piątek, 18 grudnia 2015

39. I ślubuje ci


Sam już od dawna nie była aż tak wkurzona. Siedziała właśnie na werandzie, gdyż matka uważała, że powinna złapać trochę słońca, by nie zlewała się z białą suknią ślubną. Niestety nienawidziła się opalać, co zwykle szło w parze z bezczynnością. A bezruch był dla niej nie do wytrzymania. To tak jakby umarła ciągle żyjąc. Nie to jednak wyprowadziło ją z równowagi.
- Niech cię szlag… - Syknęła, ściskając z całych sił swą komórkę. Od godziny próbowała dodzwonić się do Alex, jednak jej komórka była stale nieosiągalna. Nie zamierzała się jednak poddawać. Wydzwoni jej dziurę w tej zakichanej Anglii! Ponowni wybrała numer, przyciskając telefon do ucha. – Lepiej byś teraz odebrała…
- Dzwonisz do Alex?
            Tuż obok pojawiła się Rose, która delikatnymi ruchami głaskała trzymanego w dłoniach szarego kota. Loki wykrzywił uszy, gdyż nie przepadał za takimi pieszczotami. Zwierzę było dzikie i pomimo tego, że odrobinę podrosło ciągle nie znosiło głaskania. Rose jednak się tym nie przejmowała. Sam miała nadzieje, że nie zagłaska go na śmierć.
- Taa… - Szepnęła, a po chwili warknęła jak kotka, odrzucając telefon na huśtawkę, o mało co go nie tłukąc. – Nie odbiera!
            Matka nie przejmując się jej wybuchem złości, usiadła obok, układając zwierzę na swych kolanach. Sam spojrzała tęsknie na kociaka i zgrabnym ruchem wyjęła go z dłoni matki. Przycisnęła go do piersi, wplątując palce w jego miękkie futro.
- Nie panikuj! Może jej się rozładowała.
            Jakoś nie chciało jej się w to wierzyć. Codziennie o tej porze rozmawiała z przyjaciółką. W każdym razie Alex doskonale wiedziała, kiedy się spodziewać jej telefonu. Dlaczego w takim razie jej komórka milczała od dwóch dni? Rzadko kiedy przed oczami stawał jej straszny scenariusz, lecz teraz… Zaczęła się obawiać, że stało się coś złego. Ta myśl nie opuszczała jej dopóki na podjeździe nie pojawił się dobrze jej znany samochód.
            Sam nie musiała nawet na niego patrzeć, by ocenić, że jak zwykle wygląda idealnie. Nie mogłaby sobie jednak darować, rzucenia na niego okiem. Biała koszula, rozpięta na piersi, ukazywała opalony, umięśniony tors. Długie nogi poruszały się z gracją, krocząc po piaszczystym podjeździe. Choć jego twarz była skryta pod brązowym stetsonem, wiedziała, że mężczyzna się uśmiecha. I pomyśleć, że ten fantastyczny mężczyzna już za niedługo stanie się jej mężem.
- Dzień Dobry pani Anderson! – Krzyknął Lukas, gdy znalazł się dość blisko werandy. Rose odpowiedziała mu przyjaznym powitaniem, po czym zniknęła w domu, chcąc dać swobodę narzeczonym. – Co masz taką minę? Nie cieszysz się, że mnie widzisz?
            Lukas rozsiadł się wygodnie, w miejscu które chwile przedtem zajmowała Rose. Schylił głowę, składając na jej ustach delikatny pocałunek. Sam zapragnęła jednak więcej. Puściła trzymanego na kolanach kota, zrzuciła jego kapelusz, po czym wplątała palce w jego ciemne włosy. Zwierzę skorzystało z okazji dając nogę, a Sam pogłębiła pocałunek. Jej ciało pulsowało, stęsknione jego dotyku, jednak Luke od ich rozmowy w szklarni, nie dał jej się zaciągnąć do łóżka. Musiała przyznać, że ogromnie mu na tym zależy. Nie raz widziała jak jego oczy płoną pożądaniem, a dłonie drżą, jednak oczy mówiły jedno, usta niestety coś przeciwnego. Tak też było i tym razem.
