piątek, 19 czerwca 2015

13. Mogłabym cię polubić…



Sam w poniedziałkowy poranek wstała dość wcześnie. Zwykle zdarzało jej się schodzić nawet po południu, lecz dzisiaj był ważny dzień. Właśnie od poniedziałku miała zacząć swoją pracę na farmie i gdy tylko sobie o tym przypomniała, wyskoczyła błyskawicznie z łóżka i pognała do łazienki.
Po pół godzinę była już gotowa na podjęcie pracy. Musiała tylko zatroszczyć się o jedną bardzo ważną rzecz. Nie pukając wtargnęła do pokoju przyjaciółki, myśląc, że ta jeszcze będzie chrapać, lecz spotkała ją niespodzianka. Alex właśnie ścielała swoje łóżko. Gdy tylko na nią spojrzała, pod jej oczami zauważyła dwie ciemne plamy, które były oznaką nieprzespanej nocy.
- Spałaś w ogóle?
            Alex przytaknęła jej głową, a zaraz potem powiedziała, że spała tylko kilka godzin. W takiej sytuacji chciała zrezygnować ze swoich planów, lecz nawet gdyby dziewczyna miała zasnąć na sianie w pewnym momencie, musiała ją czymś zająć. W swoim mniemaniu uważała, że ciężka praca na farmie pozwoli jej zapomnieć o swych smutkach.
- Zbieraj się! – Krzyknęła przywołując na twarz pogodny uśmiech. Uniosła w górę palec i zaczęła nim kręcić kółka. Alex spojrzała na nią nieprzytomnie jakby nie domyślała się o czym amerykanka mówi. – Dzisiaj została mianowana na szeryfa w tym kurniku i nie pozwolę ci się kisić w domu!
- Nie mam ochoty…
- Nie pyskuj! – Przerwała jej, unosząc hardo podbródek. Musiała zrobić coś by Alex zapomniała o Tomie. Siedzenie w domu zapewne ją zdołuje i pozwoli jej duszy całkowicie zapaść się pod natłokiem myśli. – Skoro chcesz mieszkać na farmie, musisz sobie na to zapracować!
            Nie chciała być aż tak dosadna i wspominać przyjaciółce, że jakby na to nie patrzeć żyje na ich koszt. Wiedziała jednak, że Alex ceniła sobie to, by nie być u nikogo dłużna. Potrafiła zachorować gdy miała u kogoś dług. Brytyjka popatrzyła smętnie na pościelone już łóżko i zgodnie wyszła z pokoju, kierując się na schody. Sam zadowolona z siebie wypiła pierś niczym dumny paw i podnosząc wysoko swe nogi ruszyła za Angielką.
            Kiedy mijały kuchnie, zza drzwi wychyliła się Rose podając im dwie jednakowe torby z kanapkami. Sam przyjęła je z cieknącą ślinką zaglądając do środka. Zaraz jednak zamknęła torebkę i zgarniając po drodze butelkę z wodą, ruszyły do stajen.
            Dracula aż zarżał, gdy dostrzegł swą panią. Poruszył zabawnie swym karym łbem, jakby chciał się z nią przywitać. Sam podbiegła do pupila i pogłaskała jego miękki pysk. Uśmiechnęła się i odwróciła do Alex, która nie kryła swego przerażenia.
Sam podeszła do stojaka na różne narzędzia i podała dziewczynie łopatę oraz widły. Brytyjka przyjęła je, patrząc pytająco na przyjaciółkę.
- No co tak patrzysz? – Spytała Sam, dziwiąc się, że ta nie zrozumiała, po co otrzymała narzędzia. Choć upomniała się w myślach, że to co dla niej było oczywiste, dla dziewczyny z miasta mogło być niezrozumiałe. Nie czekając długo wytłumaczyła jej co ma zrobić. – Stajnie same się nie posprzątają.
            Alex pokiwała głową i ruszyła do przodu, lecz rżenie Draculi sprawiło, że odsunęła się na bezpieczną odległość.
- Jak mam to zrobić skoro ten… - Zawahała się na chwilę i wskazała palcem na kare zwierzę, które łypało na nią ciekawym okiem. – Szatan z kopytami, tak na mnie patrzy?
