I dobre chwile są, a serca nasze powtarzają wciąż...
Odkąd przyjęłam pod
swój dach pana Bingley’a minął tydzień. Od razu następnego dnia udałam się do
administratora budynku, spytać czy mogę zatrzymać u siebie psa i czy nie będzie
to dla niego jakiś kłopot, jednak gdy tylko weszłam do jego mieszkania,
zrozumiałam, że raczej nie będzie z tym problemu. Mianowicie żona
administratora, sama hodowała niezliczone ilości kotów. Z uśmiechem na ustach powiedziała,
że jej męża niestety nie ma teraz w domu i kazał mi się nie martwić. Zapewniła
mnie, że jakby co przekona go, by zniósł ten głupi zakaz. Podziękowałam jej i z
uczuciem ulgi wyściskałam starszą kobietę.
Teraz mogłam legalnie
trzymać u siebie Bingley’a, co spowodowało u mnie taką radość, że gdy tylko
weszłam do mieszkania, uściskałam serdecznie czworonoga. Od tamtej pory moje
życie stało się jakieś radośniejsze. Głównie zabierałam go ze sobą do pracy i
tam w przerwach bawiłam się z nim. Po powrocie do domu, od razu chwytał w zęby
smycz i zmuszał mnie do spaceru, a nocą zawsze wskakiwał do mojego łóżka,
grzejąc mi nogi. Musiałam przyznać, że wyrwał kawałek mojego złamanego serca
dla siebie, zaleczając odrobinę miłosne rany.
Mężczyzna, którego
spotkałam w sklepie nie odzywał się. Trochę bałam się, że któregoś dnia będzie
czekał na mnie pod budynkiem, lecz szczęśliwie nic takiego nie nastąpiło.
Nieco zaskoczona
spojrzałam na wyświetlacz komórki. Tak bardzo się zamyśliłam, że nie zauważyłam
nadchodzących wiadomości.
Rano zadzwoniłam do
przyjaciółki z prośbą, czy mogę zostawić u niej Bingley’a. Musiałam ją o to
poprosić, ponieważ dzisiaj, nie mogłam go zabrać ze sobą do gabinetu. Miałam
sporo umówionych wizyt psich pacjentów, a nie chciałam by zwierzęta pogryzły
się ze sobą. Wolałam tego uniknąć. Susan, ku mojej wielkiej uldze, zgodziła się
zostać z Bingley’em. Odkąd go u niej zostawiłam, parę razy do mnie dzwoniła z
jakimiś niedorzecznymi pytaniami typu: „Patrzy na mnie i piszczy, co ja mam
zrobić?”. Niestety musiała sobie dać radę beze mnie. Ostatecznie za pół godziny
kończę pracę, więc to nie jest zapewne sprawa życia lub śmierci, która nie może
zaczekać.
Gdy ostatni pacjent
wyszedł ściągnęłam fartuch i krzycząc na pożegnanie Dorothy, wybiegłam jak
burza chcąc jak najszybciej zobaczyć się z moim psem.
Mój pies… To wspaniałe,
że spotkałam go wtedy. Zwierzę chociaż chwilami pozwalało mi zapomnieć. Wystarczyło
przytulić się do miękkiej białej sierści, by zapomnieć o wszystkich troskach. W
drodze przypomniałam sobie o nieodczytanej wiadomości od Sue.
- Co? – Szepnęłam,
czytając kilka słów, które napisała mi przyjaciółka. Dla pewności odczytałam je
na głos. – Czekam na ciebie w parku, tam gdzie zwykle. Przyjdź najszybciej jak
się da!
Nie
miałam czasu by jej odpisać, prawie biegiem puściłam się w kierunku parku. Może
rzeczywiście stało się coś strasznego. Miałam nadzieje, że nie zgubiła mojego
Bingley’a inaczej będę musiała ja zabić. Co gorsze znowu zostałabym całkiem
sama, a tego nie mogłabym znieść.
Wbiegłam do parku jak
szalona strasząc gołębie. Ptaki z piskiem rozleciały się na wszystkie strony.
Dysząc, zaczęłam rozglądać się za Susan, jednak nie mogłam jej nigdzie
dostrzec. Podbiegłam do miejsca, gdzie zwykle rozkładałyśmy koc i spanikowałam.
Nie było jej tutaj! Trzęsącymi się dłońmi próbowałam wydobyć telefon z kieszeni
spodni kiedy nagle znieruchomiałam.
Kilka metrów dalej, w
alejce, dostrzegłam postać w czarnym dresie, która przechadzała się trzymając w
ręce smycz… z moim psem! Posturą sporo
przewyższała Susan, więc to na pewno nie była ona. Szybkim krokiem ruszyłam w
tamtą stronę. Niestety kaptur na głowie, uniemożliwiał mi identyfikacje, lecz
to na pewno był mężczyzna.
- Co pan robi z moim
psem! – Krzyknęłam, na co stanął w miejscu, lecz się nie odwrócił. – Masz mi
oddać pana Bingley’a ty wstrętny...
W takich chwilach mówi
się, że cały świat wali się na głowę. Dlaczego teraz?
Przede mną stał nie kto
inny, tylko Tom. Wpatrywałam się w niego jakby nie istniał. Czy ja czasem nie
zwariowałam? Nie, to na pewno nie on… Zwidy zdarzały mi się dość często w tym
miesiącu, jednak żadna nie była aż tak wyraźna.
- Christien…
Omamy słuchowe? Nigdy!
Wyciągnęłam dłoń i ściągnęłam mu kaptur. Szybko cofnęłam rękę i odsunęłam się o
kilka kroków. Zwid nie zniknął, co oznaczało, że to naprawdę był Thomas. Był
jeszcze przystojniejszy niż go zapamiętałam. Ściął odrobinę włosy, co nadało
jego twarzy młodszego wyglądu, a oczy… zwykle błyszczące z rozbawienia teraz
patrzyły na mnie z powagą. Moje serce zabiło mocniej, jakby obudziło się z
długiego snu, w kącikach oczu pojawiły się łzy. Nie chciałam znów przez to
przechodzić.
- Niech mi pan odda
psa.
Nakazując wyciągnęłam
dłoń po smycz, jednak nie zrobił ani kroku. Dlaczego się tu zjawiłeś? Po co
znów chcesz mącić w moim życiu?
- Tak bardzo za tobą
tęskniłem…
Chciał się do mnie
zbliżyć, lecz odsunęłam się, co zmusiło go do porzucenia tego zamiaru.
- Tęskniłeś?! –
Wykrzyczałam, nie zwracając uwagi na ludzi, którzy przyglądali się nam
ciekawie. Miałam gdzieś co sobie o mnie pomyślą. – Od prawie dwóch miesięcy
czekam na jakąkolwiek wiadomość od ciebie! Cała w nerwach, boje się czy aby ci
się nic nie stało, zamiast spać płaczę w poduszkę, myśląc że już nigdy cię nie
zobaczę, a ty zjawiasz się nagle w moim życiu i znów przewracasz je do góry
nogami! Co ty tu w ogóle robisz i skąd masz mojego psa?
- Od Susan. Prosiłem ją
by napisała do ciebie tego smsa. Sam chciałem do ciebie zadzwonić, ale… bałem
się, że nie będziesz chciała ze mną rozmawiać i…
- Miałeś rację, nie
chcę!
Umysł nakazywał mi wiać jednak ciało… moje ciało mnie
zdradzało. Marzyłam by przytulić się do jego piersi, znów poczuć na wargach
jego namiętne pocałunki, chciało być znów kochane…
- Chris… kochanie… -
Niewiele myśląc, wtuliłam się z jego ramiona. Tak bardzo tego pragnęłam, wręcz
musiałam to zrobić, zanim by zniknął po raz kolejny. Przytulił mnie do swe
piersi i głaskał po głowie. Nie mogłam już dłużej powstrzymywać cisnących się
do oczu łez. Rozpłakałam się na dobre, mocząc mu przy tym bluzę. – Pewnego
wieczoru, gdy wracałem z planu, ukradziono mi samochód.
- Co to ma z tym
wspólnego?!
Thomas ze wszystkim
szczegółami opowiedział mi o całym zajściu. Gdy zobaczył, że jego wóz został
skradziony, przypomniał sobie, że w środku była także komórka. Wraz z
samochodem, stracił nie tylko komórkę, ale także wszystkie numery telefonów.
Niestety nie miał pamięci do numerów, przez co nie mógł oddzwonić.
Spojrzałam na niego
sceptycznie, marszcząc przy tym brwi. Nie wiedziałam czy uwierzyć w jego
historie, ostatecznie mógł ją wymyślić na poczekaniu.
- Dobra… - Wyciągnął z
kieszeni telefon i przyłożył go do ucha. Nie miał tej samej komórki, co w ośrodku,
więc albo miał drugą, albo mówił prawdę… - Mamo? Mogłabyś opowiedzieć, co
zdarzyło się z moim samochodem?
Odsunął aparat od ucha
i kliknął przycisk, przez co mogłam usłyszeć kobietę na głośniku.
- Ale powiedz mi synku,
spotkałeś się już z Christien?
Z zaskoczenia pisnęłam
patrząc na niego szeroko otartymi oczyma. Powiedział o mnie mamie?
- Proszę, po prostu to
zrób…
Kobieta zaczęła
opowiadać. Po kilku zdaniach zdałam sobie sprawę, że mówił prawdę. Wzięłam od
niego telefon i przerwałam połączenie. Było mi wstyd, że mu nie uwierzyłam,
lecz miałam swoje powody. Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Christien, kocham cię
i już nigdy nie zostawię cię na tak długo.
- A kiedy wracasz do
Anglii?
- Nie wracam. –
Uśmiechnął się szelmowsko, wyciągnął dłoń i stuknął palcem w mój nos. – Jakiś
tydzień temu kupiłem mieszkanie w Brooklynie i znalazłem korzystną ofertę pracy
w tutejszym teatrze, więc Anglia mnie nie potrzebuje.
- Tom…
Przyciągnął mnie do
siebie, sprawiając jak za dotknięciem magicznej różdżki, że poczułam się
fantastycznie. Jak ja tęskniłam za tymi wspaniałymi ustami. Zarzuciłam mu
ramiona na szyje, przyciągając jego głowę bliżej, by pogłębić pocałunek. Och,
Tom, mój kochany Tom…
Po kilku chwilach
Thomas przerwał pocałunek i spojrzał mi prosto w oczy.
- A czy ty Chris… -
Zauważyłam, że zagryza usta z nerwów. – Czy ciągle mnie kochasz?
- Najgorsze w tym
wszystkim jest to, że ciągle cię kocham, ty podły draniu!
Ponownie złączyliśmy
swe usta w namiętnym pocałunku, jednak nie na długo. Pan Bingley szczeknął
niecierpliwie i zaczął szarpać za smycz.
- Tom… Chyba pan
Bingley czuje się zazdrosny.
Zachichotałam i
odsunęłam się odrobinę. Wyciągnęłam w jego stronę dłoń, którą pochwycił bez
namysłu. Trzymając się za ręce spacerowaliśmy po parku.
- Tak właściwie… -
Odezwał się po paru minutach Thomas, obejmując mnie ramieniem. Do mojej duszy
znów powrócił spokój. – To dlaczego nazwałaś psa – Pan Bingley?
Spojrzałam z uśmiechem
na ukochaną twarz. W sumie nie wiedziałam dlaczego to zrobiłam, choć
podświadomie…
- No bo… Chyba nie
umiałabym pokochać nikogo innego prócz Bingley’a
Tom roześmiał się
głośno, a zaraz potem i ja do niego dołączyłam.
- Och Chris…
Wieczorny Brooklyński
wiatr, obok śpiewu ptaków i głośnych, samochodowych klaksonów, niósł także i
nasz śmiech. Zapowiedź tego, co jeszcze nas czekało, a także potwierdzenie, że
prawdziwa miłość, o której zawsze marzyłam w końcu i mnie spotkała…
The End
Super czekam na kolejny rozdział drugiego opowiadania
OdpowiedzUsuńNo i stało się... rozmarzyłam się strasznie. To się nazywa piękne zakończenie ^^.
OdpowiedzUsuńNo proszę, ale się to zakończyło, choć wszystko znam od podszewki, to jak zawsze z przyjemnoscią czytam i oczekuję ciągu dalszego. Szkoda, że to opowiadanie dobiegło końca, ale na szczęscie jest jeszcze "Będziesz mój", które nie ustępuje mu w geniuszu twojego tworzenia, lecę więc dalej!
OdpowiedzUsuń