piątek, 17 lipca 2015

17. Wyznanie Sam



- Jedno mnie zastanawia… - Szepnęła po niedługim czasie Alex, wprawiając przyjaciółkę w zdziwienie. – To co powiedziała Sue na początku… „Sam była zakochana w Lu…”
- Przestań! – Krzyknęła Amerykanka, nieświadoma tego, że podniosła głos. Widząc zaskoczenie na twarzy przyjaciółki uspokoiła się i dodała już łagodniejszym tonem. – Nie kocham tego idioty i nigdy nie kochałam.
            Alex pomimo, że Sam mówiła to z taką pewnością w głosie, nie uwierzyła w ani jedno jej słowo. Przyjaciółka mogła wrzeszczeć, kopać, gryźć, jednak to było na nic skoro tym okłamywała nie tylko ją, ale i samą siebie. Brytyjka nie znała się do czasu na miłości, lecz teraz mogła rozszyfrować jej spojrzenie, gesty, słowa… Nic co by powiedziała, nie odwiedzie ją od przekonania, że szczerze go kocha. Nie wiedziała tylko z jakiego powodu Sam jest tak wrogo do niego nastawiona.
- Nie oszukasz mnie. – Szepnęła, uśmiechając się słabo. Była pewna tego, że Sam nie przyznaje się przed nią z jakiegoś powodu, lecz nie wiedziała jakiego. Mimo, że znały się na wylot, przyjaciółka miała przed nią sekrety, lecz nie czuła żalu z tego powodu. Sam wcześniej czy później powie jej o tym, a popędzanie jej nic nie da. – Widzę jak na niego patrzysz. To, że nazywasz go „wieśniakiem” i „idiotą” nie zmieni twoich uczuć.
            Sam prychnęła pod nosem, uciekając spojrzeniem w ekran telewizora na którym właśnie załączyła kolejny film. Brytyjka niestety nie miała sił na oglądanie kolejnych przystojnych męskich twarzy i chwytając za pilot, wyłączyła odbiornik. Sam jakby w ogóle tego nie zauważyła, ciągle wpatrywała się w ciemny już ekran. Alex klepnęła ją w ramię.
- Sam?
- Może porozmawiamy dla odmiany o Tomie? – Spytała wracając do niej spojrzeniem. Alex spłoniła się rumieńcem, gdy tylko usłyszała jego imię. Machnęła lekceważąco dłonią jakby nie było o czym mówić. – Nie wykręcaj się, opowiadaj!
- Co mam ci opowiedzieć?
            Sam uniosła dłoń do ust i przejechała po nich palcem. Alex przełknęła głośno ślinę, bojąc się o co może spytać przyjaciółka. Znała bardzo dobrze jej bezpośredniość, a ta mina pełna zastanowienia nie wróżyła nic dobrego.
- Spałaś z nim?
            Alex pisnęła, zasłaniając instynktownie swoje piersi dłonią, choć nie było takiej potrzeby. Kaszlnęła nerwowo, nie wiedząc, jak zrobić by zmienić temat. Jeśli przyjaciółka zaczynała swe pytania od tak intymnych rzeczy, Bóg raczył wiedzieć co będzie następne.
- Nie!
- Ale masz zamiar? – Spytała unosząc swe ciemne brwi, uśmiechając się tajemniczo. Alex pisnęła pod nosem, zakrywając swe bordowe policzki dłońmi. Wystarczyło tak niewiele by wprawić ją w zakłopotanie. – Pewnie już się nie możesz doczekać…
- Wcale nie!
            Jej głośne słowa nie zrobiły jednak na Sam, żadnego wrażenia. Było widać gołym okiem, że Alex o tym myśli. Może i nie przyzna się, że ma chrapkę na mężczyznę, lecz to nie było potrzebne. Nawet gdyby tego nie chciała, Tom zatroszczy się o to by ją do tego przekonać. Nie raz słyszała o wianuszku złamanych dziewczęcych serc, które rozkruszał na drobne kawałeczki. To czego mężczyzna nienawidził, mieściło się w dwóch słowach – Kocham cię… To wyznania miłosne były zgubne dla jego wcześniejszych dziewczyn.
            Chociaż Sam chciała być dobrą przyjaciółką i uchronić Alex przed tym rozczarowaniem, nie potrafiła nic zrobić. Kiedyś przed laty pokłóciła się ze swoją przyjaciółką, bo chciała ją ostrzec przed zgubną miłością, którą ta darzyła „Zimnego”. Nie wiedziała czy Tom przespał się z Hanną, bo koleżanka obraziła się na nią śmiertelnie, gdy ta tylko chciała ją przed nim uchronić. Kilka tygodni później dowiedziała się od jej siostry, że Hanna została porzucona. Stanowczo nie chciała stracić Alex… Przyjaciółka była dla niej jak siostra. Postanowiła poczekać na rozwój sytuacji. Głęboko wierzyła w to, że Alex sama wkrótce zorientuje się jaką osobą jest Tom.
- Sam? – Mała dłoń przyjaciółki, wyrwała Sam z zamyślenia. – O czym myślisz?
            Jak ja nienawidzę tego pytania… - Pomyślała Samantha, wzdychając ze złości.
- O tobie… - Przyznała szczerze. Alex przekrzywiła głowę, palcem wskazującym wskazując na swoją twarz. – Nie chcę cię stracić…
- Nie stracisz! Będę z tobą do końca świata. Nawet jeśli mnie wyrzucisz, ciągle będę do ciebie wracać!
            Sam roześmiała się i niesiona chwilą, przytuliła serdecznie swą przyjaciółkę. Poklepała ją delikatnie po plecach, a w jej oczach zaczęły zbierać się łzy wzruszenia. Dlatego nie chciała jej stracić. Bała się samotności, a ona oferowała wieczne po wsze czasy towarzystwo. Właśnie za to ją kochała.