- Sam, proszę… - Szepnął Luke, odrywając od niej swe usta. Położył dłonie na jej ramionach chcąc ją odepchnąć, jednak nie robił tego zbyt przekonująco. Gdyby tylko chciała, bez ociągania znów zamknąłby ją w swych ramionach.
            Uśmiechnęła się przebiegle i właśnie na powrót zbliżała się do narzeczonego, kiedy jej uwaga została rozproszona przez zbliżającą się białą taksówkę. Przewoźnik zbliżał się, a ona zachodziła w głowę, kogo diabeł przyciągnął na ich farmę. W prawdzie siostra matki wyprowadziła się dawno temu na Florydę i z tego co słyszała była obrzydliwie bogata, jednak nie sądziła, aby ciotka Sheila nagle pojawiła się w miejscu, gdzie diabeł mówi dobranoc. Rodzice szczerze jej nie znosili, a tylko ona jedna przychodziła jej na myśl.
- Spodziewacie się gości?
            Pokręciła jedynie głową i nie spuszczając wzroku z białego samochodu podniosła się z miejsca. Miała w tej chwili mieszane uczucia, gdyż przez przyciemniane szyby nie potrafiła dostrzec osoby, która się w niej znajdowała. Samochód zatrzymał się gwałtownie, po czym wyskoczył z niej rudy mężczyzna, prawie biegiem podchodząc do bagażnika. Tylne drwi ciągle pozostawały zamknięte.
- Sam?
            Luke był zmartwiony jej niewyraźną miną. Wiedział, że narzeczona musi być zdenerwowana, widokiem taksówki. Chwycił ją mocno za dłoń i pociągnął w stronę samochodu. Im wcześniej dowiedzą się, kto zjawił się na Free Horse tym lepiej.
            Zatrzymali się dopiero kilka kroków od mężczyzny, który to ustawiał na piachu ostatnią walizkę. Luke obrzucił bagaże krytycznym wzrokiem, stwierdzając, że jest tego dość sporo, jak na zwykłe odwiedziny. Dziwne było to, że właściciel bagaży ciągle tkwił w samochodzie, lecz nie wykluczone, że w ogóle go tam nie było. Właśnie myślał o tym by spytać rudzielca o to kogo wiózł, kiedy drzwi taksówki otworzyły się powoli, a na podjeździe pojawiła się dobrze znana im osoba.
- Alex?
            Brytyjka uśmiechnęła się delikatnie, odgarniając do tyłu swe długie, kasztanowe włosy. Sam ze zdziwienia nie była w stanie wykonać jakiegokolwiek ruchu. Stała przed swą przyjaciółką jak sparaliżowana, mierząc ją wzrokiem od stóp do głów, jakby nie mogąc uwierzyć, że ta przed nią stoi.
            Musiała przyznać, że kompletnie się jej nie spodziewała. Poza tym dostrzegła w niej jakąś zmianę, którą teraz trudno jej było nazwać. Niby co mogło się zmienić przez ostatni tydzień?
- Przepraszam, że przyjechałam bez uprzedzenia, ale…
            Jej słowa urwały się, kiedy pochwyciła Alex w ramiona i przytuliła mocno do siebie. Obawiała się, że spotkało ją coś złego, że nie odbiera telefonu, a tak wyglądała na całą i zdrową. Jej widok wywołał w niej nieopanowane uczucie szczęścia. Zaraz jednak poczuła wszechogarniającą złość. Mogła jej chociaż napisać, że przylatuje! Wtedy przyjechałaby na lotnisko, odebrałaby ją, wszystko przygotowała! Jak śmiała nie pisnąć jej o przyjeździe ani słówka?!
- Myślałem, że przyjedziesz dopiero na ślub…
            Mężczyzna uśmiechnął się, widząc na twarzy ukochanej błogie zadowolenie. Jednak uśmiech zszedł mu z ust, kiedy dziewczyna nagle oderwała się od koleżanki i uderzyła ją w ramię.
- Jak śmiesz tak mnie denerwować?! – Brytyjka złapała się za bolące miejsce, jednak Sam nie przejął ten widok, ani jej wykrzywiona w ból twarz. Była na nią wściekła i postanowiła wyładować swą frustrację. – Wydzwaniam do ciebie od paru godzin i martwię się, że coś ci się stało, a ty… Idź do diabła!
