poniedziałek, 15 czerwca 2015

* 7. Miał sto innych dla nas szans, lecz dał największą, ufał nam…

Miał sto innych dla nas szans, lecz dał największą, ufał nam…

Miałam nie mały dylemat. Dzisiejszego dnia wstałam targana nieprzyjaznymi myślami, które wysnułam wczorajszego wieczora leżąc już w łóżku.
Doprowadzona do porządku zjawiłam się wczoraj na kolacji jak zwykle, jednak nic nie było już takie jak wcześniej. Jak tylko mogłam unikałam wzrokiem pana Bingley’a, jednak i tak wgapiałam się w niego zdecydowanie zbyt często. Przy stole zamieniłam z nim zaledwie kilka słów. Przez mój cholerny brak doświadczenia z mężczyznami nie wiedziałam, czy mam zachowywać się tak jak dotychczas, czy jakoś inaczej.
Zaskoczył mnie wyśmienity humor pani Collins, która co jakiś czas rzucała w moją stronę radosne spojrzenia. Także Wickham i Sue patrzyli na mnie jakoś dziwnie, tyle, że spojrzenie pułkownika było ciekawe, a oczy Sue jakby rzucały na mnie jakąś klątwę. Wtedy przypomniałam sobie o telefonie komórkowy. No tak! Wiedziałam, że dostanie mi się za niego reprymenda od przyjaciółki.
Tak jak myślałam, zaraz po kolacji zjawiła się w moim pokoju.
- Nie mogłaś mi chociaż odpisać na tego cholernego smsa!? – Od progu wrzasnęła na mnie, wymachując groźnie rękoma. – To było takie trudne!?
Przeprosiłam ją i wyjaśniłam, że telefon przepadł w jeziorze. Pominęłam niektóre fakty, zwłaszcza ten z Thomasem. Nie chciałam by przyjaciółka się o mnie martwiła, a raczej nie chciałam, by znów mnie pouczała, żebym nie zatracała się w ten niemający przyszłości związek.
No właśnie. Niby utwardziłam się w przekonaniu, że pan Bingley nie przebywa ze mną, ponieważ został mi przydzielony i tak naprawdę mu się podobam, że dobrze się czuje w moim towarzystwie, jednak wątpliwości zostały. W każdym bądź razie, nic to nie da, jeśli będę się bez sensu zamartwiać. Co ma być to będzie i nie warto się przez to smucić.
Podeszłam do szafy i zaczęłam przeglądać powieszone w niej suknie od pani Collins. Przyglądając się im krytycznym okiem stwierdziłam, że żadna nie jest odpowiednia. Nie mając żadnego wyboru wyciągnęłam pierwszą z brzegu suknie w blado różowym kolorze. Czekając na służącą umyłam się i spróbowałam samodzielnie ułożyć sobie włosy. Chyba wyszło mi nie najgorzej, bo gdy ostatnie sznurki gorsetu były już dociągnięte, pokojówka wyszła.
Po raz ostatni spojrzałam na swe odbicie.
- Zmieniłaś się Chris… - szepnęłam do lustra.
Teraz już wiedziałam to na pewno. Ten wyjazd tak jak się spodziewałam zmienił moje życie, oczy, które spoglądały na mnie z tafli nie były już tymi samymi, które znałam.

