piątek, 24 kwietnia 2015

5. Tylko mi zaufaj…


                                                               Witam! 

  Za kilka dni, a dokładniej w poniedziałek pojawi się nowe opowiadanie. Choć szczerze powiedziawszy jest starsze nawet od tego... W każdym razie, będzie to cover opowiadania Szatanirro http://szatanirro.blogspot.com - "Kogo miłość złapie w sieć". Szatanirro pisze jako jedna z bohaterek, ja jako inna... Ta sprawa jest tak skomplikowana, że naprawdę trudno to wyjaśnić xD 

      Nie przedłużając zapraszam na kolejny rozdział! 

Ps. Przepraszam, że w tym nic się ciekawego nie dzieje. 


5. Tylko mi zaufaj…


Powrót do domu zleciał im jak z bicza strzelił. Zanim Sam się obejrzała, dojechały już do końca drogi, gdzie zaczynała się ich farma. Wysiadły z samochodu i udały się do domu, na którego werandzie stała Rose, trzymając w dłoniach swojego węża.
- Zobacz Vincent, Sammy już wróciła! – Wąż jakby nie zwracając uwagi na dziewczyny, wysunął język i zawinął się wokół dłoni pani Anderson. Alex nieco skrzywiła usta, znów napotykając czerwonego gada na swej drodze. – Gdzie byłyście?
            Sam prychnęła pod nosem i ominąwszy matkę weszła do domu. Nie miała dzisiaj ochoty odpowiadać na jej wścibskie pytania. Ciągle miała na ustach, smak warg Luka i choć przecierała je co pięć minut, wciąż nie mogła się go pozbyć. Poza tym towarzyszyły mu wspomnienia jego dotyku oraz obraz jego roześmianej twarzy, gdy tylko przymykała powieki.
- Byłyśmy na Lucky Dream….
            Do jej uszu doszedł jeszcze spokojny ton Alex, która to była dziwnie wesoła po spotkaniu z Tomem. Sam raczej postawiłaby na to, iż przyjaciółka będzie płakać, czy krzyczeć, gdy to zostanie z nim sam na sam, lecz ku jej zdziwieniu była radosna.
            Wbiegła po schodach na górę i skierowała się do sypialni rodziców, by odłożyć strzelbę ojca na właściwe miejsce. Przy odrobinie szczęścia, wiecznie zajęty Richard Anderson, nie zauważy, że ją wzięła. Wracając na dół, potknęła się o mały dywanik przy schodach i przeklęła siarczyście.
- Kochanie, słownictwo! – Krzyknęła pani Anderson, grożąc córce palcem. Artystka nienawidziła, gdy ktoś z jej otoczenia przeklinał i starała się to wytępić chociaż u swych dzieci, lecz niezbyt dobrze jej to szło. – Nie możesz kląć jak szewc!
            Sam machnęła na nią dłonią, ignorując jej uwagi i chwyciła Alex za dłoń, ciągnąć przyjaciółkę na dwór. Zaskoczona dziewczyna posłusznie podążyła za nią.
- Tak w ogóle nie pokazałam ci jeszcze naszej farmy.
            Samantha miała wielką ochotę oderwać myśli od zaprzątającego je osoby sąsiada i spędzić trochę czasu z przyjaciółką. Nie chciała by Alex w zupełnie nowym miejscu czuła się osamotniona. Musiała jeszcze wprawdzie porozmawiać z ojcem, jednak patrząc na zegarek, domyśliła się, że z pewnością, pojechał konno z pracownikami, doglądać bydła, w zachodniej części ich pastwisk.
- Tylko nie zabieraj mnie nigdzie konno! – Jęknęła Alex, uśmiechając się promiennie. – Wiesz, że boje się koni, a poza tym nie umiem na nich jeździć…
            Sam dopiero teraz zdała sobie sprawę, że przyjaciółka nie mieszkała w Wyoming i zapewne widok koni jak i typowy przebieg dnia amerykańskiej córki hodowcy bydła, był jej nieznany. Zawróciła się, gdyż właśnie miała ochotę na przejażdżkę po okolicznych łąkach. Musiała z nich dzisiaj zrezygnować, lecz obiecała sobie, że od jutra zacznie szkolenie, mające na celu zaznajomienie Angielki z końmi.
