poniedziałek, 30 marca 2015

2. Na końcu drogi…


Witam!

    Początkowo miałam wielki plan wydawania rozdziałów w poniedziałki co dwa tygodnie. Teraz jednak sądzę, że tego jest tyle, że spokojnie mogę wydawać, co tydzień. Tak więc zmiany...

Rozdział będzie się pojawiał w każdy piątek.

Obiecuje... xD

Nie przedłużając zapraszam na kolejny rozdział...



- Dlaczego Sam?! – Jęknęła Alex, chcąc przez prawię całą drogę przekonać swą przyjaciółkę, by zawróciła. Nie miała pojęcia kim był ten Lukas Moore, o którym wspomniała i nie chciała tego wiedzieć. – Nie chcę skończyć w więzieniu!
      Zacięta mina Sam, jasno dawała jej do zrozumienia, że dziewczyna nie zawróci, choćby nie wiadomo co powiedziała. Była zdecydowana, a krzyki i lamentowania nic i tak nie pomogą.
        Wzdychając pod nosem i modląc się, by strzelba leżąca na tylnym siedzeniu samochodu okazała się atrapą, zapatrzyła się w widok za oknem. Teraz w tej chwili żałowała, że tu przyjechała. Naiwnie myślała, że przyniosła pecha na przyjaciółkę, zjawiając się w jej domu.
      Kiedy tylko przekroczyła próg domu koleżanki wszystko wydawało jej się idealne jak z sielskiego filmu. Kwiaty w ogrodzie jej matki, biedny Vincent, który śmiertelnie
ją wystraszył, przystojni kowboje, świecący swymi muskularnymi ciałami, peszący ją niezmiernie, wydawały jej się fantastyczne i sama żałowała, że urodziła się w mieście, lecz teraz… Obawiała się o siebie i swoją przyjaciółkę, która wnioskując po jej wąsko zaciśniętych ustach, była zdecydowana odstrzelić mężczyznę, nie zważając na to, że resztę życia może spędzić w więzieniu.
         Nagle doszło do niej coś jeszcze. Dlaczego Sam aż tak się zdenerwowała? Czyżby kochała tego mężczyznę, a ten ją zdradził? Nie chciała o to pytać, gdyż nie wiadomo było jak tamta zareaguje. Miała wybuchowy charakter, a nie było niczego gorszego niż stawanie na minie. Jeszcze koleżanka zechce i ją odstrzelić.
- Sam, wytłumacz… - Zaczęła Alex, lecz po chwili przerwała, gdyż przyjaciółka zatrzymała wóz. Spojrzała w okno, widocznie już dojechały do farmy Moore. – O cholera…
      Ciągle pożerając wzrokiem, widok, który rozciągał się przed jej oczyma, otwarła drzwi i na chwiejących się nogach postąpiła kilka kroków w przód. To faktycznie była farma? W mniemaniu Alex wszystkie takie miejsca w tym stanie wyglądały podobnie – budynki mieszkalne, zagrody, stajnie, parę wybiegów dla koni, ale farma Moore wcale nie pokrywała się z jej wyobrażeniami. Myślała, że będzie tu tak swojsko jak na farmie przyjaciółki, lecz Lucky Dream, faktycznie było snem, snem z którego nie chciała się budzić.
       Na podjeździe, na którym przyjaciółka zatrzymała swojego czerwonego pickupa, stało jeszcze kilkanaście samochodów, idealnie wyglądających w słońcu, o głębokich kolorach. Droga wysypana została ciemnym, drobnym żwirem, a tam gdzie go nie było znajdowała się krótko ścięta trawa, połyskująca zielenią. Wokół zagród, pomalowanych w brązowych barwach, stały wielkie donice, porośnięte różnokolorowymi kwiatami, a bliżej budynków rosły wysokie, stare drzewa. Budynki, może i starego budownictwa, wyglądały jak świeżo pomalowane. Białe ściany z nielicznymi zdobieniami, ciągły się aż po granatowe sklepienie dachu, pokrytego dachówką. W takiej tonacji kolorystycznej zostały zachowane wszystkie budowle, znajdujące się w promieniu wzroku Brytyjki.
- Zaczekaj tu… - Szepnęła Sam, która w chwili gdy koleżanka oglądała farmę, naładowała broń. Nałożyła na głowę brązowy kapelusz i ściskając w dłoni strzelbę, ruszyła do stajen, znajdujących się na prawo. Alex chciała zatrzymać przyjaciółkę, jednak ta pomachała jej tylko dłonią i zniknęła w głębi jednej z końskich domów.
       Alex westchnęła pod nosem, szukając wzrokiem, na tej zadbanej farmie, jakiejś żywej duszy, która mogłaby jej pomóc ocalić pana Moore'a, kimkolwiek on był. Niestety na horyzoncie nie dostrzegła ani jednej osoby, co skłoniło ją do skorzystania z ławki, która znajdowała się niedaleko. Wzięła patyk, znaleziony po drodze i siadając na białym meblu, zaczęła rysować kółka w nawierzchni podjazdu.
        Dlaczego Sam była taka lekkomyślna? Dziewczyna wiedziała, że przyjaciółka nie będzie zdolna strzelić do nikogo, przynajmniej taką miała nadzieję. Z drugiej jednak strony Ameryka sporo różniła się od Anglii, może tutaj można strzelać do ludzi. Postanowiła dzisiejszej nocy dowiedzieć się, jak to wygląda w kwestii prawnej. Jak to dobrze, że wzięłam swojego laptopa – pomyślała Alex, uśmiechając się nieśmiało, kontynuując rysowanie w żwirze. Zajęta rozmyślaniem nad kolejnym kształtem, nie usłyszała końskich kopyt, uderzających o zimie, które zatrzymały się o kilka metrów od niej.
- Co to za rysunki? – Przestraszona tym pytaniem dziewczyna pisnęła i odrzuciła kij za siebie. Podniosła zaskoczone spojrzenie, lecz przez słońce padające na jej twarz, nie mogła dostrzec niczego oprócz zarysu jeźdźca oraz potężnej sylwetki konia. - Och, to ty…
Ciemnowłosy mężczyzna, zeskakując z gracja z siodła i chwytając za cugle swego wierzchowca, roześmiał się. Przysłoniła dłonią oczy i już myślała, że odejdzie, ten jednak podszedł bliżej, mierząc dziewczynę ciekawym spojrzeniem. – Jesteś sama?
           Alex dopiero, gdy jego postać zasłoniła światło, zlustrowała go wzrokiem. Zdała sobie sprawę, że go zna. Przecież to on siedział na lotnisku i zepsuł humor Sammy!
Alex spłoniła się rumieńcem, zdając sobie sprawę, że jest jeszcze przystojniejszy, niż mogłoby jej się wydawać. Po pierwsze był sporo wyższy od niej i musiała wysoko zadrzeć głowę, by spojrzeć mu w oczy. Ciemne włosy gładko zaczesane w tył, podtrzymywane jedynie przez kapelusz, okalały jego męską, nieco surową twarz, nadając jej niebezpiecznego wyrazu. Alex spodziewała się, jakiś groźnych ciemnych oczu, rzucających groźne błyski, a tu spotkała ja miła niespodzianka. Oczy nieznajomego były… Ciepłe, w kolorze ciemnej zieleni. Mężczyzna nie był młodzieniaszkiem, o czym świadczyły liczne zmarszczki, lecz sporo mu było jeszcze do zdziadzienia. 
- Niech pan mi pomoże! – Jęknęła Alex, wstając i chwytając zaskoczonego mężczyznę, za biceps. Rozważała przez chwilę, chęć ucieczki, lecz życie koleżanki było zdecydowanie ważniejsze niż jej wstyd i obawa, że zostanie źle zrozumiana, gdy bez zahamowań, chwyta obcego mężczyznę. – Sam, przyjechała tu zabić pana Moore'a!
- Davida Moore'a? – Spytał, unosząc brwi w zdumieniu.
Alex nie mogąc uwierzyć, że ten nie reaguje, jakby zabójstwa były chlebem powszednim w tym stanie, puściła jego ramie i odchodząc parę kroków, zagryzła usta i pociągnęła nosem, zbierało jej się na płacz, gdy myślała o przyjaciółce, która parę chwil temu pobiegła do wielkiego gospodarstwa, zastrzelić jej właściciela. Miała nadzieję, że ucinając sobie pogawędkę z ciemnowłosym mężczyzną, nie dojdą do jej uszu strzały. 
- Mówiła raczej o jakimś Luku…
- Nie martw się, jeśli chodzi o Luka, nie zabije go. – Wystrzelił nagle, po czym roześmiał się wesoło, odchylając głowę do tyłu. Nagle jednak jakby zdając sobie sprawę ze zdenerwowania dziewczyny, spoważniał, jednak z jego oczu nie znikło rozbawienie. - Powiedz lepiej jak ci na imię.
- Jestem Alex. Dlaczego pan myśli, że go nie zabije?
            Dziewczyna już kompletnie nie rozumiała, amerykanów. Czy oni żartują sobie w ten dziwny sposób? – Zastanowiła się przez chwilę, po czym wzruszyła ramionami, postanawiając poczekać na dalszy przebieg wydarzeń.
- Sam jest nieprzewidywalna i trochę… - Zawahał się zawieszając swe spojrzenie w jakimś punkcie za jej głową. - Dzika, lecz nie umiałaby zabić kogoś, kogo kocha.
- Kocha?
         Podniosła dłoń i podrapała się po czole. Czyżby przegapiła ten moment w którym przyjaciółka mówiła jej, że się zakochała? Z pewnością zwróciłaby na to uwagę, lecz była jeszcze sprawa jej ciągłego zamyślenia, w które od jakiegoś czasu wpadała notorycznie. Jednak znając Sam, ta zamęczyłaby ją na śmierć, opowiadając o ukochanym, dlatego słowa mężczyzny wydały jej się dziwne.
- Skąd wiesz, że Sam go kocha? Mówiła o nim raczej szczur, albo łajza, a… – Stwierdziła otwarcie, nieświadomie porzucając formę oficjalną, przechodząc z nieznajomym na „ty”. – Nigdy nie wspominała mi, że jest w kimś zakochana…
        Po wypowiedzeniu tych słów, mężczyzna obdarzył ją zaskoczonym spojrzeniem, jakby to co mówiła, wydawało mu się niedorzecznością. Alex spłoniła się, opuszczając nisko głowę. Nigdy w życiu nie powiedziała do mężczyzny aż tylu słów naraz. Nie mogła się nadziwić co przełamało jej wiecznie skamieniały język, do wypowiedzenia pełnych zdań, bez ani jednego zająknięcia. Widocznie wakacje już wpływały na nią pozytywnie.
        Ich rozmowę przerwał nagle, podchodzący do nich mężczyzna w ciemnej koszuli, który nic nie mówiąc wziął od niego cugle, i oddalił się z koniem w stronę stajen.
- A ty na pewno jesteś jej przyjaciółką? – Spytał, ciekawie, chwytając ja za brodę, zmuszając by na niego spojrzała. Zaskoczona tym gestem nie wiedziała czy udałoby jej się odpowiedzieć teraz na pytanie jak się nazywa, nie mówiąc już o udzieleniu mu odpowiedzi.
      Mężczyzna uśmiechał się promiennie, ukazując przy tym całe swe uzębienie. Dziewczyna nie wiedziała, czy to było możliwe, lecz ogarnęło ją jeszcze większe zawstydzenie. Chciała się właśnie odsunąć, gdy mężczyzna cofnął swą dłoń i przeniósł ją na jej głowę, mierzwiąc jej włosy.
-  Wydaje mi się mała, że…
            Mężczyzna urwał, gdyż do naszych uszu dobiegł wystrzał. Zaskoczeni odwróciliśmy swe głowy w stronę z której dobiegł huk. Alex pisnęła widząc swą przyjaciółkę o kilkanaście kroków, od nich. Dziewczyna stała w rozkroku, dłońmi ściskając strzelbę, z lufą skierowaną ku górze z której można było dostrzec delikatny dym, co świadczyło o tym, że to ona strzeliła.
Nawet z takiej odległości Alex mogła dostrzec, że przyjaciółka aż kipi ze złości.
- Następna kulka jest dla ciebie gnido… - Wykrzyczała i ruszyła szybkim krokiem w ich stronę.
Jej płomienne spojrzenie i zaciśnięta szczęka nie zwiastowały niczego dobrego, to też Alex niesiona impulsem, schowała się za potężną postacią mężczyzny, chcąc się uchronić od kulki. Kiedy jej kroki ucichły, Alex wychyliła się zza ramienia mężczyzny. Przysłoniła dłonią usta, ponieważ myślała na początku, że słowa skierowane były do niej, jednak ta całkowicie była pochłonięta wpatrywaniem się w oblicze nieznajomego. Przez chwilę podejrzewała, że jest on wspomnianym Lukasem Moorem, lecz szybko odpędziła od siebie te myśli.
- Alex… - Wysyczała Sam, nie odwracając spojrzenia od faceta, który jak zauważyła Alex uśmiechał się jakby nie wzruszony, morderczym wzrokiem amerykanki. Na pewno jest obłąkany… - Pomyślała dziewczyna, przechodząc za przyjaciółkę. – Poczekaj w samochodzie.
     Alex jednak nie spełniła jej prośby, chcąc na własne oczy zobaczyć, co chce zrobić przyjaciółka i gdyby okazało się to niedorzeczne, powstrzymać przed tym krokiem, temperamentną dziewczynę. Nie spodziewała się jednak, że Sam ma co do nieznajomego zupełnie inne plany…   

