Sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat,sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, sto lat! i jeszcze milion lat więcej, mój najlepszy friendzie! Niech Ci się żyje szczęśliwie!
Więc uwierz sercu, gdy ci daje znak …
Nie wiedziałam czy cieszyć się, czy płakać.
Pani Collins, jakby nie dostrzegając mojego zakłopotania, usadziła mnie pomiędzy
panem Bingley’em, a panem Darcy’m, a może zrobiła to specjalnie albo, co
bardziej prawdopodobne, zupełnie nieświadomie. Patrząc uważnie na właścicielkę
ośrodka, niczego nie mogłam być pewna. Czego mogłam się spodziewać od kobiety
tak jawnie zamroczonej alkoholem. Jej zamglone oczy błądziły po twarzach
zabranych, tak bezuczuciowo jakby w ogóle nie zdawała sobie sprawy z naszej
obecności.
Chciałam skorzystać z tej sposobności, że mężczyzna
siedzi obok i nawiązać z nim rozmowę, lecz gdy otwierałam usta chcąc coś
powiedzieć, siedząca niedaleko Lady Mery zwróciła się do Thomasa o coś go
pytając. Spojrzałam na siedząca naprzeciwko Susan, która z kwaśną miną
rozglądała się po stole. Poszłam w jej ślady przyglądając się produktom w
poszukiwaniu odpowiedniej dla mnie strawy, zmarszczyłam brwi nie zauważając
niczego wyglądającego smakowicie. W sumie nie byłam aż tak głodna.
- Powinna pani spróbować tej potrawy. – Z pomocą
przyszedł mi pan Bingley, podsuwając mi jedną z mis, wypełnioną sałatką
warzywną. Kiedy nakładałam ją sobie na talerzyk, podał mi także koszyczek z
pieczywem. – Z pewnością będzie pani smakowała.
- Dziękuje. – Powiedziałam odbierając od niego
pieczywo i nieśmiało uśmiechnęłam się w podziękowaniu, na co odpowiedział
szerokim uśmiechem, ukazując równy rząd białych zębów. Doprawdy fascynujący
mężczyzna, jednym uśmiechem sprawił, że moje serce przyśpieszyło swój rytm.
Podniosłam do ust pierwszy kęs i z zachwytem stwierdziłam, że sałatka była
wprost przepyszna. Nieświadomie położyłam dłoń na ramieniu mężczyzny, patrząc
na niego z uśmiechem. – Miał pan racje, jest cudowna!
Jego ciało pod moim dotykiem zesztywniało, a uśmiech
zastąpiło coś na kształt złości połączonej z zaskoczeniem. Potrząsnął
ramieniem, dyskretnie strzepując moją dłoń z ramienia i zaciskając usta w wąską
kreskę. Być może nie życzył sobie takich zachowań, lecz nie musiał przy tym
robić aż tak kwaśnej miny! Próbowałam jakoś ponownie nawiązać z nim rozmowę
jednak jakby nie zwracał na mnie uwagi i specjalnie zagadywał innych
biesiadników, by uniknąć odpowiedzi na me pytania. Nie pozostało mi nic innego
jak zająć się jedzeniem, jednak po wzięciu do ust kilku kęsów stwierdziłam, że
potrawa nagle wydała mi się mało atrakcyjna.
Zastanawiało mnie, dlaczego pan Bingley tak jawnie
mnie ignoruje. Bez wątpienia był na mnie zły lub co gorsze zniesmaczony moim
zachowaniem. No tak! A może nie byłam „w guście” szanownego Pana Bingley’a, a
wtedy na korytarzu pomógł mi z powodu odruchu współczucia? Nie myślałam, że
zdenerwuje go zwykły dotyk w ramię. Niedotykalscy są ci angielscy mężczyźni…
Postanowiłam przetestować swą niedawno wysnutą
teorię na panu Darcy’m. Odłożyłam widelczyk, który głośno stuknął o talerz i
położyłam dłoń na ramieniu mojego królika doświadczalnego. Pan Darcy z
zaskoczenia uniósł swe jasne brwi.