- Ja też cię kocham Alex… - Szepnęła, a jej myśli nagle pobiegły do Luka i słów które kiedyś on niego usłyszała. Było w nich sporo racji. – Chciałabym ci opowiedzieć o Luku.
Zdanie, które wydobyło jej się z gardła, zdziwiło ją, gdyż pod wpływem tej sytuacji, język jej się rozwiązał. Jednak najważniejszym powodem tego był Moore.
- Nie musisz jeśli tego nie chcesz… - Szepnęła Alex, odsuwając się od niej na odległość ramion. – Z tego co widzę jest to dla ciebie bolesne, a ja…
            Sam podniosła dłoń, uciszając swą zwykle mało gadatliwą przyjaciółkę, którą teraz jakby szatan opętał. Gadała, gadała i gadała... a ją zaczęło to powoli denerwować. Musiała jej to opowiedzieć. Właśnie teraz, poczuła, że musi to zrobić. Nie chciała dłużej przed nią zatajać przeszłości. Na Boga, Alex była jej najlepszą przyjaciółką i należała jej się ta wiedza.
            Wzięła głęboki oddech, siadając wygodnie na kocu, oparła się o drewniany tył łóżka. Brytyjka przysunęła się do niej i złączając kolana, przyciągnęła je do swej piersi.
- Wszystko zaczęło się…

- Luke! – Piskliwy głos Margaret Moore, przestraszył 16-latkę, która chowała się od jakiegoś czasu w krzakach. Sam podniosła się odrobinę, chcąc dojrzeć sąsiada. – Synu, gdzie jesteś?!
            Dziewczyna, wychyliła się z zarośli, nie mogąc opanować ciekawości. Ostatni raz widziała Lukasa Moorea, gdy miała 10 lat. Nie bardzo umiała sobie przypomnieć jego wyglądu, toteż zaciekawiło ją, że Margaret go woła. Z tego co udało jej się podsłuchać, dowiedziała się, że sąsiad wrócił kilka miesięcy temu, lecz nie wiedziała, gdzie był przez ten cały czas. Szczególnie jej to nie interesowało, gdyż nie lubiła chłopaków w swoim wieku, a co dopiero mówić o starszych od niej o niemal 10 lat mężczyznach. Jeszcze nie oszalała, by latać za starym dziadem.
            Ponownie skryła się w krzakach, gdyż nigdzie w pobliżu nie dostrzegła sąsiada. Teraz musiała jedynie poczekać, aż pani Moore, skryje się ponownie we wnętrzu swego domu. Ta akcja wymagała cierpliwości, która była naprawdę ciężka do osiągnięcia, gdyż ta wysoka jak na swój wiek 16-latka, nie należała do osób spokojnych. Ojciec nie raz mówił iż jest diablicą, przez którą zaczął siwieć.
            Sam powzięła dzisiejszego ranka postanowienie, że przekaże list miłosny Phila, pięknej Mary Ann, w której kowboj kochał się od niemal roku. Wiedziała, że mężczyźni są beznadziejni w sprawach miłości, dlatego sama spreparowała tą miłosną kartkę, nie pytając nawet Phila o zdanie. To co przynosiło jej radość i wtrącało odrobinę świeżości w jej nudne życie na farmie, było właśnie swatanie. Często zajmowała się tym w szkole, dopierając koleżankom idealnych chłopaków. Sama jednak nigdy nie spotkała tego, który mógłby na niej zrobić wrażenie. W jej mniemaniu wszyscy byli obrzydliwi, a miłość nie istniała. Jedynym znanym jej wyjątkiem był Gray, lecz ten z pewnością nigdy nie spojrzałby na nią jak na kobietę. Jeszcze jednym powodem dlaczego nie próbowała go zdobyć było to, że mężczyzna był strasznym gburem, ciągle uraczającym wszystkich swymi podłymi dowcipami. Poza tym chyba nie umiałaby żyć z mężczyzną, który ciągle zwracał się do niej „dziecko”.
            Widząc, że pani Moore weszła do domu, poczuła nieopisaną radość, gdyż w końcu mogła działać. Teraz tylko wystarczyło się dostać do tylnego wejścia i podłożyć kartkę, niczego niespodziewającej się, Mary Ann. Starając się wydostać z zarośli jak najciszej, ponownie rozejrzała się wokoło. Nie dostrzegając żywej duszy, ruszyła biegiem, a gdy dobiegała właśnie do kantu budynku i już miała zawyć ze szczęścia, zza roku wydobyła się jakaś potężna sylwetka. Sam nie mogąc wyhamować, wpadła na mężczyznę, o mało co nie łamiąc sobie przy tym nosa.
- Co do cholery… - Jęknął głucho, chwiejąc się na nogach od uderzenia nastolatki. Natychmiast złapał ją za ramiona, bo tylko jedna odpowiedź tłumacząca obecność tej nieznajomej mu dziewczyny, wydawała mu się odpowiednia. – Kim jesteś?!
            Sam przyłożyła dłoń do czoła, chcąc rozmasować bolący nos i jęknęła.      Uniosła głowę, gdyż mężczyzna był od niej sporo wyższy. Zajrzała w harde spojrzenie jego ciemno-zielonych tęczówek i zamarła.
            Czy mężczyzna może być aż tak przystojny? – Spytała siebie w myślach. Przez chwilę myślała, że śni, lecz niemal od razu zamrugała powiekami, chcąc zobaczyć czy facet zniknie, jak mara senna. Ten jednak nadal stał przed nią, trzymając ją dłońmi za ramiona. Tam gdzie je położył, poczuła nieopisane ciepło, rozchodzące się po całym jej ciele, przenikające wszystkie komórki. Jego uważne spojrzenie zielonych oczu, okalanych ciemnymi rzęsami, ukrytymi pod ciemnymi, zmarszczonymi brwiami, wydało jej się tak nieziemsko pociągające, że Sam miała tylko jedno marzenie – by świat nagle stanął na głowie, a mężczyzna wziął ją w ramiona.
