piątek, 9 października 2015

29. Dzień sądu



- Luke… - Szepnęła sennie Sam, czując na policzku coś mokrego. Może i dalej śniłaby o swym sąsiedzie, gdyby nie to, że usłyszała syczenie. Otwarła delikatnie oko i spostrzegła, że to co myślała, że jest pocałunkiem było w rzeczywistości śliską skórą przyjaciela matki. – Vincent ty gadzie…
            Pochwyciła małego węża, zsuwając go sobie z policzka. Roześmiała się z tego iż pupil znów zwiał ze swego terrarium. Spojrzała w oczy gada i przez chwilę papugowała jego wężowe ruchy języka.
- Matka pewnie cię szuka. – Powiedziała, puszczając gada na pościel. Ten węsząc ucieczkę, pognał do przodu, znikając jej z oczu. Sam podniosła się do siadu i ziewnęła przeciągle.
Poprzedniej nocy nie spała zbyt dobrze, lecz wczoraj nie miała takich kłopotów. Była po prostu tak zmęczona, że zasnęła niemal natychmiast, gdy tylko poczuła ciepło pościeli.
Ziewając raz po raz, zwlekła się z łóżka. Pewnie już wszyscy pracują, a ona się leni. Nie rozmyślając długo, ubrała się i zbiegła na dół. W kuchni spotkała matkę pracującą nad nowymi wypiekami.
- Dzień Dobry! – przywitała ją od progu, po czym na chwilę straciła zmysły, czując w nozdrzach przyjemną woń szarlotki. Ruszyła do niej jak wygłodniałe zwierzę, jednak kiedy była już o krok, matka zastąpiła jej drogę. – No co?
            Rose wzięła się pod boki, patrząc karcąco na córkę.
- Już dawno południe. – Wskazała dziewczynie kuchenny zegar nad wejściem. Sam spojrzała na tarczę i wzruszyła ramionami. 13.30, co w tym dziwnego? – Nie powinnaś tak długo spać to nie zdrowe i…
            Sam puściła resztę jej słów mimo uszu. Naprawdę nie miała siły na wysłuchiwanie od rana jej narzekań. Poruszała ustami, przedrzeźniając matkę, co ta szybko zauważyła i ucichła.
- Pamiętasz, że wieczorem jedziemy do Moorów? – Przypomniała jej matka, jakby dało się o tym zapomnieć. Ten zaręczynowy wieczór wisiał nad nią jak jakaś klątwa. Jeśli byłaby pewna jego uczuć w ogóle nie miałaby takich rozterek, lecz teraz… Niczego nie była do końca pewna. – Już za niedługo będziesz mężatką i nie możesz być taka leniwa.
            O ile w ogóle nią zostanę – pomyślała ze smutkiem. Niby nic się między nimi nie zmieniło. Nawet wczoraj rozmawiali przez telefon i nie wyczuła niczego niepokojącego czym mogłaby się martwić, a jednak czuła niepokój. O ile jej podejrzenia były słuszne ten wieczór będzie jedną wielką grą.

* * *
Po śniadaniu Sammy wyszła na dwór pooddychać świeżym powietrzem. Miała też w tym inny cel. Udając się na górę do pokoju przyjaciółki, spostrzegła, że łóżko jest posłane, a matka potwierdziła jej przypuszczenia co do tego, że Alex chciała pomóc w pracy. Po ich wczorajszej rozmowie uspokoiła się co do Luka, lecz szczerze powiedziawszy przyjaciółka była w jej oczach naiwna, biorąc pod uwagę to, iż ciągle wierzyła, że potrafi rozkochać w sobie „Zimnego Toma”.
- Witaj Sam!
            Pogrążona w swych myślach nie zauważyła nawet Graya, który ją przywitał. Poszła dalej, zostawiając mężczyznę w osłupieniu. Nagle jednak zawróciła, czując, że coś jest nie tak. Dopiero po chwili zauważyła wuja i pomachała do niego przyjaźnie.