* * *

Ciągle się śmiejąc, wkroczyliśmy do rezydencji Collinsów. Strzelanie do wypchanych zwierzaków było doprawdy cudowną rozrywką, lecz przejażdżka na sianie, była bez porównania lepsza. Ciasne ramy, w które zostałyśmy wciśnięte, zniknęły na jakiś czas tam na wozie, lecz teraz zapewne powrócą sztywne formy i odpowiednia etykieta. Z jednaj strony szkoda mi było biednego pana Wickhama, który musiał zostać z tą jędzą.
- Biedaczek! Będzie musiał sobie jakoś poradzić z tą prawie, że wojenną raną, Lady Mery. – Powiedziała Sue zanosząc się śmiechem.
Także się uśmiechnęłam, z rozmarzeniem przyglądając się jej radosnej twarzy. Już dawno nie widziałam przyjaciółki tak szczęśliwej. Ją także urzekło to miejsce, lecz zapewne gdybym o to spytała ostro by zaprzeczyła.
Korzystając z tego, że Susan pogrążyła się w rozmowie z panem Darcy’m, wolno, by nie zwrócić ich uwagi, postąpiłam kilka kroków w tył.
- Czyżby próbowała, pani zwiać? - Cichy, zachrypnięty szept pana Bingley’a jak zwykle mnie przestraszył i przyprawił o gęsią skórkę. – Beze mnie?
Nic nie mówiąc, chwyciłam go za dłoń i pociągnęłam za sobą. Przeszliśmy kawałek, starając się jak najciszej stawiać stopy. Gdy już oddaliliśmy się na bezpieczną odległość, roześmialiśmy się głośno, ciesząc się z tej udanej ucieczki. Nagle Thomas zatrzymał się i wciągnął mnie do jakiegoś pokoju, w którym nigdy nie byłam. Niestety nie miałam czasu się po nim rozejrzeć, ponieważ mężczyzna przyciągnął mnie od razu do siebie, całując czule.
Przywarłam do niego całym ciałem, kładąc mu dłonie na dolnej części pleców. Stęskniłam się już za jego gorącymi ustami i wprawnym językiem, który rozpalał we mnie płomień. Dłońmi gładził mój kark i włosy. Po paru minutach oderwaliśmy się od siebie niechętnie. Jęknęłam w geście protestu, co skwitował uśmiechem.
- Co to z pokój? – Spytałam, rozglądając się ciekawie po pomieszczeniu.
Nie był zbyt… regencki, przypominał raczej składzik na stare meble. Wielkie okno było przysłonięte zasłonami, przez które wpadał tylko cień promieni słonecznych.  Po lewej stronie stała stara szafa bez jednego skrzydła i kilka dziwacznych rzeźb. Po prawej były krzesła, każde z innego kompletu, a pod oknem XIX-wieczna kanapa z bordowymi obiciami. Na nią właśnie ciągnął mnie pan Bingley.
- Thomas… - Szepnęłam nieśmiało, podążając za nim. – Ja nie… znaczy…
Usiadł ostrożnie na sofie, która po naporem ciężaru skrzypnęła cicho. Pociągnął mnie za dłoń i tak oto wylądowałam obok niego na miękkim meblu.
Serce waliło mi w piersi jak szalone. Przełknęłam głośno ślinę i zaczęłam drżeć na całym ciele. Co kobieta i mężczyzna mogą robić sam na sam w pokoju, do którego raczej nikt nie wejdzie? Szanse na czyjeś odwiedziny były, w każdym bądź razie, bardzo nikłe. W oczekiwaniu na jego ruch, zesztywniałam. Natomiast Bingley przytulił mnie do siebie, kładąc głowę na mej głowie.
- Thomas?
- Tom… - Wyszeptał sennie, przeciągając każdą głoskę. – Mów mi Tom.
- Jesteś pewny, że… - Przerwałam na chwile, ponieważ poczułam, że mężczyzna gładzi moje włosy, delikatnie wędrując palcami od szyi do karku, drażniąc mi ucho. - Nikt nas tutaj nie nakryje?
- Przecież nie robimy niczego złego.
Miał rację, za takie rzeczy nie wtrąca się ludzi do więzienia. Rozluźniłam się odrobinę, rozkoszując się jego dotykiem. Długo siedzieliśmy w milczeniu jakby wystarczała nam sama obecność i ciepło naszych złączonych ciał.
- Czy to ja zostałam ci przydzielona przez panią Collins? – Zapytałam zakłócając ciszę. Po prostu musiałam mu zadać to pytanie. Nurtowało mnie od zdarzeń, które miały miejsce w jeziorku. Kiedy długo nie odpowiadał, spojrzałam na niego wyczekująco. – Tom?
- Tak, zostałaś mi przydzielona.
Z jednej strony cieszyłam się , a z drugiej niepokój znów został zasiany w moim sercu i umyśle. Przytuliłam się mocniej do jego piersi, obejmując go ramionami w pasie.
Nie możesz zepsuć tej chwili przez swoje głupie podejrzenia Christien. Jeśli grałby zakochanego dżentelmena, nie przyprowadziłby cię tutaj, nie całowałby cię tak czule…, a może jednak?
- Chris? – Szepnął, a jego głos wydał mi się bardziej zachrypnięty niż zwykle. – Czy chciałabyś się ze mną spotkać, jak to wszystko się skończy?
Uniosła głowę, chcąc zajrzeć mu w oczy. W jego niebieskich tęczówkach nie było ani odrobiny rozbawienia, czy kpiny. Naprawdę tego chciał!
- No nie wiem…
Postanowiłam chwilę się z nim podroczyć. Udając, że rozważam jego propozycję, zaczęłam przesuwać palcem po guzikach jego kamizelki. Nie bardzo mi to wyszło, bo zamiast zdziwienia, na jego twarzy pojawił się uśmiech. Chyba nie byłam zbyt dobrą aktorką.
- Oczywiście, że bym chciała. – Powiedziałam w końcu przykładając bok twarzy do jego piersi. Przymknęłam powieki i wsłuchałam się w miarowe bicie jego serca. – Bardzo tego chce…
- W takim razie mam coś dla ciebie.
Wstał i podszedł do szafy z urwanymi drzwiami. Z jej wnętrza wydobył niewielkie pudełko, opakowane w różowy papier i przewiązane wstążką. Wręczył mi je i usiadł obok.
Podniosłam ze zdziwienia brwi. Co to mogło być? Miałam nadzieje, że nic, co było bardzo drogie, wtedy nie mogłabym tego przyjąć.
- Otwieraj! Na co czekasz?
Ostrożnie rozwiązałam wstążkę i rozerwałam papier. Kupił mi telefon? Z tego co przeczytałam z pudełka był to najnowszy model I-phone’a.
- Nie mogę go przyjąć. - Stanowczo zwróciłam mu pudełko, jednak nie wyciągnął po nie dłoni. Nie mogłam go przyjąć, zapewne wydał na niego sporo pieniędzy. - Przepraszam…
- Dlaczego? – Nie krył swojego zaskoczenia. Pewnie nie spotkał jeszcze kobiety, która by nie przyjęła takiego prezentu. – Nie podoba ci się?
- Podoba. – Zaprzeczyłam, uśmiechając się słabo. – Ale nie o to chodzi. Nie możesz mi dawać takich drogich prezentów.
- Posłuchaj Christien… Czuje się winny, że przeze mnie straciłaś telefon. Nie rób mi tej przykrości i przyjmij go.
Po jego minię poznałam, że dalsze protesty się na nic nie zdadzą. Objęłam go w podziękowaniu jednak nie czułam się w tej sytuacji zbyt komfortowo. Był chyba pierwszym mężczyzną, od którego dostałam prezent. Po kilku sekundach chciałam się odsunąć, lecz Thomas nie chciał mnie puścić.
- Zostań tak jeszcze przez chwile…
No i jak tu go nie kochać?

