piątek, 25 września 2015

27. Długa noc



- Myślisz, że się pogodzili?
Wychodzili właśnie z włoskiej knajpki jej kuzynów, kiedy Sam zadała pytanie Lukowi. Mężczyzna wzruszył ramionami, wyciągając rękę po jej dłoń. Zamknął ją w swym uścisku, gładząc kciukiem delikatną skórę. Sam uśmiechnęła się szeroko, nie mogąc się powstrzymać, by nie spojrzeć na ich złączone dłonie.
Wszystko wydawało jej się takie dziwne. Wcześniej nie miała okazji trzymać jego dłoni. Uczucie było… miłe, ciepło przyjemnie rozchodziło jej po jej ciele. Opuściła wzrok, przyglądając się ich palcom. Jej były o wiele krótsze niż jego, a także masywniejsze i pokryte małymi, ciemnymi włoskami. Opalenizna także była większa, ale Sam nigdy jakoś nie zwracała uwagi na opalanie. Będąc nastolatką starała się przypalić swe ciało na kolor brązu. Cierpliwość jednak nigdy nie była jej mocną stroną. Po kilku minutach chciała oszaleć od tej bezczynności i zaprzysięgła wtedy, że już nigdy nie będzie tego robić. Teraz na tle palców Luka jej dłoń wyglądała blado, jednak miała to w nosie. Najważniejszy nie był przecież wygląd. Gdyby nie liczyły się uczucia, Sam nigdy nie zdecydowałaby się na Lukasa, gdyż był od niej sporo starszy i bałaby się, że zdziadzieje, kiedy ona dopiero zacznie być dojrzałą kobietą. Nie było jednak sensu się tym teraz zamartwiać.
- O czym myślisz?
Słysząc jego pytanie, zadane z wielką ciekawością w głosie, prychnęła, opanowując się by nie roześmiać się na głos. Z pewnością nie chciałbyś wiedzieć…
- Myślałam o tym jaki jesteś przystojny. – Wymyśliła odpowiedź na poczekaniu. W sumie nie skłamała, jakby na to patrzeć, myślała o jego urodzie. – I zastanawiałam się dokąd idziemy. – dodała szybko widząc niemałe zakłopotanie na jego twarzy.
            To było słuszne pytanie, gdyż od jakiegoś czasu przechadzali się uliczkami, zmierzając nie wiadomo gdzie. Przynajmniej nie wiedziała tego Sam, gdyż śmiało można było się domyślić, że mężczyzna nie błądzi bez celu, tylko ma jakiś pomysł. Wrażenie potęgowały jego usta rozciągnięte w chytrym uśmieszku.
- Zobaczysz jak dojdziemy.
            Tajemniczość z jego strony trochę ją zadziwiła. Jednak nie przejmowała się tym zbytnio, a raczej cieszyła, ponieważ bardzo lubiła niespodzianki. Przynajmniej jego pomysły nie okazywały się zagrożeniem dla życia. W każdym razie miała taką nadzieje.
            Po wielu krokach straciła jednak cierpliwość. Luke co chwilę skręcał w jakieś uliczki, mącąc jej myśli, w których próbowała skojarzyć dokąd zmierzają. Pomimo tego, że dobrze znała miasto, teraz miała wrażenie, że jest tu po raz pierwszy. Lukas knuł coś niecnego, dałaby sobie za to uciąć rękę.
            Po niecałych dziesięciu minutach Luke zatrzymał się i puścił jej dłoń. Sam jęknęła pod nosem, gdyż tak przyjemnie było czuć ciepło jego palców.
- A więc jak ci się podoba? – Spytał mężczyzna, odwracając się do niej plecami i rozpościerając ramiona. Sam ciekawie rozejrzała się po okolicy, jednak nie dostrzegła tu nic zachwycającego. – Prawda, że to idealne miejsce?
            Skrzywiła usta, próbując znaleźć tu coś pięknego co widział Luke, a czego ona nie dostrzegała. Zwykły ogród botaniczny. W dzieciństwie przychodziła tu z rodzicami na pikniki. W miejscu którym teraz stali znajdował się okrężny chodnik z wielką rabatą kwiatową pośrodku niego. Wokół zewnętrznej części koła stały drewniane ławki, a tuż za nimi zakwitłe pnącza nieznanych jej kwiatów, wspartych na drewnianych drabinkach. Wysokie sosny i iglaki robiły z tego miejsca zaciszne miejsce, zamykając obraz.
- Idealne na co? – Spytała ciekawie, podnosząc dłoń i drapiąc się nią po czole. Przy wieczornym, nikłym świetle latarni wydawało się, że nikt by nie dostrzegł tu pary kochanków. – Masz na myśli… igraszki na łonie natury?
            Luke w końcu się do niej odwrócił, a na jego twarzy pojawił się podstępny uśmieszek. Co za tym idzie jego jedna brew uniosła się nieco wyżej niż druga, a oczy rozszerzyły się w zdumieniu.  
- Sam! – Warknął pod nosem, uśmiechając się szelmowsko. Podszedł do niej i złożył na jej nosie delikatny pocałunek.
