Jest tyle ciepła w nas…
- Pamiętaj, że zawsze
możesz ze mną pogadać. – Susan uścisnęłam mnie na pożegnanie i wsiadła do
samochodu. Odprowadziłam ją na sam dół. – Trzymaj się Chris!
Razem z Vincentem
pomachali mi i odjechali. Objęłam się ramionami i zadrżałam z zimna. Lato
powoli się kończyło i wieczory już nie były tak ciepłe. Usiadłam na kamiennych
schodach i zapatrzyłam się w niebo. Nie chciałam wracać do pustego mieszkania.
Dziewczyna o imieniu
Kate, pracująca w pizzerii naprzeciwko zasunęła żaluzje i zamknęła sklep. Na
chodniku czekał na nią chłopak. Para objęła się ramionami i pomaszerowała w
stronę skrzyżowania. Jak to miło popatrzeć na zakochanych – pomyślałam.
Młodzieniec przypominał mi Toma… Szczerze powiedziawszy prawie każdy mężczyzna
mi go przypominał. Kilka dni temu o mało co, nie rzuciłam się na faceta przy kasie
w supermarkecie, myśląc, że to on. Jednak w porę odwrócił się w moją stronę,
nieświadomie ratując mnie przed kompromitacją.
Przesunęłam dłonią po
ustach, chcą przypomnieć sobie smak jego warg, czułość z jaką mnie całował.
Zamknęłam oczy i niemal natychmiast ujrzałam przed oczami znajomą twarz,
cudowny uśmiech i te przenikliwe niebieskie oczy…
Uchyliłam powieki jednak zaraz potem ponownie
je zamknęłam. Dzisiaj jest ostatni dzień… Ostatni, w którym trzymam twój obraz
w pamięci, od jutra zaczynam nowe życie.
Oparłam głowę na
kolanach i oddałam się wspomnieniom. Moje usta rozciągnęły się w uśmiechu, a
policzki zmoczyły się łzami. Przechodzącym ludziom musiałam wyglądać na jakąś
dziwaczkę, lecz miałam to w nosie. Ostatecznie słyszałam ich kroki, lecz żaden
z przechodniów nie zwolnił, nie zatrzymał się. To była Ameryka i nikogo tu nie
obchodziło czyjeś życie. Z jednej strony była to zaleta, z innej wada. W tym
konkretnym momencie nie miałam ochoty na rozmowę z kompletnie nieznajomym mi
człowiekiem, więc cieszyłam się z powodu tej małej prywatności.
Nie wiem ile siedziałam
na tych schodach. Czas przestał jakby dla mnie istnieć, kiedy nagle poczułam na
policzku mokry język i gorący, niezbyt przyjemny oddech. Podniosłam głowę i z
zaskoczenia pisnęłam. Tuż obok mnie siedział duży, biały pies z wywalonym na
wierzch językiem. Po jednym spojrzeniu na jego brudną i zaniedbaną sierść
stwierdziłam, że pies był bezdomny. Jednak zwierzęta nie są głupie, jak
niektórzy sądzą i zwłaszcza takie jak ten, nie ufają ludziom i raczej nie
zbliżają się do nich. Wyciągnęłam dłoń i pogłaskałam go delikatnie. Kiedy
czworonóg wyciągnął łebek, widocznie zadowolony z tej pieszczoty, już bez
strachu przygarnęłam go do siebie.
- Co tu robisz piesku?
– Podrapałam go za uchem. Skołtuniona sierść, tworzyła na jego pyszczku
nieprzyjemną kulę. Z pewnością jakiś drań wyrzucił go, ponieważ zwierzę
podrosło i już nie było szczeniakiem. Na oko stwierdziłam, że ma nie więcej niż
półtora roku. – Czy tobie też ktoś złamał serce?
Zwierzak zaszczekał i
zamerdał ogonem. Podniosłam się i chwyciłam za klamkę, co zwierzak natychmiast
wykorzystał, wbiegając na klatkę schodową. Pognałam za nim, chcąc go jak
najszybciej złapać. Niestety w mojej kamienicy nie wolno było trzymać zwierząt
i strach pomyśleć co by się stało, gdyby administrator zauważył, że mam w
mieszkaniu psa. Nie byłam zbyt dobra w bieganiu, więc zostałam sporo z tyłu za
uciekinierem. Kiedy ciężko dysząc, wdrapałam się na swoje piętro, zauważyłam,
że zwierzak siedzi na mojej wycieraczce jakby na mnie czekał.
- A tak, węch…
Chwyciłam go za
zniszczoną obroże na szyi i już miałam go wyprowadzić z budynku, gdy moje
spojrzenie spotkało się z jego błagalnym wzrokiem. Duże czarne oczy patrzyły na
mnie przenikliwie, przez co poczułam się najgorszym człowiekiem na świecie.
Westchnęłam kilka razy i opuściłam ramiona w geście rezygnacji.
- Ale pamiętaj, że to
tylko jedna noc!
Pchnęłam drzwi
wpuszczając go do środka. Zaszczekał radośnie i prawie od razu wskoczył na
sofę.