- Pewnie już się nie możesz doczekać wesela, co? – Rozbawiony Gray poszturchiwał ją ramieniem, przez co musiała chwycić jego ramię, by nie upaść. – A może raczej nocy poślubnej?
- Do cholery! – Krzyknęła wkurzona jego przypuszczeniami. Nie miała dzisiaj nastroju do jego dziwnego poczucia humoru. Puściła męskie ramię i ruszyła w stronę stajni mając nadzieje, że spotka tam przyjaciółkę, jednak widząc, że w boksach pracują sami mężczyźni, westchnęła zirytowana. – Gdzie ona polazła?
            Na odpowiedź nie musiała czekać długo, gdyż Gray, który nie przejmując się jej podłym nastrojem, podążył za nią, wiedział kogo szuka.
- Szukasz tej małej Brytyjki? – Wyciągnął dłoń i podrapał się nią po bliźnie na piersi. Syknął pod nosem i dopiero po jej trzecim pytaniu gdzie może znaleźć Alex, ten raczył jej odpowiedzieć. – Jest przy wybiegach.
            Obdarzając go nienawistnym spojrzeniem, oddaliła się w stronę wybiegów. Obawiała się, że zejdzie jej trochę z jej szukaniem, jednak gdy tylko rzuciła okiem, od razu ją spostrzegła. Przyjaciółka stała przy pierwszym wybiegu po którym miotał się Dracula i malowała przęsła białą farbą. Sam zakradła się cichutko jak myszka i wbiła jej palce pod żebra. Nie spodziewała się jednak tak żywej reakcji czerwonowłosej.
            Mianowicie Alex, odwróciła się do niej energicznie, chlapiąc ją białą, śmierdzącą farbą. Z pierwszej chili miała ochotę chwycić wiadro emulsji i wylać ją jej na głowę, jednak widząc jej cierpiętniczą minę, zachichotała pod nosem. Po chwili jej chichot zmienił się w głośny rechot, któremu zawtórował śmiech przyjaciółki.
- Masz za swoje! – Krzyknęła Alex, opanowując śmiech, na tyle by coś powiedzieć. – Teraz wiesz dlaczego artyści, tworząc sztukę, pracują w ciszy.
            Sam uniosła brwi w zdumieniu, przyglądając się dziełu przyjaciółki. Te pomalowane dechy nazywała sztuką? Bardzo odważne stwierdzenie.
- No więc posłuchaj, artystko… - Zaczęła kładąc ramię na barkach Alex. – Jak tam twój plan z usidleniem sąsiada?
            Z twarzy Brytyjki zniknął uśmiech, co zmartwiło Sam, jednak kiedy przyjaciółka ponownie na nią spojrzała, pojawił się na niej słaby grymas.
- Wszystko ok. – wzruszając ramionami, wyswobodziła się z jej ramion i maczając pędzel w wiadrze, zajęła się malowaniem płotu. Sam cierpliwie skrzyżowała ramiona na piersi i czekała. Nienawidziła tego robić, lecz wiedziała, że wystarczy wysłać w stronę Brytyjki kilka spojrzeń, a cisza i ją będzie irytować. Nie myliła się w swoich przypuszczeniach, gdyż już po chwili, dziewczyna cisnęła pędzel do wiadra. – On mnie nigdy nie pokocha! – Wrzasnęła z mocą, zaciskając swe dłonie na niepomalowanej desce. Jej ramiona zadrżały niespokojnie, przez co Sam poczuła się okropnie. Chciała ją pocieszyć, wyciągnęła nawet dłonie chcąc ją objąć, jednak po chwili je cofnęła. Następne zdania wypowiadała już szeptem. – Teraz możesz być z siebie dumna… Miałaś rację.