- Ogłuchłaś? – Spytał twardo, zaciskając mocniej dłonie na jej ramionach. – Kim jesteś?!
            Jego słowa do niej nie docierały. Teraz nastolatka była zbyt przejęta, by cokolwiek rozumieć. Zajęta była studiowaniem jego ostrych rysów twarzy, kanciastej linii podbródka i zmysłowych ust, które teraz zacisnęły się w zniecierpliwieniu.
            Nagle mężczyzna szarpnął ją za ramię, prowadząc do wejścia do domu. Sam  o mało co nie pisnęła z radości, gdyż jej niewinny umysł, nie znający jeszcze relacji damsko-męskich, nasunął jej na myśl nieprzyzwoite wyobrażania. Weszli do pomieszczenia i skierowali się naprzód. Sam ciekawie rozejrzała się po pomieszczeniach. Nigdy jeszcze nie była w domu Moore’ów, nie sądziła jednak, że jest tu tak… przytulnie. Pomimo, że właściciele Lucky Dream uchodzili za najbogatszych ranczerów w Cheyenne, nie wyróżniali się jakością wnętrz. Na podłogach była drewniana podłoga, ściany wyłożone tapetą, nie odróżniały się wiele od tych z Free Horse, a meble, pamiętające lepsze czasy, nie były oznaką bogactwa ich właścicieli. Mężczyzna natomiast przystanął na końcu korytarza i chwycił w dłoń telefon. Już miał wykręcać numer, kiedy w drzwiach pojawiła się pani Moore.
            Kobieta po pięćdziesiątce, w oczach Sam trzymała się całkiem nieźle. Miła twarz o łagodnych rysach nie odznaczała się dużą ilością zmarszczek, choć może i dlatego, że Margaret Moore, sądząc po jej twarzy uwielbiała kosmetyki. Na powiekach miała nałożony ciemno-fioletowy cień, a jej ciemne, mocno utuszowane rzęsy zadziwiały swą długością i gęstością. Usta pociągnięte czerwoną szminką, układały się w uśmiechu. Blond włosy, ułożone w staranną fryzurę, odejmowały kobiecie lat, a dopasowane dżinsy i luźna koszula, nadawały jej wręcz młodzieńczego wyglądu.
- W końcu przyszedłeś do domu. – Szepnęła, uśmiechając się promiennie, lecz spostrzegając, że ten ściska ramię nastolatki, skrzywiła usta, patrząc na niego pytająco. – Co ty robisz z tą dziewczyną?
            Sam kiwnęła głową starszej pani, nie mogąc zdobyć się na jakiekolwiek słowo przywitania. Margaret przyjrzała jej się, marszcząc swe brwi, a po chwili pokiwała głową i otworzyła usta by coś powiedzieć, jednak przerwał jej cichy pomruk mężczyzny.
- Dzwonie na policję…
- A po co? – Jęknęła Sam, nagle odzyskując głos.
            Mężczyzna ogarnął ją karcącym spojrzeniem, a Sam zapragnęła się wyrwać z jego uścisku. Jednak duże mięśnie nie okazały się być atrapą i posiadały w sobie wiele siły, przez co nie zdołała tego zrobić.
- Przyłapałem tą złodziejkę…
            Sam pisnęła z przerażenia, kręcąc głową i zbierając w sobie całą siłę, by się wyrwać. Jak on w ogóle mógł pomyśleć, że chciała cokolwiek ukraść? Nie mogła się nadziwić jak doszedł do tych wniosków i szczerze ją to nie interesowało. Miała ochotę by ziemia pod nią się rozstąpiła, gdyż poczuła wielki wstyd, że została oskarżona o coś takiego.
- Synu, czyś ty na głowę upadł?! – Wrzasnęła Margaret, kładąc dłoń na jego, niemo prosząc by puścił dziewczynę. – To nie jest złodziejka!
            Sam przyjrzała mu się uważniej. Pani Moore powiedziała do niego „synu”. Hipotezy więc były trzy. Thomas przeszedł jakąś skomplikowaną operację plastyczną i teraz był kompletnie do siebie niepodobny, Margaret posiadała jeszcze innego syna, lub był to Lukas – syn jej męża, który niedawno wrócił w rodzinne strony. Mężczyzna natomiast puścił jej ramię, a Sam korzystająca z dobroci pani Moore, przylgnęła do niej ramionami, chcąc się schować przed jego wrogim spojrzeniem.
- Wybacz mu Samantho… - Szepnęła łagodnie do dziewczyny, głaskając czule jej głowę. – Luke jest czasami taki narwany…
            Jej syn tymczasem uniósł brwi w zdumieniu nie mogąc sobie przypomnieć skąd zna imię tej nastolatki. Kiedy po kilku minutach ich rozmowy, której się przysłuchiwał, nic nie wyłapał, wziął się pod boki i odchrząknął, upominając kobiety, które jawnie go upominały.
- Nie znam żadnej Samanthy! – Krzyknął zdenerwowany, nerwowo przytupując nogą w drewnianą podłogę. 
- Jak to nie znasz? – Jęknęła Margaret, posyłając mu naganne spojrzenie. Odwróciła dziewczynę twarzą w jego stronę, wskazując palcem na jej twarz. – Samantha Anderson… Jak możesz jej nie pamiętać? 
