrzyły na nich jak na dobrą partię, co przyczyniło się do modelu
postrzegania kobiet przez jego młodszego brata.
- Nie wszystkie kobiety są takie jak...
-
Luke? – Sam szturchnęła Moorea, który mimo, że jej ojciec oraz Tim się
oddalili, stał ciągle w tym samym miejscu. Wyglądał jakby się zawiesił, co Sam
wykorzystała na przyglądanie się jego zamyślonej twarzy. Teraz jednak znudziła
się i postanowiła obudzić tą śpiącą królewnę. – Ty Durniu, słuchasz mnie w
ogóle?
Mężczyzna zamrugał parokrotnie
powiekami i spojrzał w końcu na swoją narzeczoną. Gdy ich spojrzenia się
spotkały, Sam zapragnęła by ją pocałował, lecz zaraz potem odpędziła te myśli.
-
Znowu mi słodzisz?
Sam roześmiała się widząc szatański
uśmieszek, który wkradł się na jego usta. Nie musiała pytać, by wiedzieć co
chodzi mu po głowie. Czasami myślała, że Luke jest starym zboczeńcem, który
tylko czeka na takie momenty, jednak później odkryła, że ona także nie była
całkiem święta.
Moore pochylił się nad nią i
otaczając ramionami jej tułów, przyciągnął ją do siebie i pocałował namiętnie.
Sam odpowiedziała z żarem na jego pocałunki wsuwając palce za pasek jego
spodni. Mężczyzny nagle od niej odskoczył i pogroził dowcipnie palcem.
-
Ty mała czarownico! – Jęknął, chwytając za jej dłoń i ciągnąc do wyjścia. Sam
najchętniej spełniłaby warunki umowy już teraz, zaraz, jednak widocznie teraz
głowę narzeczonego zajmowały inne sprawy. Kiedy doszli do wybiegów dla koni,
Luke rozejrzał się ciekawie po okolicy. – Gdzie zniknął twój ojciec?
Sam wyjaśniła, że Richard wrócił do
gabinetu i będzie tam na niego czekać, gdy tego najdzie ochota na interesy. Sam
ciągle miała przed oczami uśmiechniętą twarz ojca, gdy to mówił. Stwierdził, że
Luke będzie miał ochotę po-przebywać z narzeczoną, więc usunie się w cień i
grzecznie poczeka na swojego przyszłego zięcia. Sądząc jednak po minie Luka,
Sam wiedziała, że dzisiaj chyba przegra tą batalie, z najlepszymi krowami ojca.
Posłusznie więc ruszyli, trzymając się za dłonie, do gabinetu ojca.
-
Sam, chciałbym cię o coś zapytać… - Zaczął Luke, przystając na moment i
odwracając się do niej twarzą. Zaskoczona tym, przytaknęła mu głową,
zastanawiając się co też znowu wymyślił. – Czy wtedy w ogrodzie mówiłaś
poważnie?
-
Pewnie, że tak ty wsiowy durniu!
Luke pokiwał głową, puszczając mimo
uszu słowo, jakim go określiła. Sam wpadła w wyjątkowo dobry humor i zdała
sobie sprawę, że takowy ją ogarnął, gdy tylko zobaczyła Moorea. Nie wiedzieć
czemu, sąsiad nie denerwował ją tak jak zazwyczaj, a nawet więcej – szczerze
cieszyła się, że mogła go dzisiaj spotkać. Nagle jednak pożałowała tego, gdy do
jej uszu doszedł jego gardłowy śmiech i słowa, przez które miała ochotę
odstrzelić tę jego zarośniętą mordę.
-
Przypomniałem sobie, jak miałaś 16-lat. Też wtedy mnie prosiłaś bym… -
Przerwał, gdy Sam, wyrwała dłoń z jego uścisku i wykrzykując przekleństwa,
ruszyła do domu. Luke zamrugał parokrotnie powiekami, zastanawiając się co
takiego zrobił źle. – Sam?! – Krzyknął za swoja narzeczoną, lecz ta nie
zareagowała. Kiedy do jego uszu doszedł, huk, głośno zamykanych drzwi,
westchnął pod nosem i wcisnął dłonie w kieszenie swych dżinsów. Choćby żył
tysiąc lat nigdy nie zrozumie Sam i jej zmian humoru.
Nie wiedząc co z sobą począć, ruszył
w stronę gabinetu Richarda. W jego myśli było tylko jedno słowo i też takie
cisnęło mu się na usta.
-
Kobiety…
heh...ten Luke, tak łatwo wpadł w sidła Sam, że brak mi słów. Tom jest wcale nie lepszy, wkrótce rzuci się na Alex jak wygłodniałe zwierze, ileż tu erotyzmu ile emocji, czekam na więcej
OdpowiedzUsuń