Witam w ten jakże cudowny piątek!
Troszeczkę mi się zapomniało i nie uczciłam tego zacnego dnia, jakim jest czwartek, kolejnym rozdziałem.
Mało ważne...Tak jak obiecałam Ci Szatanirro, nad tym rozdziałem czuwał Loki (Nasz Pan i Władca)...
Rozdział 11
Następnego
wieczoru nie umówiłam się z Willem, chcąc trochę czasu spędzić z Tess, która
zaczęła się skarżyć, że zostawiam ją samą w mieszkaniu. Przyjaciółka nie wiedziała o naszych
spotkaniach i postanowiłam trzymać je w tajemnicy jeszcze przez jakiś czas.
Postanowiłyśmy urządzić sobie typowy babski wieczór – wino, popcorn i komedia
romantyczna, choć w naszym przypadku często kończyło się to na jakimś horrorze czy
filmie sensacyjnym.
Kiedy wchodziłam do sklepu, moja komórka pisnęła. Wysunęłam
ją z kieszeni i odczytałam wiadomość od Willa: Chciałem być romantyczny i przyszedłem z kwiatami, a Ciebie
nie ma w domu. Gdzie ty się podziewasz? Z uśmiechem wystukałam szybko
wiadomość i zabierając pierwsze lepsze wino, pobiegłam do kasy. Przy płaceniu o
mało co nie zapomniałam o zakupionych produktach. W moich myślach znajdował się
już tylko William…
Szczęśliwa
wdrapałam się na czwarte piętro w błyskawicznym tempie, nie mogąc doczekać się
spotkania z ukochanym. Kiedy pchnęłam
drewniane drzwi, uśmiech powoli zszedł z mych ust, a siatki upadły z głośnym
trzaskiem na podłogę. Wino, które kupiłam roztrzaskało się, plamiąc podłogę
burgundem.
Na sofie
siedział William, a na jego kolanach okrakiem siedziała Tess w krótkiej
spódniczce i staniku. Namiętne pocałunki jakimi się obsypywali były nie do
zniesienia, przez co odwróciłam wzrok. Czy to prawda? Moja przyjaciółka z
mężczyzną, którego obdarzyłam miłością? Przytknęłam dłoń do ust by powstrzymać
nadchodzące mdłości.
Para
odskoczyła od siebie, zapewne nie spodziewająca się mojego powrotu. Ból w
klatce piersiowej, który poczułam prawie zwalił mnie z nóg, dłonie się trzęsły,
a do oczu napłynęły łzy. William podszedł do mnie i chwycił mnie mocno za
ramiona. W tej chwili poczułam do niego obrzydzenie, tak wielkie, że odsunęłam
się o krok strzepując jego dłonie.
- Natalia, to…
- Wyjdź. –
Szepnęłam cicho, prosząc Boga by przepadł, zniknął. Nie miałam ochoty go więcej
widzieć. Gdy ciągle stał w miejscu, podniosłam wilgotne oczy i wrzasnęłam z
siłą, przestając powstrzymywać płacz. – Ogłuchłeś?! Wyjdź stąd!
Posłusznie
wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Nie zaszczycając Tess choćby jednym
spojrzeniem, minęłam porozrzucane zakupy i udałam się do swojej sypialni.
Wydobyłam walizkę z pod łóżka i zaczęłam na oślep wrzucać do niej swoje rzeczy.
Nie miałam zamiaru zostać w tym chorym miejscu, choćby minutę dłużej.
- Nat,
posłuchaj… - Zaczęła Tess. Czułam, że jest kilka kroków za mną. – To on zaczął
mnie uwodzić!
- Nie! –
Wrzasnęłam, odwracając się do niej twarzą. Miałam już dość udawania dobrej,
wyrozumiałej przyjaciółki. Moja dusza już dłużej nie umiałam unieść tego
ciężaru. – Znam cię bardzo dobrze Tereso i wiem jaka jesteś! Zepsuta, wredna
panienka z bogatej rodziny. Nie szanująca nikogo i nie wiedząca co to przyjaźń
czy miłość! Jednak co mam się dziwić, jaki ojciec taka i córka!
- Co masz na
myśli?
- Nie udawaj,
że nie wiesz! Zdajesz sobie doskonale sprawę z tego jaki jest twój ojciec. Nie
szanuje nikogo, włącznie z tobą i twoją matką. Zarzuca cię pieniędzmi byś nie
przeszkadzała mu w jego romansach. Nie raz widziałam jak uprawiał seks ze
swoimi asystentkami, gdy ty smacznie spałaś.