* * *

- Skąd masz nowy telefon? – Spytała nazajutrz Sue, która odwiedziła mnie w południe w drodze do salonu na rozgrywkę w wista. Nieopatrznie zostawiłam go wieczorem na toaletce, przez co przyjaciółka go spostrzegła, jak tylko przekroczyła próg. Wzruszyłam tylko ramionami i schyliłam się po pantofelki. Siostra jednak nie dawała za wygraną. Podniosła go z blatu i zaczęła się nim bawić. – Jaki bajerancki! Kiedy go kupiłaś?
- Nie kupiłam.
Kiedy byłam już gotowa do wyjścia, obuta w niewygodne pantofle, Sue stała z komórką i patrzyła z niedowierzaniem na wyświetlacz. Nie wiem co mnie podkusiło by ustawić jego zdjęcie na tapecie. Mogłam się domyślić, co za chwile nastąpi.
- Co!? – Jej oczy rozszerzyły się niewiarygodnie, przez co zrobiły się prawie okrągłe. – Chris tylko mi nie mów, że…
- Dostałam go od Thomasa.
Sue przeklęła siarczyście, odłożyła telefon na miejsce i zaczęła krążyć po pokoju. Usiadłam na łóżku, czekając na wygłoszenie tyrady, na którą zbierała siły. W końcu wybuchła.
- Myślałam, że jesteś mądrzejsza, a ty się zachowujesz jak zakochana nastolatka! Nie możesz przyjąć do wiadomości, że płacą mu za to, by się z tobą spotykał i cię podrywał! To tylko aktor! Pewnie na ten telefon dostał od Collins, byś jeszcze bardziej się w nim zakochała! To żigolak, który zapomni o tobie w chwili, gdy przekroczymy bramę tego pięknego i idealnego do zżygania…   
- Susan ja go kocham! – Wrzasnęłam z nieznaną mi do tej pory siłą.
- Tak jak naleśniki czy może bardziej? – Przyjaciółka nie przeraziła się moim wrzaskiem, wyraźnie kpiła ze mnie, czego nie mogłam zaakceptować. Mogą sobie nie wierzyć w głębszą miłość i przeznaczenie, mogła bronić się rękami i nogami przed uczuciami, ale jej sceptycyzm nie dawał jej prawa wtrącania się do mojego życia i dyktowania mi, w kim mogłam się zakochać a kogo miałam unikać. Czy nie mogła mnie zrozumieć? – Pewnie się jeszcze z nim przespałaś!
Tego było już za wiele! Mogła nie wierzyć w miłość, lecz zwątpiła we mnie, a tego nie mogłam tak po prostu przemilczeć i zamieść pod dywan. 
- Czy według ciebie tylko uprawiając z kimś seks można się zakochać?! To czy mu się oddałam czy nie, nie jest twoją sprawą!
To wykrzykując wyszłam, głośno trzaskając drzwiami. Zrozumiałam, że w tej konkretnej sprawie nie mam co liczyć na wsparcie przyjaciółki.

