Sam już od dawna nie była aż tak
wkurzona. Siedziała właśnie na werandzie, gdyż matka uważała, że powinna złapać
trochę słońca, by nie zlewała się z białą suknią ślubną. Niestety nienawidziła
się opalać, co zwykle szło w parze z bezczynnością. A bezruch był dla niej nie
do wytrzymania. To tak jakby umarła ciągle żyjąc. Nie to jednak wyprowadziło ją
z równowagi.
-
Niech cię szlag… - Syknęła, ściskając z całych sił swą komórkę. Od godziny
próbowała dodzwonić się do Alex, jednak jej komórka była stale nieosiągalna.
Nie zamierzała się jednak poddawać. Wydzwoni jej dziurę w tej zakichanej
Anglii! Ponowni wybrała numer, przyciskając telefon do ucha. – Lepiej byś teraz
odebrała…
-
Dzwonisz do Alex?
Tuż obok pojawiła się Rose, która
delikatnymi ruchami głaskała trzymanego w dłoniach szarego kota. Loki wykrzywił
uszy, gdyż nie przepadał za takimi pieszczotami. Zwierzę było dzikie i pomimo
tego, że odrobinę podrosło ciągle nie znosiło głaskania. Rose jednak się tym
nie przejmowała. Sam miała nadzieje, że nie zagłaska go na śmierć.
-
Taa… - Szepnęła, a po chwili warknęła jak kotka, odrzucając telefon na
huśtawkę, o mało co go nie tłukąc. – Nie odbiera!
Matka nie przejmując się jej
wybuchem złości, usiadła obok, układając zwierzę na swych kolanach. Sam
spojrzała tęsknie na kociaka i zgrabnym ruchem wyjęła go z dłoni matki.
Przycisnęła go do piersi, wplątując palce w jego miękkie futro.
-
Nie panikuj! Może jej się rozładowała.
Jakoś nie chciało jej się w to
wierzyć. Codziennie o tej porze rozmawiała z przyjaciółką. W każdym razie Alex
doskonale wiedziała, kiedy się spodziewać jej telefonu. Dlaczego w takim razie
jej komórka milczała od dwóch dni? Rzadko kiedy przed oczami stawał jej
straszny scenariusz, lecz teraz… Zaczęła się obawiać, że stało się coś złego.
Ta myśl nie opuszczała jej dopóki na podjeździe nie pojawił się dobrze jej
znany samochód.
Sam nie musiała nawet na niego
patrzeć, by ocenić, że jak zwykle wygląda idealnie. Nie mogłaby sobie jednak
darować, rzucenia na niego okiem. Biała koszula, rozpięta na piersi, ukazywała
opalony, umięśniony tors. Długie nogi poruszały się z gracją, krocząc po
piaszczystym podjeździe. Choć jego twarz była skryta pod brązowym stetsonem,
wiedziała, że mężczyzna się uśmiecha. I pomyśleć, że ten fantastyczny mężczyzna
już za niedługo stanie się jej mężem.
-
Dzień Dobry pani Anderson! – Krzyknął Lukas, gdy znalazł się dość blisko
werandy. Rose odpowiedziała mu przyjaznym powitaniem, po czym zniknęła w domu,
chcąc dać swobodę narzeczonym. – Co masz taką minę? Nie cieszysz się, że mnie
widzisz?
Lukas rozsiadł się wygodnie, w
miejscu które chwile przedtem zajmowała Rose. Schylił głowę, składając na jej
ustach delikatny pocałunek. Sam zapragnęła jednak więcej. Puściła trzymanego na
kolanach kota, zrzuciła jego kapelusz, po czym wplątała palce w jego ciemne
włosy. Zwierzę skorzystało z okazji dając nogę, a Sam pogłębiła pocałunek. Jej
ciało pulsowało, stęsknione jego dotyku, jednak Luke od ich rozmowy w szklarni,
nie dał jej się zaciągnąć do łóżka. Musiała przyznać, że ogromnie mu na tym
zależy. Nie raz widziała jak jego oczy płoną pożądaniem, a dłonie drżą, jednak
oczy mówiły jedno, usta niestety coś przeciwnego. Tak też było i tym razem.