Tess milczała.
Nie żałowałam słów, które wypowiedziałam. Miałam gdzieś to, czy obrazi się, czy
wyrzuci mnie z mieszkania. I tak nie miałam ochoty zostać tu dłużej niż to
konieczne. Ta jednak nie odezwała się ani słowem, stała ze spuszczoną głową.
Otarłam wierzchem dłoni łzy i wróciłam po pakowania walizek. Gdy zasunęłam
ostatni zamek i odwróciłam się w stronę drzwi, moje serce ścisnęło się z bólu.
Przyjaciółka siedziała przy ścianie, z głową ukrytą pomiędzy swymi podkurczonymi
nogami, jej włosy spadały kaskadą na ramiona, zakrywając twarz przed mym
spojrzeniem. Przez chwile miałam ochotę podbiec do niej i wybaczyć jej wszystko,
jednak szybko porzuciłam ten zamiar. Nie myślałam, że mogę być aż tak obojętna
i niewzruszona. Nie mogłam jej teraz wybaczyć. Ludzie się czasem zmieniają, ale
akurat byłam pewna tego, że Teresa nigdy się nie zmieni. Jednak płacz, choć
było możliwe, że był to tylko pokazowy numer, wskazywał na to, że miała
uczucia.
- Masz racje…
- Szepnęła Tess, gdy byłam już przy drzwiach. Zatrzymałam się automatycznie na
dźwięk jej zniekształconego płaczem głosu. – Nigdy nie byłam twoją prawdziwą
przyjaciółką.
Zagryzając
drżące usta, ścisnęłam mocniej plastikową rączkę walizki i czym prędzej
wyszłam. Kiedy schodziłam po schodach, londyńskiej kamienicy, a w uszach dzwonił
mi tylko miarowy dźwięk obcasów, uderzających o kamienną posadzkę, wiedziałam,
że jakaś część mnie umarła i w przyszłości się odrodzi. Nastanie nowy początek.
Przyszłość, w której nie będzie już miejsca dla Tess…
* * *
Długo błąkałam
się po prawie pustych już ulicach Londynu. Miejskie latarnie oświetlały
betonowe płyty nikłym światłem. Przechodnie śpieszyli się do swych domów, z
ulic zaczęły znikać samochody, pozostawiając je opustoszałe. Coraz wyraźniej
można było odczuć pustkę nocnej ciszy. Deszczowe chmury zebrały się nad
miastem, przysłaniając księżyc. Przysiadłam na drewnianej ławeczce i dałam
upust całej swej złości. Głośny, niekontrolowany płaczem i skowyt wydarł się ze
mnie akurat w momencie, gdy z nieba spadły pierwsze krople deszczu. Miałam dość
tego miasta, tego kraju, tych ludzi. Pragnęłam tylko wrócić do Polski. Do
kochanej rodzinnej wioski, przytulić się do matki, wypłakać w wątłych ramionach
babci. Czy naprawdę oczekiwałam zbyt wiele?
Gdy zaraz po
opuszczeniu mieszkania, zadzwoniłam na lotnisko, dowiedziałam się, że samolot
do Polski odlatuje dopiero o 8 rano. Kiedy uświadomiłam sobie, że będę musiała
czekać dziesięć godzin, postanowiłam pokonać dystans, dzielący mnie od lotniska,
na piechotę. Niestety nie uszłam zbyt daleko. Pantofelki boleśnie uciskały mi
palce, przez co musiałam przysiąść i chwile odpocząć.
Podczas drogi
nie myślałam absolutnie o niczym. Teraz siedząc samotnie w deszczu i wyjąc
zaczęłam rozmyślać. O Williamie, o tym cudownym Williamie, który w ciągu tych
kilku dni skradł moje serce, a także i potrafił je złamać, jednak to nie on
zranił mnie najbardziej. Największy ból sprawiła mi przyjaciółka. W pełni
akceptowałam jej wady, jak z pewnością ona moje, lecz nie sądziłam, że jest w
stanie posunąć się do takiej zdrady. Oznaczało to, że nigdy naprawdę nie
byłyśmy prawdziwymi przyjaciółkami. To
bolało dużo bardziej, niż zawód okazany przez osobę, którą poznałam niespełna
tydzień temu.