- Cześć Sam, dawno cię nie widziałem! – Krzyknął podchodzący do nich mężczyzna. Alex pisnęła cicho, gdyż zbliżający się pracownik nie miał na sobie koszuli, a jego połyskująca w słońcu pierś, naznaczona długą, poziomą blizną, zapewne ją przestraszyła. – A kim jest ta urocza dama?
            Sam prychnęła pod nosem. No tak Gray i ten jego podryw! Mężczyzna, za czasów gdy była nastolatką, przyciągał jej wzrok, lecz teraz, gdy był żonaty, całkowicie jej nie interesował. Ciemne włosy, ścięte na krótko i mały tatuaż w kształcie strzały za lewym uchem, kiedyś wydawał jej się bardzo męski. Oczy koloru złota, zawsze roześmiane, nie raz obdarowywały ją serdecznym spojrzeniem, jednak tylko i wyłącznie na stopie przyjacielskiej. Był nawet odrobinę podobny do Luka, gdyby nie to, że każdego dnia golił swój ciemny zarost.
- Alex, poznaj Graya. – Mężczyzna pochwycił dłoń przyjaciółki i uściskał ją serdecznie. Alex nie będąc pewną jego intencji, szybko wysunęła swą drobną rękę z wielkiej męskiej dłoni. – Od dziecka pracuje u mojego ojca. Zajmuje się ujeżdżaniem.
- Ujeżdżaniem?
            Alex podrapała się po policzku, spoglądając na niego z konsternacją, a Sam dopiero teraz zrozumiała jej myśli. Przyjaciółka nie była tak niewinna i prosto myśląca jak jej się zdawało. Pewnie myślała o jakiś ekscentrycznych zabawach łóżkowych – pomyślała Sam, otwierając usta by wytłumaczyć jej, że tu nie chodzi o seks.
- Koni. – Rozwiał jej wątpliwości Gray, uśmiechając się szeroko. Sam także się uśmiechnęła i pociągnęła przyjaciółkę dalej nie chcąc narażać ją na spojrzenie mężczyzny, gdy ta zrozumie, że domyślił się o czym myślała.
            Alex dopiero, gdy weszły do stajen zorientowała się jaką wielką głupotę palnęła.
- Sam, ale ze mnie kretynka! – Dziewczyna, ścisnęła mocniej jej ramie, rozpaczając, że Gray domyślił się jak brudne miała myśli. – A może się nie zorientował?
            Nadziej umiera ostatnia… - Pomyślała Sam i roześmiała się widząc skrzywioną bólem twarz przyjaciółki. Poklepała ją po ramieniu, chcąc jej w ten sposób dodać odrobinę otuchy. Nie miała serca, by wybić ją z tych naiwnych myśli, w których to mężczyzna nie zrozumiał jej zmieszania, gdy mówili o ujeżdżaniu. Gray był starym podrywaczem i z pewnością w mig pojął, że jej rumiane policzki, oznaczają iż myśli o nieprzyzwoitych rzeczach.
            Nie zajmując więcej myśli zawstydzeniem Alex, ruszyła dalej w kierunku pomieszczeń biurowych, w poszukiwaniu osoby, której jeszcze nie poznała przyjaciółka. Nie musiała jednak się tym przejmować, gdyż tuż obok wyrósł nagle jej brat – osoba, której poszukiwała.
- Och, ty zapewne jesteś Alex? – Simon pochwycił w ramiona, niczego nie spodziewającą się Alex i uściskał ją serdecznie, całkowicie nie przejmując się jej piskiem przerażenia. Sam klepnęła brata w ramię, upominając go by przestał. Ten roześmiał się i puścił ją, lecz zaraz potem ponownie ją podtrzymał, gdyż wyglądała jak bliska omdlenia. Zaraz potem skierował pytające spojrzenie w stronę swej siostry. – Co jej jest? 
- Jest Angielką. – Odpowiedziała z uśmiechem jakby te słowa tłumaczyły całkowicie jej osłabnięcie. Simon uniósł ciekawie brwi, puszczając dochodzącą do siebie dziewczynę, przekazując ją siostrze. Sam pokręciła głową, parskając śmiechem. Jej młodszy o dwa lata brat, pewnie na oczy nie widział Anglika. Nigdy nie wyjeżdżał dalej niż do Cheyenne, a stolica nie roiła się raczej od Brytyjczyków. – Oni nie lubią takich gestów, zwłaszcza gdy kogoś nie znają!