-
Sam, proszę… - Szepnął Luke, odrywając od niej swe usta. Położył dłonie na jej
ramionach chcąc ją odepchnąć, jednak nie robił tego zbyt przekonująco. Gdyby
tylko chciała, bez ociągania znów zamknąłby ją w swych ramionach.
Uśmiechnęła się przebiegle i właśnie
na powrót zbliżała się do narzeczonego, kiedy jej uwaga została rozproszona
przez zbliżającą się białą taksówkę. Przewoźnik zbliżał się, a ona zachodziła w
głowę, kogo diabeł przyciągnął na ich farmę. W prawdzie siostra matki
wyprowadziła się dawno temu na Florydę i z tego co słyszała była obrzydliwie
bogata, jednak nie sądziła, aby ciotka Sheila nagle pojawiła się w miejscu,
gdzie diabeł mówi dobranoc. Rodzice szczerze jej nie znosili, a tylko ona jedna
przychodziła jej na myśl.
-
Spodziewacie się gości?
Pokręciła jedynie głową i nie
spuszczając wzroku z białego samochodu podniosła się z miejsca. Miała w tej
chwili mieszane uczucia, gdyż przez przyciemniane szyby nie potrafiła dostrzec
osoby, która się w niej znajdowała. Samochód zatrzymał się gwałtownie, po czym
wyskoczył z niej rudy mężczyzna, prawie biegiem podchodząc do bagażnika. Tylne
drwi ciągle pozostawały zamknięte.
-
Sam?
Luke był zmartwiony jej niewyraźną
miną. Wiedział, że narzeczona musi być zdenerwowana, widokiem taksówki. Chwycił
ją mocno za dłoń i pociągnął w stronę samochodu. Im wcześniej dowiedzą się, kto
zjawił się na Free Horse tym lepiej.
Zatrzymali się dopiero kilka kroków
od mężczyzny, który to ustawiał na piachu ostatnią walizkę. Luke obrzucił
bagaże krytycznym wzrokiem, stwierdzając, że jest tego dość sporo, jak na
zwykłe odwiedziny. Dziwne było to, że właściciel bagaży ciągle tkwił w
samochodzie, lecz nie wykluczone, że w ogóle go tam nie było. Właśnie myślał o
tym by spytać rudzielca o to kogo wiózł, kiedy drzwi taksówki otworzyły się
powoli, a na podjeździe pojawiła się dobrze znana im osoba.
-
Alex?
Brytyjka uśmiechnęła się delikatnie,
odgarniając do tyłu swe długie, kasztanowe włosy. Sam ze zdziwienia nie była w
stanie wykonać jakiegokolwiek ruchu. Stała przed swą przyjaciółką jak
sparaliżowana, mierząc ją wzrokiem od stóp do głów, jakby nie mogąc uwierzyć,
że ta przed nią stoi.
Musiała przyznać, że kompletnie się
jej nie spodziewała. Poza tym dostrzegła w niej jakąś zmianę, którą teraz
trudno jej było nazwać. Niby co mogło się zmienić przez ostatni tydzień?
-
Przepraszam, że przyjechałam bez uprzedzenia, ale…
Jej słowa urwały się, kiedy
pochwyciła Alex w ramiona i przytuliła mocno do siebie. Obawiała się, że
spotkało ją coś złego, że nie odbiera telefonu, a tak wyglądała na całą i
zdrową. Jej widok wywołał w niej nieopanowane uczucie szczęścia. Zaraz jednak
poczuła wszechogarniającą złość. Mogła jej chociaż napisać, że przylatuje!
Wtedy przyjechałaby na lotnisko, odebrałaby ją, wszystko przygotowała! Jak
śmiała nie pisnąć jej o przyjeździe ani słówka?!
-
Myślałem, że przyjedziesz dopiero na ślub…
Mężczyzna uśmiechnął się, widząc na
twarzy ukochanej błogie zadowolenie. Jednak uśmiech zszedł mu z ust, kiedy
dziewczyna nagle oderwała się od koleżanki i uderzyła ją w ramię.
-
Jak śmiesz tak mnie denerwować?! – Brytyjka złapała się za bolące miejsce,
jednak Sam nie przejął ten widok, ani jej wykrzywiona w ból twarz. Była na nią
wściekła i postanowiła wyładować swą frustrację. – Wydzwaniam do ciebie od paru
godzin i martwię się, że coś ci się stało, a ty… Idź do diabła!