            Samantha roześmiała się wesoło, podnosząc wzrok na zachodzące słońce. Za niedługo powinny pojawić się gwiazdy. Chciała by ten spokój ducha i wszechogarniające ją szczęście trwało wiecznie.
- Sam? – Luke chwycił ja za dłoń i pociągnął między drzewa.
Dziewczyna warknęła wściekle, gdy w czasie tego przedzierania się przez iglaki, dwukrotnie zarobiła gałęzią w ramię, jednak na końcu czekała ją nagroda. Luke przyciągnął ją do siebie, wpijając się ustami w jej wargi. Ufnie przylgnęła do niego, nie mogąc powstrzymać dłoni, przed dotknięciem umięśnionego brzucha. Uwielbiała jego ciało, jego pocałunki, zmysłowy głos, gorący oddech na policzkach. Kochała w nim wszystko. Nieświadomie znalazła się nagle na ziemi, przygnieciona przyjemnym ciężarem Moorea. Objęła jego szyję, przygryzając namiętnie jego dolną wargę. Mężczyzna jęknął wsuwając dłonie pod materiał sukienki, palcami muskając delikatną skórę uda.
Sam miała gdzieś, że weźmie ją tu wśród drzew. Rozpaczliwie pragnęła jego dotyku, dlatego też jej dłonie przesunęły się na zapięcie koszuli i powoli uwalniały jego pierś od materiału. W pewnym momencie Lukas oderwał się od narzeczonej i głośno oddychając przewrócił się na plecy. Sam podniosła się do siadu, lecz nie została w tej pozycji zbyt długo, gdyż Luke objął ją ramieniem i ułożył na swej piersi. Z przyjemnością przytuliła głowę do męskiego torsu, wsłuchując się w miarowe bicie jego serca.
Przez wiele minut leżeli w milczeniu, rozkoszując się ciepłem swych ciał. Sam nie potrzebowała rozmowy. Byłaby szczęśliwa do końca życia, zostając z nim w tej pozycji. Nagle jednak przypomniała sobie o czymś, co zastanawiało ją od jakiegoś czasu.
- Sue mówiła, że skończyłeś jakieś studia… - Zaczęła ogólnie, naiwnie myśląc, że Luke dokończy ten jednak uparcie milczał, i gdyby nie jego dłoń, która głaskała jej plecy i bijące serce, pomyślałaby, że ten umarł. – Powiesz mi co to było?
            Narzeczony zawzięcie milczał, nieświadomie ją tym denerwując. Potrafiła zrozumieć to, że nie chce o tym opowiadać, jednak mógłby się wysilić choć trochę, skoro ma z nim spędzić resztę życia. Podniosła się odrobinę i na niego spojrzała. Z błogim wyrazem twarzy przyglądał się niebu, które z każdą minutą stawało się coraz ciemniejsze, a na granacie pojawiały się błyszczące punkciki.
- Luke! – Wrzasnęła zbyt głośno, chwytając dłonią za nieogoloną szczękę. Moore spojrzał na nią z uśmiechem, jakby nie widział jak bardzo ją zdenerwował. – Powiesz mi wreszcie?
- Nie lubię o tym mówić. – Powiedział w końcu, chwytając jej dłoń i przykładając ją sobie do brzucha. Ponownie odwrócił spojrzenie na niebo, uznając ten temat za skończony. Niestety Sam nie miała zamiaru tak szybko odpuścić. – Sam, przestań… - Jęknął, kiedy po raz któryś uderzyła go w ramię. – Po co chcesz to wiedzieć?
- To takie dziwne, że chciałabym wiedzieć? – Spytała z ironią, krzywiąc usta w niesmaku. – W końcu masz zostać moim mężem. Czy taka wiedza nie należy się żonie?
            Luke sposępniał jakby rozważał, czy ciągle chce się z nią ożenić po czym westchnął widząc jej gorliwe spojrzenie nie zstępujące ani na moment z jego twarzy.
- Skończyłem prawo na Harvardzie. Zadowolona?
            Sam o mało co nie trzepnęło po tym wyznaniu. Luke i Harvard? To było jakieś nierealne. Zawsze myślała, że jej sąsiad jest tępym gamoniem, który skończyła jakąś tam uczelnie, lecz nigdy by nie przypuszczała, że to było właśnie prawo. I jeszcze w Massachusetts! Kiedy przeszło zaskoczenie, pojawiło się kolejne pytanie: Dlaczego wrócił do ich pięknego Wyoming, kiedy miał cały świat u stóp? Każdy przecież wolałby być szanowanym prawnikiem w stolicy, niż prowadzić farmę.
- Dlaczego wróciłeś?
- Słucham?
            Sam nie do końca wiedziała jak zadać mu to pytanie. Przez chwilę milczała próbując zebrać się w sobie, lecz nieskutecznie. Nadal była pod wielkim wrażeniem, że absolwent Harvardu, hoduje bydło. Z takimi możliwościami mógł osiągnąć naprawdę wiele.