            Simon pokiwał głową w zrozumieniu. Brat, pomimo, że młodszy, był od niej wyższy prawie o głowę. Jakby się nad tym zastanowić, nie byli do siebie podobni, choć łączyły ich więzy krwi. Choć końcówki swych krótkich włosów, wiecznie postawionych na żel, niekiedy farbował na jaśniejszy odcień blondu, naturalnie był blondynem, a oczy w kolorze ciepłego brązu, różniły się od niebieskich tęczówek siostry. Był także postawny i umięśniony, co zawdzięczał ciężkiej pracy na farmie.
- Nie wiedziałem, że ona taka delikatna… - Prychnął nagle, wyrywając siostrę z zamyślenia. Wskazał dłonią na gabinet ojca i skrzywił w niesmaku swe szerokie usta. – Jeśli idziecie do starego… Nie radzę. Jest rozjuszony jak młody byczek.
- Nie wiedziałam, że jest. – Odrzekła Sam, unosząc brwi w zdumieniu, zastanawiając się co mogło odwieść ojca od oderwania się od swego typowego planu dnia. Teraz aktualnie powinien znajdować się na pastwisku razem z pracownikami. – Spokojnie, dam sobie z nim radę…
            Simon, pokiwał głową i chwile rozmawiali o koniach oraz o matce, która nagle wpadła na pomysł wyprawienia przyjęcia nad cześć Alex. Nie mogła nie krzyknąć ze zdziwienia, kiedy brat opowiedział jej, że rodzicielka, zaczęła nawet piec ciasteczka, wysyłając syna do miasteczka po indyka.
Rose nigdy nie zachowywała się jak typowa matka i raczej starała się nie gotować, gdyż jak mówiła: „Blokowało to jej artystyczne myśli”. Sam nawet kiedyś podejrzewała, że matka po prostu tego nie potrafiła. Zwykle zajadali się przysmakami, które przygotowywała żona Graya – Susan, która była ich ciotką i prawie o piętnaście lat młodszą siostrą Rose. Nie traktowała wprawdzie Sue jak ciotki, była raczej starszą siostrą, które Sam nigdy nie miała.
       Rodzeństwo postało jeszcze chwilę rozmawiając o swych planach względem gości, którzy musieli się znaleźć na jutrzejszym przyjęciu, na cześć przyjaciółki, kiedy to Alex, która otrzeźwiała, po nachalnym powitaniu, przemówiła.  
- Może zaprosimy waszych sąsiadów? – Spytała nieśmiało, drapiąc się dłonią po karku. Sam nie musiała pytać, doskonale wiedziała, że chodzi jej o Zimnego Toma. Rozważała przez chwilę, czyżby to przyjaciółka się w nim czasem nie zakochała, lecz szybko uznała to za niedorzeczne. – Luke mógłby wpaść z… Bratem…
- Z Zimnym Tomem? – Zagadną Simon, marszcząc brwi. Sam westchnęła i potrząsnęła energicznie głową, gdyż w jej myślach znów pojawiła się uśmiechnięta twarz starszego z Moore’ów. – Nie mam nic przeciwko Lukowi, lecz Tom…
            Sam przez chwilę zastanawiała się czy może nie wtrącić się w ich rozmowę, jednak szybko porzuciła ten zamiar. Alex i Simon nagle zaczęli się kłócić o to, którego z braci zaprosić. Szczerze nie miała ochoty widzieć ani jednego, a tym bardziej zapraszać ich do swojego domu. To tak jakby wpuścić lisy do pełnego kurnika. Przyjrzała się z ciekawością przyjaciółce, która jakby zapominając o swym zawstydzeniu, z zapałem przekrzykiwała Simona, który ciągle to znajdywał coraz to nowsze argumenty.
- Uspokójcie się wreszcie! – Jęknęła, przerywając ich uroczą kłótnie. Spojrzeli na nią zaskoczeni jakby po raz pierwszy ją widzieli. Z pewnością argumentacja tak ich pochłonęła, że zapomnieli o jej obecności. – To jest impreza Alex, więc to ona decyduje kogo zaprosić!