            Sam roześmiała się serdecznie. Dracula miał w sobie coś z diabła, lecz dla niej był łagodniutki jak baranek.
- Nie martw się, zaraz go stąd zabiorę.
            Sam otwarła boks i wkładając swemu pupilowi uzdę, wyprowadziła go ze stajni. Umieściła go na wybiegu i wracając z powrotem spotkała pana Duncana w towarzystwie Phila oraz Tima. Poprosiła ich by wyprowadzili konie na wybieg i wytłumaczyła, by poinstruowali Brytyjkę w jaki sposób ma uprzątnąć boksy. Jedno spojrzenie na Alex sprawiło, że mężczyźni aż licytowali się, który może jej pomóc. Sam zastanowiła się przez chwilę.
            Pan Duncan byłby najodpowiedniejszym z nich wszystkich, ponieważ starszy chyba 60-letni mężczyzna nie wpadłby na pomysł by ją poderwać. Alex także umiałaby się wyluzować przy dowcipnym staruszku, ale tutaj potrzeba było kogoś innego. Sam przyjrzała się dwóm pracownikom farmy. Phil był mniej więcej w wieku Graya – z tego co pamiętała niecały rok temu obchodzili jego urodziny, bodajże 34, za to Tim było dwa lata od niego młodszy. Wybór był ciężki, ponieważ obaj mężczyźni byli diabelnie przystojni. Niestety po dłuższym namyśle odrzuciła Phila, ponieważ przypomniała sobie, że od ponad roku posiadał dziewczynę, a nie chciałaby rozbić czyjegoś związku.
- Niech Tim jej pomoże! – Krzyknęła do mężczyzn, na co dwóch z nich westchnęło i wciskając dłonie w kieszenie odeszło do swojej roboty.
Tim uśmiechnął się zadowolony i uciekł spojrzeniem do Brytyjki nieco niemrawo radzącej sobie z widłami. Sam przyjrzała się mężczyźnie, ciekawa tego, czy ten będzie dobrym pionkiem w jej grze. Miał przyjemną twarz o pociągłym kształcie. Z pod ciemnych gęstych brwi, spoglądały ciemne oczy, które prawie wydawały się być czarne. Włosy tego samego koloru, trochę zbyt długie, związane w kucyk na karku, gdzieniegdzie wymykały się spod gumki. Sam nie była pewna czy mała, czerwonawa blizna na jego prawej piersi nie wystraszy Alex, lecz należało chociaż spróbować. Jak wszyscy pracownicy także i Tim, chodził wiecznie półnagi, rozpraszając kobiety swoim idealnie wyrzeźbionym ciałem.
Sam podążyła, za spojrzeniem mężczyzny, który w pewnym momencie się roześmiał, wytrącając ją z zamyślenia. Spojrzała na przyjaciółkę i o mało też nie wybuchła śmiechem. Widły Alex zaczepiły się o niewielką dziurę w ściance boksu, a gdy dziewczyna szarpnęła mocniej, wylądowała w paśniku. Poklepała Tima po ramieniu i wyjaśniła mu by był dla niej wyrozumiały, gdyż jest Angielką. Jego oczy przybrały nagle dziwnego błysku, lecz nie zastanawiała się co mógł oznaczać. Mężczyzna ruszył do przodu, a ona nie chcąc im przeszkadzać udała się do gabinetu ojca.
Niestety na efekty swego planu musiała poczekać. Miała nadzieje, że niewinna Alex straci zainteresowanie ich sąsiadem, gdy tylko troskliwy Tim się nią zajmie. Nie znała go zbyt dobrze, gdyż zaczął pracować niedługo przed tym jak wyjechała, lecz z tego co mówił ojciec, był solidnym i uczciwym pracownikiem, więc z pewnością Angielce nie groziło żadne niebezpieczeństwo. Alex musiała jak najszybciej zapomnieć o Zimnym Tomie, a w jaki sposób lepiej się zapomina, o złamanym sercu niż nie w ramionach innego mężczyzny?