Nagle odwróciła się na pięcie i
rzucając co jakiś czas przekleństwa, ruszyła w stronę domu. Luke i Alex
całkowicie oszołomieni jej zachowaniem, przez chwilę wymieniali się zdziwionymi
spojrzeniami, po czym wybuchli nieopanowanym śmiechem.
-
Przeklęte łajzy… - Sam nie szczędziła im ostrzejszych epitetów. Usiadła
naburmuszona na schodach werandy, patrząc na narzeczonego, który pomaga
Brytyjce taszczyć bagaże.
Sama nie wiedziała co ostatnio się z
nią dzieje. Była jakoś dziwnie pobudzona i sama się sobie dziwiła, dlaczego
reaguje tak impulsywnie. W głębi cieszyła się, że Alex w końcu przyjechała,
gdyż przez ten tydzień zdążyła się za nią stęsknić, jednak musiała jej dać
nauczkę. Nie powinna jej robić takich niespodzianek!
-
Och Sam… - Szepnęła, kiedy znalazła się tuż prze nią. – Przepraszam.
-
Nawet nie wiesz jak się martwiłam, kiedy nie mogłam się do ciebie dodzwonić. –
Wyszeptała, gniewnie nadymając policzki. Dłuższe udawanie naburmuszonej nie
miało sensu, dlatego po chwili uśmiechnęła się do przyjaciółki. – No dobrze!
Wybaczam ci.
Luke wybuchnął śmiechem, ustawiając
przyniesione bagaże na werandę. Spoglądając na nie ukradkiem, zastanawiał się
po co Brytyjka przytachała ze sobą cztery torby. Nie zamierzał jednak o to
pytać.
-
Zrobię herbaty! – Krzyknęła nagle Sam i z prędkością światła zniknęła im z
oczu. Zanim zamknęła za sobą drzwi, do ich uszu doszło jeszcze jedno zdanie. –
Luke, nie daj jej nigdzie uciec!
Uniósł kącik ust i zasiadł na
huśtawce. Musiał przyznać, że Sam nie umiała zbyt długo się gniewać, chyba, że
chodziło o niego. Wtedy stoczyłaby walkę z górą, by tylko pokazać, jak bardzo
jest zła.
-
Co u ciebie słychać? – Zatopiony w swych myślach, początkowo nie dosłyszał
pytania Brytyjki, która zasiadła na przeciwnym końcu huśtawki. To dziwne, że
ciągle czuła się skrępowana w jego obecności. – Dopadł cię przedślubny stres?
-
Może się zdziwisz, ale nie. – Odpowiedział po chwili, patrząc na mężczyzn
uwijających się przy stajniach. - To tak jakby spełniało się moje marzenie,
więc tak jakby nie mogę się doczekać.
Mimo tego, że obserwował kowbojów,
zerkał na nią katem oka. Był ciekaw, kiedy zdobędzie się na odwagę i zapyta o
to, co faktycznie ją interesuje. Nie był głupi, także w mig odczytał jej
zdenerwowanie. Może sama tego nie wiedziała, lecz kiedy zapadło milczenie, dziewczyna
zaciskała nerwowo dłonie, a na jej policzkach pojawiał się rumieniec. Luke nie
chciał jej peszyć, dlatego czekał.
-
A co u T.. – Zająknęła się, lecz zaraz szybko poprawiła. - Twojej mamy?
Z uśmiechem opowiedział jej o
pomysłach Margaret. Początkowo nie zamierzali urządzać tak hucznego wesela,
jednak macocha uparła się, mówiąc, że pierwszy ślub jej dziecka musi być
wydarzeniem. Sam nie protestowała, tak więc i on nie miał zamiaru się nią spierać. Gdyby spróbował mógłby ją
niechcący obrazić, a tego by nie chciał.
-
Tak więc, jak widzisz… Szaleje, co rusz wymyślając coś nowego.
W trackie opowieści potwierdziły się
jego obawy co do szykującej się ceremonii. Alex nie była nią zainteresowana w
takim stopniu, by z niecierpliwości, nie móc usiedzieć w miejscu. Kiedy mówił,
odwracała wzrok, bądź też zawieszała spojrzenie na jego twarzy, lecz z
pewnością nie słuchała. Nie miał jej tego za złe, wiedząc, że to jego brat
zajmuje jej myśli. Swoją drogą, nie sądził, że ta dwójka ma tak ciążki
charakter, by nie dostrzec najprostszych rzeczy.
-
Daj spokój Alex, dobrze wiem o kogo chcesz zapytać. – Warknął zniecierpliwiony,
kiedy dziewczyna znów chciała mu zamydlić oczy, pytając o jego siostrę. Miał
już dość tej zabawy w kotka i myszkę, zwłaszcza, że Brytyjka robiła się coraz
bardziej skrępowana. – Od początku to wiem.
Początkowo była zaskoczona, tak
jakby nie domyślała się o co chodzi, lecz wystarczyło jedno karcące spojrzenie,
by porzuciła pomysł, grania idiotki.
-
Przejrzałeś mnie.
-
Nie tak trudno to zrobić. – Uśmiechnął się delikatnie, widząc, że dziewczyna
się rozluźnia. Tak jak przypuszczał, to Tom był powodem jej dziwnego
skrępowania. - Nie wiem co ci powiedzieć. Ostatnio rzadko go widuje. Kilka dni
temu wyjechał z miasta.
-
Wyjechał?!
Powiedziała to takim tonem, jakby
przeraziła ją ta wiadomość, co wydało mu się strasznie komiczne. Roześmiał się
rozbawiony jej cierpiętniczą miną.
-
Tak, do Denver. – Opowiedział jej o planach Toma, które wiązały się z zakupem
kilku koni czystej krwi. Jednak te fakty nie zmieniły wyrazu jej twarzy. - Przestań
robić taką minę! Przecież wróci!
-
Kto wróci?
-
Tom…
W drzwiach pojawiła się Sam, niosąc
przed sobą tacę z trzema filiżankami, talerzykiem z ciasteczkami i pojemnikiem
na cukier. Luke przysunął mały stolik, pomagając narzeczonej w rozłożeniu
herbaty. Kiedy już zasiedli, wyciągając dłonie po napoje, Sam wzięła filiżankę,
patrząc na przyjaciółkę w niedowierzaniu. Zwykle rumiana Alex, była blada.
Siedziała teraz naprężona jak struna, jakby usłyszała coś złego. Szturchnęła
Luka ramieniem, lecz ten wzruszył tylko
ramionami, przystawiając brzeg filiżanki do ust.
Pierwsze słyszy, że jej przyszły
szwagier wyjechał. Luke nie wspomniał jej o tym ani słowem, jednak nie miała
zamiaru się tym przejmować. Diabeł i Thomas Moore zawsze wrócą. Co do tego nie
miała wątpliwości.
-
Jeszcze zapragniesz by znów zniknął. – Powiedziała lekceważąco, szturchając
przyjaciółkę ramieniem. Alex otwarła usta, zapewne po to, by zaprotestować,
jednak Sam była szybsza. Wcisnęła jej w usta okrągłe ciastko, skutecznie
udaremniając jej protesty. - Lepiej powiedź jak szef przyjął rezygnację.
Zanim się odezwała przełknęła
kawałek ciastka, którym została „poczęstowana”.
-
Stosunkowo dobrze, choć jak powiedziałam, że się zwalniam, nie był zadowolony.
Mieszkanie udało mi się szybko sprzedać, tak więc nie mam już powodu wracać do
Anglii.
-
Nie wracasz do Anglii? – Spytał Luke, unosząc w zdziwieniu brwi.
-
Nie. Pokochałam… to miejsce. – Urwała jakby chciała powiedzieć coś zupełnie
innego. Narzeczeni jednak nie dali się oszukać. Wymienili tylko porozumiewawcze
spojrzenia i wybuchli śmiechem. - Poza tym przez ten tydzień czułam się
strasznie samotna.
-
Chyba nie tylko „to miejsce”.
Na, do tej pory bladej twarzy,
pojawił się głęboki rumieniec. Kogo ona chciała oszukać? Przecież wszystko było
wypisane wyraźnie w jej oczach.
-
To już nieważne… - Powiedziała pewnie, nie przejmując się żartującą parą
zakochanych. Najgorsze było to, że naprawdę tak uważała. Nie łudziła się, że po
powrocie coś się nagle zmieni. - Luke? Chciałabym cię prosić byś nie mówił…
bratu, że tu zostaje.
Mężczyzna przestał się uśmiechać i
przybrał poważny wyraz twarzy. Nie wiedział wprawdzie co Brytyjka chciała tym
osiągnąć, jednak nie zamierzał ich uszczęśliwiać na siłę. Wiedział doskonale, że
w tych sprawach muszą sobie poradzić sami.
-
Skoro tego chcesz…
Sam nie miała jednak tego samego
zdania co Luke i chciała jakoś im pomóc. Protestowała przez chwilę, mówiąc, iż
sama do niego zadzwoni, jednak po chwili doszło do niej, że to beznadziejne.
Może faktycznie Tom musi myśleć, że Alex wyjeżdża… Kto wie? Może właśnie to
pobudzi go do działania.
* * *
-
Kto by przypuszczał, że tydzień zleci tak szybko! – Julia uśmiechnęła się
bawiąc się falbanami sukni ślubnej. – Prawda, że wygląda wspaniale?
To pytania nie było jednak
skierowane do niej, lecz do Alex.
Sam stała właśnie przed dużym
lustrem, zaplecza zaimprowizowanego w tylnej części szklarni. Patrzyła na
siebie krytycznym okiem, nie podzielając radości przyjaciółek. Jak mogła
wpuścić się w takie bagno? – Zapytała samą siebie, podwijając dłońmi
rozkloszowany dół. W pierwszej chwili zupełnie nie poznała swego odbicia, mając
wrażenie, że to nie ona. Kiedy jednak pierwszy szok minął, chciała uciec.
Kobieta, z delikatnymi rumieńcami na twarzy, która patrzyła na nią z lustra,
zupełnie jej nie przypominała. Była piękna… A ona nigdy się za taką nie
uważała.
-
Mój braciszek odpadnie jak cię zobaczy! – Wrzaski Julii nie miały końca. Na
pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że Julia dużo pewniej czułaby się w
tej roli. Dziewczyna kręciła się jak szalona, zapewne nie mogąc się doczekać,
aż ruszą na parkiet. Zaraz jednak zatrzymała się i skierowała do wyjścia. –
Pójdę zobaczyć czy wszyscy już są!
Sam spojrzała za nią tęsknie. Także
chciałaby być tak wyluzowana jak szwagierka. Na Boga! Pragnęła dostać choć
kawałek tego luzu.
-
Mam nadzieje, że nie dostanie zawału… - Szepnęła nieświadomie, przypominając
sobie ostatnie słowa Julii. Nawet teraz, w takiej chwili, nie potrafiła się
powstrzymać od złośliwości. - Stary dziad…
Brytyjka zachichotała, stając obok
przyjaciółki. Chwyciła za jej dłoń, ściskając ją mocno. Sam poczuła się nieco
pewniej, kiedy patrząc w lustro, widziała uśmiech na twarzy Alex. Ona także jak
i Julia wyglądała dzisiaj pięknie. Szmaragdowa suknia druhny, wyjątkowo dobrze
wyglądała na przyjaciółce. Sam nie bez powodu wybrała właśnie taki kolor,
wiedząc doskonale, że Alex będzie w nim do twarzy. Teraz patrząc na jej odbicie
nie żałowała swego wyboru.
Była dumna z tej małej Brytyjki, że
pomimo tego, że jej romans z Tomem się skończył, ta potrafi się uśmiechać.
Wiedziała, że Alex kocha tego skończonego drania i modliła się by jej historia
skończyła się równie szczęśliwie jak jej, jednak chyba było już na to za późno.
-
Kocham cię Alex.
Brytyjka uśmiechnęła się jeszcze
szerzej, odwracając spojrzenie od lustra, przerzucając je na twarz Sammy.
-
I ja ciebie kocham Sam. – Przyznała, a po chwili chwyciła przyjaciółkę za
ramiona i spojrzała jej głęboko w oczy. – Gotowa usidlić Luka?
Może w innych okolicznościach to
zdanie wydałoby się jej zabawne, jednak teraz znów poczuła chęć ucieczki.
-
Alex, ja… ja nie wiem! – Jęknęła ze strachem, rozglądając się za drogą
ucieczki. - Chyba się boję.