            Luke przekrzywił głowę, rozpoczynając wzrokową wędrówkę po jej twarzy oraz ciele. Sam pisnęła cicho, napotykając jego spojrzenie. Peszyła ją ta sytuacja, a najbardziej to, że jego wzrok był jakiś taki nachalny, że nagle poczuła jakby była naga.
- Sam to mały podlotek z aparatem na zębach. – Rzekł, uśmiechając się złośliwie, krzyżując ramiona na piersi. – Kiedy ją ostatni raz widziałem nie miała piersi, a…
            Sam nie czekając na jego kolejne słowa puściła się biegiem do drzwi. Jego słowa były tak złośliwe, że nie chciała, by do jej uszu doszło kolejne szyderstwo. Do oczu cisły jej się łzy upokorzenia. Nie wiedziała co jeszcze chwile temu jej się w nim podobało.
- Poczekaj!
Krzyk Luka, dosłyszalny z daleka, doszedł do niej w chwili, gdy wskakiwała na swojego konia. Ścisnęła nogami białą klacz i już miała odjeżdżać, kiedy mężczyzna chwycił za wodze.
- Chyba się nie obraziłaś? – Spytał, jednak dziewczyna nawet na niego nie spojrzała. Była urażona jego ostatnimi słowami i nic co powie nie mogło tego załagodzić. Innym powodem tego było to, że nie chciała na niego patrzeć, gdyż obawiała się, że znów ulegnie jego czarowi. Luke klepnął ją w udo, mamrocząc pod nosem jej imię. – No przestań się dąsać sąsiadko!
            Sam przełknęła ślinę, walcząc z pokusą obdarzenia go spojrzeniem. Miała w sobie coś z masochistki, więc zepsuta dusza szybko zwyciężyła, a jej spojrzenie spoczęło na jego twarzy. Luke uśmiechał się do niej zniewalająco, przyprawiając jej serce o szybszy rytm. Do tego męska dłoń na jej udzie nie pozwalała jej się skupić.
- Muszę ci powiedzieć, że wyładniałaś… - Szepnął cicho, na co Sam zachwiała się w siodle, a luźny kosmyk opadł na jej twarz. Luke bez wahania wyciągnął dłoń i założył pasmo włosów za jej ucho. – Ile masz teraz lat?
            Ciekawość, którą usłyszała w jego głosie, odebrała jako dobrą monetę. Te kilka gestów, jak choćby poklepanie jej uda, czy odgarnięcie włosów z jej twarzy, stworzyły w niej napięcie. Nie wiedziała do końca czy jest to pożądanie, lecz tak to odczytywała.
- Szesnaście…
            Nieśmiały, nieco piskliwy głos wyrwał się z jej ściśniętego gardła. Sam przeklęła w duchu swój pisk, bojąc się, że zniechęci nim do siebie sąsiada. Ten tylko westchnął, zabierając dłoń z jej uda. Przeklął pod nosem, puszczając jej wodze.
- Jedź do domu Sam.
            Wyszeptując pod nosem słowa pożegnania, ścisnęła swego konia udami i popędziła w stronę domu. W myślach rozważała reakcję własnego ciała, na jego widok, dotyk, słowa, a gdy przekroczyła wielki napis z nazwą swej rodzinnej farmy, była już stuprocentowo pewna. Beznadziejnie zakochała się po raz pierwszy, w swym o 9 lat starszym sąsiedzie – Lukasie Moore…

- Dlaczego nagle urwałaś? – Spytała Alex, gdy Sam nagle zamilkła. Poklepała po ramieniu, patrzącą gdzieś w ścianę przyjaciółkę, myśląc iż zasnęła. Amerykanka pokiwała głową, ciągle wpatrując się w przestrzeń. Z tego co jej powiedziała nie domyśliła się jednak skąd u Sam tak wielka nienawiść do Luka, więc domyśliła się iż jest ciąg dalszy tej opowieści. – Luke zawsze był taki kochany?
- Zawsze… - Szepnęła głosem przepełnionym goryczą. Sąsiad ciągle zachowywał się jakby nie dostrzegał jej uczucia, z czego potem wysnuła wniosek, że jest totalnym kretynem, lecz nie to zniszczyło jej całe zauroczenie tym mężczyzną. – Luke zawsze był miły, żartował, komplementował… Nie wiedział tylko, że ja odbieram to bardzo poważnie…

- Tato, pozwól mi jechać! – Krzyknęła Sam, składając dłonie jak do modlitwy i podskakując zabawnie, przed chcącym ją ominąć ojcem. – Obiecuje, że posprzątam jutro wszystkie stajnie, tylko pozwól mi jechać!
            Richard westchnął pod nosem, chcąc po raz kolejny wyminąć córkę, lecz i tym razem jego plany legły w gruzach. Sam wysiliła się na najbardziej błagalny wzrok, kiedy jej oczy spotkały się z groźnym spojrzeniem ojca. Przeczesał dłonią włosy, unosząc rondo swego kapelusza, po czym wcisnął je ponownie na miejsce.
            Sam tego popołudnia, miała ochotę wyrwać się od nudnych obowiązków na farmie i móc pojeździć konno. Zwykle brała konia od matki – jej białą klacz Crystal, jednak to popołudnie różniło się od innych. Richard kupił nowe okazy mustangów oraz parę rasowych ogierów i klaczy. Piękny biało-brązowy koń od razu przykuł jej wzrok i nie mogąca się powstrzymać, od godziny chodziła za ojcem, chcąc go przekonać, by w końcu nie tyle podarował jej konia, co dał go dosiąść i móc zwiedzić na nim okolicę. Ten jednak był nieugięty i co rusz odmawiał córce, przeklinając przy okazji swą żonę, która chciała mieć dzieci. Sam jednak nie przejmowała się jego wzburzeniem, ciągle przeszkadzając mu w pracy. Od wielu dni nie widziała Luka i chciała choć popatrzeć na niego z daleka, a z tego co wiedziała od Graya, Moore’ów można było dziś spotkać na wschodniej granicy ich pastwisk.