Ciągle się szczerząc weszła do gabinetu i z zaskoczenie stwierdziła, że gabinet, który od dzisiaj miała przejąć, nadal jest zajmowany przez pana Andersona. Pisnęła ze złości, zwracając na siebie uwagę ojca pochylonego nad papierami. Richard spojrzał na córkę, zza swych szkieł do czytania, jakby nie wiedział czemu zawdzięcza jej wizytę.
- Coś się stało kochanie? – Spytał, zdejmując z nosa okulary i odkładając je na bok. Sam wytłumaczyła mu o co chodzi, a zaraz potem skarciła go, że nie dotrzymuje warunków umowy. Farma miała być od dzisiejszego dnia na jej głowie i nie wiedziała dlaczego ojciec ciągle tu tkwił. – Wiele się zmieniło od weekendu.
- Mianowicie co?
            Richard wzruszył ramionami, wskazując córce krzesło by usiadła. Sam posłusznie spełniła jego żądanie, lecz nie złagodziła wyrazu swej twarzy. Ciągle nie rozumiała dlaczego ojciec pomyślał, że się tu dzisiaj nie zjawi.
- Odkąd Luke ci się oświadczył, jestem spokojny… - Powiedział spokojnie, a Sam słysząc imię sąsiada, zacisnęła pięści. Ostatnio wszystko co złe działo się w jej życiu miało sporo wspólnego z czarnowłosym Moorem. – Kiedy zostanie twoim mężem, zatroszczy się o ciebie jak i farmę.
            Sam już na końcu język miała odpowiedź, że nigdy nie wyjdzie za tego wsiowego durnia, lecz w porę się w niego ugryzła. Przez chwilę zapomniała, że obiecała udawać jego narzeczoną, przynajmniej przez jakiś czas. Ojciec nie mógł się na razie o tym dowiedzieć.
            Amerykanka nie wiedząc co ma odpowiedzieć na to zdanie, podniosła się z krzesła i wyszła, nie zaszczycając ojca ani jednym spojrzeniem. Z jednej strony była rozżalona tym, że jej skrzydła zostały podcięte nim wzniosła się w niebo, jednak teraz będzie miała czas dla siebie.
            Kiedy niepostrzeżenie znalazła się przy wybiegu, westchnęła z ulgą. Jej ukochana farma, ranczo które założył jej dziadek, nadal będzie w rodzinie. Ojciec zrezygnował ze sprzedaży, gdyż akceptował Luka i darzył go wielką sympatią. Simon zrezygnował z farmy, chcąc wyjechać, więc teraz cała ich ziemia spoczęła na barkach dziewczyny. Była szczęśliwa, że sąsiad nieświadomie zrobił coś dobrego, przez co, przyglądając się biegającym koniom, zaczęła myśleć o nim ciepło.
            Ten 35- latek, od zawsze denerwował ją swoją obecnością. W młodości szalała za tym kowbojem i korzystała z każdej okazji, by z nim przebywać, móc porozmawiać, czy choćby patrzeć na niego z daleka. Parę razy zapuszczała się na ich ziemie, móc popodglądać go gdy pracował. Przetarła dłonią ramiona, gdyż te wspomnienia były ciągle żywe w jej głowie. Niestety wtedy była zaledwie dzieckiem, dziewczynką z nierozwiniętym biustem, a starszy od niej o 9 lat Luke, był już mężczyzną. Nie umiała go do siebie przekonać, choćby nie wiadomo jak się starała. Po jednym z ich spotkań, kiedy kompletnie zdeptał jej uczucia i zignorował jej osobę, poprzysięgła zemstę. Zaczęła traktować go chłodno, z pogardą i co ruch wymyślając nowe określenie, którym go przezywała. Odkąd przyjechała z Anglii, coś się zmieniło. Miała wrażenie, że Luke w końcu dostrzegł w niej kobietę, lecz z pewnością chodziło mu tylko o seks. Ta przed laty zakochana w nim szaleńczo 16- latka pragnęła małżeństwa, a nie tylko zaspokojenia intymnych pragnień.