-
To coś nowego. – Mimo, że rudowłosa się zaśmiała, także jak Sam strasznie się
denerwowała. Jednak jej stres nie dotyczył ślubu, a raczej pewnego drużby,
którego spotka po raz pierwszy od wyjazdu. - Jeszcze wczoraj musiałam cię siłą
ściągać z Draculi, byś się nie połamała, a teraz się boisz, choć wiesz, że nie
idziesz na ścięcie.
Zwykle czująca się dobrze w
kłótniach, czy też szybkiej wymianie zdań, zaniemówiła. Po chwili jednak
otrząsając się, rzuciła Brytyjce mordercze spojrzenie i warknęła:
-
Jaka ty się pyskata zrobiłaś odkąd wróciłaś z tej Anglii!
Alex nie odpowiedziała, wiedziała,
że nic nie przyjdzie z wszczynania kłótni. Sam doceniła to, że zamilkła. Pewnie
zdenerwowałaby się jeszcze bardziej, a to nie było wskazane.
Zbliżała
się chwili, w której musiała opuścić, zasłonięte kotarą pomieszczenie i udać
się do ołtarza. Jak na życzenie w szczelinie materiału pojawiła się głowa Rose.
-
Sam, musisz wyjść. Ojciec już czeka.
Po tych słowach, zniknęła, na całe
szczęście, gdyż nie dostrzegła strachu na twarzy córki. Sam oddychała głośno,
machając w nerwach rękoma.
-
Sam… - Alex podeszła do niej i przytuliła ją do siebie. Sam poczuła, nagle, że
cały strach odchodzi gdzieś daleko. – Luke to mężczyzna twych marzeń, czy nie
czekałaś na ten dzień?
Czekała… Wręcz nie mogła się
doczekać! Słowa przyjaciółki sprawiły, że poczuła się pewniej. Oderwała się od
niej i podtrzymując suknie, wyszła zza kotary. Po przejściu parku kroków,
napotkała czekającego ojca i Simona. Zaśmiała się cicho, gdyż nie podejrzewała,
że ma tak przystojnego brata. Obaj prezentowali się wspaniale w ciemnych
garniturach oraz odświętnych stetsonach na głowach.
-
Och! Wreszcie jesteś! – Jęknął Simon, kiedy tylko ją spostrzegł.
Brat obrzucił ją ciekawym
spojrzeniem i mrugnął do niej okiem. Odwzajemniła mu się uśmiechem, wsuwając
dłoń pod ramię ojca. Simon nieco zniecierpliwiony, wystawił swe ramię
przywołując do siebie Alex. Dziewczyna machając na pożegnanie przyjaciółce,
podbiegła do jej brata i chwytając go za ramię, ruszyli do części szklarni,
przeznaczonej na ślub.
-
Gotowa?
Przytaknęła głową, czując w
podbrzuszu mrowienie. Bardziej już gotowa nie będzie. Kiedy pierwsze takty
marsza, doleciały do ich uszu, ruszyli wolnym krokiem w stronę ołtarza.
-
Trzymaj mnie mocno tato, bym…
Słowa zamarły jej w gardle, gdyż
napotkała spojrzeniem na wysoką sylwetkę znajdującą się na końcu drogi. Wszystko
inne przestało nagle istnieć i gdyby nie silne ramię ojca, Sam zapewne
zatrzymałaby się w pół kroku. Ciągle jednak szła, widząc coraz wyraźniej
ukochaną twarz.
Luke zawsze wyglądał dobrze, jednak
nic tak nie dodaje uroku mężczyźnie jak garnitur. Idealnie skrojony, dodawał mu
jakiejś niebezpiecznej nuty, czegoś dzikiego, magnetyzującego. Przesuwając
spojrzenie ku górze, natrafiła na dobrze sobie znany, równo przycięty wąs,
którego zabroniła mu się pozbywać, gdyż tak podobał jej się najbardziej, oraz
nieco dłuższe włosy, zawijające się koło uszu, które także w nim uwielbiała.
Wielbiła w nim wszystko, a
szczególnie jego zielone, przenikliwe oczy, które teraz patrzyły na nią z
miłością.
Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś zobaczę tu jakieś wspaniałe opowiadanie
OdpowiedzUsuń