            Alex pisnęła szczęśliwa, a jej twarz rozpromieniła się w uśmiechu. Simon natomiast, wzruszył jedynie ramionami, szeptając coś pod nosem, jednak nie tak głośno, by dziewczyny mogły to usłyszeć. Rozmawiając teraz już wspólnie o imprezie, nie zauważyli, gdy do ich grona dołączyła jeszcze jedna osoba.
- Będzie jakaś impreza? – Spytał zaskoczony Ben – młody dziewiętnastolatek, z głową licznie obsianą dredami, który nie całe miesiąc temu zatrudnił się na farmie. Na początku nie było łatwo się do niego przyzwyczaić lecz od niedawna chłopak znalazł wspólny język ze starszym od niego Simonem. – Mogę czuć się zaproszony?
- Nie, ty durniu! – Sam z Alex roześmiały się, gdy postawny Simon, pociągnął Bena za jego jasne dredy i odchodząc ciągnął go za nie, do jednego z boksów. – Nie ogarnąłeś jeszcze tego syfu?!
            Dziewczyny uśmiechając się pod nosem, ruszyły dalej, zostawiając kłócących się „chłopców” samym sobie.
            Sam z dumą pokazywała Alex, konie, wyposarzenie stajen, a także opowiadała o swoim dzieciństwie, spędzonym na tej ziemi. Kiedy po ponad godzinie, wróciły pod dom, uznały, że nadrobiły to kilka miesięcy w których się nie widziały. Alex była najlepszą przyjaciółką Sam, lecz dziewczyna odczuwała niemały niepokój. Wiedziała, że nie powinna ukrywać przed nią jeszcze jednej rzeczy o której jej nie wspomniała, lecz nie miała teraz czasu na rozdrapywanie starych ran. Z pewnością Alex dowie się o tym co stało się dziesięć lat temu lecz w swoim czasie. Teraz natomiast pozostawała jeszcze jedna kwestia, która zajmowała jej myśli.
- Poczekasz na mnie w domu? – Spytała zostawiając Alex na werandzie. Z domu dobiegały dziwne dźwięki i aż korciło ją by zajrzeć do kuchni, sprawdzając, czy matka w tym czasie nie spaliła jej połowy, lecz musiała się przed tym powstrzymać. Kiedy otwarła usta, by pożegnać się z przyjaciółką, jej uszu dobiegł pisk Rose i głuchy odgłos, jakby coś spadło na jej nogę. – Proszę cię, zobacz co się tam dzieje… Ja za niedługo wrócę.
            Machając przyjaciółce na pożegnanie, udała się pod gabinet ojca. Idąc tam, chciała ułożyć sobie w myślach początek rozmowy, lecz gdy przymknęła powieki, znów ujrzała twarz sąsiada. Przeklęła pod nosem, otwierając oczy szeroko, by niepożądany obraz przepadł na wieki, jednak nie było to wcale takie łatwe. Obraz sąsiada, nawiedzał ją coraz częściej, niż w czasach gdy studiowała. Odkąd ponownie go ujrzała, po tak długiej rozłące, nie mogła pozbyć się jego osoby sprzed oczu. Usilnie starała się o nim zapomnieć i nawet chciała usilnie zakochać się w kimś innym, lecz randki, pomimo tego, że faceci byli przystojni wypadały słabo. Ciągle brakowało jej czegoś, co posiadał jej sąsiad, jednak nigdy nie umiała tego nazwać.
- Samantho? – Troskliwy głos ojca wyrwał ją z zamyślenia. Zamrugała parokrotnie powiekami, chcąc zapomnieć o Luku. Spojrzała na ojca zaskoczona, ponieważ dawno już nie widziała u niego tak smutnego spojrzenia. – Szukałem cię…
- Wiem…
            Razem weszli do jego gabinetu i przez chwile patrzyli na siebie nieśmiało. Sam nie miała pojęcia jak zacząć tą rozmowę, lecz musiała rozpocząć, gdyż widząc zbolałą minę ojca nie podejrzewała, że to on pierwszy rozpocznie.