* * *

- Znowu nas pani ograła! – Krzyknął pułkownik Wickham z niedowierzaniem patrząc na rozłożone przed nami karty. Zostałam przydzielona do pary z panem Darcy’m, który także jak ja nie umiał w to grać. Wygraliśmy już po raz któryś z kolei, a ja nadal nie łapałam zasad tej karcianej rozgrywki. – To nieprawdopodobne!
- Jak to powiadają, kto ma szczęście w grze - Para pułkownika – Lady Mery, jak zwykle musiała dorzucić jakąś kąśliwą uwagę. - Nie ma go w miłości.
Faktycznie! Dlaczego musiałam wygrać! Przeklęta kobieta, musiała mi to mówić? Szczęście z wygranej już nie dawało mi takiej radości jak przed chwilą. Usta ułożyły mi się w podkówkę. Z jakiś niewyjaśnionych powodów zachciało mi się nagle płakać.
- Niech się pani nie martwi. - Przechodzący obok stołu do gry Thomas, położył delikatnie dłoń na moim ramieniu, przez co podskoczyłam na krześle. – Niektórzy mają szczęścia w nadmiarze, przez co starczy także i na… miłość. Prawda Darcy?
Z wdzięcznością spojrzałam w ukochane niebieskie oczy. Vincent potwierdził jego słowa i wstał od stołu, przenosząc się na sofę gdzie siedziała naburmuszona Sue. Także wstałam od stołu, przy którym ciągle stał niedowierzający naszemu zwycięstwu Wickham.
Przeniosłam się pod okno i zaczęłam rozmyślać o nieprzyjemnej rozmowie z „siostrą”. Dlaczego Susan nie mogła cieszyć się z mojego szczęścia? Dostałam wiele dowodów na to, że z jego strony nie jest to sztuczne, jego zainteresowanie było prawdziwe. Z rozmyślań wyrwał mnie głos Thomasa.
- Chris coś się stało? – Szepnął cicho, by reszta towarzystwa nie dosłyszała tego, że zwraca się do mnie po imieniu. – Widzę, że coś cię martwi.
- Sue zobaczyła telefon, który od ciebie dostałam. Uważa, że robisz to tylko, dlatego, że tak ci każe pani Collins…
- Porozmawiam z nią.
Już chciał odejść, kiedy w porę chwyciłam go za ramię. Dostrzegłam w niebieskich oczach coś na kształt złości połączonej z bólem. Nie chciałam tego załatwiać jego rękoma. Musiałam sama się z tym uporać i to właśnie mu powiedziałam, przytaknął głową i obiecał, że nie będzie się wtrącał, za co byłam mu wdzięczna. Odszedł zostawiając mnie przy oknie.
Patrząc na piękny ogród, alejki wysadzane różnokolorowymi kwiatami zastanawiałam się jak mogę przekonać Susan, o prawdziwości tego uczucia. Nic niestety nie przychodziło mi do głowy.
- Chris… - Usłyszałam za sobą spokojny głos przyjaciółki jednak się nie odwróciłam. Gdybym na nią spojrzała, z pewnością jak zwykle, zbyt łatwo bym jej wybaczyła. – Wybacz, że tak na ciebie naskoczyłam. Masz rację, to twoje życie i nie powinnam się w nie wtrącać, ale musisz zrozumieć, że się o ciebie martwię.
- Wiem.
- Nie chcę byś cierpiała, gdyby okazało się, że to była tylko farsa. – Kontynuowała przyjaciółka słabym głosem. – W każdym bądź razie nie będę ci już robić wyrzutów i postaram się cię wspierać…
Obróciłam się i uścisnęłam ją z całych sił. To wyznanie musiało ją wiele kosztować, co w pełni doceniałam.  O mało, co nie uroniłam łzy wzruszenia, gdy Sue zamiast się wyrwać z mego uścisku, odwzajemniła go.
- Kocham Cię Sue.
- I ja ciebie kocham ty zakochana wariatko…