- Czy mogę coś pani podać, panno Bennet?
- Czy mogę coś pani podać, panno Bennet?
Nie spiesząc się, pogładziłam materiał jego
kamizelki, obserwując jego reakcje. Ku mojemu zawiedzeniu nie dostrzegłam
absolutnie nic, poza spokojnym spojrzeniem. Przeprosiłam go, czym prędzej
cofając dłoń i umieściłam ją na padoku.
- Wygląda pani, panno Bennet, jakby w życiu nic pani nie cieszyło – doszły do mnie słowa Lady Mery, jednak były one skierowane do mojej „siostry”.
- Wygląda pani, panno Bennet, jakby w życiu nic pani nie cieszyło – doszły do mnie słowa Lady Mery, jednak były one skierowane do mojej „siostry”.
Spojrzałam na Susan, dostrzegając na jej twarzy
rzadki wyraz konsternacji jakby nie wiedziała, co odpowiedzieć de Bourgh. Wredna
lampucera! Już otwierałam usta by utrzeć jej nosa, gdy poczułam na dłoniach
ciepły dotyk. Podskoczyłam na krześle, kiedy okazało się, że ciepło, a w
zasadzie gorąco, które zalewało teraz całe moje ciało, było zasługą dotyku Pana
Bingley’a.
- Czy teraz już pani wie, dlaczego taka była moja reakcja? – Chciałam wyswobodzić dłonie z silnego uścisku, lecz nadaremnie. Spojrzałam w roziskrzone oczy Thomasa i wtedy wszystko pojęłam. Mężczyzna stroił sobie ze mnie żarty! Nie chcąc wyjść na sztywną, odwzajemniłam jego uśmiech, robiąc dobrą minę do złej gry, ciągle walcząc z wzmacniającym się uściskiem. Do tej chwili myślałam, że jego spojrzenie najbardziej… destrukcyjnie na mnie wpływa, ale ono było niczym w porównaniu z dotykiem ciepłej męskiej dłoni.
- Czy teraz już pani wie, dlaczego taka była moja reakcja? – Chciałam wyswobodzić dłonie z silnego uścisku, lecz nadaremnie. Spojrzałam w roziskrzone oczy Thomasa i wtedy wszystko pojęłam. Mężczyzna stroił sobie ze mnie żarty! Nie chcąc wyjść na sztywną, odwzajemniłam jego uśmiech, robiąc dobrą minę do złej gry, ciągle walcząc z wzmacniającym się uściskiem. Do tej chwili myślałam, że jego spojrzenie najbardziej… destrukcyjnie na mnie wpływa, ale ono było niczym w porównaniu z dotykiem ciepłej męskiej dłoni.
- Nie mam pojęcia, o co panu chodzi, ale… - jęknęłam
cicho, gdy zaczął pocierać kciukiem moje palce. Miał bardzo delikatne dłonie i
miękką skórę. Ten dotyk rozpalał nie tylko moje ciało, ale także umysł. Nie
potrafiłam zebrać myśli, gdy dotykał mnie w ten sposób.
- Czyż nie próbowała pani przetestować… tego – w tym
momencie nasze palce splotły się w uścisku, bo wywołało rumieńce na mojej
twarzy. Zdecydowanie za często się czerwieniłam. - Na biednym panu Darcy’m?
Pokiwałam lekko głową,
uśmiechając się do innych, by nie wzbudzić ich zaciekawienia. Jakże byłabym
skrępowana gdyby inni goście podsłuchaliby naszą niecodzienną konwersacje i
wysnuliby z niej nietypowe wnioski. Bingley jednak chyba nie przejmował się
spojrzeniami rzucanymi przede wszystkim przez Lady Mery i pana Collinsa,
czułam, że ciągle uważnie mi się przygląda. Odchrząknęłam próbując po raz kolejny
wyswobodzić dłoń z uścisku.