- Tatusiu! – Jęknęła Sam, patrząc błagalnie na ojca. Richard westchnął, a jego usta się skrzywiły. Dziewczyna o mało co się nie uśmiechnęła, ponieważ dobrze znała tę minę. Teraz tylko wystarczyło zaostrzyć sytuację. – Tak bardzo cię kocham!
            Richard zagryzł zęby, a jego wąs zadrżał. Po chwili przeklął siarczyście, wołając do siebie jednego z pracowników. Mężczyzna błyskawicznie znalazł się przy nich.
- Osiodłaj proszę tę nową klacz pinto dla mojej córki.
            Mężczyzna kiwnął głową, a Sam kiedy tylko odszedł, rzuciła się na szyję swojego ojca i ucałowała jego gładki policzek. Wykrzykując podziękowania, pognała biegiem do domu. Zabierając w pośpiechu spodnie do jazdy oraz zwijając z kuchni kanapkę, ruszyła do stajen. Tam już czekało na nią osiodłane zwierzę. Podeszła do klaczy i przywitała się z nią. Widząc, że ta, reaguje na nią pozytywnie roześmiała się radośnie. Z uśmiechem odebrała pracownikowi lejce i wyszła ze stajen. Wspięła się na siodło i pognała nie oglądając się na nikogo.
Kiedy odjechała wystarczająco daleko, krzyknęła zadowolona, przymykając powieki, chcąc cieszyć się powietrzem łaskotającym jej policzki. Otwarła oczy, karcąc się w myślach, że daje się ponieść emocjom. To nie przejażdżka była ważna. To jej sąsiad był priorytetem i to jego musiała spotkać. Skręciła więc w boczną dróżkę i wjechała na prawie niewidoczną już ścieżkę, która oddzielała ziemię Moore’ów od ich ziem. Jechała przez chwile chcąc wypatrzyć osobę, którą liczyła spotkać jednak na darmo. Kiedy dojechała do północnych lasów, do których nigdy się nie zapuszczała, chciała zawrócić, lecz do tej pory spokojny koń, nagle czegoś się przestraszył i zrzucił niespodziewającą się niczego dziewczynę z siodła. Sam krzyknęła, podnosząc dłonie by zakryć nimi swą głowę. Koń natomiast stanął na tylnych nogach i popędził w kierunku polany z której przybyły.
            Sam otrząsając się z szoku, po upadku, wstała i zaczęła gwizdać i wołać klacz, lecz to nie przynosiło żadnego skutku. Westchnąwszy pod nosem, otrzepała się z trawy i rozejrzała po okolicy. Ojciec nigdy nie pozwalał zapuszczać się jej tak daleko. Nie wiedziała wprawdzie dlaczego, lecz nie chciała się o tym przekonywać. Szukając jakiegoś znanego punktu odniesienia, rozejrzała się po okolicy, lecz nic nie przykuło jej uwagi. Zastanawiając się co zrobić w tej sytuacji, ruszyła brzegiem lasu, przypominając sobie, że niedaleko jest jezioro, nad którym codziennie o tej porze przesiaduje pan Duncan łowiąc ryby. Ruszając coraz bardziej zagłębiała się w las, gdyż nie posiadając zmysłu orientacji, omylnie zboczyła z ogranej ścieżki, gdyż jej głowa zajęta była myślą o ojcu, który będzie wściekły.
- Gdzie ja jestem? 
Ze strachem w oczach rozejrzała się w poszukiwaniu jakiegoś jaśniejszego pola, pogrążonym w ciemnościach lesie, który mógłby wskazywać na puste pole, lecz niebo jakby pociemniało, jakby robiąc jej na złość. Kiedy po kilkunastu minutach marszu i co rusz oglądaniu się za siebie, usłyszała grzmoty, a na niebie pojawiły się błyski, przestraszył się nie na żarty. Zaczęła biegać po ciemnych, leśnych ostępach, szukając miejsca, w którym mogłaby się skryć przed nadchodzącą burzą. Nic jednak w jej mniemaniu nie było dość bezpieczne, co zmusiło ją do brnięcia dalej w las, w poszukiwaniu kryjówki.
Kiedy z nieba lunęła zasłona deszczu i wzmógł się wiatr, Sam pożegnała się z życiem, myśląc iż zginie, nagle ujrzała w oddali drewnianą chatkę, obficie porośniętą mchem. Mogło jej się tylko wydawać, gdyż była u kresu wytrzymałości fizycznej jak i psychicznej, lecz gdy podbiegła bliżej jej fatamorgana nie zniknęła.
Nie wierząc w swe szczęście, puściła się biegiem do drzwi i pchnęła je mocno. Te jednak nie drgnęły. Sam przez chwile rozważała zniszczenie na wpół spróchniałych desek, lecz nie wiedziała do kogo należy domek, więc nie mogła ich niszczyć. Usilnie myśląc przez chwilę, w jej oczy wpadła mała szczelina pomiędzy framugą, a drewnianymi wrotami. Przez szparę dojrzała mały metalowy haczyk. Ciesząc się jak dziecko, podniosła z ziemi mały patyk i zrzuciła blokadę. Zadowolona weszła do pomieszczenia i szczękając zębami, rozejrzała się po pomieszczeniu.