poniedziałek, 23 marca 2015

1. Czy to raj na ziemi?

  Witam!

        W razie gdyby przybył tu czasem zbłąkany wędrowiec, który zapragnął czytać to "coś", co pisze, chciałabym powiedzieć, że każdy rozdział jest pisany z perspektywy innej z dziewczyn. Poprzedni rozdział był o Alex, ten natomiast jest o Sam...





- Tu jest fantastycznie!
Zwykle cicha Alex wykrzykiwała na całe gardło, pochlebstwa na temat jej rodzinnej farmy. Zaskoczeni kowboje oderwali się od swoich prac, z ciekawością przyglądając się nowo-przybyłej. Sam uśmiechnęła się od nosem, widząc jak wielką radość sprawiła przyjaciółce zapraszając ją do siebie.
- Słuchajcie wszyscy! – Wrzasnęła, ściągając na siebie, uwagę mężczyzn. Widziała, że jest tu panią i właśnie tak zawsze się zachowywała. – To jest Alex, moja najlepsza przyjaciółka. Gdyby potrzebowała jakiejś pomocy niezwłocznie macie jej pomóc!
            Kowboje posłusznie pokiwali głowami, zanosząc się śmiechem. Zawsze tak reagowali na jej polecenia i w jakiś sposób uodporniła się na ich rechoty. Nie wiedziała tylko jak całe towarzystwo, zaakceptuje pojawienie się nowej kobiety na farmie. Obecnie sto procent pracowniczej załogi stanowili mężczyźni. Aż bała się zostawiać, nieśmiałą przyjaciółkę, sam na sam z jakimkolwiek z nich. Wiedziała doskonale, po ich spojrzeniach, że nie jeden z nich ma chrapkę zabawić się z rudowłosą angielką.
            Sam przyglądając się ciągle, umierającej w zachwycie przyjaciółce, dostrzegła małą zmianę w jej wyglądzie, a także i zachowaniu. Długie włosy sięgające pasa, które zwykle miała związane, teraz rozpuściła. Co dziwne Sam nigdy nie przypuszczała, że jej włosy się kręcą. Wprawdzie delikatnie, lecz nigdy nie zwróciła na to uwagi. Jej jasna cera, uwielbiająca czerwienić się przy wielu sytuacjach, teraz aż płonęła szkarłatem, a brązowo-zielone tęczówki błyszczały z podniecenia.
- Nie sądziłam, że aż tak ci się tu spodoba… - Szepnęła Sam, podchodząc do rozpływającej się przyjaciółki i chwytając za jej ramie, skierowała się w stronę domu. Nie chciała by gorące słońce spaliło jej bladą skórę. – Choć, przedstawię cię moim rodzicom.
            Alex posłusznie ruszyła za przyjaciółką. Samantha otworzyła drzwi i zaczęła nawoływać rodzinę, niestety odpowiedziała jej cisza. Gdzie oni znowu poleźli? – spytała w myślach samą siebie, po czym zastanawiając się, gdzie mogłaby spotkać matkę, skierowała się do tylnego wyjścia. Zbiegając po schodkach na zewnątrz, rozejrzała się po wielkim ogródku, ogrodzonym białym drewnianym płotkiem.
- Mamo, jesteś tu?! – Krzyknęła, sprawdzając czy przyjaciółka nie zagubiła się po drodze, jednak ta oglądała kwitnące kwiaty, wystające z płotu. – Przyjechała Alex!  
            Matka Sammy, wyskoczyła nagle z krzaków, strasząc córkę jak i jej przyjaciółkę, która przytuliła się mocniej do ramienia amerykanki.
- Witaj kochanie! Sammy wiele nam o tobie opowiadała!
            Alex wrzasnęła, rzucając jedno spojrzenie na matkę koleżanki. Nie dlatego, że kobieta, pojawiła się nagle, ani też, że ubrana była w swoje poplamione różnymi kolorami rybaczki i niebieską bluzkę, pamiętającą lepsze czasy, lecz dlatego, że trzymała w dłoniach czerwono-czarnego węża, jakby był to zwykły kawałek sznurka.
- Mamo… Dlaczego znów to robisz? – Spytała Sam, mierząc matkę nieprzyjaznym spojrzeniem. Chyba właśnie przez tą zakręconą istotę nie miała w podstawówce koleżanek. – Przecież mówiłam ci, że przywiozę Alex. Nie mogłaś tego przełożyć?
Kobieta, którą nazywała matką, była znaną lokalnie malarką. Rose Anderson zwykle spędzała czas, nie jak typowe matki, piecząc ciasteczka, lecz poszukując nowych rzeczy, które mogłaby uwiecznić. Córka rozumiała jej artystyczne wydziwiania, ponieważ czasami sama wpadła w szał, gdy nie umiała napisać, ani słowa do swych opowiadań, lecz nowego hobby nawet nie potrafiła zrozumieć.
- Kochanie, Vincent uciekł i musiałam go złapać! – Syknęła kobieta, wsadzając stworzenie do wiaderka i ściągając rękawice, podała swą dłoń Alex. Ta widząc, że kobieta nie trzyma już w swych dłoniach gada, chętnie uściskała jej dłoń. – Witam cię na Free Horse Farm, Alex!
            Sam wywróciła oczami, gdy matka, szczebiotała słodko do jej przyjaciółki chcąc zmyć to pierwsze złe wrażenie. Wiedziała doskonale, że strachliwa Alex, która pewnie pierwszy raz w życiu widziała węża z tak bliska, nigdy nie zapuści się w stronę ogrodu sama. Niestety te gady pojawiały się bardzo często i nie sposób było ich uniknąć.
            Dziewczyna uśmiechnęła się w swój podstępny sposób, zastanawiając się jakiego to psikusa urządzić przyjaciółce w pierwszą noc. Nie mogło to być nic bardzo przerażającego, bo bała się, że Alex wyzionie ducha, lub zbierze się i choćby na pieszo wróci do Londynu. Właśnie opracowywała w głowie szatański plan, gdy matka szturchnęła ją delikatnie w ramię.
- Sammy, ojciec cię szukał. – Powiedziała wprost, zapewniając przy okazji, że zajmie się Alex, w czasie gdy ta będzie rozmawiała z rodzicem. Dziewczyna spytała jeszcze o co może mu chodzić jednak matka nic jej nie chciała powiedzieć. – Idź kochanie, a z pewnością się dowiesz!
            Alex wraz z Rose oddaliły się i chwile potem zniknęły z oczu wściekłej Sam. Dlaczego nie mogę mieć normalnej matki? – Pomyślała z goryczą, szurając swymi butami, kierując się w stronę stajen, gdzie Richard Anderson, miał swoje biuro. Mijając paru kowbojów, machających do niej i wychwalających jej urodę, przypomniała sobie mężczyznę spotkanego przed lotniskiem.
- Przeklęty Luke! – Wrzasnęła, podkopując butem kawałki siana, rozsypanego w stajniach. Dlaczego akurat dzisiaj musiała trafić na tego zarozumiałego faceta? Ostatnio miała niebywałe szczęście i nie spotykała go na swej drodze. Nawet gdy przyjeżdżał na ich farmę, kryła się w swoim pokoju, nie chcąc go widzieć. To jednak jej nie powstrzymywało od przesiadywania pod oknem i obserwowania jego sylwetki przez firany. Ciągle zastanawiała się na kogo czekał ten podrywacz i nie dawało jej to spokoju. Musiała przyznać, że wzbudzał w niej jakieś dziwne niezrozumiałe uczucia, lecz nie wiedziała, czy to nie dlatego, że tak bardzo go nienawidzi. – A może to coś innego… - Szepnęła, będąc już o kilka kroków od biura ojca. Pokiwała energicznie głową, jakby ten gest mógł odpędzić niepożądane myśli i pociągnęła za klamkę.
- Witaj Tato! – Obcasy u jej butów, zastukały o drewnianą podłogę. Usiadła wygodnie w jednym z krzeseł znajdujących się naprzeciwko biurka ojca i przyjrzała się jego surowemu profilowi. Mężczyzna stał odwrócony bokiem do okna, obserwując przez szklaną barierę, poczynania na farmie. Ostatnio cała robota spadła na niego. Chciała wprawdzie pomóc, lecz ojciec nie darzył jej takim zaufaniem jak jej brata, który przez rezygnację ze studiów udowodnił mu swą lojalność. – Mama mówiła, że chciałeś ze mną pomówić.
            Ciche westchnięcie Richarda Andersona, zdziwiło Sam, gdyż nie często słyszała by ojciec wzdychał. Zmartwiła się nie na żarty, obawiając się w duchu, że faktycznie jest coś co go martwi i wcale się nie myliła.
- Lucky Dream, chcą nas wykupić i poważnie zastanawiam się czy się na to zgodzić. – Powiedział beznamiętnie, jakby to było coś błahego. Sam obruszyła się, wstając gwałtownie i uderzając dłonią w powierzchnie biurka. Anderson podniósł na nią zaskoczone spojrzenie, jakby nie spodziewając się tak żywiołowej reakcji córki. - Sam…
- Nie możesz na to pozwolić! – Wrzasnęła, myśląc, że tym uda jej się przekonać ojca by tego nie robił. – Ta farma jest wszystkim co mamy!
            Była naprawdę wściekła, że ojciec chce sprzedać wszystko to co udało im się zdobyć. Ziemia należała jeszcze do dziadka i Sam nawet nie chciała dopuszczać do siebie myśli, że wszystko to zostanie przekazane farmie Moore. Zaraz wspominając swych sąsiadów, w jej głowie pojawił się obraz ich najstarszego syna Lukasa. Mężczyzna od kilku lat zarządzał stajniami i bydłem więc to na pewno on był wszystkiemu winien. Nawet przez chwilę, nie podejrzewała biednego pana Davida Moore'a o tak haniebne czyny.
- Sammy, uspokój się i daj mi wszystko wytłumaczyć!
            Samantha jednak nie chciała dłużej go słuchać. Ogarnięta chęcią mordu, chciała jak najszybciej rozmówić się z Moorem. Wybiegła z gabinetu, nie bacząc na nawołujące ją głosy ojca, a także zaczepki pracowników, chcących ją zatrzymać na polecenie szefa. Puściła się biegiem w stronę domu i wbiegając po kilka stopni na piętro, udała się do sypialni rodziców, gdzie wyciągając w szafy strzelbę ojca, wrzuciła do kieszeni kilka naboi.
- Sammy to ty?
            Zatroskany głos rodzicielki, dobiegł z salonu, gdy Sam właśnie pokonywała ostatnie stopnie w dół. Dostrzegła na kanapie, popijającą herbatę Alex i chwytając zaskoczoną dziewczynę, wybiegła na zewnątrz, kierując się w stronę swego wozu.
- Sam?! – Krzyknęła Alex, próbując wyrwać ramię z uścisku, wściekłej szatynki. – Co się stało i po co ci ta strzelba?!
            Sam prawie wlokąc przyjaciółkę za sobą, wepchnęła ją do auta, a sama zajęła miejsce za kierownicą. Odpaliła silnik i biorąc ostry zakręt wyjechała na drogę, zostawiając za sobą tumany kurzu. Dopiero gdy minęły tablicę z nazwą jej rodzinnej farmy, postanowiła odpowiedzieć przyjaciółce na pytanie.
- Jedziemy sprzątnąć tą przeklęta łajzę z famy Lucky Dream…