            Nagle poczuła, że jej dłoń robi się mokra. Pokręciła głową energicznie, wytracając się z myśli. Uniosła głowę, a jej czy spotkały się z czujnym spojrzeniem jej konia. Draculi zapewne zebrało się na czułości. Pogłaskała konia i roześmiała się widząc, że chodziło mu raczej o jakiś smakołyk. Ruszyła do stajni, by wziąć dla pupila trochę cukru, lecz nim do niej dotarła natknęła się na przerażoną matkę. Rose podbiegła do córki i szarpnęła jej ramię.
- Sammy, stało się coś strasznego!
Matka pociągnęła, nie rozumiejącą niczego Sam w stronę stajen. Amerykanka wywróciła oczami, nie dając się opanować panice. Z pewnością zgubiła znów swojego węża Vincenta, gdyż często otwierała jego terrarium, myśląc, że gad ma za mało powietrza, a ten korzystając z chwili nieuwagi wymykał się z szklanego więzienia.
Gdy matka się zatrzymała w stajni, trochę jej się to wydało dziwne, jednak zaraz potem dostrzegła siedzącą na snopku Alex i podtrzymującego ją Tima. Angielka miała twarz wykrzywioną bólem. Sam powiodła do jej pozbawionej kalosza stopy i z piskiem przerażenia zauważyła, że ta jest napuchnięta jak balon.
- To moja wina! – Przyznał Tim, uprzedzając jej pytanie. Mężczyzna także miał zbolałą minę, lecz akurat on wyglądał na zdrowego. – Niepotrzebnie pozwoliłem Alex wejść na drabinę po nowe siano.  
Sam jęknęła, przytykając dłoń do ust. Chyba jej przyjaciółka nie spadła z tak wysoka? Siano było trzymane wysoko w stajniach. Trzeba było się wdrapać na drabinę by je ściągnąć. Jak Sam pomyślała, że przyjaciółka weszła tak wysoko aż zabolała ją głowa. Alex choć się do tego nie przyznawała miała wiele lęków, lecz najbardziej bała się wysokości. Może było to spowodowane jej niską posturą.
- To nie twoja wina. – Przyznała Alex, uśmiechając się smutno do mężczyzny. Sam o mało się nie uśmiechnęła, widząc, że ci dwoje się porozumieli, jednak nie to było teraz najważniejsze. Jej spuchnięta, najwidoczniej złamana lub skręcona, noga była teraz priorytetem. – Po prostu się zamyśliłam, gdy schodziłam. To tylko i wyłącznie moja wina.
            Tim otwarł usta by przelicytować Angielkę, lecz Sam jęknęła pod nosem, przerywając im tą iście małżeńską sprzeczkę.
Chciała pomóc wstać przyjaciółce, lecz w tym momencie w stajni pojawiły się nowe osoby. Przez chwilę myślała, że to może pracownicy, przysłonili jej światło, jednak gdy się odwróciła, ujrzała, uśmiechniętą twarz swojego narzeczonego, wykrzywione niesmakiem lico Zimnego Toma, i znane jej dobrze oblicze swego ojca. Jak marionetki wszyscy trzej spojrzeli na nogę Alex i syknęli. Sam chcąc sprawdzić reakcję w pierwszym odruchu spojrzała na Thomasa, lecz ten nie przejawiał żadnych oznak, jakby widok jej rannej przyjaciółki nie zrobił na nim żadnego wrażenia.
- Alex, co ci się stało?! – Wrzasnął Richard, klękając przy Alex i już chciał dotknąć kostki Angielki, kiedy Sam go przed tym powstrzymała, kładąc mu dłoń na ramieniu. Ojciec w chwilach takich jak tam wykazywał brak jakiegokolwiek rozsądku. Myśląc, że pomoże, sprawiłby jej tylko więcej bólu. Sam jak najszybciej wytłumaczyła nowo przybyłym co się stało. – Przepraszam was chłopaki, ale musimy zająć się Alex…
- Kochanie, damy sobie radę! Może Tim nam…
            Rose nie dokończyła, bo właśnie jej, jak i pozostałym oczom ukazał się niezwykły widok. Zimny Tom, który wyglądał niedawno tak jakby cała sytuacja obchodziła go tyle co zeszłoroczny śnieg, nie czekając na rozwój ich rozmowy, podniósł Alex, biorąc ją w swoje ramiona i przystanął w wejściu.