Było stosunkowo małe, z drewnianymi ściankami oraz podłogą. Po lewej stała jakaś szafa. Gdy do niej zajrzała, zobaczyła metalowe kubki, jakiś spleśniały kawałek chleba oraz kilka powykrzywianych sztućców. Na wprost znajdowało się łóżko z zakurzonym materacem i kocem przewieszonym przez jego metalowe boki, zerwała pomarańczowy materiał i otwierając drzwi, postanowiła go wytrzepać z kurzu. Lepsze to nisz nic – pomyślała, kaszląc z powodu obfitego dymu, który ulatywał z koca. Była przemoknięta do kości, więc nie będzie wybrzydzać. Po powrocie do pomieszczenia, dostrzegła mały piecyk i podziękowała za niego niebiosom. Obok leżały suche drwa, które, nie myśląc zbyt długo umieściła w piecyku i podpaliła zapałkami, leżącymi za nimi.
Czekając aż w pomieszczeniu zrobi się ciepło, zrzuciła z siebie mokre ubrania, wieszając je na oparciu łóżka i przysuwając zepsuty mebel bliżej ognia. Owinęła się kocem, siadając przy palenisku. Miała nadzieję, że koń wrócił na Free Horse. Ojciec byłby niepocieszony, gdyby stracił klacz. Wsłuchując się w kapanie oraz moce grzmoty, zastanawiała się, czy ulewa szybko przejdzie. Nie miała zamiaru spędzać nocy w obcej chacie pośrodku lasu.
            Krzyknęła z przerażenia, gdy nagle, rozległ się potężny huk, lecz to nie miało nic wspólnego z szalejącą burzą. Odwróciła się i ujrzała ciemną, rosłą postać w drzwiach. Zerwała się z krzykiem, szukając czegoś czym mogłaby rzucić w niespodziewanego gościa, lecz niczego nie miała po ręką, Zawinęła się szczelniej kocem, dziękując swej przezorności, za to iż nie rozebrała się do naga, zostawiając na sobie bieliznę.
- Wynoś się! – Krzyknęła, gdy drzwi za ciemną postacią się zatrzasnęły, a gość zaczął wolnym korkiem zmierzać ku niej. – Odejdź!
            Skuliła się w rogu pomieszczenia, chowając twarz w kocu, nie chcąc widzieć co się teraz stanie.
- Sam? – Niski męski głos, dziwnie jej znajomy, sprawił, że cały strach ulotnił się tak szybko jak się pojawił. Dziewczyna uniosła głowę i o mało co nie pisnęła z radości, gdyż o parę kroków stał jej cudowny sąsiad. – Co ty tu do diabła robisz?
- Zgubiłam się…
            Mężczyzna westchnął, kręcąc w niedowierzaniu głową. Usiadł przy piecyku, zdejmując z siebie przemoczony płaszcz. Ze zdziwieniem dostrzegła, że jego koszula była całkiem sucha. Obrzucając na bok swój stetson, przeczesał palcami swe krucze włosy, odchylając głowę do tyłu. Sam zdobywając się na śmiałość, usiadła obok niego. Przez chwilę milczała, wpatrując się kątem oka w męską twarz, lecz szybko zostało to przez niego zauważone.
- Sam… - Szepnął, przymykając powieki. – Opowiadaj jak się tu znalazłaś?
            Dziewczyna nieco niepewnym głosem, przez chwilę się jąkała, zaczynając od opowiadania o koniach, które kupił ojciec. Luke w pewnym momencie roześmiał się i dłonią zmierzwił jej mokre włosy.
- Nie musisz opowiadać co jadłaś na śniadanie. Powiedz mi tylko jak to się stało, że się zgubiłaś.
            Sam znieruchomiała, ciągle czując na włosach jego dotyk. Sąsiad był tak przystojny, miły i… kochała go tak mocno. Pomimo tego, że w pomieszczeniu nie było zbyt ciepło jej ciałem wstrząsnął płomień. Serce galopowało jej w piersi, a policzki z pewnością był barwy świeżych buraków. Drżącymi palcami odgarnęła kosmyk włosów za ucho, chcąc sklecić jakąś w miarę sensowną wypowiedź.
- Koń mnie zrzucił, a nie mam… Co ty robisz?!
            Luke nie zwracając uwagi na jej protesty, rozchylił pomarańczowy koc i obejrzał jej plecy, sprawdzając palcami jej kark, dotykając łopatek. Sam jęknęła, czując jakby dotykał jej nie dłońmi a rozgrzanym prętem. Zadrżała mimowolnie, chcąc się odwrócić, lecz jej na to nie pozwolił.
- Mogłaś sobie coś złamać. – Szepnął, a dziewczyna jęknęła głucho, gdy poczuła na uchu jego gorący oddech. Nie odpowiedziała na jego pytanie, gdyż nie umiała nic z siebie wydusić. Z pewnością gdyby teraz spytał ją o imię, nie umiałaby go sobie przypomnieć. Jego delikatne palce ciągle wędrowały po jej plecach, sprawdzając, czy nie ma okaleczeń. – Musisz na siebie uważać.
            Sam odwróciła lekko głowę, chcąc zajrzeć mu w oczy. Kompletnie zapomniała o kocu, który zsunął się po jaj ramionach, opadając na jaj uda. Ich spojrzenia się spotkały. Sam myślami była tylko tutaj, tylko przy nim, czując jak bardzo go kocha.
- Sam, nie patrz tak…
            Chrząknięcie Luka nie zatrzymało jej płonącego pożądaniem spojrzenia. Co wydało jej się podbudowujące, to to, że mężczyzna również, patrzył na nią z pasją. Nie chcąc przedłużać tej chwili podniosła się na kolana i chwytając za jego koszulę, musnęła delikatnie jego usta.