poniedziałek, 9 marca 2015

0. Tam gdzie nas nie ma…


Witam!        

Od dzisiaj zaczynam wydawanie najnowszego opowiadania. Tytuł jest jakże przewrotny, tj. "Będziesz mój!", ale jakże pasujący do tej historii ^-^       

Pierwszy rozdział, nazwany dedykuje Szatanirro la von i und, która to wymyśliła nazwę temu opowiadaniu!           

Szatanirro! Dziękuje Ci, że zostałaś dzisiaj moim przyjacielem! xD



Nie wiadomo dlaczego niekiedy tak się dzieje, że znajdujemy się w miejscu, w którym nie chcieliśmy być. Nie potrafimy jednak porzucić raz już obranej drogi, by zawrócić, lecz czasami los płata nam figla, który w gruncie rzeczy wydaje się być pomyłką, lecz wcale nią nie jest…
- Gdzie jesteś? – Westchnięcie i cichy szept wyrwał się z ust Alex. – Wiedziałaś, że sama się zgubię…
Aleksandra Amelia Ward, stała właśnie na chodniku, przed lotniskiem w stanie Wyoming i oczekiwała swej przyjaciółki. Spojrzała nerwowo na zegarek, umieszczony na nadgarstku.
Przez całe dwadzieścia sześć lat swojego życia nie ruszała się na krok, ze swojego miasta, a co dopiero z kraju. Nie miała jednak serca odmówić swej uczelnianej koleżance, gdy ta, po skończeniu edukacji, zaprosiła ją do swojego domu w Cheyenne. To właśnie w czasie studiów poznała Samanthe Anderson. W ciągu kilku lat wspólnej nauki i dzielenia pokoju w akademiku, przywiązały się do siebie.
Studia podjęte na uniwersytecie w Oksfordzie, wymagały od Sam, opuszczenia rodzinnego Wyoming i przeniesienia się do Londynu. Teraz natomiast, gdy Samantha wróciła do domu, ciągle nie dawała spokoju Alex, namawiając przyjaciółkę, nie tylko do samego wyjazdu, ale i do zamieszkania w Stanach. Dziewczyna odmawiała za każdym razem, lecz przyjaciółka postanowiła być nieugięta i bez wiedzy Alex zarezerwował jej bilet. Brytyjka, postawiona już przed faktem dokonanym, nie mogła odmówić.
Zniecierpliwiona, oczekiwaniem na amerykankę i trochę tymi dziwnymi spojrzeniami, które mijani mężczyźni jej posyłali, wydobyła telefon i wkładając do niego nową kartę, wybrała numer przyjaciółki.
- Alex, jak miło, że dzwonisz! – Sammy odebrała niemal natychmiast, co zaskoczyło Brytyjkę, gdyż zazwyczaj musiała wisieć na linii, całą wieczność, by w końcu się z nią połączyć. Przyjaciółka krzyczała do słuchawki, przez co musiała odsunąć telefon od ucha, by nie ogłuchnąć. Oprócz jej głosu, słychać było jeszcze mocne dmuchanie w słuchawce, co oznaczało, że przyjaciółka prowadziła. – Właśnie po ciebie jadę. Wysiadłaś już?
Alex rozejrzała się, chcąc sprawdzić czy nie widać przyjaciółki na horyzoncie, jednak niczego nie dostrzegła, przez nadmiar osób przed lotniskiem.
- Tak. – Przyznała, przełykając mocno ślinę, gdyż młody mężczyzna, spojrzał na nią uwodzicielsko, chwytając palcami, brzeg swego stetsonu i skłaniając się jej. Pośpiesznie odwróciła wzrok, czując na policzkach ciepło i nie było to związane ze skwarem panującym na zewnątrz. Nie była przyzwyczajona do mężczyzn i szczerze wątpiła, gdyby kiedykolwiek rozluźniła się w ich towarzystwie. – Czekam przed wejściem. Za ile będzi..?
            Zamilkła, gdyż przyjaciółka przerwała połączenie. Może brakło jej sieci – pomyślała naiwnie, kucając po swą torbę, i chwytając za jej rączkę, pomaszerowała do wysokich ławek. Usiadła na skaju jednej z nich i uśmiechnęła się ponieważ jej nogi zwisały z drewnianego mebla. Pomachała nimi wesoło, śmiejąc się raczej ze swego wzrostu.
            Gdy była nastolatką myślała, że pewnego dnia osiągnie swój wymarzony wzrost 170 centymetrów, lecz teraz mając już dwadzieścia sześć lat, pożegnała się z głupimi marzeniami. Od szkoły średniej nie urosła nawet o centymetr. Mierzyła dokładnie 161 centymetrów, lecz nie prowadziło ją to do kompleksów. Mimo, że nieustanie mówiono na nią „mała”, żartowano z niej i ciągle pytano o dowód, gdy kupowała alkohol, cieszyła się ze swojej małej postury.
            Śmiejąc się cicho nie zwróciła uwagi na uważne spojrzenie wysokiego mężczyzny, który mierzył ją ciekawym wzrokiem, swych ciemnych tęczówek. Zastanawiał się, czy aby mała osóbka nie płakała. Jej śmiech łatwo można by zrozumieć jako płacz, lecz gdy podniosła swe roześmiane oczy, pokręcił głową i także się roześmiał zwracając na siebie jej uwagę.
            Alex natychmiast zamilkła, przysłaniając swe usta dłonią. Mężczyzna, szeptając pod nosem przekleństwo, usiadł obok niej, wyciągając swe długie nogi do przodu, ramiona zaś krzyżując za głową.
- Już myślałem, że pani płacze. – Uśmiechnął się szeroko, dłonią zsuwając na czoło swój kapelusz, przysłaniając je przed palącym słońcem. Alex odsunęła się jak najdalej, przyglądając mu się kątem oka.
            Był to ten sam czarnowłosy mężczyzna, który stał niedawno obok niej. Teraz natomiast mogła mu się przyjrzeć, gdyż wtedy był zbyt onieśmielona jego powitalnym gestem. Wysoka postać, teraz rozciągnięta na drewnianej ławce, wydała jej się przystojna. Ciemne, trochę w jej mniemaniu, za długie włosy, zawijały się za jego uszami oraz tworzyły urocze fale na jego karku. Ciemny zarost, pokrywał jego górną wargę, podbródek i linię szczęki, dodając mu uroku oraz jakiegoś rodzaju niedostępności, czy niebezpieczności. Koszula w czerwono-czarną kratę, skrywał jego umięśnioną klatkę piersiową, a rozpięte trzy guziki na górze pozwalały podziwiać jego muskularny tors, pokryty ciemnymi włoskami. Długie, mocne nogi, schowane w ciemnych dżinsach i wysokie kowbojskie buty, dawały jasny dowód na to, że mężczyzna pochodził stąd.
Całość mogłyby pozbawić nie jedną kobietę o zawrót głowy, lecz nie Alex. Nie wiedziała jeszcze czym pachnie, spędzanie czasu z mężczyzną, lecz nie była laikiem. Wiedziała to i owo, od koleżanek, czy też z czasopism jakie niekiedy czytała Sam.
Chciała natomiast odpowiedzieć coś nieznajomemu, lecz nie mogła się przemóc. Mężczyzna jednak, ku jej wielkiej uldze nie prosił o rozmowę. W pewnej chwili myślała, że zasnął, lecz jego stopy, które poruszały się do rytmu oraz ciche słowa jakiejś piosenki, które szeptał, uświadomiły jej, że jest w błędzie. Próbowała wyłowić właśnie jakiś sens z jego szeptów, kiedy to parę metrów od nich, z piskiem opon, zatrzymał się pickup, a jego czerwone blachy zabłyszczały w świetle słońca.