- Gdzie mam ją zanieść?
Jego chłodne spojrzenie, jak i głos, nie zdradzały żadnych emocji, lecz sądząc po tym, jak wystartował z pomocą, Sam uśmiechnęła się pod nosem. Może i Tom przed laty był zimny, teraz jakby wykazywał cechy ludzkie, co ją ucieszyło. Bała się tylko reakcji Alex, lecz widząc jej rumieniec i delikatny uśmiech oraz ramie, którym obejmowała go za szyje zrozumiała, że ta jest zadowolona z jego reakcji.
            Rose odkaszlnęła dyskretnie i wymijając Moorea ruszyła do domu. Zimny Tom podążył za panią Anderson, nie odzywając się do zostawionych w stajni ani słowem. Ciszę, która zapadła pomiędzy obecnymi przy boksach przerwał Luke.
- Ten mój brat, zawsze taki niecierpliwy!
            Chciał powiedzieć zupełnie coś innego, lecz ujawnienie myśli mogłoby wywołać szok, lub niepotrzebne poruszenie. Nawet jego, choć wiedział co się święci, zaskoczył ruch Toma. Nie spodziewał się, że jego wiecznie znudzony światem, niemiły i opryskliwy brat, posunie się do takiego kroku. Wspomniał odbytą z nim rozmowę, która miała miejsce w jego samochodzie, gdy zmierzali na Free Horse:

- Nie mogę uwierzyć, że chciałeś ze mną jechać! – Powiedział Luke uśmiechając się do swego brata. Tom siedział obrażony na siedzeniu pasażera, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Choć nie przyznał się do tego, Luke wiedział, że chciał tam jechać z innego powodu niż on, jakim była rozmowa o zbliżających się pokazach bydła w Cheyenne. Richard miał u siebie sporo dobrych stuk do sprzedaży, o czym wspomniał mu na przyjęciu. – Nigdy nie lubiłeś oglądać krów.
            Tom prychnął po nosem, nie mając zamiaru mu odpowiedzieć. Luka natomiast był już przyzwyczajony do jego podłego charakterku, więc nie przejął się tym zbytnio. Po tym jak przyłapał go na gorącym uczynku z przyjaciółką Samanthy, nie wypomniał mu tego, lecz teraz zapragnął o tym wspomnieć.
- A może podoba ci się ta mała Brytyjka? – Spytał ciekawie i wiedząc, że brat mu nie odpowie, kontynuował dalej. – Swoją drogą, nie dziwie się, że ci się spodobała. Po tym co ostatnio wyprawialiście w biurze…
- Zamknij się… - Warknął Tom, a zaraz potem zaklął niczym szewc, co wywołało u jego brata uśmiech, a jednocześnie przekonało go, że właśnie dlatego się z nim wybrał. – Ta mała gąska mnie nie interesuje, jest tak samo pusta jak inne kobiety!
            Choć Thomas powiedział to ze złością, Luke zauważył, że gdy ponownie spojrzał w okno, na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Zawsze osądzał kobiety z góry, myśląc, że wszystkie są wyrachowane i chciwe. Luke jednak nie sądził, by nieśmiała Angielka, która z takim ożywieniem reagował na jego chłodnego brata, myślała o chęci wzbogacenia się na nim. Nie byli biedną rodziną i kobiety z miasteczka zawsze patrzyły na nich jak na dobrą partię, co przyczyniło się do modelu postrzegania kobiet przez jego młodszego brata.
- Nie wszystkie kobiety są takie jak...

- Luke? – Sam szturchnęła Moorea, który mimo, że jej ojciec oraz Tim się oddalili, stał ciągle w tym samym miejscu. Wyglądał jakby się zawiesił, co Sam wykorzystała na przyglądanie się jego zamyślonej twarzy. Teraz jednak znudziła się i postanowiła obudzić tą śpiącą królewnę. – Ty Durniu, słuchasz mnie w ogóle?
            Mężczyzna zamrugał parokrotnie powiekami i spojrzał w końcu na swoją narzeczoną. Gdy ich spojrzenia się spotkały, Sam zapragnęła by ją pocałował, lecz zaraz potem odpędziła te myśli.
- Znowu mi słodzisz?
            Sam roześmiała się widząc szatański uśmieszek, który wkradł się na jego usta. Nie musiała pytać, by wiedzieć co chodzi mu po głowie. Czasami myślała, że Luke jest starym zboczeńcem, który tylko czeka na takie momenty, jednak później odkryła, że ona także nie była całkiem święta.
            Moore pochylił się nad nią i otaczając ramionami jej tułów, przyciągnął ją do siebie i pocałował namiętnie. Sam odpowiedziała z żarem na jego pocałunki wsuwając palce za pasek jego spodni. Mężczyzny nagle od niej odskoczył i pogroził dowcipnie palcem.
- Ty mała czarownico! – Jęknął, chwytając za jej dłoń i ciągnąc do wyjścia. Sam najchętniej spełniłaby warunki umowy już teraz, zaraz, jednak widocznie teraz głowę narzeczonego zajmowały inne sprawy. Kiedy doszli do wybiegów dla koni, Luke rozejrzał się ciekawie po okolicy. – Gdzie zniknął twój ojciec?
            Sam wyjaśniła, że Richard wrócił do gabinetu i będzie tam na niego czekać, gdy tego najdzie ochota na interesy. Sam ciągle miała przed oczami uśmiechniętą twarz ojca, gdy to mówił. Stwierdził, że Luke będzie miał ochotę po-przebywać z narzeczoną, więc usunie się w cień i grzecznie poczeka na swojego przyszłego zięcia. Sądząc jednak po minie Luka, Sam wiedziała, że dzisiaj chyba przegra tą batalie, z najlepszymi krowami ojca. Posłusznie więc ruszyli, trzymając się za dłonie, do gabinetu ojca.
- Sam, chciałbym cię o coś zapytać… - Zaczął Luke, przystając na moment i odwracając się do niej twarzą. Zaskoczona tym, przytaknęła mu głową, zastanawiając się co też znowu wymyślił. – Czy wtedy w ogrodzie mówiłaś poważnie?
- Pewnie, że tak ty wsiowy durniu!
            Luke pokiwał głową, puszczając mimo uszu słowo, jakim go określiła. Sam wpadła w wyjątkowo dobry humor i zdała sobie sprawę, że takowy ją ogarnął, gdy tylko zobaczyła Moorea. Nie wiedzieć czemu, sąsiad nie denerwował ją tak jak zazwyczaj, a nawet więcej – szczerze cieszyła się, że mogła go dzisiaj spotkać. Nagle jednak pożałowała tego, gdy do jej uszu doszedł jego gardłowy śmiech i słowa, przez które miała ochotę odstrzelić tę jego zarośniętą mordę.
- Przypomniałem sobie, jak miałaś 16-lat. Też wtedy mnie prosiłaś bym… - Przerwał, gdy Sam, wyrwała dłoń z jego uścisku i wykrzykując przekleństwa, ruszyła do domu. Luke zamrugał parokrotnie powiekami, zastanawiając się co takiego zrobił źle. – Sam?! – Krzyknął za swoja narzeczoną, lecz ta nie zareagowała. Kiedy do jego uszu doszedł, huk, głośno zamykanych drzwi, westchnął pod nosem i wcisnął dłonie w kieszenie swych dżinsów. Choćby żył tysiąc lat nigdy nie zrozumie Sam i jej zmian humoru.
            Nie wiedząc co z sobą począć, ruszył w stronę gabinetu Richarda. W jego myśli było tylko jedno słowo i też takie cisnęło mu się na usta.

- Kobiety…

1 komentarz:

  1. heh...ten Luke, tak łatwo wpadł w sidła Sam, że brak mi słów. Tom jest wcale nie lepszy, wkrótce rzuci się na Alex jak wygłodniałe zwierze, ileż tu erotyzmu ile emocji, czekam na więcej

    OdpowiedzUsuń