            Nagle odwróciła się na pięcie i rzucając co jakiś czas przekleństwa, ruszyła w stronę domu. Luke i Alex całkowicie oszołomieni jej zachowaniem, przez chwilę wymieniali się zdziwionymi spojrzeniami, po czym wybuchli nieopanowanym śmiechem.
- Przeklęte łajzy… - Sam nie szczędziła im ostrzejszych epitetów. Usiadła naburmuszona na schodach werandy, patrząc na narzeczonego, który pomaga Brytyjce taszczyć bagaże.
            Sama nie wiedziała co ostatnio się z nią dzieje. Była jakoś dziwnie pobudzona i sama się sobie dziwiła, dlaczego reaguje tak impulsywnie. W głębi cieszyła się, że Alex w końcu przyjechała, gdyż przez ten tydzień zdążyła się za nią stęsknić, jednak musiała jej dać nauczkę. Nie powinna jej robić takich niespodzianek!
- Och Sam… - Szepnęła, kiedy znalazła się tuż prze nią. – Przepraszam.
- Nawet nie wiesz jak się martwiłam, kiedy nie mogłam się do ciebie dodzwonić. – Wyszeptała, gniewnie nadymając policzki. Dłuższe udawanie naburmuszonej nie miało sensu, dlatego po chwili uśmiechnęła się do przyjaciółki. – No dobrze! Wybaczam ci.
            Luke wybuchnął śmiechem, ustawiając przyniesione bagaże na werandę. Spoglądając na nie ukradkiem, zastanawiał się po co Brytyjka przytachała ze sobą cztery torby. Nie zamierzał jednak o to pytać.
- Zrobię herbaty! – Krzyknęła nagle Sam i z prędkością światła zniknęła im z oczu. Zanim zamknęła za sobą drzwi, do ich uszu doszło jeszcze jedno zdanie. – Luke, nie daj jej nigdzie uciec!
            Uniósł kącik ust i zasiadł na huśtawce. Musiał przyznać, że Sam nie umiała zbyt długo się gniewać, chyba, że chodziło o niego. Wtedy stoczyłaby walkę z górą, by tylko pokazać, jak bardzo jest zła.
- Co u ciebie słychać? – Zatopiony w swych myślach, początkowo nie dosłyszał pytania Brytyjki, która zasiadła na przeciwnym końcu huśtawki. To dziwne, że ciągle czuła się skrępowana w jego obecności. – Dopadł cię przedślubny stres?
- Może się zdziwisz, ale nie. – Odpowiedział po chwili, patrząc na mężczyzn uwijających się przy stajniach. - To tak jakby spełniało się moje marzenie, więc tak jakby nie mogę się doczekać.
            Mimo tego, że obserwował kowbojów, zerkał na nią katem oka. Był ciekaw, kiedy zdobędzie się na odwagę i zapyta o to, co faktycznie ją interesuje. Nie był głupi, także w mig odczytał jej zdenerwowanie. Może sama tego nie wiedziała, lecz kiedy zapadło milczenie, dziewczyna zaciskała nerwowo dłonie, a na jej policzkach pojawiał się rumieniec. Luke nie chciał jej peszyć, dlatego czekał.
- A co u T.. – Zająknęła się, lecz zaraz szybko poprawiła. - Twojej mamy?
            Z uśmiechem opowiedział jej o pomysłach Margaret. Początkowo nie zamierzali urządzać tak hucznego wesela, jednak macocha uparła się, mówiąc, że pierwszy ślub jej dziecka musi być wydarzeniem. Sam nie protestowała, tak więc i on nie miał zamiaru się  nią spierać. Gdyby spróbował mógłby ją niechcący obrazić, a tego by nie chciał.
- Tak więc, jak widzisz… Szaleje, co rusz wymyślając coś nowego. 
            W trackie opowieści potwierdziły się jego obawy co do szykującej się ceremonii. Alex nie była nią zainteresowana w takim stopniu, by z niecierpliwości, nie móc usiedzieć w miejscu. Kiedy mówił, odwracała wzrok, bądź też zawieszała spojrzenie na jego twarzy, lecz z pewnością nie słuchała. Nie miał jej tego za złe, wiedząc, że to jego brat zajmuje jej myśli. Swoją drogą, nie sądził, że ta dwójka ma tak ciążki charakter, by nie dostrzec najprostszych rzeczy.