- Czyżbym panią krępował, panno Bennet? – Szepnął
pochylając się nade mną tak, że poczułam na policzkach jego ciepły oddech. Och
tak, zdecydowanie za blisko…
Przecież dobrze
wiedział, że mnie krępował, nie musiał o to pytać! Spojrzałam błagalnie na
Susan, szukając ratunku jednak ta morderczym wzrokiem patrzyła na lady Mery.
Blondynka z podniesionymi, idealnie wyskubanymi brwiami, mierzyła moją siostrę
równie nieprzyjaznym spojrzeniem. Wyłapałam słowo „spacer” z ich rozmowy i
ciesząc się jak dziecko pochwyciłam ten temat dziękując bogu, za ratunek.
- To wspaniały pomysł, czy mogłabym państwu
towarzyszyć? – Powiedziałam z entuzjazmem. Szczerze nie miałam teraz ochoty spacerować z
obtartą nogą, ale lepsze to niż siedzieć tu w obecności tego niebezpiecznego
mężczyzny. Bingley pogładził kciukiem moją dłoń, by zaraz potem ją puścić. Z
jego uśmiechu wyczytałam, że nie ma zamiaru mi odpuścić.
Chwile potem przekonałam się, że miałam rację:
- O której wybieracie się panie na spacer?
*
* *
Odetchnęłam z ulgą dopiero,
gdy znalazłam się w przydzielonym mi pokoju. Tuż po kolacji, zerwałam się z
miejsca i jakby gonił mnie sam diabeł pognałam do wyjścia. Musiałam schować się
w pokoju i przemyśleć parę rzeczy, a nie chciałam, by któryś z tych
szarmanckich mężczyzn odprowadzał mnie do pokoju. Usiadłam na łóżku i zrzuciłam
niewygodne pantofelki. Sapnęłam głośno czując ulgę. Opadłam na plecy, i
zapatrzyłam się w sufit.
- Czego chcesz Christien…
No właśnie, czego ty chcesz?
Sama już nie wiedziałam. Przyjechałam tu z postanowieniem przeżycia romansu,
miałam zatracić się w tym świecie razem z cudownym mężczyzną, spełnić swe
marzenie romantycznej miłości, nawet gdyby potem, okazało się to tylko fikcją.
Podeszłam do toaletki i
wlałam do malutkiej miseczki odrobinę wody. Przemyłam swą piętę i odszukałam w
moich rzeczach odpowiedniej wielkości plaster. Westchnęłam z ulgą i zaczęłam
się rozbierać.
- Thomas… - Nieopatrzenie jego imię wyrwało się z
moich ust, gdy wyciągałam z włosów wsuwki.
Taki przystojny, z
uwodzicielskim uśmiechem, przyjemnym lekko zachrypniętym głosem i tym
brytyjskim akcentem… Takiego adoratora szukałam, a po tym wieczorze upewniłam
się w tym, że nie jest on zainteresowany Susan, ani tym bardziej Lady Mery, a
mną. Skarciłam się jednak zaraz potem przypominając sobie słowa pani Collins:
„Każdej z panien będzie przypisany jeden z naszych mężczyzn”. Miałam nadzieje,
że przydzieliła mi właśnie pana Bingley’a. Inaczej nie umiałam wytłumaczyć jego
zachowania podczas kolacji.
Z jednej strony rozum
podpowiadał mi, by uciec stąd czym dalej, nim niepoprawnie zadurzę się w tym
mężczyźnie, a serce…
Wygrzebałam z torby
zdjęcie babci i ustawiłam je na szafce nocnej. Uśmiechnięta staruszka machała
do mnie ze zdjęcia. Właśnie taką ją zapamiętałam.
- Co mam robić babciu?