- Jesteś ostatnią osobą, jaką chciałam dzisiaj spotkać! – Wrzasnęła Samantha, wychodząc z wozu i mocno trzaskając drzwiami. Zaskoczona Alex wyciągnęła palec, jakby zgłaszała się do odpowiedzi, lecz jej przyjaciółka w ogóle nie dostrzegła tego gestu. Osobą do której skierowała swe nieprzyjazne słowa, był najprawdopodobniej mężczyzna siedzący obok. – Co tu robisz, ty podły szczurze?! 
            Zaskoczona Brytyjka, zaczęła przerzucać swe spojrzenie, z mężczyzny na groźnie wyglądającą postać przyjaciółki.
- Ja też się cieszę kochanie. – Szepnął nieznajomy, nie ściągając z oczu stetsonu. Jego usta rozciągnęły się w leniwym uśmiechu, co Alex uznała za dobry znak. – Jednak nie łudź się. Nie przyjechałem tu dla ciebie.
            Samantha otworzyła usta, by puścić zapewne jakąś ciętą ripostę, lecz przewidująca i nieznosząca konfliktów Alex, zeskoczyła z ławki i rzuciła się z otwartymi ramionami na amerykankę.
- Dziękuje ci, że po mnie przyjechałaś! – Krzyknęła stosunkowo głośno i uściskała dawno nie widzianą przyjaciółkę. Może chociaż tak odwrócę jej uwagę od tego typa – pomyślała, zagadując koleżankę. – Myślałam, że całkowicie o mnie zapomniałaś. Wiesz przecież, że nie trafiłabym do twojego domu.
            Samantha spojrzała na nią sceptycznie, jakby chcąc sobie przypomnieć skąd zna tą ściskającą ją dziewczynę, jednak gdy na twarzy tej drugiej zagościł delikatny, wstydliwy uśmiech, uściskała ją z mocą.
- No co ty! Nigdy nie zostawiłabym cię na pastwę losu!
            Aleksandra uśmiechnęła się szerzej i nie wchodząc w dalsze dyskusję, mając świadomość, że nieznajomy przysłuchuje się ich rozmowie, skierowała się do auta i czekając aż Sam wsiądzie, także otworzyła drzwi. Siedząc już wygodnie na przednim siedzeniu wozu, spojrzała po raz ostatni na mężczyznę. Ten jednak nie poruszył się ani o milimetr, jakby całe to spotkanie z amerykanką, nie obchodziło go ani trochę.
            Samantha zaczęła opowiadać o tym, co działo się gdy się nie widziały, jednak Alex nie mogła się skupić na słowach przyjaciółki. Ciągle przed oczami miała postać nieznajomego i żałowała, że nie przyjrzała się jego twarzy.
- Słuchasz ty mnie w ogóle? – Sam, zniecierpliwiona, szturchnęła ją ramieniem, wyrywając ją z myśli o mężczyźnie. Nie wiedziała do końca, czy bezpiecznym jest spytanie Sam o przystojnego faceta, gdyż po ich niemiłym spotkaniu, wiedziała, że ta dwójka nie pała do siebie miłością. – Alex!
            Dziewczyna spojrzała na poważny profil amerykanki i odchrząkając delikatnie, wygładziła materiał swych spodni. Bo wielu minutach ciszy, w końcu postanowiła się o niego spytać.
- Kim był ten mężczyzna? – Spytała nieśmiało, znów czując wpełzający na twarz rumieniec. Samantha, spojrzała na nią pytająco, nie wiedząc z początku co koleżanka ma na myśli, jednak widząc jej szkarłatne plamy na policzkach pojęła o kogo pyta.
- Ten wstrętny, podstępny… - Sam, wściekle zagryzając usta, wypowiadała jedno za drugim, coraz to gorsze określenie faceta. Alex uśmiechnęła się rozbawiona jej reakcją. Nigdy nie widziała, by przyjaciółka z takim zapałem mówiła o kimkolwiek, a w szczególności o mężczyźnie. – Ten dupek jest moim sąsiadem.
            Brytyjka podskoczyła na siedzeniu, zaskoczona tym nagłym przerwaniem wyliczanych przez nią wad. Zaraz jednak zastanowiła się o co może jej chodzić z tym sąsiadem. Z tego co opowiadała, ziemia jej ojca liczyła kilkanaście, co nie kilkaset hektarów, więc jak w z taką powierzchnią, mogła mówić o jakichkolwiek sąsiadach?
- W Spring Creek jest parę takich farm, ale to właśnie tej łajzy nie znoszę najbardziej! – Wyjaśniła amerykanka jakby czytając w myślach swej koleżance. – Niech zginie w ogniach piekielnych!
- A według mnie jest całkiem przystojny… - Szepnęła Alex, mając nadzieje, że przyjaciółka jej nie dosłyszy, jednak gdy spojrzała na jej zaciętą minę wiedziała, że ta słyszała wszystko. – Ale skoro mówisz, że to kretyn, to wierze ci na słowo.
            Sam uśmiechnęła się promiennie, słysząc te słowa. Alex przyjrzała się jej uważniej i stwierdziła, że przez te kilka miesięcy w których się nie widziały, przyjaciółka wcale się nie zmieniła. Jej urodziwa twarz oraz szeroki uśmiech na studiach łamały wiele męskich serc. Zawsze gdy się uśmiechała, robiło jej się lżej na duszy. Długie włosy, luźno spływające na jej ramiona w świetle słońca wydawały się miodowo-złote, z nielicznymi jaśniejszymi pasmami. Ciemnoniebieskie tęczówki, skrywały teraz szerokie okulary przeciwsłoneczne, typu aviator, które kiedyś razem kupiły na wycieczce do Stonehenge.
- Czemu mi się tak przyglądasz? – Spytała Sam, przyłapując koleżankę na gorącym uczynku. Alex, mająca to w zwyczaju, pośpiesznie odwróciła wzrok, widząc, że jej twarz odwiedził dobrze jej znany rumieniec. – Coś ze mną nie tak?
- Po prostu… - Szepnęła, nie chcąc mówić przyjaciółce prawdy, że tak szczegółowo studiowała jej urodę, próbowała wymyślić jakiś zadowalający i przekonujący zarazem powód tego lustrowania wzrokiem. – Stęskniłam się za tobą…
            Sammy oderwała dłoń od kierownicy i położyła ją na ramieniu przyjaciółki, bez słów, chcąc pokazać jej, że także za nią tęskniła. Rozjaśniająca się w uśmiechu twarz Alex, uświadomiła jej, że zrozumiały się bez słów. Nagle cofnęła swą rękę i chwyciła mocniej kierownicy, gdyż zjechały z głównej drogi, skręcając w piaszczystą szosę.
            Alex wyjrzała ciekawie przez okno, obserwując mijaną przyrodę. W prawdzie wiedziała doskonale, że przyjaciółka mieszka na farmie, lecz nie sądziła, że będzie tu tak mało ludzi. Przyzwyczaiła się już do Londyńskiego tłoku i ciasnych przestrzeni swego miasta, lecz Wyoming, było dla niej sporo niespodzianką. Wszędzie było tyle wolnej przestrzeni, piaszczystych dróg, porośniętych zielenią drzew, że nie mogła się nadziwić. W Anglii też było wiele nie zamieszkałych ludnie miejsc, lecz Ameryka wydała jej się niezamieszkałą planetą, w której będzie mogła wypocząć, z dala od jakiegokolwiek osobnika rasy ludzkiej.
            Zadarła wysoko głowę, gdyż przejechały nad wielkim drewnianym szyldem, lecz za późno, przez co nie przeczytała mijanego napisu. Chciała spytać Przyjaciółki, cóż to było tam napisane, lecz w chwili, gdy otworzyła usta, by to zrobić, przyjaciółka zatrzymała wóz i obchodząc go naokoło otworzyła drzwi po stronie Brytyjki, i pociągając ją za ramię wyciągnęła z samochodu.
            Alex jęknęła w zachwycie, pożerając wzrokiem widok. Przez krótką chwilę miała wrażenie, ze znajduje się w raju, lub co najmniej śni, że w nim jest.