- Sam… - Jęknął pomiędzy jej nieśmiałymi pocałunkami. Dziewczyna przymknęła powieki, wplątując palce w jego długie włosy. – Nie powi…
            Luke urwał, gdyż Sam w tym momencie przejechała swym językiem po jego dolnej wardze. Z gardła Moorea wydobył się zduszony jęk, które trochę zaskoczył Sam. Miała już się odsunąć, kiedy mężczyzna przyciągnął ją do siebie, wpijając się w jej wargi. Jego usta zawładnęły nią w sekundzie. Sam przysunęła się do niego, przyciskając piersi do jego torsu, a mężczyzna nie czekając długo położył dłonie na jej plecach, wędrując nimi po jej lędźwiach, brzuchu, zmierzając ku piersiom. Sam działając instynktownie, rozchyliła usta, co Luke wykorzystał wsuwając do nich język. Dziewczyna rozwarła szeroko oczy. Zadrżała po chwili, a jej powieki ponownie opadły. Ta pieszczota była tak przyjemna, że marzył by nigdy się nie skończyła. Nagle mężczyzna oderwał się od niej gwałtownie i chwytając z podłogi koc, okrył nim jej gołe ramiona.
- To nie powinno mieć miejsca. – Szepnął, nieświadomie powodując pierwsze pęknięcie na dziewczęcym sercu. Zerwał się na równe nogi i nerwowo zaczął przemierzać pomieszczenie. – Jesteś zbyt młoda…
            Sam uśmiechnęła się pod nosem, węsząc nadzieję.
- Nie uważam byś był stary.
- Sam… tu nie chodzi o mnie, tylko o ciebie.
            Mężczyzna nie zwolnił kroku ani na chwilę. Ciągle przemierzał pomieszczenie co jakiś czas przeklinając lub mamrotając coś pod nosem, jednak dziewczyna nawet nie starała się tego zrozumieć. Postanowiła zadziałać. Podsłuchując rozmowę matki i jej koleżanki, usłyszała, że nic tak nie działa na mężczyznę jak kobiece ciało. Szczerze uważała jednak, że nie jest zbyt pociągająca i dużo brakuje jej do modelki, czy pięknej aktorki, lecz postanowiła spróbować. Podniosła się odrzucając na bok pomarańczowy koc i podeszłą do Luka. Ten nagle zatrzymał się i zlustrował ją wzrokiem. Poczuła zawstydzenie gdy jego oczy zatrzymały się dłużej na jej piersiach, lecz nie się nie cofnęła.
- Luke, proszę… Kocham cię.
            Wspięła się na palce i musnęła jego uchylone wargi. Chwyciła oburącz za jego szyję, przyciągając jego głowę. Luke położył dłonie na jej ramionach i drżącymi rękoma pogładził jej skórę. Choć jego usta ciągle nie odpowiadały na pocałunki, dziewczyna nadal je muskała.
- Sam, nie mogę…
- Możesz. – Wyszeptała między pocałunkami, przenosząc dłonie na jego piersi. – Chcesz tego tak samo jak ja.
            Luke stanowczym ruchem, odepchnął ją od siebie. Sam chciała ponownie się do niego przysunąć, jeszcze choć przez chwilę poczuć ciepło jego ciała, lecz jego groźna mina ją do tego zniechęciła.
- Do jasnej cholery, jesteś jeszcze dzieckiem!
- Nie jestem dzieckiem! – Zaprzeczyła mu stanowczo, nieświadomie podnosząc głos do krzyku. – Wiem co to seks i pożądanie.
            Luke pokiwał głową i podchodząc do jej ubrań, wziął je i rzucił w jej stronę. W ostatniej chwili je pochwyciła.
- Ubieraj się. – Nakazał odwracając się do niej tyłem. – Nic nie wiesz na ten temat i jeszcze parę lat minie, zanim się o tym dowiesz.
- Jestem aż tak odrażająca?
            Posłusznie zaczęła zakładać na siebie mokre ubrania, starając się nie rozpłakać. Poczuła się jak trędowata, której nikt nigdy nie zechce. Mimo, że kochała sąsiada ten ją odrzucił, gdyż ciągle uważał ją za dziecko. Gdy skończyła ruszyła do drzwi, czując, że nie może tu dłużej zostać. Nie chciała na niego patrzeć, nie chciała go widzieć. Mężczyzna odrzucił ją, złamał jej serce i zdeptał jej dumę. Nie obchodziło jej teraz jak trafi do domu. Chciała uciec i schować się, gdzieś gdzie mężczyzna jej nie znajdzie.
- Sam… Za kilka lat podziękujesz mi za to.
            Prychnęła pod nosem, otwierając drzwi. Mogła mu wprawdzie odpyskować, lecz nie miała na to siły. Luke podszedł do niej i nie pytając o nic, podniósł ją za biodra i usadził na siodle swojego złotawego Palomino. Wspiął się na siodło i przyciągnął ją do swe piersi, pociągając za wodze.
- Odwiozę cię do domu.
Choć była na niego wściekła, oparła się ufnie na jego piersi i przymknęła powieki. Bardziej od dumy cierpiało jej serce. Powiedziała mu, że go kocha, a ten nie postarał się o jakąkolwiek odpowiedź na to wyznanie. Nie sądziła, że także wyzna jej iż się zakochał, lecz liczyła choćby na jakieś małe zapewnienie, że nie jest mu obojętna. Choć tego nie powiedział, była pewna, że mężczyzna nią pogardza. Co innego powstrzymałoby go od spełnienia jej pragnień i pokazania jej fizycznego aspektu miłości? Tylko wstręt…
W milczeniu dojechali do Free Horse. Kiedy koń przystanął na podjeździe, z domu wybiegła jej rodzina. Zapłakana Rose, jej młodszy braciszek Simon, a także Richard. Sam nie od razu dostrzegła minę ojca.
- Sam! – Krzyknął, biegnąc do nich. Jego głos przepełniony był wściekłością, a Sam bała się, że ojciec ją spierze w obecności Moorea. Luke zeskoczył z siodła i zsadził z niego Sam w chwili, kiedy dopadł do nim Anderson. Chwycił córkę za ramiona i przytulił ją do swej piersi. – Tak bardzo się o ciebie bałem!