- Kurwa! –
Wrzasnęłam, mając nadzieje, że popularne polskie przekleństwo, przyniesie mi w
tej chwili ukojenie, lecz po paru chwilach szeptałam już tylko pytania, na
które nie mogłam znaleźć odpowiedzi. – Dlaczego Tess, dlaczego?
Jakby
przewidująco, moja komórka zabrzęczała. Spojrzałam na wyświetlacz i z
zaskoczeniem zobaczyłam połączenie przychodzące od Teresy. Odebrałam szybko,
bojąc się, że stało się coś złego.
- Natalia…
przepraszam… - Przyjaciółka szlochała w słuchawkę, jej słowa były prawie
niezrozumiałe. Przycisnęłam telefon mocniej do ucha.
– Jestem śmieciem i nigdy nie zasługiwałam na twoją przyjaźń.
- Tess…
- Zachowałam
się jak zdzira i całkowicie cię zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała mi
wybaczyć. Miałaś racje. Moje życie jest bezwartościowe. – Na chwile zapanowała
cisza. Ostre krople deszczu, biły mnie po policzkach, jednak nie zwracałam na to
uwagi. Chciałam wysłuchać tego, co miała mi do powiedzenia. Następne słowa
przyjaciółki zmroziły mnie do żywego. – Kocham cię Natalia i zawsze będę cię
kochać. Dziękuje że byłaś przy mnie.
- Teresa co
ty..?
- Żegnaj. Nie
będę cię już więcej denerwowała swoją obecnością…
Połączenie
zostało przerwane. Siedziałam przez kilka sekund w osłupieniu ciągle
wysłuchując szumu w słuchawce, po czy zerwałam się na równe nogi i zapominając
całkowicie o bagażu, pobiegłam przed siebie.
W mojej głowie
były najczarniejsze z myśli. Musiałam się jak najszybciej dostać do mieszkania.
Serce waliło mi jak młotem w obawie o przyjaciółkę. Nigdy nie dopuściłabym do
siebie myśli, że Teresa mogłaby targnąć się na swoje życie, lecz w tym momencie
prosiłam Boga, bym się myliła. Z każdym krokiem było mi coraz ciężej biec, a
moje nieprzyzwyczajone do takiego wysiłku nogi prawie zesztywniały, jednak nie
poddałam się, wiedziałam, że w tej chwili liczyła się każda sekunda. Przez całą
drogę towarzyszyła mi tylko jedna myśl: „To twoja wina, to twoja wina…”
*
* *
Gdy wbiegłam
na piętro, spostrzegłam, że drzwi naszego mieszkania są uchylone. W środku nie
paliło się żadne światło. Ciężko dysząc, pchnęłam drewniane wrota i po omacku
znalazłam włącznik światła. W pokoju panowała kompletna cisza. Na trzęsących
się nogach przeszłam do sypialni Tess, jednak i tam jej nie było. Z jednaj
strony uspokoiłam się, z drugiej bardziej zmartwiłam.
- Tess!
Zaczęłam
nawoływać przyjaciółkę, lecz nie usłyszałam żadnej odpowiedzi. Uchyliłam delikatnie
drzwi łazienki i zajrzałam do środka. Me serce ścisnęło się na zastany tam
widok. W niedużej, białej wannie leżała Tess, z głową zanurzoną pod taflą wody.
Jej długie, jasne włosy falowały, niesione cieczą, okalając jej siną twarz. Krzyknęłam
z przerażenia i sekundę potem wyciągnęłam bezwiedne, mokre ciało przyjaciółki
na śliską podłogę.
-Tessy, coś ty
zrobiła?! – Łzy spłynęły mi po policzkach. Pogładziłam ją po zimnych
policzkach, modląc się, by nie było za późno. Wyciągnęłam komórkę i drżącymi
palcami wystukałam numer alarmowy. Gdy wezwałam pomoc, ponownie zaczęłam
pocierać chłodne policzki Teresy. Ściągnęłam z haczyka ręczniki i opatuliłam
ją, chcąc ogrzać jej ciało do przybycia karetki. Trzęsącymi dłońmi zrzuciłam
kurtkę i zwijając ją w kłębek, podłożyłam przyjaciółce pod głowę. Przyłożyłam
palce do tętnicy na szyi, niestety nie wyczułam pulsu. Prostując dłonie,
wyszukałam mostek i w szale desperacji zaczęłam uciskać jej klatkę piersiową. –
Tessy, proszę…