- Witaj na Free Horse Farm, Alex…    

Spis rozdziałów

piątek, 6 marca 2015

Epilog

To już koniec... Dziękuje wszystkim za komentarze i opinie. Do Widzenia! 



- Nat, ja umieram… - Jęknęła Klaudia, a jej ciałem ponownie wstrząsnął dreszcz. – Dlaczego akurat musiałam urodzić się kobietą?!
            Właśnie dzisiaj był dzień, w którym Klaudia oraz Ian, mieli złożyć sobie przysięgę małżeńską. Przyjaciółka wyglądała wspaniale w białej sukni ślubnej i długim welonie opadającym na jej plecy. Szczerze zazdrościłam jej tego dnia, a raczej tej sukni i figury, którą miała. Pewnie jak dojdzie do mojego ślubu, moja ledwo dostrzegalna ciąża, stanie się już widoczna.
Ceremonia miała zacząć się już za chwilę, jednak nie sądziłam by wszystko odbyło się o określonej na zaproszeniach godzinie. Z przyjaciółką byłyśmy uwięzione w toalecie. Początkowo myślałam, że dopadł ją stres z powodu ślubu, lecz prawda była zupełnie inna…
- Ten skurwiały Ian, zrobił mi to specjalnie! – Syknęła przyjaciółka i ponownie nachyliła się nad muszlą. – Niech no tylko zostanę jego żoną… Nie zazna spokoju!
- Przestań tak mówić. – Powiedziałam spokojnie, poklepując ją po plecach, drugą z dłoni podając jej chusteczkę. – Przecież sama chciałaś tego ślubu.
            Przyjaciółka prychnęła pod nosem, tłumacząc, że nie o ślub tu chodzi. Zdumiona, przyjrzałam się jej zielonkawej twarzy i miałam pewne podejrzenia. Nie chciałam jednak jej o tym mówić, by jej nie denerwować.
- Dzieciaka mi zmajstrował! – Jęknęła, przeklinając pod nosem i po raz kolejny zwracając zawartość swojego żołądka. Podniosła głowę i wytarła usta w chusteczkę. – Niech no go tylko dorwę w swoje ręce…
         A więc jechałyśmy na tym samym wózku. Istotną różnice jednak robiło to, że nie powiedziałam przyjaciółce o ciąży, ustalając z Hyunem, że będzie to jej ślubny prezent od nas. Ian zapewne jeszcze nie wiedział o jej błogosławionym stanie i nie chciałabym być w jego skórze, gdy przyjaciółka będzie mu o tym mówić. Ba! Nie chciałabym zbliżać do nich nawet o kilometr.
- Co ty gadasz?! – Krzyknęłam, chcąc przemówić jej w ten sposób do rozumu, jednak ta uparcie, nie chciała dać się przekonać. - To jest fantastyczna wiadomość!
- Dziecko to fantastyczna wiadomość?! Drze się, nie da spać w nocy i… - Zaczerpnęła mocno powietrza, jakby brakło jej go w płucach i wytrzeszczając oczy chwyciła się za piersi. -  Jak będę wyglądały moje cycki?!
            No właśnie! Rozważyłam to samo, co przyjaciółka i powtórzyłam jej gest łapiąc się za piersi. Nie chciałam by stały się obwisłe i niekształtne!
- Ja umrę Nat!
            Głupia uwaga przyjaciółki i jej szloch, wyrwały mnie z zamyślenia o piersiach. Oparłam dłonie na biodrach i nabrałam powietrza, jakbym w ten sposób mogła, wciągnąć z okolicy siłę potrzebną mi do przekonania przyjaciółki, że to nie jest taka zła wiadomość.
- Daj spokój ciąża to nie jest wyrok śmierci! Od tego się nie umiera!
Klaudia uniosła swe zapłakane oczy i przyjrzała się mi dokładniej. Prychnęła pod nosem dając mi do zrozumienia, że nie uwierzyła moim słowom.
- Gówno wiesz! Ty nie jesteś w ciąży, więc nie wiesz, o czym mówię! To ja noszę w sobie pasożyta!
            Właśnie, że wiem… A chuj strzelił naszą niespodziankę! Musiałam powiedzieć przyjaciółce, że znajdowałam się w tej samej sytuacji, a właściwie to w gorszej, ponieważ z pewnością urodzę wcześniej. Nie wprowadzając na pole bitwy tej karty, z pewnością przegrałabym z jej argumentami.
- Właśnie, że wiem…
            Bez zbędnych uników, opowiedziałam jej o swojej ciąży, ukrywając tylko jeden, ciekawy fakt na jej temat. Myślałam, że to jakoś pocieszy koleżankę, jednak ta pogrążyła się w jeszcze większej panice i zaczęła lamentować także i nad mym stanem.
- No ładnie! Teraz obie umieramy!
            Pomimo, że kochałam ją jak siostrę, miałam już jej kompletnie dość. Podeszłam do niej chwytając ja oburącz za ramiona i potrząsając. Koniec tego użalania się nad sobą!
- Klaudia… - Zaczęłam spokojnie, patrząc jej prosto w oczy. - Właśnie tam, za tymi drzwiami czeka na ciebie Ian, osoba, która kocha cię nad życie, a ty siedzisz tu zamiast iść tam i założyć na niego sidła?
            Sidła? Kompletnie nie wiem, dlaczego powiedziałam to w taki sposób, Klaudia jednak chyba zrozumiała tą metaforę, gdyż przestała płakać i ocierając twarz ręcznikiem, podniosła się z podłogi.
- Miałaś na myśli obrączkę, tak? – Spytała uśmiechając się szatańsko, tak jakby nagle wszystko było w porządku. Wyciągnęła z torebki, małą kosmetyczkę i poprawiła rozmazany płaczem makijaż. Po kilku minutach była już gotowa, a po jej niedawnym załamaniu nie było śladu. - Dobra idziemy!
            Wyszłyśmy z łazienki i skierowałyśmy się korytarzem do sali, w którym miał być udzielany ślub. Po drodze napotkałyśmy Hyun Joong, zapewne wysłanego przez niecierpliwiącego się pana młodego.
- Wszystko w porządku? – Spytał, gdy tylko podszedł bliżej.
            Klaudia jakby w ogóle go nie zauważając, sunęła dalej, podśpiewując pod nosem wesołą piosenkę. Hyun spojrzał na mnie pytająco. Zapatrzyłam się na jego sylwetkę. Nigdy jeszcze nie widziałam go w garniturze i szczerze żałowałam, że nie nosi go na co dzień. W ciemnym, wizytowym ubraniu, wyglądał doskonale i bardzo seksownie.
- Klaudia miała małą niespodziankę.
- Powiedziałaś jej o bliźniakach?
            Zaśmiałam się, widząc zawiedzenie w jego oczach. To był jego pomysł, by odłożyć moment powiedzenia przyjaciółce o ciąży na dzień ślub, ponieważ twierdził, że Klaudia dostanie zawału, gdy się o tym dowie.
- Nie, powiedziałam jej o ciąży. – Zapewniłam go i zbliżając usta do jego wag, pocałowałam je chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu, by rozebrać go z tego garniaczka. - Bliźniaki będą naszym słodkim prezentem dla tych zakochanych głupców…
            Hyun odwzajemnił moje pocałunki, doprowadzając moje zmysły do wrzenia, wsuwając pomiędzy wargi, swój język. Oderwaliśmy się od siebie, słysząc pianistę grającego już marsz weselny.
- Poza tym Klaudia sama przed chwilą się dowiedziała, że nosi pod sercem jak to określiła… - Zawahałam się na chwilę, przypominając sobie dokładne określenie, którym przyjaciółka określiła nowe życie, które nosiła. - Pasożyta.
- Biedny Ian, nie będzie miał z nią łatwego życia…
            To powiedziawszy, przytulił mnie do swojego boku i razem ruszyliśmy po czerwonym dywanie, zastanawiając się nad imionami dla naszych dzieci…