            Dziewczyna o mało co nie zemdlała. Nigdy nie widziała by ojciec był tak przestraszony. Spodziewała się raczej, że da jej szlaban i cofnie kieszonkowe, lecz ten prawie łkając, przytulał ją, gładząc drżącymi dłońmi jej głowę.
- Koń ją zrzucił i zgubiła się w lesie. – Wyjaśnił krótko Luke, przerywając ich powitanie.
Richard odsuwając się od córki, poklepał go po ramieniu, uśmiechając się z wdzięcznością.
- Dziękuje ci chłopcze, że ją znalazłeś.
            Sam prychnęła cicho pod nosem. Nie wiedziała jak Luke mógł ją znaleźć, skoro wcale jej nie szukał.
- Może wpadniesz na herbatę i ciasteczka?
- Tak.
- Nie! – Opowiedzieli w jednej chwili, wprawiając w zdziwienie rodzinę Andersonów. Sam pokiwała głową. – Na pewno pan Moore, chce już wrócić do domu.
- Bardzo chętnie napije się herbaty.
            Richard ruszył w stronę domu, a Sam zagryzając zęby ze złości chciała zrobić to samo, lecz Luke złapał ją za ramię.
- Chyba należy mi się herbata?
            Sam spróbowała się dyskretnie wyrwać, lecz tylko bardziej się do niego przybliżyła. Poniosła oczy, przyglądając mu się ciekawie. Nie wiedziała dlaczego teraz chciał się do nich wprosić, choć wcześniej ją odrzucił.
- Nic ci się nie należy! – Syknęła, czując, że na policzki znów wstępuje jej rumieniec. – Nikt cię nie prosił o ratunek!
            Tym razem skutecznie wyrwała swe ramie z mocnego uścisku i postąpiła parę kroków w stronę domu. Luke najwyraźniej nie uważał rozmowy za zakończoną.
- Powinnaś mi chociaż podziękować!
            Odwróciła się ze złością i uderzyła pięścią w jego pierś. Dawno powstrzymywane zły wściekłości popłynęły rzewnie po jej policzkach.
- Nie mam ci za co dziękować. Chciałam tylko, żebyś ze mną był, a ty mnie nie chciałeś! Niczego w życiu nie żałuje tak bardzo, jak tego, że myślałam, że cię kocham i chciałam ci się oddać!
            Luke wpatrywał się w nią bez słowa. Przez zamglony płaczem obraz nie mogła dostrzec wyrazu jego twarzy.
 - Nienawidzę cię i nigdy więcej nie chcę cię widzieć!
            Odwróciła się, zostawiając mężczyznę na podjeździe, ruszyła do domu. Kiedy otwierała drzwi, wiedziała, że nigdy więcej nie da mu się skrzywdzić, nigdy nie da mu tej szansy…

- To chyba tyle…
            Te słowa zakończyły opowieść Sam. Alex z otwartymi szeroko oczami, patrzyła na przyjaciółkę w przerażeniu. Samantha szturchnęła ją lekko, przypatrując się jej twarzy, przygryzając w nerwach swą dolną wargę.
- Sam… - Ciche jęknięcie wydobyło się z gardła przyjaciółki. Amerykanka uśmiechnęła się, gdyż była szczęśliwa, że opowiedziała Alex o tym wszystkim. Czuła się oczyszczona, tak jakby wyspowiadała się. Wolała to zrobić przed przyjaciółką, niż klechą, który najprawdopodobniej pomachałby jej przed nosem krucyfiksem, strasząc piekłem. Stanowczo te słowa nie nadawały się dla uszu duchownego. – Luke jest…
- Świnią. – Szepnęła, zagryzając usta jeszcze mocniej. – Albo gejem…
- Nie!
            Alex krzyknęła, machając energicznie głową. Choć marzyła o tym by skończyć temat seksownego sąsiada, który trochę ją irytował, bardzo była ciekawa jakie Alex wysnuła wnioski po jej opowieści.
- Zazdroszczę ci.
            Sam pisnęła, rozszerzając swe powieki do granic.
- Luke jest zawsze miły, uprzejmy… - Alex zaczęła wymieniać wszystkie pozytywne cechy mężczyzny. Sam w pewnym momencie, spojrzała na nią z ciekawością, gdyż Alex powiedziała, że Moore jest „gorący”. To określenie jakoś jej do niego nie pasowało, przynajmniej Alex nie powinna tak go określić! – Nie to co jego brat!
            Sam roześmiała się radośnie, gdyż nie w stronę Luka zmierzały jej myśli lecz Toma. Przyjaciółka natomiast zupełnie niewzruszona jej śmiechem, marudziła pod nosem.
- Czasami nie wiem o co mu chodzi! – Jęknęła, zaciskając pięści. – Niekiedy traktuje mnie jak idiotkę, a innym razem, gdy mam ochotę z niego zrezygnować, całuje mnie! Czasami nie wiem czy go kocham czy nienawidzę!
- Możemy go przetestować…

            Sam zamyśliła się, a zaraz potem, gdy ułożyła w głowie cały plan, chwyciła za nierozpoczętą butelkę wina i nalewając do dwóch kieliszków, czerwony trunek, przybliżyła przyjaciółce swój plan. Strzeż się Tom… - Pomyślała, uśmiechając się szatańsko…

1 komentarz:

  1. Przetestowanie tego mrocznego Toma jest tak niewiarygodne, że aż szok.Dziewczyny mogą wpakować się w nielada kłopoty, mam jednak nadzieję, że może nie będzie, aż tak źle.

    OdpowiedzUsuń