- Rozmawiałam z Lu… Z Moorem… - Zaczęła niepewnie, wahając się przy użyciu jego imienia. Dawno temu postanowiła, że więcej nie wypowie jego imienia, gdyż myślała, że to pomoże jej w pozbyciu się jego osoby z serca. – Dlaczego mu to proponowałeś?
            Richard westchnął ciężko, krzyżując swe ramiona na piersi. Jego ciemny, gęsty wąs, gdzieniegdzie przetykany siwymi włosami, poruszył się niespokojnie. Sam wiedziała, że to nie będzie dla niego łatwa rozmowa i z pewnością będzie się pilnował w dobieraniu słów, gdyż wybuchowy charakter córki nie raz dał mu się we znaki.
- Simon od jesieni zaczyna studia w Nowym Jorku…
- Ten głupek? – Spytała Sam, dziwiąc się, że zwykle gadatliwy brat nie poinformował jej o swoich planach. Myślała, że całe siły chce skoncentrować na pracy, ponieważ gdy był młodszy twierdził, że mózgiem nie naprawi zepsutego płotu, czy nie zagoni koni do zagrody. Najważniejsza dla dorastającego Simona była praca i pieniądze, dlatego trochę trudno było jej uwierzyć, że brat tak nagle się zmienił. – Nie wiem co powiedzieć. Dlaczego nie poinformowaliście mnie o tym wcześniej?
- Nie chciałem cię martwić.
- Właśnie w takich sytuacjach masz mnie martwić! – Wrzasnęła Sam, nie mogąc uwierzyć, że cała jej rodzina traktowała ją jak piąte koło u wozu. Nigdy nie mówili jej o swoich planach, czy zmartwieniach, tłumacząc się zawsze w ten sam sposób. Czasami myślała, że mają ją za nienormalną. – Ale nadal nie rozumie dlaczego chcesz sprzedać ziemię dziadka Lucky Dream!
            Pan Anderson, zmarszczył groźnie brwi, a Sam zlękła się tego spojrzenia. Nie raz widziała u ojca ten stanowczy wyraz twarzy i obawiała się czy czasem nie dostanie zaraz lania.
- Nie jestem już młody, a farma sama się nie poprowadzi. – Rzekł, wstając od biurka i zawieszając swoje spojrzenie, na tym co działo się w zagrodach. Sam powiodła za jego spojrzeniem dostrzegając pana Duncana – starszego mężczyznę z ciemną, długą brodą, który pracował jeszcze u jej dziadka oraz wiecznie rozebranego do połowy Graya, który próbował dosiąść młodą, dziką klacz. – Myślałem, że Simon przejmie po mnie pałeczkę, lecz gdy mu to zaproponowałem, stwierdził, że nie ma zamiaru dłużej bawić się w farmera.
            Sam zacisnęła usta na myśl o bracie. Nie mogła dojść dlaczego powiedział coś tak bezpośredniego ojcu, który od czasów ostatniego zawału, powinien się oszczędzać, lecz pomimo to ciągle pracował, narażając się na kłopoty zdrowotne.
- A ja? – Spytała Sam, wojowniczo podnosząc podbródek. Wiedziała, że nie jest tak wartościowa jak mężczyźni, którzy lepiej radzili sobie w pracach fizycznych, lecz sądziła, że nadawała się do pracy, a szczególnie do zarządzania, wiec nie mogła zostać pominięta w biegu o stołek. – Znam się na biznesie. Ukończyłam studia z wyróżnieniem i…
- Nie żartuj sobie Sam… Jesteś kobietą…
            Sam spojrzała na ojca morderczo. No i co z tego? – Pomyślała, nie do końca rozumiejąc jego słowa. Jeśli sugerował, że kobieta nie nadaje się do niczego innego, poza praniem, sprzątaniem i robieniem obiadków, to był w wielkim błędzie!
- To, że jestem kobietą, nie znaczy, że mam w głowie siano!
- Uspokój się Samantho! – Warknął, zniecierpliwiony ojciec, kładąc, uspokajająco dłonie na ramionach córki, chcąc powstrzymać ją w ten sposób od wymachiwania nimi. Sam miała natomiast wielką ochotę to zrobić, przy okazji rzucić czymś w Richarda, próbując wbić mu trochę oleju do głowy. – Nie o to mi chodziło! Myślałem raczej o tym, że w końcu się zakochasz i wyjedziesz…