 The End

czwartek, 5 marca 2015

Rozdział 30


- Przepraszam! – Krzyknęłam, po raz setny dzisiaj, potrącając w terminalu kolejną osobę. Zaślepiona żądzą odnalezienia Hyun Joong i udaremnienia mu wyjechania, potrącałam ludzi, nie patrząc w ogóle gdzie idę. Parłam do przodu, obserwując tablice z wyświetlającymi się najbliższymi lotami. – Hyun, gdzie jesteś?
Mijałam właśnie bramkę odlotów do Francji, kiedy kilka metrów przede mną pojawiła się wysoka postać w skórzanej kurtce, ciągnąca za sobą walizkę. Mężczyzna do złudzenia przypominał Hyuna.
- Hyun! – Krzyknęłam, biegnąc co sił w nogach, dlaczego moje życie, akurat w tej chwili, przypominało brazylijską telenowele?! – Hyun Joong!
Chciałam krzyknąć: Kocham cię!, Wykrzyczeć to wszystkim, obecnym na lotnisku. Dopadłam w końcu mężczyznę, który nie reagował na moje wołania, co jeszcze upewniło mnie w tym, że musiał to być Koreańczyk.
- Hyun, do cholery! – Wrzasnęłam, pociągając faceta za ramię, Ten odwrócił twarz, a mnie zrobiło się głupio. Mimo, że przypominał Hyuna od tyłu, przód całkowicie mieli inny. Mężczyzna spojrzał na mnie z zainteresowaniem i wypowiedział kilka słów w obcym mi języku. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się co zrobić. Czyżby koleś mówił po włosku? – Scusa!
Mężczyzna krzyknął coś jeszcze, jednak ja uciekłam nie chcąc się wdawać w pogawędki z Włochem. Takim to tylko jedno w głowach, a ja nie miałam czasu. Musiałam jakoś zatrzymać samolot, w którym z pewnością znajdował się już Hyun Joong.
- Pasażerowie lecący do Seulu, proszeni są niezwłocznie o stawienie przy bramce nr.18!
            To ja! Znaczy nie ja, tylko Hyun! Przyśpieszyłam, gdy zdałam sobie sprawę, że jestem przy bramce ósmej. Do odlotu zostało, zaledwie kilka minut. To i tak cud, że udało mi się wykupić w ostatniej chwili bilet na ten samolot. Podobno jakiś pasażer zrezygnował i stąd miałam wolny bilet.
- Przepraszam, nie może pani… - Jęknęła pracownica lotniska, kiedy wreszcie udało mi się dotrzeć pod odpowiednią bramkę.
- Jak to nie mogę?! – Wrzasnęłam na Bogu ducha winną kobietę i wręczyłam jej swój bilet. – Mam bilet na ten samolot!
            Dziewczyna zaczęła się jąkać, a ja nie zważając na jej protesty wyrwałam się do przodu i chwyciłam za klamkę do tunelu. Ucieszona miałam już puścić się biegiem, gdy nagle poczułam w pasie czyjeś duże dłonie. Krzyknęłam przerażona, gdy uniosłam się o metr w górę.
- Puść mnie ty gorylu! – Krzyknęłam na ochroniarza, wielkości dinozaura, który uniósł mnie jakbym ważyła nie więcej niż kilogram. Zaczęłam dłońmi okładać jego ramiona i wszystkie inne części jego ciała, do których miałam dostęp. Nieświadomie zmieniłam język i nie szczędziłam mężczyźnie, przekleństw. – Kurwa, puść mnie! Ochujeliście do reszty?!
- Proszę pani… – Powiedział spokojnie obiekt mych ciosów, stawiając mnie już na ziemi. Ruszyłam do przodu, lecz ponownie chwycił mnie za ramiona, potrząsając lekko. – Nie może pani już lecieć tym samolotem! Właśnie odlatuje!
            Ostatnie zdania wykrzyczał, jakby bojąc się, że mogę być głucha lub niespełna rozumu. O… Odleciał..? Przestałam się szamotać, a dłonie, którymi ściskałam jego koszule opadły bezwiednie. Podprowadził mnie do szyby ciągnącej się po całej ścianie i wskazał ruszającą właśnie maszynę.
- Za późno… - Jęknęłam, prawie przyciskając się do szyby terminalu, obserwując odlatujący właśnie samolot. Zacisnęłam pięści, a w moich uszach ciągle rozbrzmiewało na nowo zdanie, które wypowiedziałam. – Kurwa!
- Bardzo mi przykro… - Powiedział mężczyzna i odszedł, gdy machłam mu ręką, prosząc by sobie poszedł.
Nie przejmowałam się w tej chwili, ludźmi obecnymi w poczekalni. Miałam ochotę zabić wszystkich, wybić pół angielskiego narodu, by tylko Hyun Joong wrócił. Bezsilnie upadłam na kolana, a z moich oczu pociekły długo hamowane łzy.
- Nic ci nie jest dziecko?
            Podniosłam zapłakaną twarz i ujrzałam, że niska, starsza kobieta, odziana w strój stewardesy, ta sama, która starała się mnie zatrzymać, pochyla się nade mną. Pokiwałam głową i musiałam mocno przygryźć wargę, by nie rzucić się w jej ramiona. Niestety słone krople wcale nie miały zamiaru przestać cieknąć po mych policzkach. Ta nagle, przytuliła mnie do siebie i chwytając mocno za ramiona, poprowadziła do rzędu krzeseł. Pchnęła mnie na jedno z nich i ku mojemu zdziwieniu nie odeszła, lecz zajęła sąsiednie siedzenie.
- Nie płacz… - Jęknęła, gładząc dłonią moje włosy. – Będzie następny samolot…
- Nie będzie! – Krzyknęłam, rozklejając się jeszcze bardziej. Nigdy bym nie przypuszczała, że moje serce odczuje tak wielki ból, po stracie ukochanego. Oczywiście nie wiedziałam na jak długo Hyun Joong wyjechał, lecz byłam pewna, że po powrocie już nic nie będzie takie same. O ile w ogóle miał zamiar wrócić… - Hyun już nie wróci!
            Nie zwracając uwagi na zatrzymujących się przy mnie ludziach, zaczęłam opowiadać kobiecie o wszystkim. Nie wiem skąd wzięłam aż tyle odwagi, by rozklejać się przed zupełnie nieznajomą osobą. A może właśnie świadomość tego, że kobieta jest mi obca popchnęła mnie do tego. Całkowicie się otworzyłam, a słowa wylewały się z głębi mojej duszy. Opisałam jej dosłownie wszystko, całą historię znajomości z ukochanym, nie pomijałam niczego. Nie oczekiwałam, że kobieta pochwali mnie, zbeszta czy udzieli jakiejś rady. Najbardziej zależało mi na tym, by wyrzucić z siebie wszystkie smutki.
            Kończyłam właśnie swoją opowieść i ocierałam ostatnie łzy, kiedy poczułam na kolanie dotyk ciepłej dłoni. Podniosłam oczy i pisnęłam z przerażenia. Jak to dobrze, że siedziałam, ponieważ gdyby było inaczej na pewno leżałabym teraz jak długa, zdychając na białej posadzce lotniska.
            Widok, który rozciągnął się przed moimi oczyma, był zatrważający. Dostrzegłam ponad dwadzieścia par oczu, czujnie wpatrujących się w moją osobę. Przebiegłam wzrokiem zgromadzenie, nie wierząc czy to, aby dzieje się naprawdę. Bliżej moich kolan siedziały po turecku, trzy nastolatki, z twarzami równie smutnymi jak moja. Dalej starszy pan z widoczną siwizną we włosach, przytulający swą łkającą w mankiet żonę. Kilka stewardes, jeden pilot i kilkanaście kobiet, zajmujących licznie krzesełka wokół mnie.
Zaczerwieniłam się aż po cebulki włosów i podniosłam się chcąc uciec przed nieznajomymi, jednak powstrzymały mnie przed tym nastolatki, usadzając mnie na powrót na krześle.  
- Dlaczego o ciebie nie walczył?! – Jęknęła blondynka, uderzając otwartą dłonią w twardą podłogę. – Jest tchórzem!
Przebiegłam oczami po zgromadzonych osobach, które teraz czujnie patrzyli prosto na mnie, oczekując mojej odpowiedzi. Nawet pilot, który myślałam, że śpi łypał okiem, spod swojej ciemnej czapki. Wzięłam głęboki oddech, wyjaśniając nastolatkom, że to ja byłam winna i to ja okazałam się tchórzem, jednak te jakby w ogóle mnie nie słuchały.
- Lilith ma rację! – Żachnęła się kolejna nastolatka, podobna jak kropla wody do pierwszej, tylko że zamiast złotych splotów, miała ciemne kręcone loki. Domyśliłam się, że są siostrami. – Hyun powinien, rozmówić się z Williamem w męski sposób!
- Julia, życie Nat to nie telenowela!
Krzyknęła następna i wkrótce kłótnia, zaabsorbowała pozostałych zgromadzonych. Zamrugałam kilkakrotnie powiekami, obserwując całe zajście i rozmyślając jak uciec z tego kurnika. Miałam już wstać, kiedy stewardesa, uciszyła całe towarzystwo, przypominając im w jakim miejscu się znajdują.
- Jutro jest kolejny lot do Seulu. – Powiedziała kobieta, przytulając mnie do siebie, zniżyła głos, pewnie po ty, by nie usłyszały nas rozkrzyczane nastolatki. – Wyśpij się i przyjdź tu jutro. Podobno wszystkie miejsca są zarezerwowanie, ale wcisnę cię tam jakoś.
- Dziękuje… - Szepnęłam, ściskając serdecznie kobietę i ruszyłam się z miejsca. Robiąc kilka kroków zatrzymałam się i odwróciłam do kobiety. – Jestem Natalia!
- Wiem kochanie! – Krzyknęła, machając mi na pożegnanie. – Ja jestem Jade!
            Odmachując jej ruszyłam do domu, mając już w głowie ułożony plan…

* * *

            Wpadłam do mieszkania jak burza, biegając po wszystkich pokojach w poszukiwaniu przyjaciółki. Musiałam się koniecznie dowiedzieć, gdzie mam się udać, gdy wyląduje jutro w Korei, a niezbędne były mi do tego informację, które, jak sądziłam posiadała przyjaciółka. Parę dni temu, rozmawiała ze szwagierką Hyuna przez telefon, więc skoro wymieniły się numerami Klaudia z pewnością wiedziała, gdzie kobieta mieszka.
            Kiedy z żalem, stwierdziłam, że przyjaciółki nie ma udałam się do kuchni, chcąc zrobić sobie coś do picia. Wyciągałam właśnie colę z lodówki, kiedy kątem oka dojrzałam małą różową karteczkę przyklejoną do blatu. Klaudia miała dzisiaj mierzenie sukni ślubnej, czego dowiedziałam się oczywiście z kartki, która ta zostawiła.
Usiadłam chcąc się uspokoić, jednak nie potrafiłam tego zrobić. Musiałam na własną rękę ją odszukać, choćbym miała zjeździć cały Londyn i pytać każdego napotkanego w nim człowieka, czy nie zna kobiety.
              Właśnie narzucałam na siebie płaszcz i chwytałam torebkę, kiedy drzwi się otworzyły i do mieszkania weszła radosna Klaudia. Bez zbędnych ceregieli, chwyciłam przyjaciółkę za ramiona i przycisnęłam ją do wrót, które ta chwile temu zamknęła. 
- Gdzie mieszka Ha Rin?! – Krzyknęłam, spoglądając w jej przerażone, szeroko otwarte oczy. Szturchnęłam ją i ponowiłam pytanie po polsku. – Odpowiadaj do cholery, gdzie ją znajdę!
            Przyjaciółka wyrwała się z mego uściska i wzruszyła ramionami. Podeszła spokojnie do kanapy i rzuciła na nią swoją torebkę.
- Nie mam pojęcia. – Rzuciła od niechcenia, wyciągając telefon i włączając swoją ulubioną grę na komórce. Wyrwałam jej z dłoni aparat i schowałam za plecami. – Co do chuja?
- Posłuchaj ty… Przyjaciółko… - Zaczęłam siląc się na spokój, choć wiedziałam, że Klaudia się ze mną droczy. Sama byłam sobie winna i nie słuchałam jej rad, kiedy mówiła, żebym spotkała się z Hyun Joong. Teraz jednak byłam zdecydowana na wszystko. Miałam w nosie to co sobie pomyśli, lub od jakich mnie wyzwie, nie miałam czasu na zabawy w kotka i myszkę. – Wiem, że jestem totalną idiotką, która pozwoliła odejść mężczyźnie, którego kocha, ale właśnie mam plan jak go odzyskać i potrzebna mi jest do tego Ha Rin. Rozumiem, że jesteś na mnie zła, ale przeklinam cię, pomóż mi ją znaleźć, bo inaczej…
-  St. Joseph's na Macklin Street. – Wyszeptała, po czym uśmiechnęła się promiennie. – Ha Rin odbiera ze szkoły swojego syna. Niedawno z nią rozmawiałam.
            Przytuliłam przyjaciółkę, nie mogąc opanować radości i nie tracąc czasu skierowałam się do drzwi.
- Nat! – Krzyknęła Klaudia za mną. Odwróciłam się, zaskoczona, ciekawa co jeszcze chciała mi powiedzieć. Ta wyciągnęła z kieszeni kluczyki do auta i rzuciła je. – Weź Toma. Tylko nie porysuj lakieru!
            Zaśmiałam się posyłając jej wdzięczne spojrzenie. Zbiegłam na dół i zapakowałam się do auta, z piskiem ruszając przed siebie. Na szczęście wiedziałam, gdzie znajduje się wypowiedziana przez Klaudię ulica. Teraz musiałam tylko odnaleźć tą szkołę.
Tom, jak powiedziała Klaudia, był niczym innym jak jej autem. Przywiązała się do małego, niebieskiego seata i choć miała okazję go sprzedać, nie chciała nawet o tym słyszeć. Drugim z powodów dla których nie chciała się go pozbyć, choć psuł się od czasu do czasu było to, że według niej, gdyby kupiła sobie lepszy model, złodziej od razu by jej go ukradł. Tak mogła spokojnie iść spać, nie przejmując się, że jej stary samochód padnie ofiarą kradzieży.
Przeklęłam, gdy dojeżdżałam do celu, gdyż wpadł mi w oko wielki znak, oznaczający zakaz wjazdu. Zaparkowałam i zamykając drzwi, ruszyłam dalej na piechotę. Czego ty się spodziewałaś naiwna istoto?! Londyn już taki był i pełno było miejsc, w których nie można było się poruszać samochodem.
Po kilkunastu minutach znalazłam szkołę i nieśmiało weszłam na jej teren. Korytarze były puste, a jedyne dźwięki, które słyszałam, to obcasy obijające się o śliską podłogę. Zdziwiła mnie ta cisza, lecz nagle zdałam sobie sprawę, że była sobota i nie było szans, żeby spotkała tu choćby jedno dziecko. Zatrzymałam się, rozważając, czy aby dobrze dosłyszałam nazwę szkoły.
Już miałam zrezygnować, gdy parę metrów przede mną znalazła się kobieta, trzymająca za dłoń małego chłopca.
- Natalia! – Wrzasnęła Ha Rin, dając mi do zrozumienia, że kompletnie się mnie nie spodziewała. – Czy przyszłaś…
- Musisz mi pomóc. – Powiedziałam, wchodząc jej w słowo. Nie miałam czasu, ani ochoty na zbędę pogaduszki o pogodzie. – Potrzebuje adresu Hyun Joong.
            Dziewczyna spojrzała na mnie ciekawie, unosząc swe cienkie brwi. Czyżbym ze zdenerwowania, pomyliła język i powiedziała coś czego nie zrozumiała? Jednak jej odpowiedź uświadomiła mi, że jednak wiedziała o czym mówię.
- A czy przypadkiem nie mieszka w tej samej kamienicy, co ty i Klaudia?
            Zamrugałam i jednocześnie zacisnęła pięści ze złości. No proszę trafił się kolejny żartowniś! Czy ja mam dzisiaj jakąś kumulację na spotykanie na każdym kroku jakiś idiotów?
- Chodzi mi raczej o koreański adres… - Zaczęłam spokojnie, mając dość oglądania jej dziwnie rozbawionej twarzy. Gdyby nie dziecko, stojące tuż przy jej boku, z pewnością zdzieliłabym ją w łeb. – Posłuchaj… Hyun wyjechał, a ja spóźniłam się na samolot, więc nie baw się ze mną tylko podaj mi jego adres, ponieważ jeszcze muszę znaleźć go na mapie, spakować się…
- To Hyun wyjechał?
            Jej uwagą, o mało co nie pozbawiła mnie przytomności. Chciałam rzucić się na nią i ścisnąć jej bladą szyję, aż ostatnie tchnienie nie wydobyłoby się z jej gardła. Czy on faktycznie byli rodziną? A może stojąca przede mną kobieta była niespełna rozumu? Spojrzałam odruchowo na dzieciaka, który nie odezwał się do tej pory ani słowem. Żal mi go było jeżeli okazałoby się, że jego matka jest świrnięta.
- Mamo, dlaczego ta pani mówi, że wujek wyjechał?
- Bo myśli, że wyjechał…
            Dzieciak przemówił, a ja myślałam, że znajduje się w jakimś kiepskim serialu, lub auto, które posiadała przyjaciółka w jakiś dziwny sposób przeniosło mnie w czasie i Hyun Joong faktycznie jeszcze nie wyjechał.
- Jak możesz nie wiedzieć, że wyjechał skoro sama powiedziałaś o tym Klaudii, wczoraj przez telefon!
            Miałam już dość tej małej lampucery, szczerzącej się w tej chwili jak głupia. Zacisnęłam dłonie ze złością, patrząc jej wojowniczo w oczy.
- Powiedziałam tak, bo miał wyjechać.
            Potrząsnęłam głową w niedowierzaniu. Z tego by wynikało, że Hyun Joong nadal tu był, lecz musiałam się upewnić, czy aby dziewczyna jasno się wyraziła.
- Nadal jest w Londynie?
            Ta tylko pokiwała twierdzącą głową, wskazując mi palcem salę na końcu korytarza. Ha Rin mówiła coś jeszcze lecz ja już jej kompletnie nie słuchałam. Wolnym krokiem, ruszyłam w stronę, wskazanego mi pokoju, nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście. Hyun nadal tu był, mój kochany Hyun Joong, znajdował się o kilka kroków…
Wspięłam się na palce, chcąc zajrzeć do klasy i o mało nie pisnęłam, zwracając na siebie uwagę mężczyzny i jego uczniów. Serce ścisnęło mi się boleśnie, gdy ukochany uśmiechnął się do dzieci i wskazał palcem na książkę, tłumacząc z zapałem zasady pisowni. Stał na środku pomieszczenia, w lewej dłoni trzymając podręcznik, w drugiej zaś długopis i przemawiając do uczniów, czułym i spokojnym głosem. Wyglądał jeszcze cudowniej, niż ostatnim razem, gdy go widziałam. Jednym elementem, który wydawał mi się nowy były okulary o czarnych oprawkach.
Miałam odejść i usiąść na ławce obok, oczekując aż lekcja się skończy, lecz nagle rozbrzmiał dzwonek, a dzieci, wybiegły z klasy. Jęknęłam, gdy jakiś mały sadysta z plecakiem, tak mnie nim trzepnął, że o mało co nie upadłam. Już miałam wyzwać tego bachora, że ma uważać jak chodzi, jednak gdy zobaczyłam jego tatusia, cały zamiar ulotnił się. Tatusiek mierzył jakieś dwa metry, a czarna koszulka polo prawie targała się na jego potężnych ramionach i obszernej piersi.
Odwróciłam się i weszłam do klasy, gdzie przy biurku, siedział pogrążony w czytaniu Hyun Joong. Mężczyzna mnie nie zauważył co dawało mi szanse na rozpoczęcie rozmowy.
- Część… - Szepnęłam, zamiast zaskoczyć go i powiedzieć to co cisnęło się na usta od wielu godzin. Mężczyzna spojrzał na mnie i błyskawicznie stanął na nogach. Uniósł brwi w zdziwieniu, a mięśnie jego twarzy napięły się. – Myślałam, że wyjechałeś…
- Odwołali mi lot. – Powiedział stanowczo, nie zdając sobie sprawy z tego, że wiedziałam doskonale, że kłamie. Mogłabym się na to nabrać, gdybym nie była na lotnisku. Uśmiechnęłam się myśląc, że także i jego twarz się rozjaśni, jednak jak bardzo się myliłam. Hyun odwrócił się i spoglądał teraz przez okno na ulicę. – Nie martw się, za kilka dni wyjadę.
Miałam ochotę go przytulić, pocałować, pokazać mu tym całą swoją miłość, jednak jego napięta sylwetka i chłodny ton, pozbawiły mnie odwagi do wykonania jakiegokolwiek kroku.
- Na długo?
- Raczej na stałe. Mam dość Londynu. – Serce ścisnęło mi się z bólu. Dlaczego nie walczysz ty cholerna idiotko! Mężczyzna twoich marzeń oddala się od ciebie coraz bardziej, a ty nie robisz nic żeby go zatrzymać?! – Jedno mnie zastanawia… Dlaczego tutaj jesteś?
- Hyun… - Zaczęłam, czując, że czerwienie się jak burak. Nie było jednak odwrotu, musiałam koniecznie wyznać mu swe uczucia, niezależnie od tego czy mnie pogoni, lub wyśmieje. – Zakochałam się…
- Gratuluję… - Szepnął, ściskając mocniej parapet, którego się złapał. Tak bardzo chciałam, by mężczyzna spojrzał mi w oczy, mógłby z nich wyczytać całą moją miłość, jednak ten uparcie unikał mojego wzroku. – Zasługujesz na szczęście…
- Spotykałam wielu mężczyzn na swej drodze, jednak w żadnym nie potrafiłam się zakochać. Jednak w końcu trafił się on - mój książę z bajki - który umiał pokonać demony przeszłości. Przy nim potrafię zapomnieć o wszystkim. Cieszyć się jego obecnością, dotykiem, czułymi pocałunkami… I nagle zdałam sobie sprawę, że zakochałam się bez pamięci.
            Mężczyzna ciągle stał odwrócony. Zagryzłam zęby, chcąc powstrzymać cisnące się do oczu łzy, jednak nic mi to nie dało, słone krople rzewnie zaczęły ciec po mych policzkach, zamazując mi obraz.
- Nawet nie wiem, kiedy to się stało… - Jęknęłam, ocierając dłonią policzki. Dlaczego on się nie odwróci? Czemu nic nie powie? Czyżby już przestała być dla niego ważna, a może Hyun mnie już nie kochał? - Na początku myślałam, że nie potrafię sobie ułożyć życia od nowa, że nie będę potrafiła tego zrobić, ale teraz… Nie chcę być z żadnym innym mężczyzną…
Przerwałam, ponieważ mężczyzna uderzył otwartą dłonią w ramę okna i wymijając mnie skierował się do wyjścia. Dlaczego akurat teraz nie miałam siły by się ruszyć? Czyżby moje serce umarło i już nic nie mogło go ożywić? Wykrzesałam z siebie jednak dość siły, by chwycić go za ramię. Ten zatrzymał się i rzucił mi pełne złości spojrzenie. Postanowiłam nie owijać w bawełnę i powiedzieć wszystko od razu.
- Hyun… Ja…
- Nat, przestań już… - Syknął, wyrywając swe ramię z moje uścisku. Złapał mnie za ramiona i potrząsnął. Nagle jego spojrzenie zelżało, a jego dłonie powędrowały do mojej twarzy. Jego ciepłe palce starły z policzków słone krople. –Dlaczego mi to wszystko mówisz?
- Bo… - Szepnęłam, zatapiając się w głębokości jego spojrzenia. Wystarczyło przesunąć ją o kilka centymetrów, by znów poczuć na ustach te cudowne i zmysłowe wargi. - Nie jestem pewna, czy on mnie kocha…
- To, dlaczego mu tego nie powiesz?
            Zamilkłam na moment. Uświadomiłam sobie to dopiero teraz, a mianowicie to, jak wielka była moja głupota. Hyun przecież nawet nie zdawał sobie sprawy, że mam na myśli jego. Opowiadałam mu o uczuciu, jakim go darze, w tak pokrętny sposób…
- A co ja właśnie do cholery robię? – Spytałam, uśmiechając się słabo.
Hyun oderwał dłonie od mych policzków i spojrzał na mnie jakbym była pierwszą kobietą, jaką widzi. Pokręcił głową i zamrugał kilkakrotnie powiekami, jakby chcąc się przekonać, czy to, aby nie sen, lub co gorsze jakiś żart z mojej strony. Korzystając z jego zaskoczenia postanowiłam kontynuować.
- Kiedyś zależało mi na Williamie i gdy znów go zobaczyłam, przypomniałam sobie o uczuciach, które kiedyś czułam. Zagubiłam się… Dopiero dzisiaj rano wszystko zrozumiałam.
            Mężczyzna ponownie zamknął moją twarz w dłoniach i zmusił mnie bym na niego spojrzała. Uczucie niedowierzania, nie zniknęło jednak z jego twarzy. Nadal jego usta pozostały ściągnięte, a oczy pozbawione ciepła. Czyżby to było dla niego wielkim szokiem?
- Powiedz to…
Uniosłam brwi, nie rozumiejąc, o co mu chodzi, jednak spoglądając na jego oczy, które napełniały się nadzieją, pojęłam, co chce usłyszeć.
- Kocham cię, Kim Hyun Joong. – Powiedziałam szczerze, nie odwracając spojrzenia, chcąc przekonać go tym, że mówiłam prawdę. – Tylko ciebie naprawdę kochałam, kocham i kochać nie przestanę.
            Jakby na potwierdzenie tych słów, wspięłam się na palce i delikatnie dotknęłam jego ust. Nie czując, żadnej reakcji z jego strony, już chciałam się odsunąć, gdy ku mojemu zdziwieniu mężczyzna, przenosząc swoje dłonie na moją talię, przyciągnął mnie do swojej piersi, z jękiem wpijając się w moje usta. Świat zawirował, odpowiadając z czułością na jego żarliwe pocałunki, zarzuciłam mu ramiona na szyję, wplątując dłonie w jego miękkie włosy. Chciałam by ten pocałunek pełen miłości i namiętności nigdy się nie skończył.
- Nigdy więcej nie zostawiaj mnie na tak długo… - Szeptała między pocałunkami, gładząc jego kark. – Myślałam, że oszaleje!
- A nie ochujeje? – Spytał ze śmiechem Hyun, wypowiadając po polsku, typowe powiedzonko Klaudii, wprawiając mnie tym w zdumienie. Spoglądał mi w oczy z dawną miłością, właśnie tego spojrzenia pragnęłam tak gorliwie od kilkunastu dni. Przytaknęłam głową, również się uśmiechając. – Kocham cię Nat… Ja także chciałem oszaleć, gdy nie było cię obok…
            Ponownie złączyliśmy swe usta, spragnione pocałunków, przez tą rozłąkę. Całkowicie zatopilibyśmy się pieszczocie, gdyby nie mocne szarpnięcie, małych rąk. Oderwaliśmy się od siebie, chcąc zgromić spojrzeniem tego, kto ośmielał się nam przeszkodzić.
            Pisnęłam, gdy okazało się, że tuż obok nas, ciągnąc za nasze nogawki, stoi mała dziewczyna o blond włosach, związanych w kucyki i dużych groźnie patrzących oczach. Chciałam się odsunął od ciała ukochanego ten jednak nie rozluźnił swego uścisku.
- Panie nauczycielu?! – Spytała mała terrorystka, puszczając moją nogawkę, lecz ciągle pociągała za spodnie Hyun Joong. – Czy ta Pani chcę za ciebie wyjść?
            Zdziwił mnie trochę bezpośredni ton dziewczynki, lecz wiedziałam, że to tylko małe dziecko. Nie rozumiało jeszcze zbyt wiele.
- Jeszcze nie wiem, ale właśnie miałem ją o to zapytać.
            Moje serce zaczęło galopować jak stado koni, rozbiegających się na polu. Hyun chciał mi się oświadczyć? Nie spodziewałam się tego! Nawet przez myśl mi nie przeszło, że miałby ochotę to zrobić!
            Dziewczynka odwróciła swe spojrzenie od swego nauczyciela i zmierzyła mnie nienawistnym spojrzeniem, swych wielkich niebieski oczu.
- Nauczyciel jest już zajęty! – Krzyknęła, hardo unosząc podbródek. Bałam się tego, co ta mała jeszcze mi powie… Może jej matka również zakochała się w Hyun Joong i to chciała powiedzieć, jednak to, co usłyszałam, kompletnie zbiło mnie z tropu. - Ja za niego wyjdę!
            Stęknęłam, szukając odpowiednich słów, by wyjaśnić małej, że na razie jest to nie możliwe. Co ja gadam?! W ogóle było to niemożliwe, ponieważ to ja chciałam za niego wyjść i nie po to, zadawałam sobie tyle trudu, by teraz pozwolić mu odejść! Westchnęłam, otrząsając się z tych głupich myśli. Przecież nie będę się kłócić z tą małą smarkulą!
            Wysunęłam się z objęć ukochanego i przyklękłam przy dziewczynce.
- A nie zgodzisz się bym pożyczyła sobie pana nauczyciela na jakiś czas? – Powiedziałam uśmiechając się do niej przyjaźnie. – Powiedzmy do czasu aż skończysz szkołę.
            Uczennica zmrużyła swoje oczy, zastanawiając się przez chwile. No zgódź się ty mała jędzo…
- Dobrze… - Powiedziała po chwili, a ja odetchnęłam z ulgą. - Ale potem musicie się rozwieść!
- Mia, chyba twoja mam już przyjechała…
            Hyun Joong w końcu wtrącił się w tą babską rozmowę, odwracając uwagę małej. Z korytarza faktycznie dobiegał jakiś kobiecy głos wykrzykujący imię dziewczynki. Terrorystka uśmiechając się promiennie i żegnając z nauczycielem, wypadła na korytarz.
- Czy są jeszcze jakieś inne zakochane w tobie kobiety, oprócz tej małej, o których mi nie powiedziałeś?
            Mężczyzna roześmiał się i ponownie przygarnął do siebie, muskając ustami moje zaciśnięte wargi. Ta mała blondyneczka zdenerwowała mnie, lecz w głębi duszy cieszyłam się, że Hyun nie uczył w liceum.
- Żartujesz? – Spytał, zanosząc się śmiechem. – Cała żeńska połowa mojej klasy za mną szaleje!
            Uśmiechnęłam się słabo, uderzając delikatnie w jego ramię. Miałam nadzieje, że nie będę musiała stoczyć bitwy z każdą z nich, jak przed chwilą z małą Mią.
- A jest coś, o czym ty musisz mi powiedzieć?
- Nie. – Stwierdziłam krótko, nadstawiając usta do pocałunku. Hyun także chyba miał na to ochotę, ponieważ niemal natychmiast nakrył je swoimi wargami.
            Chciałam skupić się na radości, jaki niósł jego dotyk, jednak jedna sprawa, zaprzątnęła mi myśli. Oderwała się od mężczyzny, który spojrzał na mnie z ciekawością.
- Właściwie to jest jedna taka rzecz, o której powinieneś wiedzieć… - Zaczęłam niepewnie, szukając odpowiednich słów, by powiedzieć mu o moich przypuszczeniach. Hyun jednak nie pozwolił mi się skupić ciągle pytając, co to jest, a jego zdenerwowanie rosło, z każdym wypowiadanym przez niego pytaniem. – Właściwie to… Może się okazać, że jestem w ciąży i możemy zostać niedługo rodzicami tak więc…
            Nie dokończyłam, ponieważ Hyun porwał mnie w ramiona i ponownie złączył swe usta z moimi. Oderwał się ode mnie dopiero po chwili i stykając swe czoło z moim, powiedział coś tak wspaniałego, że o mało co nie umarłam z zachwytu.
- Jeśli pojawi się dziecko, pokocham je i będę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie… - Szepnął z ustami tuż przy moich wargach. – Nat… Kocham cię…
            To nie był koniec naszej historii. Ona dopiero się rozpoczęła i już nie mogłam się doczekać tego, co przyniosą nam kolejne dni…