- Mogłeś osiągnąć wszystko. – Powiedziała w końcu, podnosząc się do siadu i odwracając się do niego plecami. Teraz kiedy wiedziała, że mężczyzna ma łeb na karku, było jej głupio. Była dumna z ukończenia Oksfordu, jednak w dzisiejszych czasach znaczyło to i tak mniej niż Harvard. – Pewnie teraz stałbyś na szczycie swojego Penthousu i z długonogą blondynką popijałbyś kieliszek szampana…
            Luke podniósł się i przytulił Sam do swej piersi, układając głowę na jej ramieniu. Odgarniając ciemne sploty ucałował jej obojczyk, przesuwając usta ku górze.
- Wolę szatynki… - Szepnął jej do ucha, po czym ucałował także małżowinę. – Zwłaszcza jedną specjalną szatynkę…
            Sam odchyliła głowę, ułatwiając mu dostęp, na chwilę przestając myśleć o jego wykształceniu. Ważny był tylko Luke, mężczyzna o którym zawsze marzyła.  
- Pamiętasz, że pojutrze są nasze zaręczyny, prawda? – Wypalił nagle, odrywając usta od kobiecej szyi. Sam robiąc dobrą minę do złej gry, uśmiechnęła się i wymruczała iż pamięta. Tak naprawdę wypadło jej to kompletnie z głowy. – Margaret zadzwoniła do Julii.
- Julia? – Spytała, nie mogąc uwierzyć, że dziewczyna się zjawi. – To chyba dobrze. W końcu jesteście rodziną.
- Taa…
            Julia była najmłodszym dzieckiem państwa Moore. Sam nie pamiętała jej zbyt dokładnie, gdyż Julia nie znosiła wsi – jak określała farmę Moorów. Odkąd odrosła od ziemi, ubłagała rodziców, by ci pozwolili jej zamieszkać u babci na Florydzie. Ojciec nie chciał więzić tu swojego dziecka więc posłusznie zgodził się by tamta wyjechała. Julia odwiedzała ich tylko raz do roku, a przypominając sobie ostatnie lata, nawet rzadziej. Kilka lat temu matka Margaret zmarła, jednak Julia nie zamierzała wracać. Na Florydzie miała swoich przyjaciół i pracę z której nie chciała rezygnować. Była mniej więcej w wieku Sam, lecz te jakoś nigdy nie przypadły sobie do gustu. Julia była zarozumiała, złośliwa i nieprzyjemna. Sam miała szczerą nadzieje, iż tamta się zmieniła.
- Co u niej? – Spytała, lecz nie bardzo interesowało ją jej życie. Teraz jednak czy chce czy nie będzie z nią rodziną. – Dalej pracuje jako modelka?
- Nie. – Luke westchnął, przytulając mocniej narzeczoną. – Teraz podobno jest asystentką w jakiejś dużej firmie.
            I nawet domyślam się, jak sobie to załatwiła – pomyślała Sam ze złością. Musiała jednak przeboleć pojawienie się siostry Luka, choć szczerze jej nie znosiła. Drżała z wściekłości przypominając sobie czasy podstawówki.
            Odchyliła głowę i przymknęła oczy, chcąc wyrzucić z pamięci tamte przykre chwile. Z pomocą Luka udało jej się o tym zapomnieć. Pojawiła się jednak inna myśl. Chciała usłyszeć, że ten ją kocha. Niby powiedział to kilkakrotnie, jednak albo było to przy obecności innych, lub też w chwilach kiedy się kochali, a wtedy mogłoby mu się to wyrwać niepostrzeżenie.
            Po jakimś czasie podnieśli się z zimnej ziemi i otrzepując ubrania z igieł, ruszyli do samochodu, trzymając się za dłonie. Drogę powrotną, do zaparkowanego samochodu, pokonali szybciej. Nim się spostrzegła byli już koło wozu. Spojrzała na Luka z nadzieją, chcąc skłonić go do wyznania, ten jednak zapatrzył się w coś przed sobą.
- Luke? – Spytała cicho, odwracając wzrok, wlepiając go w płyty chodnikowe. - Czy naprawdę chcesz się ze mną ożenić, czy tylko udajesz?
            Lukas nie zareagował, przez co kaszlnęła delikatnie. Mężczyzna odwrócił się do niej, uśmiechając się szeroko. Widząc jej zmarszczone brwi zająknął się po czym powiedział z przekonaniem:
- Tak.
            Co tak? – Zastanowiła się Sam i już otwarła usta by spytać o to narzeczonego, jednak ten ponownie się odwrócił. Dziewczyna powędrowała za jego spojrzeniem. Rozejrzała się ciekawie, nie wiedząc co tak przyciągnęło jego uwagę. Luke patrzył w kierunku, gdzie była pizzeria, zegarmistrz i sklep zoologiczny. Nie mogło chodzić naturalnie o ludzi, gdyż w promieniu kilkunastu metrów nie było żywej duszy. 
- Udajesz?
- Co? – Otrząsnął się z zamyślenia i spojrzał na nią nieco podstępnie. Wsadził dłonie w kieszenie, a Sam zapewne skakałaby z radości, że ten się z nią zaręczył, gdyby z jego ust nie wydobyło się zdanie, które zasiało w niej wątpliwości – Oczywiście, że tak!

* * *

            Sam podniosła się na łokciach, chcąc dostrzec tarcze podświetlanego zegara. Właśnie dochodziła trzecia w nocy, a ona ciągle przewracała się z boku na bok. Nie umiała zasnąć ciągle rozpamiętując jego ostatnie słowa. To pieprzone „oczywiście, że tak!” powtarzało się w jej głowie jak refren natrętnej piosenki.
            Miała nadzieje, że narzeczony całkowicie odwoła to co powiedział, zwracając jej spokój ducha, ten jednak przez całą drogę do jej domu, nie odezwał się ani słowem. Chciała wierzyć, że to jakiś okropny żart, który jej zrobił, jednak kiedy pożegnawszy się z nim, stała na werandzie obserwując odjeżdżającego pickupa, straciła nadzieje.
- Do jasnej cholery! – Jęknęła przeciągle, przyciskając poduszkę do twarzy.
            Była o krok do szaleństwa! Nie potrafiła się uspokoić. Bała się, że to co uważała za miłość, z jego strony może okazać się tylko zabawą. Przecież umówili się, że będą udawać. Luke mówił wprawdzie, że mu na niej zależy, lecz wyznania mogły być wymuszone, czyjąś obecnością, lub pożądaniem. Miała szczerą ochotę porozmawiać o tym z przyjaciółką, jednak ta nie wróciła do domu. Z pewnością powiodło jej się lepiej niż mnie – pomyślała, owijając się szczelnie kołdrą, pomimo tego, że był upał.

            Zapowiadała się naprawdę długa noc…

1 komentarz:

  1. Oj...tak, długa noc się zapowiada, jakaż w tych słowach kryje się zapowiedź, jak to zawsze dobrze brzmi xD

    OdpowiedzUsuń