* * *

Następnego dnia, gdy słońce chyliło już ku horyzontowi, zmierzałam w stronę stajen. Westchnęłam zastanawiając się, co też zaplanował Thomas na dzisiejszy wieczór. Zwykle spotykaliśmy się w składziku na meble i zawsze spędzaliśmy tam przynajmniej godzinę. Czas schodził nam głównie na rozmowie, czy pocałunkach, które tak uwielbiałam. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy podczas posiłku, Bingley nachylił się nade mną i poprosiłbym zamiast przychodzić do naszego pokoiku, zjawiła się w stajni. Byłam bardzo ciekawa, co będziemy robić, z nerwów nie mogłam wysiedzieć w pokoju, przez co wyszłam 15 minut za wcześnie.
Serce waliło mi jak oszalałe, a ręce drżały, gdy dochodziłam do miejsca spotkania.
Z daleka ujrzałam ukochanego, pogrożonego w rozmowie ze stajennym. Mimowolnie zadrżałam na jego widok. Ciągle zastanawiałam się jak tak przystojny mężczyzna mógł zwrócić uwagę na przeciętną i zwyczajną Christien Rain.
- Dzień Dobry! – Podeszłam bliżej mężczyzn, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. - Czy przyszłam za wcześnie?
- Nie. Jest pani w samą porę. – Podał mi swe ramię i gdy stajenny przyprowadził konie, usadził mnie w siodle, po czym sam wspiął się na koński grzbiet. Podziękowawszy stajennemu odjechaliśmy w stronę drogi. Thomas odezwał się dopiero przy bramie posiadłości.  – Nie ciekawi cię gdzie jedziemy?
- Ciekawi. – Po jego poważnej minie, poznałam, że nie wyjawi mi tej tajemnicy, choćby go nawet błagała. – Ale jak zapytam powiesz pewnie, że to niespodzianka.
Roześmiał się szczerze zapewne zadziwiony mym tokiem rozumowania. Jego śmiech był tak zaraźliwy, że nie mogłam się powstrzymać i już chwile potem śmialiśmy się oboje.
Mijane okolice był wprost fantastyczne. Wszędzie dużo wysokich, różnogatunkowych drzew. Po lewej lawiną wodospadów opadały cienkie gałązki płaczącej odmiany wierzby. Nie mogłam się powstrzymać, by nie poruszyć ich dłonią. Pod moim dotykiem zielona zasłona zabujała się i do moich nozdrzy doszedł cudowny, wierzbowy zapach.
Zadarłam głowę spoglądając w niebo, pogoda była idealna na wyjście. Wiatr wiał delikatnie, chłodząc mi policzki, w powietrzu unosiły się pyłki, niosąc z sobą różne zapachy roślin. Jak to dobrze, że nie miałam na nie alergii, musiałabym kisić się w rezydencji, nie móc podziwiać tych pięknych widoków.
Gdy wyjechaliśmy z lasu na polanę w oddali zobaczyłam mały wiejski domek. Dwóch chłopców bawiło się w ganianego, pomiędzy snopkami siana. Z domu wyszła najprawdopodobniej ich matka i zamaszyście wymachując rękoma, najwidoczniej ich karciła. Nie wiedzieć czemu, ten widok mnie zasmucił. Nie odrywając od nich oczu, poczułam cisnące się do oczu łzy. Wielokrotnie zastanawiałam się, jakby wyglądało moje życie, gdybym miała obok siebie, rodziców, którzy bym mnie karcili za złe zachowanie, bezgranicznie kochali i wspierali w trudnych momentach. Oczywiście babcia starała się jak mogła, jednak wiedziała, że nie dała rady w pełni zastąpić mi rodziców. Często siedziałyśmy wtulone i oglądałyśmy album ze zdjęciami. Lubiłam słuchać, kiedy staruszka opowiadała mi o nich. Ich obraz zachował się w mojej dziecięcej świadomości jednak nie pamiętałam, jakimi byli ludźmi.
- Christien? - Gdy głośno pociągnęłam nosem, zwróciłam na siebie uwagę Bingley’a. – Co jest?
- Nic. – Szybko otarłam swe policzki nie chcą by widział moje łzy. Te rany już dawno przyschły i nie wiadomo, dlaczego otwarły się w najmniej odpowiednim momencie. Odwróciłam twarz w jego stronę, przybierając najbardziej pogodny wyraz, na jaki było mnie stać. – Wpadło mi coś do oka.