- Wcale nie chciałam jej mieć. – Skruszona Sam, objęła przyjaciółkę, jakby na to nie patrzeć, smucąc się jej niepowodzeniami. Choć nie dopuszczała do siebie takiej myśli, uwierzyła, że można zmienić sąsiada. Wierzyła, że uda się to właśnie Alex. – Tak mi przykro…
- Nie mów tak. – Żachnęła się Alex, odpychając jej ramiona i biorąc się pod boki spojrzała na nią z wymuszonym uśmiechem. – W każdym razie, wrócę do Londynu ze złamanym sercem, więc… - Zrobiła krótką pauzę, schyliła się i ponownie chwyciła za pędzel. – Postanowiłam, że nie będę go unikać. Będę się cieszyć jego obecnością do ostatniego dnia tutaj.
            Sam brakło słów. Naprawdę była pod wielkim wrażeniem jej postanowienia. Sama nie była pewna, czy znajdując się w takie sytuacji miałaby na to siły. Może z wierzchu Alex wydawała się być słabą, lecz w środku była odważna i silna.
-  Już za kilka godzin będziesz mogła się nim „cieszyć”. - Oczy Alex rozszerzyły się z zaskoczenia, a Sam pukając się otwartą dłonią w czoło dopiero po jej reakcji rozpoznała, że kompletnie zapomniała jej o tym powiedzieć. – Przepraszam, że dopiero teraz ci o tym mówię.
            Kiedy jednak przeszedł jej pierwszy szok, na twarzy znów pojawił się uśmiech.
- Nic nie szkodzi. – Uśmiechnęła się do niej radośnie, a Sam odetchnęła z ulgą. Brytyjka zamoczyła pędzel i kontynuowała malowanie płotu, lecz chwilę potem odwróciła się do niej i wskazała na niepomalowane szczeble. – Może mi pomożesz?
            Samantha zniknęła na chwilę w stajni i wróciła z pędzlem. To był dobry sposób by na jakiś czas zapomnieć o Lukasie i zbliżającym się wieczorze.
* * *

- Bardzo ładnie dziś wyglądasz Samantho. – David Moore powitał ich od progu, wystrojony w szary garnitur. Sam dygnęła nieświadomie, chwaląc wygląd mężczyzny. Pan Moore uśmiechając się, przerzucając spojrzenie na Alex, stojącą tuż obok Sam. – Ty także pięknie wyglądasz Aleksandro. Wejdźcie moje drogie!
            Minąwszy mężczyznę, który teraz wyściskiwał się z Richardem, udały się do salonu, gdzie wokół wielkiego stołu krzątała się Margaret, ustawiając misy z jedzeniem.
- Dobry Wieczór pani Moore!
            Margaret dopiero po tych słowach je spostrzegła, a rysy jej twarzy natychmiast się rozpogodziły.
- Jaka pani Moore?! – Krzyknęła do Sammy i odstawiając misę, podbiegła do niej przytulając ją poufale. – Za niedługo będziemy rodziną, więc mów mi mamo!   
            Sam zmusiła się do wypowiedzenia tego słowa, gdyż nie chciała zasmucić kobiety, jednak nie chciało jej to przejść przez gardło. Z opresji uratowała ją Alex.
- Czy możemy pani jakoś pomóc? – Odstawiła torebkę na najbliższe krzesło, uśmiechając się do Margaret. Sam postąpiła tak samo, chcąc jakoś uniknąć rozmowy z „teściową”.
            Kobieta cała w skowronkach chętnie zgodziła się by dziewczyny jej pomogły. Sam z zapałem wzięła się za przecieranie talerzy, dziękując spojrzeniem przyjaciółce, że ta wybawiła ją z kłopotów. Po kilku minutach, kiedy wszystkie talerze były już rozstawione, Margaret wygoniła Sam z kuchni.
- Idź po narzeczonego. – W pierwszym odruchu chciała odmówić, jednak kobieta nawet jej nie słuchała. – Na pewno jest w swoim pokoju, wiesz gdzie to?