            Kiedy tylko Richard wspomniał o małżeństwie, przed oczami Sam pojawiła się twarz sąsiada, szybko zacisnęła oczy i przeklęła pod nosem, chcąc odpędzić z myśli jego obraz. Kiedyś chciała właśnie za niego wyjść, jednak teraz wolałaby zginąć niż mu się oddać.
- Nie mam takiego zamiaru. – Szepnęła pod nosem, postanawiając w tej chwili, że nigdy nie wyjdzie za mąż. Jeśli to zapewni ojcu spokój będzie przez wieczność pracować w pocie czoła, rozwijając Free Horse. – Nie znam nikogo wartego poślubienia.
            Richard zastanowił się przez chwile, obserwując nieodgadnioną twarz córki. Kiedy była małą dziewczynka, mógł z niej czytać jak z otwartej księgi teraz jednak Samantha stała się kobietą, a z kobietami, do diabła, były tylko same problemy!
- Nie poradzisz sobie…
            Sam westchnęła, szukając w myślach jakiegoś mocnego argumentu. Niestety nic nie przychodziło jej do głowy. Wiedziała, że ojciec potrafi być nieprzejednany i uparty jak osioł jeśli się na coś uprze.
- Zawrzyjmy więc układ. – Powiedziała nagle wzbudzając na twarzy ojca ciekawość. To był jedyny sposób, by jakoś tymczasowo, przekonać ojca do odwleczenia decyzji o sprzedaży. - Jeśli w dwa miesiące nie podołam utrzymaniu farmy, będziesz mógł ją sprzedać komu tylko zechcesz.
            Richard, pogładził palcami swe gęste wąsy w zastanowieniu. Robił tak zawsze, gdy myślał nad jakąś ważną sprawą. Sam nie spuszczała wzroku z jego twarzy, nie chcąc przegapić ani jednego drgnięcia brwi. Kiedy to ona się zmarszczył, a ojciec otworzył usta by coś powiedzieć, Sam weszła mu w słowo:
- Tylko mi zaufaj… - Poprosiła błagalnie, składając dłonie jak do modlitwy. – Tylko o to cię proszę.
            Pan Anderson, przeklął, gdyż właśnie stał się więźniem błagalnego spojrzenia swej córki. Nie był łagodnym mężczyzną, lecz wystarczyło jedno smutne spojrzenie córki lub jej matki, a natychmiast ustępował. Tak też się stało i tym razem.
- Zgadzam się. – Wyszeptał na co Sam, wykrzykując podziękowania, rzuciła się w jego ramiona i przytuliła z wdzięcznością. Ojciec pogładził głowę córki delikatnie, zastanawiając się czy aby nie popełnił błędu. – Lecz ja wycofam się całkowicie. Od poniedziałku zaczynasz ciężko pracować i nie kiwnę nawet palcem by ci pomóc!
            Sam w myślach policzyła dni do poniedziałku. Dwa dni… Stanowczo przez ten czas nie zdąży zorientować się w wielu sprawach, lecz da z siebie wszystko, by nie zawieść ojca. Poza tym miała u siebie najlepszą przyjaciółkę, która z pewnością jej pomoże oraz tabuny pracowników i brata, którego w tym momencie chciała ukatrupić.

2 komentarze:

  1. Nadziej umiera ostatnia… - nadziej...muahahah może na nóż xD skoro palnęła już głupotę, czemu nie popełnić seppuku xD

    w ogóle świetny rozdział, Gray wywarł na mnie nie małe wrażenie, włączasz w opowiadanie coraz wiekszą liczbe przystojniaków, nie wiadomo na kim się koncentrować - co jeden to lepszy hmmm...xD ah....i oh...no i ojciec stawia ultimatum córce, kurde, to sie dopiero zacznie XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w ogóle XD zapomniałam już na kiedy jest ta premiera nowego opowiadania xD ale się zacznie...muahahha będzie zabawnie
      Niech się połapią w sieci te nasze bohaterki Austenlandów xD

      Usuń