- Daj spokój Alex, dobrze wiem o kogo chcesz zapytać. – Warknął zniecierpliwiony, kiedy dziewczyna znów chciała mu zamydlić oczy, pytając o jego siostrę. Miał już dość tej zabawy w kotka i myszkę, zwłaszcza, że Brytyjka robiła się coraz bardziej skrępowana. – Od początku to wiem.
            Początkowo była zaskoczona, tak jakby nie domyślała się o co chodzi, lecz wystarczyło jedno karcące spojrzenie, by porzuciła pomysł, grania idiotki.
- Przejrzałeś mnie.
- Nie tak trudno to zrobić. – Uśmiechnął się delikatnie, widząc, że dziewczyna się rozluźnia. Tak jak przypuszczał, to Tom był powodem jej dziwnego skrępowania. - Nie wiem co ci powiedzieć. Ostatnio rzadko go widuje. Kilka dni temu wyjechał z miasta.
- Wyjechał?!
            Powiedziała to takim tonem, jakby przeraziła ją ta wiadomość, co wydało mu się strasznie komiczne. Roześmiał się rozbawiony jej cierpiętniczą miną.  
- Tak, do Denver. – Opowiedział jej o planach Toma, które wiązały się z zakupem kilku koni czystej krwi. Jednak te fakty nie zmieniły wyrazu jej twarzy. - Przestań robić taką minę! Przecież wróci!
- Kto wróci?
- Tom…
            W drzwiach pojawiła się Sam, niosąc przed sobą tacę z trzema filiżankami, talerzykiem z ciasteczkami i pojemnikiem na cukier. Luke przysunął mały stolik, pomagając narzeczonej w rozłożeniu herbaty. Kiedy już zasiedli, wyciągając dłonie po napoje, Sam wzięła filiżankę, patrząc na przyjaciółkę w niedowierzaniu. Zwykle rumiana Alex, była blada. Siedziała teraz naprężona jak struna, jakby usłyszała coś złego. Szturchnęła Luka ramieniem, lecz ten  wzruszył tylko ramionami, przystawiając brzeg filiżanki do ust.
            Pierwsze słyszy, że jej przyszły szwagier wyjechał. Luke nie wspomniał jej o tym ani słowem, jednak nie miała zamiaru się tym przejmować. Diabeł i Thomas Moore zawsze wrócą. Co do tego nie miała wątpliwości. 
- Jeszcze zapragniesz by znów zniknął. – Powiedziała lekceważąco, szturchając przyjaciółkę ramieniem. Alex otwarła usta, zapewne po to, by zaprotestować, jednak Sam była szybsza. Wcisnęła jej w usta okrągłe ciastko, skutecznie udaremniając jej protesty. - Lepiej powiedź jak szef przyjął rezygnację.
            Zanim się odezwała przełknęła kawałek ciastka, którym została „poczęstowana”.  
- Stosunkowo dobrze, choć jak powiedziałam, że się zwalniam, nie był zadowolony. Mieszkanie udało mi się szybko sprzedać, tak więc nie mam już powodu wracać do Anglii.
- Nie wracasz do Anglii? – Spytał Luke, unosząc w zdziwieniu brwi.
- Nie. Pokochałam… to miejsce. – Urwała jakby chciała powiedzieć coś zupełnie innego. Narzeczeni jednak nie dali się oszukać. Wymienili tylko porozumiewawcze spojrzenia i wybuchli śmiechem. - Poza tym przez ten tydzień czułam się strasznie samotna.
- Chyba nie tylko „to miejsce”.
            Na, do tej pory bladej twarzy, pojawił się głęboki rumieniec. Kogo ona chciała oszukać? Przecież wszystko było wypisane wyraźnie w jej oczach. 
- To już nieważne… - Powiedziała pewnie, nie przejmując się żartującą parą zakochanych. Najgorsze było to, że naprawdę tak uważała. Nie łudziła się, że po powrocie coś się nagle zmieni. - Luke? Chciałabym cię prosić byś nie mówił… bratu, że tu zostaje.
            Mężczyzna przestał się uśmiechać i przybrał poważny wyraz twarzy. Nie wiedział wprawdzie co Brytyjka chciała tym osiągnąć, jednak nie zamierzał ich uszczęśliwiać na siłę. Wiedział doskonale, że w tych sprawach muszą sobie poradzić sami.   
- Skoro tego chcesz…
            Sam nie miała jednak tego samego zdania co Luke i chciała jakoś im pomóc. Protestowała przez chwilę, mówiąc, iż sama do niego zadzwoni, jednak po chwili doszło do niej, że to beznadziejne. Może faktycznie Tom musi myśleć, że Alex wyjeżdża… Kto wie? Może właśnie to pobudzi go do działania.

* * *

- Kto by przypuszczał, że tydzień zleci tak szybko! – Julia uśmiechnęła się bawiąc się falbanami sukni ślubnej. – Prawda, że wygląda wspaniale?
            To pytania nie było jednak skierowane do niej, lecz do Alex.
            Sam stała właśnie przed dużym lustrem, zaplecza zaimprowizowanego w tylnej części szklarni. Patrzyła na siebie krytycznym okiem, nie podzielając radości przyjaciółek. Jak mogła wpuścić się w takie bagno? – Zapytała samą siebie, podwijając dłońmi rozkloszowany dół. W pierwszej chwili zupełnie nie poznała swego odbicia, mając wrażenie, że to nie ona. Kiedy jednak pierwszy szok minął, chciała uciec. Kobieta, z delikatnymi rumieńcami na twarzy, która patrzyła na nią z lustra, zupełnie jej nie przypominała. Była piękna… A ona nigdy się za taką nie uważała.
- Mój braciszek odpadnie jak cię zobaczy! – Wrzaski Julii nie miały końca. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że Julia dużo pewniej czułaby się w tej roli. Dziewczyna kręciła się jak szalona, zapewne nie mogąc się doczekać, aż ruszą na parkiet. Zaraz jednak zatrzymała się i skierowała do wyjścia. – Pójdę zobaczyć czy wszyscy już są!
            Sam spojrzała za nią tęsknie. Także chciałaby być tak wyluzowana jak szwagierka. Na Boga! Pragnęła dostać choć kawałek tego luzu.   
- Mam nadzieje, że nie dostanie zawału… - Szepnęła nieświadomie, przypominając sobie ostatnie słowa Julii. Nawet teraz, w takiej chwili, nie potrafiła się powstrzymać od złośliwości. - Stary dziad…
            Brytyjka zachichotała, stając obok przyjaciółki. Chwyciła za jej dłoń, ściskając ją mocno. Sam poczuła się nieco pewniej, kiedy patrząc w lustro, widziała uśmiech na twarzy Alex. Ona także jak i Julia wyglądała dzisiaj pięknie. Szmaragdowa suknia druhny, wyjątkowo dobrze wyglądała na przyjaciółce. Sam nie bez powodu wybrała właśnie taki kolor, wiedząc doskonale, że Alex będzie w nim do twarzy. Teraz patrząc na jej odbicie nie żałowała swego wyboru.
            Była dumna z tej małej Brytyjki, że pomimo tego, że jej romans z Tomem się skończył, ta potrafi się uśmiechać. Wiedziała, że Alex kocha tego skończonego drania i modliła się by jej historia skończyła się równie szczęśliwie jak jej, jednak chyba było już na to za późno.
- Kocham cię Alex.
            Brytyjka uśmiechnęła się jeszcze szerzej, odwracając spojrzenie od lustra, przerzucając je na twarz Sammy.
- I ja ciebie kocham Sam. – Przyznała, a po chwili chwyciła przyjaciółkę za ramiona i spojrzała jej głęboko w oczy. – Gotowa usidlić Luka?
            Może w innych okolicznościach to zdanie wydałoby się jej zabawne, jednak teraz znów poczuła chęć ucieczki.
- Alex, ja… ja nie wiem! – Jęknęła ze strachem, rozglądając się za drogą ucieczki. - Chyba się boję.
- To coś nowego. – Mimo, że rudowłosa się zaśmiała, także jak Sam strasznie się denerwowała. Jednak jej stres nie dotyczył ślubu, a raczej pewnego drużby, którego spotka po raz pierwszy od wyjazdu. - Jeszcze wczoraj musiałam cię siłą ściągać z Draculi, byś się nie połamała, a teraz się boisz, choć wiesz, że nie idziesz na ścięcie.
            Zwykle czująca się dobrze w kłótniach, czy też szybkiej wymianie zdań, zaniemówiła. Po chwili jednak otrząsając się, rzuciła Brytyjce mordercze spojrzenie i warknęła:
- Jaka ty się pyskata zrobiłaś odkąd wróciłaś z tej Anglii!
            Alex nie odpowiedziała, wiedziała, że nic nie przyjdzie z wszczynania kłótni. Sam doceniła to, że zamilkła. Pewnie zdenerwowałaby się jeszcze bardziej, a to nie było wskazane.
Zbliżała się chwili, w której musiała opuścić, zasłonięte kotarą pomieszczenie i udać się do ołtarza. Jak na życzenie w szczelinie materiału pojawiła się głowa Rose.
- Sam, musisz wyjść. Ojciec już czeka.
            Po tych słowach, zniknęła, na całe szczęście, gdyż nie dostrzegła strachu na twarzy córki. Sam oddychała głośno, machając w nerwach rękoma.
- Sam… - Alex podeszła do niej i przytuliła ją do siebie. Sam poczuła, nagle, że cały strach odchodzi gdzieś daleko. – Luke to mężczyzna twych marzeń, czy nie czekałaś na ten dzień?
            Czekała… Wręcz nie mogła się doczekać! Słowa przyjaciółki sprawiły, że poczuła się pewniej. Oderwała się od niej i podtrzymując suknie, wyszła zza kotary. Po przejściu parku kroków, napotkała czekającego ojca i Simona. Zaśmiała się cicho, gdyż nie podejrzewała, że ma tak przystojnego brata. Obaj prezentowali się wspaniale w ciemnych garniturach oraz odświętnych stetsonach na głowach.
- Och! Wreszcie jesteś! – Jęknął Simon, kiedy tylko ją spostrzegł.
            Brat obrzucił ją ciekawym spojrzeniem i mrugnął do niej okiem. Odwzajemniła mu się uśmiechem, wsuwając dłoń pod ramię ojca. Simon nieco zniecierpliwiony, wystawił swe ramię przywołując do siebie Alex. Dziewczyna machając na pożegnanie przyjaciółce, podbiegła do jej brata i chwytając go za ramię, ruszyli do części szklarni, przeznaczonej na ślub.
- Gotowa?
            Przytaknęła głową, czując w podbrzuszu mrowienie. Bardziej już gotowa nie będzie. Kiedy pierwsze takty marsza, doleciały do ich uszu, ruszyli wolnym krokiem w stronę ołtarza.
- Trzymaj mnie mocno tato, bym…
            Słowa zamarły jej w gardle, gdyż napotkała spojrzeniem na wysoką sylwetkę znajdującą się na końcu drogi. Wszystko inne przestało nagle istnieć i gdyby nie silne ramię ojca, Sam zapewne zatrzymałaby się w pół kroku. Ciągle jednak szła, widząc coraz wyraźniej ukochaną twarz.
            Luke zawsze wyglądał dobrze, jednak nic tak nie dodaje uroku mężczyźnie jak garnitur. Idealnie skrojony, dodawał mu jakiejś niebezpiecznej nuty, czegoś dzikiego, magnetyzującego. Przesuwając spojrzenie ku górze, natrafiła na dobrze sobie znany, równo przycięty wąs, którego zabroniła mu się pozbywać, gdyż tak podobał jej się najbardziej, oraz nieco dłuższe włosy, zawijające się koło uszu, które także w nim uwielbiała.

            Wielbiła w nim wszystko, a szczególnie jego zielone, przenikliwe oczy, które teraz patrzyły na nią z miłością. 

1 komentarz:

  1. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś zobaczę tu jakieś wspaniałe opowiadanie

    OdpowiedzUsuń