Gdy wtuliłam się w
miękką pościel i zmorzył mnie sen w moich myślach był tylko on… Moje serce
pragnęło tego mężczyzny. Chciałam z nim przebywać, przytulić się do jego
piersi, poczuć smak jego ust…
*
* *
- Panienko Bennet, proszę wstawać. – Szepnęła
służąca, delikatnie trącając me ramię. – Już pora by panienka wstała.
Podniosła głowę z
poduszki patrząc na kobietę jednym okiem, by zaraz potem ponownie je zamknąć.
Przeklęta odsunęła zasłony, przez co promienie słoneczne raziły mnie w oczy.
- Dajże mi spokój! – Warknęłam, przez co kobieta
pisnęła, odsuwając się odrobinę od brzegu łóżka. Przewróciłam się na drugi
boku, chcą znów zasnąć. Miałam taki piękny sen właśnie stałam na polanie i
zrywałam kwiaty, kiedy zbliżył się do mnie mężczyzna moich marzeń. Zamruczałam
jak kotka, nieświadoma do końca obecności kobiety. - Thomas…
Biedna kilkadziesiąt
razy próbowała mnie zbudzić, lecz nieskutecznie. Ciągnęła moją pościel, jednak
nie dałam odebrać jej sobie tak łatwo. Uderzała mnie po ramieniu i wściekle
krzyczała, co przy mojej porannej zaporze było raczej bezsensowne.
- Panno Bennet! – Krzyknęła szarpiąc z całej siły
ciągnąc za przykrycie. – Pan Thomas czeka na panienkę!
Z zaskoczeniem puściłam
pościel, przez co służąca padła jak długa na podłogę. Podniosłam się do pozycji
siedzącej i szeroko otworzyłam oczy. Kobieta z jękiem podniosła się z podłogi,
masując sobie siedzenie. Zasłużyła sobie na to, mogła mnie nie straszyć!
Uśmiechnęłam się do
niej słabo, na co ona, chwytając mnie za ramię, prawie zawlekła do toaletki i
zaczęła szarpać me splątane snem włosy. Spojrzałam w lustrze na jej odbicie.
Zaciekle układała moje włosy, boleśnie wpinając w nie wsuwki. Straszna kobieta
– pomyślałam, modląc się by nie wyszarpała mi ich wszystkich.
Gdy męczarnie się skończyły,
udałam się do łazienki, a gdy powróciłam służąca z odrobinę łagodniejszą twarzą
czekała na mnie w jednej ręce z gorsetem, w drugiej z długim sznurkiem.
Zachichotałam uświadamiając sobie, że przypomina mi strażnika więziennego lub
kobietę odzianą w skórę z pejczem. Gdy ścisnęła mocno sznurek gorsetu, prawie
miażdżąc mi żebra, jęknęłam głucho próbując złapać oddech. Ten okres regencji
jednak nie był tak wspaniały jak mi się wydawało, przynajmniej zakładanie tego
piekielnego gorsetu. Kiedy stanęłam przy lustrze w pięknej niebieskiej sukni,
trzymając w dłoni parasolkę tego samego koloru, pokiwałam z aprobatą głową i
dziękując służącej za „pomoc” odprawiłam ją. Jeszcze tylko pociągnęłam usta
bezbarwnym błyszczykiem i wyszłam.
Przechadzając się
korytarzami i podziwiając mijane zdobienia ścienne, meble i obrazy znajdujące
się na prawie każdej ze ścian, postanowiłam sprawdzić, czy Susan już wstała,
jednak miałam nie mały problem w odnalezieniu jej pokoju. Błądziłam po
korytarzach mając nadzieje, że w końcu przecież spotkam kogoś, kto wskaże mi
odpowiednią drogę.
Przed zaśnięciem
rozmyślałam nad tym, co zrobić. Teraz już dokładnie wiedziałam, czego chcę.
Postanowiłam posłuchać głosu serca i nie przejmując się głosem rozsądku jak
najlepiej i najpełniej wykorzystać ten wyjazd. Także, co do pana Bingley’a
zdecydowałam iść za ciosem i skorzystać z nadarzającej się okazji. W duchu
jednak miałam cichą nadzieje, że nasza znajomość nie skończy się wraz z
wyjazdem. Może wydać się to niedorzeczne jednak nigdy wcześniej nie czułam się
tak w obecności żadnego mężczyzny, co oznaczało, że Thomas jest wyjątkowy, a ja
beznadziejnie nim zauroczona…
Z moich rozmyślań wyrwał
mnie dotyk dłoni w zgięciu łokcia. Odwróciłam głowę z zaskoczeniem widząc Susan
w nieco niecodziennym dla niej stroju. Zawsze powtarzała, że nigdy nie założy
niczego różowego i śmiała się ze mnie, gdy kupowałam coś w tym kolorze, a tu
taka niespodzianka. Musiałam jednak przyznać, że do twarzy było jej w różu.
- Wczesna pora ci
zaszkodziła? – Wskazałam palcem na jej suknie, a widząc jej przerażenie omal się nie
roześmiałam. Biedna Sue nie wiedziała którędy uciec, gdy służąca zastąpiła jej
drogę, wyciągają w jej stronę różową parasolkę. Chwyciłam ją za ramię, przy
okazji zgarniając także parasolkę i pociągnęłam w stronę jadalni. – Nie mamy
już na to czasu Sue, lepiej chodźmy do jadalni. Zapewne wszyscy już na nas
czekają.
Gdy weszłyśmy do
jadalni pierwsze, co zauważyłam to lustrujące mnie spojrzenie Pana Bingley’a.
Uśmiechnęłam się do niego szczęśliwa, że nie był snem i wraz z nastaniem
poranku nie zniknął jak duch. Odwzajemnił mój uśmiech, podszedł do mnie i
złożył na mej dłoni szarmancki pocałunek, który wprawił ciało w drżenie, co
zauważył i czym prędzej wsuwając mą dłoń pod swe ramię poprowadził mnie do
stołu.
*
* *
- Pogoda jest wprost stworzona na spacer. – Szłam
wolnym krokiem obok pana Bingley’a i nawet gdyby lało, a z nieba ciskały pioruny,
nie mogłoby mi to popsuć humoru. – W odróżnieniu od mojej siostry, uwielbiam
przechadzki na świeżym powietrzu.
- Tak. – Szepnął Thomas przeciągając każdą głoskę.
Zawiesił spojrzenie na czymś przed sobą, dlatego nie mogłam dostrzec wyraz jego
oczu. – W dobrym towarzystwie, każda z przechadzek jest wspaniała.
Nie byłam zbyt wprawną
flirciarą, ale teraz miałam pewność, że pan Bingley najzwyczajniej w świecie ze
mną flirtuje. Zarumieniłam się nie bardzo wiedząc, co mu odpowiedzieć, zaczęłam
wędrować spojrzeniem po krajobrazie. Nie czułam się jeszcze zbyt swobodnie w
jego towarzystwie i szczerze wątpiłam w to czy kiedykolwiek mi się to uda.
Uwielbiałam przyrodę, a
takie spędzanie czasu, było jak najbardziej w moim guście. Trochę obawiałam się
o Susan, lecz gdy zobaczyłam jak radośnie uśmiecha się spacerując z panem
Darcy’m, odetchnęłam z ulgą. Wczoraj, a także i przy dzisiejszym posiłku, odniosła
wrażenie, że nie jest zbytnio zachwycona tym pomysłem, ale teraz już nie miałam
żadnych wątpliwości, że moja siostra cieszy się, lecz może nie tak jak ja, z
tego wyjazdu.
- Czym się pan zajmuje? – Spytałam niby od
niechcenia zwracając swoją twarz w stronę pana Bingley’a. – Oczywiście, mam na
myśli…
- Oprócz pracy w ośrodku i podrywaniu młodych
panien? – Spytał, uśmiechając się zagadkowo. Pokiwałam niechętnie głową.
Przecież nie miałam tego na myśli! W każdym bądź razie nie chciałam tego
powiedzieć na głos. – Jestem ściśle związany z przemysłem filmowym.
Zmarszczyłam brwi
ciekawie mu się przyglądając. Przemysł filmowy…, Czyli mógłby być aktorem,
scenarzystą, reżyserem, producentem, oświetleniowcem… mogłabym tak wymieniać w
nieskończoność! Na pewno nie widziałam
jego twarzy na wielkim ekranie, zresztą przez ostatnie lata prawie nie
oglądałam telewizji, a w kinie byłam bardzo dawno temu.
- Jestem reżyserem. – Powiedział z uśmiechem, jakby
czytając w moich myślach. – Kiedyś chciałem być aktorem, lecz nie jestem
zawiedziony, że nim nie zostałem.
- Wybrał pan sobie fascynującą profesję. –
Przyznałam szczerze. Reżyser! Tego to się nie spodziewałam. – Trzeba mieć sporo
odwagi i talentu by zostać aktorem, czy reżyserem. Mnie nie starczyłoby pewności
siebie i umiejętności.
- A czym pani się zajmuje, panno Bennet?
Zaskoczyło mnie jego
pytanie. Pomyślałam, że to tylko po to, by podtrzymać konwersacje, jednak
widząc ciekawość w jego oczach już niczego nie byłam pewna.
- Jestem tylko lekarzem weterynarii.
- Tylko? – Spytał z zaskoczeniem, podnosząc swe
brwi. – Panno Bennet, myślę, że w pani zajęciu potrzeba o wiele więcej odwagi i
umiejętności.
Naszą rozmowę przerwały
głośne jęki Lady Mery, odganiającej muchy. Roześmiałam się cicho widząc
skaczącego koło niej pułkownika Wickhama. Plaga owadów zleciała się do uroczego
zapachu, jaki rozsiewała de Bourgh. Jak mogła się tak wypsikać idąc na
przechadzkę w lecie? Może nie wiedziała, że słodkie zapachy wabią robactwo?
- Chyba Lady Mery potrzebuje pomocy w tej walce? – Szepnęłam puszczając ramię Thomasa. Ten zrobił kilka kroków w jej stronę, lecz zaraz potem powrócił ponownie podając mi swe ramię, które chwyciłam z radością.
- Chyba Lady Mery potrzebuje pomocy w tej walce? – Szepnęłam puszczając ramię Thomasa. Ten zrobił kilka kroków w jej stronę, lecz zaraz potem powrócił ponownie podając mi swe ramię, które chwyciłam z radością.
- Pułkownik może
odprowadzić Lady Mery do pałacu, my tymczasem udamy się na przejażdżkę konną.
Słowa
pana Darcy’ego niezmiernie mnie ucieszyły. Zawsze fascynowałam się tymi
majestatycznymi zwierzętami, jednak nigdy nie było mnie na to stać. Teraz będę
mogła rozkoszować się ich obecnością, a także, co cieszyło mnie znacznie
bardziej, Thomasem…
Jak się tu nie wzruszyć...ah! Dziękuję ci mój drogi friendzie za te cudowne życzenia.
OdpowiedzUsuńOcieram łzy wzruszenia i lecę czytać dalej...
ahhhhhhhh
=^o^=
Nie ma za co! xD Żyj mi tysiąc lat!
Usuń"w moich myślach był tylko on… Moje serce pragnęło tego mężczyzny. Chciałam z nim przebywać, przytulić się do jego piersi, poczuć smak jego ust…" Ohhhhh... No to się rozmarzyłam na cacy! XD
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, zachwycam się Thomasem tak samo, jak nasza bohaterka, a co tam! ^^
Bardzo przyjemny rozdział, miło mi się czytało ^^.
Dołączam się oczywiście do życzeń dla Naszego szatana :*:*:*.
ps. Co za GIF! XD