Po jego minie poznałam, że nie do końca go przekonałam, lecz nie drążył tego tematu, za co byłam mu wdzięczna. W milczeniu dojechaliśmy do skrzyżowania i zaczęłam poznawać drogę. Na prawo skręcałam by dostać się do jeziorka z altanką. Serce podskoczyło mi z radości. Czyżby rzeczywiście chciał jechać w to miejsce? Jednak Thomas skierował swego konia na lewo, całkowicie niszcząc moje myśli. Teraz już niczego nie wiedziałam.
Nie dojechaliśmy daleko, bo już po kilku minutach Tom, zeskoczył z konia, zsadził mnie i uwiązał wodze do pobliskiego drzewa. Z ciekawości rozejrzałam się po okolicy. Wszędzie były tylko drzewa i… absolutnie nic poza tym. Z rozczarowaniem zmarszczyłam nos, co takiego chciał mi tu pokazać?
- A teraz najważniejsza część programu. – Uśmiechnął się szelmowsko i z kieszeni spodni wyciągnął kawałek ciemnego materiału. A to szczwany lis! Chciał mi zawiązać oczy! Posłusznie się odwróciłam, by mógł mi ją nałożyć. Materiał był tak mało przepuszczalny, że pogrążyłam się w egipskich ciemnościach. Bingley chwycił mnie za łokieć i okręcił kilka razy. Zaśmiałam się z jego przebiegłości. – A teraz musisz mi zaufać.
- Ufam ci. – Powiedziałam, całkowicie oddając się jego władzy.
Thomas okazał się bardzo dobrym przewodnikiem, kiedy była taka potrzeba ostrzegał mnie bym wyżej, lub niżej, podnosiła stopy. Po kilkunastu minutach marszu, poczułam na ramionach chłodne powietrze, co mogło oznaczać, że nagle się ochłodziło lub zbliżaliśmy się do jakiegoś akwenu wodnego.
- Teraz będę musiał cię przenieść. – Rzekł, po czym nie czekając na moją odpowiedź pochwycił mnie w ramiona i posadził na czymś twardym. Siedzenie zabujało się miarowo, a do moich nozdrzy doszedł nieprzyjemny rybi zapach. Jezioro…? Zaczęłam się kręcić niespokojnie, Tom chwycił mnie za rękę, a moich uszu doszedł jego gardłowy śmiech. – Siedź spokojnie chyba, że chcesz się wykąpać.
Usłuchałam od razu. Ostatecznie nie umiałam pływać, więc spotkanie z wodą w moim przypadku okazałoby się walką o życie. Woda zachlubotała, a łajba zatrzęsła się niebezpiecznie, przez co musiałam się złapać mocniej drewnianej derki, na której siedziałam. Po paru minutach łódka przestała się trząść, co oznaczało, że dopłynęliśmy. Bingley chwycił mnie w pasie i wziął w ramiona.
- A więc jesteśmy. – Powiedział stawiając moje stopy na twardym podłożu. Zaczął z wolna rozwiązywać przepaskę. – Nie domyślasz się gdzie jesteśmy?
- Tak mnie zakręciłeś, że już niczego się nie domyślam.
Nie mogłam się doczekać, gdy w końcu ściągnie mi tą cholerną opaskę. Gdyby nie to, że skręciliśmy w inną stronę, myślałabym, że jesteśmy przy altance, jednak kierunek, który obraliśmy to wykluczał.
- Niespodzianka… – Szepnął zmysłowo do mego ucha i usunął opaskę z mych oczu.
Nie mogłam w to uwierzyć. Ze wszystkich stron otaczały mnie białe, drewniane kraty, bujnie obrośnięte biało-różowymi kwiatami o rozpiętych kielichach. Przez szpary przelewały się promienie zachodzącego słońca, przez co czułam się jak w bajce.
A więc w końcu tu jestem. Wzięłam głęboki oddech chcąc w pełni rozkoszować się zapachem tych nieznanych mi kwiatów. Thomas przytulił się do mych pleców.
– Naprawdę się nie domyśliłaś?
Bez słowa obróciłam się i przytuliłam do twardej piersi mężczyzny. Pochylił się i pocałował mnie w skroń, śmiejąc się w ten swój charakterystyczny sposób. W moich oczach pojawiły się łzy wzruszenia. Kochałam go całym sercem, całą duszą…