- Och, nie! – Pisnęłam,
szybko do niego podbiegając. Zepchnęłam go z sofy i pociągnęłam do łazienki.
Odkręciłam kurek, a wanna zaczęła wypełniać się wodą. – Jeśli chcesz spać na
kanapie musisz się wykapać kawalerze!
Po użyciu dużej ilości
szamponu, wyczesaniu i wycięciu wszystkich kłębów sierści, nie mogłam zrozumieć,
jak jego pan mógł go tak po prostu wyrzucić. Piesek był po prostu uroczy. Jeszcze
nie był kompletnie suchy, ale prezentował się całkiem dobrze i nie jedna
rodzina chciała bym mieć takiego psiego przyjaciela.
Szczek i dziwne figury,
które wykonywał, miały mnie zachęcić do gonitwy. Nie mogłam się przed tym
powstrzymać i już po kilku sekundach goniłam go po całym mieszkaniu śmiejąc się
głośno. Kiedy opadłam zmęczona na kanapę, zauważyłam, że pies ma bardzo
widoczne żebra. Złapałam się za głowę myśląc że jak ja mogłam tego wcześnie nie
zauważyć. Zegar ścienny wskazywał 22 co oznaczało, że najbliższy otwarty sklep
jest trzy przecznice stąd. Nie wiele myśląc wyciągnęłam z portfela parę
banknotów i wcisnęłam je do kieszeni dżinsów. Narzuciłam na siebie płaszcz i
wybiegłam z mieszkania.
Ameryka nocą nie jest wcale taka przyjazna, jakby się
zdawało za dnia. Wszędzie kręciło się sporo dziwnych typków i podejrzanych,
wymalowanych kobiet. Nie lubiłam wychodzić po zmroku, lecz nie miałam wyjścia,
nie mogłam pozwolić by biedny zwierzak umarł z głodu.
Kiedy pociągnęłam za
uchwyt wejścia do sklepu, doszło do mnie, że wcale nie musiałam wychodzić. Z
kolacji została spora część kurczaka, więc mogłam mu go dać. No nic, jeśli już
tu dotarłam, wypadałoby coś kupić. Minęło kilka minut zanim znalazłam
odpowiedni dział. Czytałam etykiety w poszukiwaniu najodpowiedniejszej, kiedy
usłyszałam za sobą męski głos.
- Ta karma nie jest
zbyt dobra. - Odwróciłam się zaskoczona, upuszczając puszkę na podłogę. Przede
mną stał młody mężczyzna w okularach. Ciemne włosy i oczy tego samego koloru
patrzyły na mnie z rozbawieniem. Schylił się, podniósł upuszczoną przeze mnie
karmę i odstawił ją na półkę. – Zaraz wybiorę dla pani coś dobrego.
Chwile przyglądał się
puszkom, gdy po chwili wziął jedną, prawie najdroższą i wręczył mi ją do rąk.
- Dziękuje. – Przyjęłam
ją i wrzuciłam jeszcze kilka puszek do koszyka. Mężczyzna ciągle nie odchodził
tylko lustrował mnie wzrokiem, co mnie trochę peszyło. – Jest pan bardzo miły,
dziękuje.
- Jestem Thomas. –
Powiedział i wyciągnął w moją stronę dłoń. Moje serce na chwile stanęło, a w
ciele zebrał się dziwny strach. Odwróciłam się i czym prędzej chciałam od niego
uciec. Dotarłam do kasy i zaczęłam wykładać puszki na ladę, kiedy mnie dogonił.
– Nie chciałem cię przestraszyć.
- Nie przestraszyłeś. –
Wręczyłam sprzedawcy pieniądze, po czym chwyciłam torby. Mężczyzna podążył za
mną do wyjścia i odtworzył przede mną drzwi. Kolejna rzecz, która go z nim
łączyła. Prosiłam w myślach Boga, by poszedł sobie jak najdalej stąd. – Jestem
po prostu uczulona na to imię.
Pokiwał głową i wyrwał
mi z dłoni zakupy. W pierwszej chwili się przestraszyłam myśląc, że jest jakimś
złodziejaszkiem, lecz kiedy zobaczyłam, że patrzy na mnie w oczekiwaniu,
ruszyłam w stronę domu. Niech cię szlag, przeklęty dżentelmenie!
- Możesz mnie nazwać
inaczej. – Zaproponował po chwili. – Na imię Joseph nie jesteś uczulona?
Roześmiałam się, z tej
nagłej propozycji. Nigdy nie odprowadzał mnie nieznajomy, więc ta sytuacja była
trochę nietypowa i mi obca, lecz nawet… miła.
- A więc drogi Joe… Kim
ty jesteś?
Przez całą drogę do mojego domu rozmawialiśmy. Tho… Joe
okazał się być bardzo miłym mężczyzną i do tego, tak jak ja, był weterynarzem.
Był także strasznym gadułą, co mi wcale nie przeszkadzało, po kilku minutach
drogi poznałam cały jego życiorys. Nie wiedziałam skąd ten koleś się urwał,
lecz byłam szczęśliwa, że się do mnie przyczepił, pod moją kamienicą stała
grupka jakiś meneli, którzy z pewnością by mnie zaczepili, gdybym wracała sama.