            Sam jedynie przytaknęła głową i wolno ruszyła po schodach. Kątem oka dostrzegła w przeciwnym pokoju swoją rodzinę oraz przemiłą staruszkę i jej syna. Rozmawiali z ożywieniem popijając wino. Wolałaby do nich dołączyć nie chcąc przeszkadzać Lukowi. Ciekawość jednak zwyciężyła.
Wspięła się po stopniach na piętro i skierowała na lewo. Nigdy jeszcze nie była w jego pokoju, dlatego też była ciekawa jak w nim jest. Z każdym krokiem czuła coraz większe zdenerwowanie. Kiedy uchyliła delikatnie drzwi, doszły do niej słowa starej piosenki. Podążyła za głosem, nie zwracając uwagi na wystrój pokoju. Uchyliła kolejne drzwi i jęknęła.
Cudowny, głęboki głos należał do Luka, który teraz właśnie stał pod prysznicem, całkiem nagi, a po jego ciele spływały strumienie wody. Sam przytknęła dłoń do ust, nie chcąc by ten ją usłyszał. Poczuła, że się czerwieni, lecz nie umiała odwrócić wzroku. Szeroko otwartymi oczami śledziła grę jego mięśni, kiedy spłukiwał szampon, pianę która z każdą sekundą zmierzała niżej… Pewnie nie zostałaby przyłapana gdyby nie to, że zachwiała się na nogach i nieświadomie kopnęła w drzwi.
- Co do… - Mężczyzna odwrócił się błyskawicznie, napotykając wzrokiem na swojego podglądacza. Sam wcześniej mogąca podziwiać ciało narzeczonego od tyłu, teraz mogła zobaczyć go w całej okazałości. Jej umysł krzyczał by uciekała, gdzie pieprz rośnie, jednak nogi nie chciały współpracować. Luke uśmiechając się złowrogo ruszył w jej stronę wolnym krokiem. – Wpadłaś…
            Lukas był coraz bliżej, a ona ciągle walczyła ze swoimi nogami, które zachowywały się jakby rosły w ziemię. Mężczyzna zatrzymał się dopiero o krok od niej, wpatrując się uważnie w jej okrągłe ze zdziwienia oczy. Może by i coś powiedziała, gdyby i on się odezwał. Ten jednak uparcie milczał. Oczy Sam instynktownie powędrowały w dół, do części ciała zwykle niewidocznej, o której teraz tak intensywnie myślała.
- Powinnaś dostać karę. – wymruczał zmysłowo, obierając dłonie na swych biodrach, świadomie eksponując mięśnie ramion. Dziewczyna przełknęła głośno ślinę. Czy to aby nie za wiele jak na nią? Oczywiście widziała narzeczonego nago, jednak nigdy jego ciało nie wydawało jej się tak pociągające jak teraz, wilgotne i zachęcająco błyszczące. – Masz jakiś pomysł?
            W chili kiedy wypowiadał te słowa jego dłoń, przesunęła się po jej włosach i zawinęła na palec, jedno z brązowych pasm. Ten moment nie był dla Sam idealną chwilą na myślenie. Wyłączyła je więc i wspinając się na palce, przyciągnęła go do siebie, namiętnie muskając jego wargi w pocałunku.
            Nie do końca spostrzegła jak znaleźli się w sypialni. Najważniejszym było teraz ugaszenie pragnienia. Stęskniła się za dotykiem jego dłoni. Najchętniej nie rozstawałaby się z nim nigdy. Po wsze czasy móc czuć na skórze jego głodne wargi i szorstkość zarostu.
            Luke nie zwlekając rozpiął suwak jej granatowej sukienki i w błyskawicznym tempie poradził sobie z zapięciem stanika, uwalniając jej piersi od koronowego więzienia. Z ust Sam wydobył się cichy pomruk, kiedy jego usta nakrył jedną z brodawek i przygryzły ją delikatnie. Pragnęła więcej i szeptała mu swe pragnienia, ten jednak niespodziewanie oderwał się od jej piersi i począł zapinać jej stanik.
- Co jest? – Spytała kiedy mężczyzna poprosił by się odwróciła, a kiedy spełniła jego prośbę, ten poprawił jej sukienkę, zapinając suwak. Na końcu pocałował jej ramię i wstał, zmierzając dumnym krokiem do komody. – Nie masz ochoty?
            Luke roześmiał się rozbawiony jej pytaniem, a Sam oparła się na łokciach, obserwując grę jego mięśni, kiedy zakładał bokserki. Pocieszyła się w duchu, gdyż teraz będzie jej łatwiej z nim rozmawiać. Jednak coś za coś…
- Powinnaś wiedzieć, że mężczyzna ma zawsze ochotę. – Powiedział, biorąc ręcznik z komody i osuszył nim swe ciemne włosy do ramion. Krzątał się po pokoju przez chwilę, wyrzucając z szafy ubrania, które chciał założyć. Kiedy skończył, usiadł nieopodal i spojrzał na nią z uśmiechem. – Gdybyśmy długo nie wracali, zaraz przywiałoby tu Margaret, a nie wiem jak ty, ale ja wolę kiedy nam nie przeszkadzają.
            Sam kiwnęła głową w zrozumieniu. Miał całkowitą rację. Nie wiedziała jakby zareagowała występując nago przed przyszłą teściową. Pewnie spaliłaby się ze wstydu i już nigdy nie spojrzała w twarz kobiecie.
- Nie wiedziałam, że śpiewasz pod prysznicem. – Zmieniła temat, nie chcąc już wchodzić na tematy seksu. - Czy to było Air Supply? – Spytała ciekawie, unosząc brwi.
            Luke kiwnął głową, uśmiechając się szatańsko i zaśpiewał refren starego przeboju, zapinając guziki jasno-niebieskiej koszuli. Dziewczyna słuchając jego głosu, poczuła zazdrość, że ten tak dobrze śpiewa, podczas gdy ona umiała tylko fałszować.
- Masz tak wspaniały głos, że nie mogę cię słuchać! – Powiedziała nagle, przystawiając mu dłoń do ust. Lubiła jego głos, lecz teraz kiedy wiedziała, że muszą się powstrzymać, nie chciała by ją uwodził. Coś dziwnego działo się z jej ciałem i umysłem, kiedy melodyjne głoski wydobywały się z jego ust. Odsunęła szybko dłoń kiedy poczuła, że mężczyzna całuje jej wnętrze. – Luke…
            Jej błagalne spojrzenie połączone z cichym, lekko zachrypniętym głosem, o mało co nie sprawiło, że Lukas zostałby tu z nią i kochałby ją aż do rana, jednak nie mogli sobie na to pozwolić. Na dole czekała jej najbliżsi i jego rodzina, zapewne oczekując ich zejścia.
            Przeczesując dłonią wilgotne włosy, podał dłoń narzeczonej, którą ta natychmiast pochwyciła.
- Gotowa?
Sam przytaknęła, wsuwając dłoń po jego ramię. Ten nie mogąc się powstrzymać ucałował jej czoło i poprowadził do schodów. Może nie będzie tak tragicznie – pomyślała, kiedy podążyli w dół, a podniesione głosy biesiadników, były coraz bardziej słyszalne.


1 komentarz:

  1. "Powiedział, biorąc ręcznik z komody i osuszył nim swe ciemne włosy do ramion. " teraz jak czytam to zdanie, to wydaje mi się, ze dodanie tego "do ramion" jest w tym wypadku niepotrzebne. Przez to zabrzmiało to tak dziwacznie...ale to tylko taka luźna aluzja do poprawki xD
    pozdro!

    OdpowiedzUsuń