Podniosłam swą twarz, co natychmiast wykorzystał wpijając się w moje rozchylone wargi. Jego język wtargnął do mych ust, jęknęłam cicho, a moje dłonie same powędrowały do zapięcia kamizelki. Nie miałam już żadnych wątpliwości, co do jego uczuć. Wiedziałam, że nie byłby w stanie tego udawać.
Thomas przeniósł swe gorące pocałunki na moją szyje, rozpoczynając wędrówkę po mych policzkach, odkrytych ramionach… Myślałam, że oszaleje z pożądania, kiedy delikatnie przygryzł moje ucho. Równocześnie dłońmi gładził me plecy rozpinając powoli po jednym guziczku sukni. O wiele gorzej radziłam sobie z jego zapięciem. Ręce drżały mi z emocji, przez co z trudem pokonałam dopiero jeden z nich. Kiedy ostatni guzik puścił, przód sukni opadł, ukazując, schowane za cienkim materiałem koszuli, piersi.
- Jesteś pewna? – Sapnął, odrywając usta od mojej szyi. Oczami chłonął widok prawie widocznych piersi, ze sterczącymi sutkami, zza prześwitującego materiału. Przełknął ślinę, powracając spojrzeniem do mych rozmarzonych oczu. – Za chwile nie będzie odwrotu…
- Niczego w życiu nie byłam bardziej pewna…
- Och, Chris… - Jęknął, kładąc dłoń na mej piersi. – Moja Chris…
Pochłonięci sobą nie usłyszeliśmy, że do brzegu dobiła jeszcze jedna łódka. Głośne chrząknięcie otrzeźwiło nas na tyle, że oderwaliśmy się od siebie.  Szybko zasłoniłam rękami swe odkryte piersi przed zdziwionym wzrokiem pana Collinsa. Stał o kilka kroków od nas z lekko przekrzywioną głową w bok. W dłoniach trzymał koszyk i sekator. Jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak zawstydzona.
- Panie Collins… – Zaczął Thomas, próbując zasłonić mnie przed spojrzeniem mężczyzny. –Niech mi pan pozwoli wyjaśnić…
- Tu nie ma co wyjaśniać! – Warknął ze złością, ciskając koszyk pod nogi. Odwrócił się i wyszedł z altanki. – Niech pan pozwoli ze mną, panie… Bingley.
Odeszli, dzięki czemu miałam chwilę by doprowadzić swój wygląd do porządku. Dlaczego akurat w takim momencie musiał się tu zjawić? Szybko poprawiłam suknie, zapinając tyle guzików, ile tylko byłam w stanie. Niestety nie dosięgałam wszystkich. Po chwili wrócił Thomas.
- Co ci powiedział?
Nie doczekałam się jednak odpowiedzi. W milczeniu przemierzyliśmy jezioro, a także pokonaliśmy drogę dzielącą nas od miejsca, w którym pozostawiliśmy konie. Gdy po przejechaniu kawałka drogi, Thomas nadal milczał, nie wytrzymałam.
- Tom, proszę powiedź mi, co ci powiedział! – Krzyknęłam, nie móc wytrzymać dłużej jego posępnej miny. – Wyrzucą nas za to?
- Nie wiem… - Stwierdził ze smutnym uśmiechem, unikając mojego wzroku. – Collins ma się zastanowić, co z nami zrobić. Jutro na polowaniu powie mi, co zdecydował.
Pokręciłam głową w niedowierzaniu. Ten miły dzień miał się skończyć inaczej! Teraz nie będę mogła zasnąć, denerwując się wynikiem decyzji pastora. Przez resztę drogi nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem.
Kiedy zdaliśmy konie, z niezbyt przyjaznymi minami udaliśmy się do rezydencji. Z nerwów zaczęłam zagryzać usta i mielić w dłoniach materiał sukni, co zauważył. Pociągnął mnie w stronę ogrodu. Skryliśmy się za drzewami.
- Chris… - powiedział, zamykając moją twarz w dłoniach i patrząc na mnie z czułością. – Nie przejmuj się. - Wątpię, by Collins nas za to wyrzucił.
- Ale…
- Obiecuje ci, że nic złego się nie stanie. – Może to niedorzeczne, lecz uwierzyłam jego słowom. Jakby na potwierdzenie, uśmiechnął się szeroko. – A teraz przestań się smucić i uśmiechnij się do mnie.
Wykrzywiłam swe usta, w coś, co raczej trzeba było nazwać skrzywieniem mięśni twarzy niż uśmiechem. Tom widocznie rozbawiony tym grymasem, parsknął śmiechem.
- Och Christien…