Przed drzwiami odebrałam od niego moje siatki i już chciałam odejść, gdy złapał
mnie delikatnie za ramię.
- Bardzo miło mi się z
tobą rozmawiało, Christien.
- Ty też okazałeś się
dobrym towarzyszem.
- Czy moglibyśmy się
kiedyś spotkać w innym miejscu niż ulica i sklep nocny? – Spojrzałam na niego
ciekawie, zastanawiając się czy aby się nie przesłyszałam. Ten facet proponuje
mi randkę? – Znaczy chodzi mi o to… Umówisz się ze mną Christien?
Propozycja randki była
kusząca. Mężczyzna był nawet przystojny, lecz nawet przez chwile jego głos, czy
twarz nie wydała mi się interesująca. Owszem, był bardzo przystojny, lecz z
przykrością musiałam stwierdzić, że absolutnie nic mnie w nim nie pociągało.
Był jakby całkowitym przeciwieństwem mojego Toma.
- Jesteś naprawdę
bardzo miły, ale nie mogę się z tobą umówić.
- Dlaczego?
- Przeżyłam ostatnio
rozczarowanie i nie jestem gotowa, by się z kimś spotykać.
- Czy to ten… inny
Thomas?
- Do widzenia!
Czym prędzej schowałam
się za drzwiami. Dlaczego ten koleś musiał być taki upierdliwy? Nie patrząc czy
sobie poszedł, ruszyłam na górę.
Kiedy wróciłam do domu
z naręczem siatek z psią karmą, czworonóg rzucił się na mnie, prawie mnie
przewracając. Zaśmiałam się i rozejrzałam po pomieszczeniu, szukając jakiś
rozwalonych rzeczy, lecz nic takiego nie dostrzegłam. Ruszyłam w kierunku
kuchni by rozpakować zakupy, kiedy to poślizgnęłam się na świeżej kałuży wody i
runęłam na podłogę. Puszki rozsypały się po podłodze, powodując straszny huk. Psiak
natychmiast wykorzystał to, że nieco w szoku leżałam na podłodze, podbiegł do
mnie i polizał mnie po twarzy. Po raz pierwszy od miesięcy roześmiałam się
głośno. Podnosząc się ciągle nie mogłam powstrzymać śmiechu. Nie wiarygodne! –
Pomyślałam. – Strzaskanie sobie tyłka o panele wprawiło mnie w tak dobry humor.
Nałożyłam sporą ilość
karmy do miski i położyłam na podłodze. Pies rzucił się na jedzenie, jakby od
wielu dni nic nie jadł. Usiadłam na krześle i przyglądałam się jak powoli
brązowa papka znika z naczynia.
Gdy w pokoju zadzwonił
telefon zerwałam się z miejsca. Niestety to tylko Dorothy.
- Co tam?
- Już się o ciebie
bałam! – Krzyknęła, w jej głosie faktycznie było słychać przerażenie. – Dzwonie
do ciebie już po raz setny! Gdzieś ty była?!
- Wyszłam do sklepu.
- O tej porze?! Dziecko
a jakby cię ktoś napadł i… coś ci zrobił?
- Musiałam kupić karmę
dla psa.
- Przecież ty nie masz
psa… - Jej krzyki zmieniły się w spokojny szept. Spojrzałam na czworonoga,
który właśnie wszedł do pokoju i usiadł koło mojej nogi, wylizując pyszczek. A
więc postanowione. – Kupiłaś sobie psa?
- Raczej przygarnęłam…
Po odpowiedzeniu na jeszcze
kilka jej pytań odłożyłam słuchawkę i usiadłam na kanapie. Poklepałam miejsce
koło siebie, zwierzak nie wahając się ani chwili wskoczył na mebel i położył
swoją głowę na moim udzie. Pogłaskałam jego już suchą sierść.
- Trzeba cię jakoś
nazwać przystojniaku. – Postanowiłam, że psiak pozostanie ze mną, przynajmniej
do czasu, aż nie znajdę dla niego domu, więc trzeba było mu nadać jakieś imię. Myślałam
intensywnie nad jakimś psim imieniem, jednak w głowie miałam tylko jedno. Z
uśmiechem pokręciłam głową. Przecież nie mogłam nazwać psa jego imieniem. Zaraz
potem wpadło mi do głowy coś innego. – Może pan Bingley?
Pies nie protestował.
Wiedziałam, że nie powie mi nie, pewnie nawet nie rozumiał tego, co do niego
mówiłam.
- A więc, panie Bingley…
Od tej pory postaram się kochać pana całym sercem i troskliwie się panem
zajmować. – Całym sercem? Wątpiłam, by została tam jakaś cząstka nie zajęta
przez Thomasa Blake’a. - Poza tym jestem weterynarzem, więc nie myśl kawalerze,
że ominie cię jakakolwiek szczepionka.
No proszę, jakiś tom ją ładnie zarywał, a ona nie, a teraz znalazła sobie psa....biedna samotna z ...psem...szkoda, zę to nie kot XD
OdpowiedzUsuńno nic, mam nadzieję, że jednak Chris odnajdzie swoje szczeście