* * *

- Myślałam, że coś ci się stało! – Szlochałam cicho, wtulona w ciało obejmującego mnie Thomasa. – Jak mogłeś mnie tak nastraszyć! W ogóle nie dbasz o moje uczucia…
Mojemu zawodzeniu nie było końca. Chociaż tyle, że Sue i pan Darcy ulotnili się, zostawiając nas samych i nie byli świadkami tej sceny.
Tak bardzo się o niego bałam… Wczoraj, po tym jak zostaliśmy przyłapani przez Collinsa, długo nie mogłam zasnąć, a rano zaspałam na poranny posiłek, przez co nie widziałam dzisiaj ani pastora, ani Toma. Siedząc jak na szpilkach, wyszywałam z innymi paniami w salonie, jednak w rzeczywistości byłam ciągle gdzieś daleko, myśląc o dniu minionym.
Jak to dobrze, że nic się nie stało, jednak jeszcze jedna kwestia nie dawała mi spokoju.
- Co powiedział pan Collins?
- Nic. – Odpowiedział po paru chwilach, a uśmiech znikł z jego twarzy, co dało mi do myślenia. – Nie wyrzucą nas z ośrodka, niestety będzie musiał o wszystkim powiadomić żonę.
No, tak! Tego mogłam się spodziewać, jednak znając panią Collins, która zwykle o tej porze była już nieźle wstawiona, nie sądziłam by odebrała jego słowa poważnie. Pewnie uzna, że świetnie nas do siebie dobrała i będzie zadowolona ze swojej intuicji, co do swatania. Już nieco spokojniejsza chwyciłam mężczyznę za ramię, pytając go czy odprowadzi mnie do mojego pokoju. Gdy tylko przytaknął, ruszyliśmy.
- Czy nie uważasz, że… - Spytałam po kilku krokach, chcąc się dowiedzieć, co na ten temat myśli. – Pan Darcy i Sue… mają się ku sobie?
- Vincent i Susan?
Szczere zaskoczenie, które zobaczyłam na jego twarzy oznaczały, że niczego nie zauważył. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Ale z niego gapa!
- Podczas tej pierwszej przejażdżki konnej spytałam, czy jest zainteresowany Susan.
- I co, przyznał się, że mu się podoba?
- Zrobił się czerwony jak…
Przekrzywiłam głowę patrząc na niego podejrzliwie. On o wszystkim wiedział! Spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba.
- Jak mogłeś! – Jęknęłam, delikatnie uderzając go w ramię. – O wszystkim wiedziałeś i nic mi nie powiedziałeś!
- Przepraszam, ale Vince prosił mnie bym nikomu o tym nie wspominał.
No ładnie! Już ma przede mną tajemnice. Zmarszczyłam usta, próbując przybrać obrażony wyraz twarzy.
- Panno Bennet… niech pani nie robi takiej miny.
- Jestem na pana śmiertelnie obrażona, panie Bingley!
- I nie ma sposobu, by mi pani w jakiś sposób wybaczyła?
W odpowiedzi przyłożyłam dwa palce do ust, stukając w nie miarowo.
- Jeśli to jedyny sposób… - Jęknął, po czym przyciągnął mnie do siebie, a nasze wargi złączyły się w pełnym miłości pocałunku…


3 komentarze:

  1. wspaniały ten pocałunek na końcu, człowiek, aż rozpływa się nad tym wszytskim
    eh...może i ostatnio się faktycznie zmieniłam, kręcą mnie te wszystkie romantyczne rzeczy, może wreszcie to dostrzegam...huh....ciekawe

    OdpowiedzUsuń
  2. Twój Tom jest wspaniały. Naprawdę można sie rozmarzyć, rozpłynąć i wszystko naraz. ;) Super opisujesz pocałunki, te romantyczne spotkania, w ogóle gesty Toma, że widzę go przed oczami ^^. Brawo.

    OdpowiedzUsuń
  3. Powiem Ci, że ostatnią książką przeczytaną przeze mnie z takim zapałem była seria Kacpra Ryxa napisana przez Maiusza Wollnego (polecam :D), coś wspaniałego. Tak naprawdę jestem pod wrażeniem, bo nie dość, że czułam się, jakbym czytała dobrą książkę, to dodakowo jakbym stała obok Collins i Chrisa - i niestety obok Toma. Czekam na kolejny rozdział i pisz je proszę szybciej :D

    Pozdrawiam,
    Ress

    Kapitan Ameryka-Pierwszy Avenger

    + Zaczynam od nowa, więc zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń